Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

35 Lat. Z tłuszczem zmagam się od bardzo dawna. W styczniu 2008 ważyłem 62kg. Po wyjściu z wojska (luty 2008) złamałem nogę - pęknięta kostka, prawie 3 miesiące w gipsie. W okresie tym utyłem do 81kg. Zanim nogę wyleczyłem do końca utyłem do prawie 90kg. Obecnie 92kg. W styczniu 2023 minéło 15 lat w tej obłej zbroi, chcę znowu zobaczyć mięśnie swojego brzucha.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 4371
Komentarzy: 31
Założony: 4 czerwca 2017
Ostatni wpis: 5 marca 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
TapChan

mężczyzna, 36 lat,

180 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 marca 2023 , Komentarze (2)

Nie jest idealnie.

W czwartek był jakiś problem z Vitalią, próby zaktualizowania wagi tak w aplikacji jak i w przeglądarce kończyły się stroną błędu sieci.

Było niewiele, z 89,8 na 89,5kg, ale zawsze coś. A od tamtej pory codziennie 90 na wadze, dzisiaj po treningu 91kg. Ja wiem, fluktuacje wagi itp. ale jednak jest coś nie tak, liczyłem, że jak już zobaczę 9 z przodu to będzie to max. 90,5kg, ale nie. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę, że trening był typowo siłowy więc i nie było dużo wypoconego, za to weszło 0,5l pre-workoutu i 700ml kreatyny przed ważeniem.

Ale może być i ogólna retencja wody.

Nie poddaję się, chociaż w piątek był kebab :D Natomiast poza kebabem trzymam dietę, liczyłem, że schudnę nieco więcej. Zależnie od najbliższego ważenia będę prawdopodobnie musiał dostosować kalorie, czyt. zmniejszyć o 100-200kcal. Również bardzo mocno rozważam powrót do IF (postu przerywanego), ale przy pracy zmianowej jest lipa. Na drugą zmianę jest ok:

6:00 - trening

10:30 - pierwszy posiłek (śniadanie)

11:30 - drugi posiłek (przekąska)

13:30 - trzeci posiłek już w pracy przed rozpoczęciem zmiany (II śniadanie)

18:30 - ostatni posiłek (najbardziej kaloryczny)

Ale z pierwszą zmianą jest lipa, bo nie lubię chodzić na siłownię po 18, bo do 21:30 jest tłoczno, poza tym szansa, że pominę trening rośnie wraz z upływem czasu ;) Dlatego idę prosto po pracy, o 15. I teraz tak to wygląda:

10:30 - 1 posiłek

15:00-16:15 - trening

i od 16:30 do 18:30 musiałbym wcisnąć w siebie 3 posiłki, w tym jeden największy.

Teraz rozważam trzy opcje - albo wcisnąć 3 posiłki w 2 godziny, postarać się w pracy o przesunięcie przerwy na 12:00, albo w te 5 dni mieć 9 godzin okna żywienia.

Zastanawiam się też nad zrobieniem postu 24 lub 48h, może to by się okazało efektywne w paleniu opornego tłuszczu.

Plus jest taki, że zmieściłem się znowu w swoje stare spodenki treningowe - są na rzep, więc przy oszukiwaniu rozłazi się on na boki jak klin, a do tego rozpina się w pionowej części podczas ćwiczeń. A dzisiaj bez oszukiwania, rzep w pełni zapięty i bez poprawiania ;)

Do tego podjąłem wyzwanie mojej siłowni - 30 treningów w marcu. Mam zaliczone 5. Nawet nie wiem, jakie tam są nagrody do wygrania, podszedłem do tego od strony czysto personalnej. Robię splity:

1. Plecy + biceps + barki + ramiona tył

2. Klatka + triceps + ramiona przód i bok

3. Nogi + brzuch

4. Dzień na regenerację, 35 minut szybkiego marszu na bieżni (tętno w okolicach 150-160) + 4 serie podciągania na drążku

23 lutego 2023 , Komentarze (4)

