Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nieznajoma52

kobieta, 67 lat, Cieszyńskie

158 cm, 86.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Zmieścić się w letnie ubrania z 2011

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 grudnia 2016 , Komentarze (13)

Kocham jeść i widoczne są tego rezultaty. Ale od poniedziałku postanowiłam nie płakać kiedy wchodzę na wagę. Na początek pożegnałam się ze słodkimi chwilami przy łakociach i winie. Spacerów jak najwięcej. Pustych kalorii jak najmniej. Efekty już widać, ale napiszę o nich w następnym poście.

Teraz o Chorwacji. Na początek trochę humoru. W drodze do Parku Narodowego Wodospadów Krka, pilot opowiadał nam zabawne rzeczy, między innymi o nieporozumieniach językowych. Na przykład gdy kobieta usłyszy od Chorwatów, że jest wredna, a mężczyzna że frajer, to absolutnie nie mamy się obrażać. Właśnie powiedziano nam duży komplement. Po chorwacku wredna to dobra gospodyni, żona i matka, a frajer to przystojny mężczyzna.

Zwiedzanie parku z wycieczką w październiku ma swoje plusy i minusy. Sprawy organizacyjne gładko załatwione, bilet o wiele tańszy, mało turystów. A minusy, mniej światła i mniej wody ( chyba, że tej z góry :)). Ja skupiłam się na zwiedzaniu największego wodospadu Stradinski Buk, w skład którego wchodzi 17 pomniejszych wodospadów na długości ok. 800 metrów i o łącznym spadzie prawie 50 metrów. W sumie wysokość sporego wieżowca. Mapka przedstawia rozlewiska i wodospady rzeki Krka tworzące w tym miejscu Skradinski Buk. Żółta linia pokazuje trasę naszego spaceru:

Znalezione obrazy dla zapytania skradinski buk mapa

Rozlewiska pokonywaliśmy po takich drewnianych kładkach:

 

A wodospady po takich drewnianych mostkach:

Tak wyglądają drzewiaste rozlewiska:

Z takimi na przykład zachwycającymi drzewami:

Na tym zdjęciu już widać spadek wody, który obserwujemy tam na każdym kroku:

Tworzą się najróżniejsze kaskady. Od najmniejszych:

przez większe:

aż po naprawdę duże:

Najpiękniejszy dla mnie punkt widokowy, to ten, bardzo przestrzenny, z którego zrobiłam zdjęcia wodospadu i zabudowań  młynów wodnych z XIX wieku:

oraz pozostałości elektrowni wodnej:

I tutaj ciekawostka. Elektrownia Jaruga otwarta została w 1895 roku tylko dwa dni po elektrowni Nikola Tesli na wodospadach Niagara. Czyli była to jedna z pierwszych elektrowni wodnych na świecie.

Spacerując po ścieżkach dotarłam pod końcowy fragment wodospadu.

Tym razem nie było chętnych, żeby popływać w ogrodzonym basenie.

Ale w sezonie wygląda to imponująco (zdjęcie znalezione w internecie)

Znalezione obrazy dla zapytania skradinski buk zdjęcia

Ponieważ kąpiel w październiku nie była dobrym pomysłem, a czasu wolnego mieliśmy sporo, to wolno wracałam na parking. Nie miałam ochoty ani na korzystanie z drogich restauracji, ani na zakup pamiątek ( do kupienia w tym ciekawie zbudowanym kamiennym budynku}:

Zamiast  wygodnej, asfaltowej drogi  powrotnej wybrałam taką stromą ścieżkę:

Na sam koniec zaczęło padać. Więc pędem do autobusu i ruszyliśmy w drogę do ostatniego tego dnia punktu programu. Niestety degustacja pobliskim agro-gospodarstwie, miejscowych serów, nalewek, likierów i rozmaitych rodzajów rakiji upływała w ulewnym deszczu i dlatego nie zrobiłam zdjęć. Zamieszczam znalezione w internecie. Tak to wygląda w słoneczne dni:

https://app.vitalia.pl/Images/Podroze/2013/A-3-31-2013/15-Degustacja%20%20win%20i%20rakiji%20w%20Chorwacji.JPG

Można powiedzieć, że dopadła nas barowa pogoda;)

 Przed nami kolejne chorwackie miasto, Split:)

10 listopada 2016 , Komentarze (6)

Ruszamy do Trogiru. To przepiękne miasteczko położone w środkowej Dalmacji leży na niewielkiej wyspie połączonej jednym mostem ze stałym lądem a drugim, podnoszonym, mostem z wyspą Ciovo. Widać to dobrze na znalezionym w internecie zdjęciu