No dobra.
Popłakane, to do rzeczy - doczytałem, że przy suplementacji kreatyną należy dołożyć minimum dodatkowy litr wody dziennie. Używanie kreatyny bez odpowiedniego nawodnienia może mieć niekorzystny wpływ na organizm...
A fakt jest taki, że nie codziennie tą wodę piłem w odpowiednich ilościach, zwłaszcza w zimie. Od 2 tygodni trzymałem te 2,5l sugerowane przez Vitalię, od poniedziałku dorzuciłem 1,5l. Dzisiaj waga zeszła, na ważeniu 89,75 :) pierwszy raz od 3 lat zszedłem poniżej 90 (pomimo wielu prób, włącznie z głodzeniem organizmu na 1600 kcal).
No to jedziemy dalej, teraz codziennie będę wypijał te minimum 4l płynów.

Brak rezultatów często prowadzi do porzucenia starań, człowiek zadaje sobie pytanie "czy na pewno warto płacić za dietę, poświęcać masę czasu na przygotowywanie posiłków, odmawiać sobie smacznego śmieciożarcia i przekąsek oraz wstawać o 5:30 na siłownię tylko po to, żeby mieć brak efektów?" Nie ma skuteczniejszego demotywatora niż brak zmian w wadze/sylwetce.

Ale takie małe nawet sukcesy dają siłę i motywację do dalszej pracy :)

22 lutego 2023 , Komentarze (5)

A więc stało się, wróciłem. Od ostatniego odchudzania udało mi się mniej więcej utrzymywać wagę poniżej 90kg, najwyżej na ile wszedłem to 88kg w okolicy lata 2019, ale w sierpniu zapisałem się na siłownię i zrzuciłem do 82,5kg. Nie idealnie, ale zastosowałem intermittent fasting - mogłem sobie pozwolić, bo pracowałem w stałych godzinach 8-16, co pozwoliło otworzyć okno żarcia o 12:30, a zamknąć o 20:30. W 1,5 miesiąca zrzuciłem wtedy 1,2kg, ale po sprawdzeniu na wadze InBody Weight wyszło -4kg tłuszczu, +2,8kg mięśni.

I tak sobie hulałem powoli do lutego 2020, pod koniec miesiąca postanowiłem znowu pojechać z dietą i treningami, żeby wyciąć resztę tłuszczu i... 2 tygodnie później mieliśmy już "pandemię". Siłownie pozamykane, waga skoczyła do 87kg. Otworzyli w lecie, od razu poszedłem ale pierwsze 5 treningów na bieżni dało mi w kość, miałem 180 tętna przy spacerku 5,4km/h i 5 stopni inklinacji. Po 5 treningach mnie odetkało i było dobrze aż za 3 miesiące znowu zamknęli siłownie. Na wyjście z domu bez powodu trzeba było mieć pozwolenie, praca siedząca... dość powiedzieć, że dobiłem do 91kg. Ale jadąc na święta do Polski na parkingu złapała mnie zadyszka po drodze do toalety. 30 metrów i zadyszka! Doszło do tego, że przy wiązaniu butów się zasapałem. No ale po świętach powrót do domu i 2 tygodnie izolacji, wyjście tylko po zakupy. I tu po 2 tygodniach w pierwszy dzień w pracy musiałem 3 razy odpoczywać wchodząc na 2 piętro po schodach - od razu poszedłem do lekarza, gdzie pobrali mi krew do badania.

I telefon o 0:30 od lekarza rodzinnego - zasuwaj koleżko do szpitala, bo w analizie wyszły skrzepy we krwii. Tak jest, po złamaniu nogi 13 lat temu miałem materiał skrzepowy w okolicy lewego kolana, przez co nie mogłem wyciągnąć lewej łydki przy przeciąganiu, bo łapał mnie szalony skurcz - no i te wszystkie zakazy wychodzenia i ruchu doprowadziły u mnie do pogłębienia problemu, na kontraście wyszło ~70% powierzchni płuc zablokowane. Kilka miesięcy z podwyższonym tętnem doprowadziło do arytmii serca i przemęczenia mięśnia - zalecenie lekarza po rozpuszczeniu skrzepów - siedzieć na dupie, żadnych ćwiczeń, jak spacery to powoli... więc pewnie już się domyślacie jak to się skończyło. 97kg na wadze, ponad 30% tkanki tłuszczowej.

Niestety, od 2019 mam ciężkie problemy w związku, był okres, że nie mogłem spać przez większość nocy, kołatanie serca pozwoliło mi zasnąć dopiero o 3 rano, gdzie o 4:30 musiałem budzić się do pracy. W pracy też nie najlepiej, nie mam szczęścia do ludzi, którzy decydują o wzlotach i upadkach. Mając te 2 problemy na głowie doprowadziłem do stłuczki. Niby niewielka, ale...4 elementy, €3000. No więc doszły problemy finansowe. Doszło do stanu najgorszego - życie przynosiło same minusy, cios za ciosem, do tego stopnia, że nawet moje hobby nie sprawiały mi przyjemności. Siedziałem po pracy i oglądałem seriale i filmy, na których się nie skupiałem. Czarne myśli i te sprawy.

Próbowałem się odchudzać, ale od 2020 dochodzę do granicy 90kg i kiedy już spodziewam się zobaczyć 8 z przodu mój organizm protestuje. Kilogram w górę. Liczyłem kalorie z Fitatu, 2200 i ładnie chudłem, ale po dojściu do 90,15kg odbicie w górę na 91kg. Tydzień później 91,5kg. Kolejny tydzień i znowu 91,5kg. No więc zrzucałem kalorie o 100kcal i nic. kolejne 100 i nic. Doszedłem do 1600kcal a waga... idzie w górę o 100-200g.

Od pół roku, kiedy już było pewne, że siłownie się nie zamkną, znowu się zapisałem. Znowu z 96 zjechałem do 92,5kg (ale wiem, że z 32% tkanki tłuszczowej zszedłem do 24,8%, więc schudłem więcej tylko dorzuciłem trochę mięśni) z dietą z Fabryki Siły. Ale znowu dotknąłem tylko 90,8kg i odbiłem z powrotem na 92,5.

Od ~25 stycznia jestem na diecie IG z Vitalii na poziomie 0,7kg/tydzień, z 92,5kg zszedłem do 90,7kg w zeszłym tygodniu i 90,0kg w poniedziałek. A wczoraj (wtorek) znowu 91kg, dzisiaj to samo. Tak bardzo chcę zobaczyć te 8 z przodu, a jednak nie dane mi tego doczekać. Trzymam dietę, treningi regularnie co 2 dni, ominięte 3 od maja zeszłego roku (nie licząc wakacji), a sylwetka jak wyglądała tak wygląda. W sensie, wygląda nieco lepiej, bo doszły mięśnie, ale nie chcą wychodzić spod tłuszczu. Boczki kompletnie psują całość.

Ale uszy do góry, dnie coraz dłuższe, uczę się fotografii co przynajmniej jest hobby "aktywnym", daje motywacje do spacerów poza siłownią. No i tutaj już wiosna ;)

31 sierpnia 2017 , Komentarze (1)

Kupiłem sobie niedawno nową zabaweczkę. 

Takiego cudaka:

Jest to fitness tracker czyli szpieg zdrowotnościowy marki Garmin. Wersja bez GPS. Świetna sprawa, wiem, ile spalam. Podstawowa funkcja dla mnie - pulsometr, sprawdza się dobrze. Co prawda ma opóźnienie rzędu 10-15 sekund, jednak przy ćwiczeniu interwałów długości 60-120 sekund, zupełnie wystarcza. Noszony cały dzień wylicza spalone kalorie danego dnia (na obrazku wyżej dzisiejsze 3166 po siłowni). Do tego potrafi podglądać moje sny - dzięki aplikacji na telefonie można odczytać takie dane jak długość snu (ma rację, sprawdzam, o której się budzę i błąd pomiaru to maks 5 minut). Pokazuje kiedy byłem w fazie snu głębokiego, kiedy płytkiego, a nawet kiedy się wierciłem. Oczywiście są też takie bzdety jak ilość przebytych kroków. Stawia wyzwania - x kroków dziennie, x pięter po schodach dziennie i x intensywnych minut w tygodniu. Podejrzewam, że może da się ustawić jakieś inne. Przy długim bezruchu wyświetla komunikat "Move!" i przy tym wibruje. Pewnie ma jakieś inne funkcje, ale na razie się nie wgłębiałem.

Tak więc wiem już, że przeciętnie w dzień nietreningowy z pracą (lekka praca fizyczna) spalam około 2200 kcal dziennie. W dzień nietreningowy typu sobota w sumie podobnie, bo zakupy, sprzątanie, spacer. W dzień treningowy jak wtorek czy czwartek, kiedy trening mam wieczorem, po pracy, wychodzi ~3500 dziennie. W niedzielę za to, kiedy trening mam z rana, a potem zakupy i jakiś spacer (reszta to siedzenie na d) wypada....~4500kcal. 1,5 godzinny trening o 10 podnosi tętno na cały dzień, zamiast ~80 jest 105, nawet przy siedzeniu na tyłku przed kompem czy w grajdole modelarskim.

I teraz zastanawiam się, czy dam radę o 45 minut przesunąć swój sen tak, żeby w dni nietreningowe rano móc wyskoczyć na 25-30 minut biegania. Taka poranna przebieżka mogłaby skutecznie podnieść metabolizm i zwielokrotnić spalone w pracy kalorie.

Z innej beczki (chociaż nie do końca, bo też zakupy) - przyszła kreatynka:

Kiedyś miałem BCAA firmy ActiveLab o smaku "jabłkowym". Ta kreatyna w proszku pachnie zupełnie tak samo drażniąco jak to BCAA, z tym, że smakuje świetnie, jak napój ananasowy, tamto natomiast było ciężkie do wypicia i jechało raczej zgniłym jabłkiem - no, ale czego wymagać od aminoKWASÓW w czystej postaci. Tak czy siak, pozytywne zaskoczenie. Oczywiście wraz z tym przyszła jak zwykle masa próbek, m.in. BCAA, białko, proteinowe puddingi (czekoladowy i waniliowy), a nawet proteinowe lody!

Zobaczymy z czasem ile to warte.

Ale, z wyników nie jestem do końca zadowolony. Brzuch i boki jakie były takie są, przynajmniej ja zmian nie widzę kompletnie. Trochę tracę otuchę. Waga w tym tygodniu... Najniższa zanotowana dzisiaj, 90,2kg. Co prawda zupełnie nie na pusto, bo wczoraj miałem kilogramowy obiad, który kompletnie przeostrzyłem (no sypnęło się tego chili srogo) i nie ma mowy, żebym go na wyjściu nie poczuł. Poza tym mam przestawione posiłki, i drugie śniadania jadam po powrocie z pracy, 5 godzin po obiedzie. Niby więc minimum 3 posiłki miałem w sobie, i to ciężkie, ale ta waga przez cały tydzień po 92 wskazywała.

Progres widzę w miarce. Ostatni raz mierzyłem się 4 tygodnie temu, przed 2500kcal. W talii z 92 na 88,5. W brzuchu z 97 na 93,5. Biodra z 95 na 89. Biceps z 34,5 na 35,5 (1cm w górę, a spadło sporo tłuszczu z rąk), klatka ze 110 na 111,5cm.

26 sierpnia 2017 , Skomentuj

A więc stało się. Nie powiem, że było łatwo. Metabolizm po 2500 był rozbuchany więc tu i ówdzie się podjadało. "Nie żeby specjalnie, ale zwyczajnie, przez nieuwagę..."

Ale udało się, pierwszy tydzień po powrocie na 1900 i zszedłem tylko 0,1kg. Ale w tym tygodniu poszło już normalnie. I udało się, 79,9kg - takiej wagi nie miałem od 9 lat. Prawdę powiedziawszy, to po tym 2500 i nabraniu wagi, a potem jeszcze utrzymaniu na 1900 moja motywacja spadła niemal do zera, bo nic tak nie dołuje jak brak efektu.

W pracy trochę ciężej jest ostatnio więc nie chciało mi się w czwartek na siłownię iść. Na szczęście moja silna wola złapała mnie za kark żelaznym uściskiem i zawlekła mnie, sponiewieranego i zmęczonego na poniewierający i męczący trening. I tu chyba należą się podziękowania da Stack Force, bo zastrzyk energii był wyczuwalny. Najgorzej było na ergometrze, czułem ból w nogach, bo dwa dni wcześniej te nogi mocno katowałem. A mimo to udało mi się dolecieć całkiem daleko, zwyczajowe 5500m (a miałem ochotę odpuścić sobie już po 2000m, na szczęście znowu odezwała się silna wola). Za to nie zauważyłem, że ergometr był ustawiony na jeden poziom ciężej niż zwykle, wynik więc robi wrażenie, zwłaszcza, że w 27 minut i 42 sekundy, więc raptem 10 sekund wolniej od rekordu.

W ogóle to zakupów suplementacji ciąg dalszy - postanowiłem wzbogacić się o kreatynę, po weekendzie powinna być. Z tego co wyczytałem, kreatyna w niewielkiej porcji powinna pomóc w zniwelowaniu spalania mięśni wraz z tłuszczem.

10 sierpnia 2017 , Skomentuj

Dokładnie. Po 2 tygodniach przekonałem się, że 2400kcal to pomyłka. Może nie był to do końca błąd, ale jak widać mój organizm nie jest taki jak wszystkie. Po pierwszym tygodniu 2400kcal przybrałem około 0,6kg. Dwa dni temu miałem najniższą wagę w tym tygodniu - 80,9. Sumarycznie więc schudłem o 0,4kg do góry.

Od dzisiaj mam już na powrót 1900kcal.

2400 było kiepskie, jedzenia dużo, cały czas czułem się napchany, nie miałem ochoty na ćwiczenia. Niektóre posiłki pomijałem, bo zwyczajnie bym pękł. Taka kaloryczność dobrze by się sprawdziła na utrzymanie wagi, nie na odchudzanie. Zresztą, wolę mieć margines błędu, nie da się uniknąć kawy czy herbaty tu i tam. Słodyczy nie jem, ale czasem mam ochotę na coś deserowatego, jem sobie wtedy trochę rodzynek czy banana.

Tak czy siak, dieta wraca na swój tor, w przyszłym tygodniu powinienem zrzucić skutki głupiego pomysłu, za 2 zejść już na wagę z 7 z przodu.

Oczywiście, ten przykry epizod ma swoje plusy, dokładnie dwa. Plus nr 1 - wiem już, że 1900 to w moim przypadku nie jest głodzenie się. Plus nr 2 - metabolizm troszeczkę podskoczył, można więc uznać, że było to przykucnięcie przed kolejnym skokiem.

Dzisiaj z 1900 (które zacząłem już trochę wczoraj, bo zjadłem oberżnięte porcje) czuję się dobrze i lekko. I chyba o to chodzi.

29 lipca 2017 , Skomentuj

Od poniedziałku na 2400kcal - i powiem szczerze, że się boję. Wczoraj wieczorem przyszedł jadłospis - ilości są potężne. Znaczy, nie żeby ilość ogólna się podwoiła, ale posiłki, które miałem do tej pory (zwłaszcza obiady) były wystarczająco sycące. Natomiast mam mieć drugie śniadanie - koktajl 1240g! Pamiętam, że kiedyś, podczas spotkań modelarskich w Lublinie zjadłem w Galerii Smaku (żarcie na wagę) 1,3kg. Miałem tam 900g obiadu i 400g zupy - i ledwie się potem ruszałem, każdy krok czułem tak, jakby żołądek miał zaraz pęknąć na pół. Było to w czasach, kiedy miałem solidnie rozepchany żołądek, teraz natomiast... nie wiem, czy podołam.

W tym tygodniu zeszło trochę gram, ale oszukiwałem na pomiarach. Kiedy stawałem na wadze, miałem nie 80,5 a 81,3. Co prawda było to po szklance wody i czułem się napchany ale mimo wszystko - małe kłamstewko. Waga 80,5 to najniższa zanotowana przeze mnie w tym tygodniu waga - w środę rano. Od tamtej pory jestem tak napchany, że cyferki oscylują w okolicach 82,5-83kg. 

Co do sterydów to oto początki kolekcji:

Stare to: Stack Force i TREC S.A.W.. Nowe po lewej: STack Force T2 oraz Mega Daily One Plus (shaker i próbki w gratisie). Stack Force T2 użyłem raz, wczoraj przed treningiem. Pierwsza różnica (poza opakowaniem i wspomnianym ostatnio składem) to zapach. Jak herbatka owocowa, co moim zdaniem jest dużo przyjemniejsze, od poprzednika jadącego połączeniem obornika i paszy dla krów. No i po tym nie odbijało mi się nieprzyjemnie. Co prawda nie było to uporczywe odbijanie, ale takim smrodem to nawet 3 czy 4 razy na treningu potrafiło przeszkodzić. Kopnięcie energetyczne 2 razy mniejsze, ale przy tym składzie... no, ale wziąłem, pojechałem na siłownię i...nic. Byłem kilka godzin po posiłku, stary stack działał w 20 minut. Natomiast po 3 minutach na bieżni, czyli 40 ogólnie, zaczęło się. Poczułem się, jakby ktoś mi tułów do piekarnika wsadził. Termogeneza 2 razy lepsza. Albo i 3. Udało mi się powtórzyć poprzedni rekord na ergometrze, ale było zdecydowanie ciężej. Może dlatego, że położyłem większy nacisk na szybki interwał? Ale summa summarum efekt wiosłowania był taki sam. No cóż, kopnięcie mniejsze, może trzeba będzie stosować 2 tabletki? Niestety po ergometrze czułem się bardziej zmęczony, zwykle mam jeszcze ochotę i siłę robić jakieś ćwiczenia siłowe, ale wczoraj zrobiłem tylko łydki i odpuściłem. Z drugiej strony wczoraj była kijowa pogoda, samopoczucie mogło tutaj odegrać kluczową rolę. 

Natomiast MDO Plus to, patrząc na skład, super sprawa. Zawiera całkiem sporo przydatnych śmieci, które inną drogą ciężko do organizmu dostarczyć.

Zobaczymy, jak pójdzie jutrzejszy trening. I przyszły, grubo się zapowiadający tydzień. Dosłownie grubo bo ciężko mi uwierzyć, że schudnę bardziej jedząc więcej.

PS. Właśnie się zważyłem, wyszło 81,7kg. To by się zgadzało, bo przed chwilą zjadłem 700g obiadu (świetne risotto z kuminem i curry:)), wypiłem 0,5l herbaty i trochę wody.

27 lipca 2017 , Komentarze (5)

Niedawno zapytałem na pewnym forum sportowym o pomoc w doborze spalacza. Zamiast tego dowiedziałem się, że moja dieta jest niewystarczająca. No cóż, polecono mi przejrzenie różnych kalkulatorów dziennego zapotrzebowania kalorycznego. Oczywiście, przejrzałem i wyszło, że do utrzymania wagi potrzebuję od 3100 do 3200kcal dziennie. Do diety redukcyjnej zaleca się bilans rzędu -500kcal. Tymczasem moja dieta to zaledwie 1900, a więc bilans wychodzi na -1200 kcal.

To zdecydowanie za mało. No i niestety, zgodnie z zapowiedziami forumowych użytników już w tym tygodniu spadek wagi zaczyna wyhamowywać, dzisiaj rano było to zaledwie 0,6kg, gdzie ściśle trzymałem się diety. Co gorsze, na ostatnim treningu, na sam koniec, zaczęły mnie łapać skurcze mięśni. Być może jest to spowodowane poziomem witamin i minerałów, a może właśnie zbyt dużym deficytem kalorycznym.

Nic to, zamówiłem spalacz. Znowu Stack Force, tym razem wersja T2 (pierwotnej nie ma już na rynku) i z przykrością zauważyłem podczas porównywania składu, że zawartość wszystkiego poza kofeiną została w świeżej wersji obcięta o 3/4! Kofeina jedynie o 1/4. Jedyne, czego jest więcej, to jakieś dwa wyciągi z owoców, których stary SF w ogóle nie zawierał. No nic, zobaczymy co to daje. Zamiast innych odżywek zamówiłem natomiast zestaw witamin i innych bzdur.

Natomiast samą kaloryczność diety podniosę do 2400kcal od nowego tygodnia, obawiam się tylko, że może się to źle odbić na pierwszych pomiarach.

23 lipca 2017 , Komentarze (6)

Dzisiaj wstawiam pierwsze porównanie. Ja sprzed roku (niestety, nie jestem fotogeniczny, zresztą, nie lubię oglądać swojej otyłości na zdjęciach) z wagą 89kg vs ja dzisiaj, z

wagą ~81kg. 

Dużych różnic nie ma, ale tłuszcz z większości ciała zredukował się do poziomu bliskiego akceptacji. Jak już wspominałem, czas na biodra i kałdun, najbardziej uporczywe badziewie. Jak widać na zdjęciu, boczki trochę się zeszlifowały od dolnej strony, nie są regularnie łukowate tylko zwężają się ku dołowi. ubytku z brzucha nie widać, ale nie wpadłem kiedyś na pomysł zrobienia zdjęcia od tej strony.

Ale żarty się skończyły, mam tego dość. Dzisiaj na treningu użyłem jednej z siedmiu wspaniałych - pozostałych mi po siłowni lata temu tabletek QNT Stack Force. To jest to. Kofeina w dawce równej 4 kawom daje kopa na treningu. Składniki odpowiadające za termogenezę również robią swoje, już podczas rozgrzewkowego biegu na bieżni czułem fale gorąca. Ale prawdziwy efekt wyszedł na koniec, na ergometrze wioślarskim - miałem zaplanowane 16 minut interwałów (2 minuty wolnego wiosłowania i 1 minuta szybkiego). Zrobiłem 26 minut. Przy czym na poprzednich treningach z trudem doszedłem do 24 minut, gdzie już ledwie wiosłowałem, a interwał przyspieszony nie różnił się zbytnio od normalnego. Na poprzednim treningu udało mi się "przepłynąć" ~4150m, 24 minuty, ~250kcal, średnio 3,80 minuty w dwóch ostatnich 500m dystansach. Dzisiaj było to: 5050m, 26 minut, ~320kcal, średnia na dwa ostatnie 500m dystanse to 2,10 minuty. Pewnie średnia byłaby niższa, ale chciałem zrobić te 5km i ostatnia minuta, która powinna być normalna poszła na szybko. A to nie był koniec mocy, ale chciałem jeszcze zrobić kilka podciągnięć nóg w zwisie i standardowe ćwiczenia przeciwko ITBS. Dorzuciłem jeszcze ćwiczenia na nigdy świadomie nie popełniane przeze mnie mięśnie skośne zewnętrzne.

Łącznie dało to ~320kcal z ergometru, ~120 kcal z bieżni + 40 minut treningu siłowego. Śmiało 500 można policzyć, myślę, że więcej nawet. Ale ja z tych, co to wolą się wiele nie spodziewać i być mile zaskoczonymi niż spodziewać się zbyt wiele i rozczarować.

Kolejne zdjęcie porównawcze nieprędko (no chyba, że wrzucę coś naprawdę starego (6-7 lat temu, 84kg, jeszcze przed siłownią).

Niestety, jak wspomniałem, zostało mi tylko 6 sztuk "podtlenku LPG". Asortyment w krajach Beneluxu jest, delikatnie mówiąc, żałosny. Kilka mało znanych, rodzimych firemek, niby 20 produktów z rodziny FatBurner do wyboru w typowym sklepie, ale to tak na prawdę może 4-5 produktów, w 4 odmianach każdy. 

Na szczęście siostra wybiera się do Polski i wraca w połowie Sierpnia, przywiezie więc małe co nieco. Pójdę w inny produkt, myślę o produkcie cieple brzmiącej z nazwy firmie Chaos & Pain o równie ciepło brzmiącej nazwie Cannibal Inferno Apocalypse.

A jak już spalę tłuszcz warto będzie zadbać o budowę mięśni, ale to problem do przemyślenia za jakieś dwa-trzy miesiące.

21 lipca 2017 , Komentarze (1)

"gdy nagle, stało się..."

Doszedłem do poziomu 81,2kg. Od 80,9 zaczyna się region BMI "waga normalna". Co prawda te wskaźniki BMI to można sobie wsadzić, nie biorą pod uwagę różnic masy mięśniowej. I tak 85kg kark będzie miał nadwagę, a gość z żałośnie małymi mięśniami, oponką i 80,5kg będzie w normie... Mniejsza z tym. 

Większa za to z tym, że 81,2kg to najniższa zanotowana przeze mnie waga od maja 2008 roku. Podobnie niską miałem tylko raz, w zeszłym roku po tygodniach na prawdę żyłujących ćwiczeń, choć zszedłem wtedy do 81,7. Dzisiaj mam pół kilograma mniej.

Dzisiaj z łatwością założyłem koszulkę rozmiaru L, którą lata temu oddałem swojej dziewczynie (co kobiety tak ciągnie do naszych ubrań, i czemu koszulki, a nie np. skarpety?). I nawet nie wyglądałem w niej, jakbym ukradł ją sporo młodszemu bratu.

To dla mnie historyczny moment, od teraz będę ważył mniej niż przez ostatnie 30% swojego życia. 9kg za mną, obawiam się jednak, że kolejne 9 (a nie 6) przede mną. Niestety, tłuszcz u mnie zbiera się w boczkach, na biodrach z tyłu. Oczywiście, jest też trochę na brzuchu, ten jednak nie psuje tak sylwetki. Przez te "boczki" nie mogę założyć nic normalnego, żeby nie wyglądać, jakbym miał na sobie koło ratunkowe. Gdy stoję przed lustrem prosto - wyglądam jak człowiek. Gdy tylko lekko się obrócę, kilka stopni dosłownie i od razu wyrasta mi "garb" na nerce. Tłuszczu na reszcie ciała nie pozostało już wiele, uda mam szczupłe, i teraz, gdy siedzę w fotelu nie stykają się ze sobą, został więc głównie ten najbardziej uporczywy pokład, "pierścień Jowisza". Boczki te już zresztą nieco zmalały, nie są takie, jak w momencie, kiedy na wadze było 97kg, a mimo to dalej rażą, bo reszta ciała, wydaje się, zrzuciła powłokę szybciej.

Nic to, motywacja jest, jedzenie dobre i wystarczy tylko przeżyć lato. Ile trzeba będzie zrzucić tyle się zrzuci, tym razem odzyskam męską sylwetkę, i to na dobre.

Jeżeli przyjąć, że spalanie tłuszczu odbywa się na zasadzie LIFO to teraz będę spalał najstarsze, pierwotne rzec można, pokłady tłuszczu datowane na miesiące luty-maj 2008, a więc mające już ponad 9 lat. Mogłyby chodzić do szkoły. Z drugiej strony, od 2008 roku chadzałem na siłownię i udało mi się zwiększyć nieco tkankę mięśniową. W 2008 utyłem z 62 na 81, wyglądając przy tym jak galareta, okrągła twarz, podgardle otłuszczone jak u knura, mięśnie w ogóle nie zarysowane. W porównaniu z dzisiaj różnica jest diametralna, zakładam, że masy bazowej mogło przybyć nawet 10kg. Wtedy, te nadprogramowe 19kg spalałbym już od początku odchudzania (od 90kg).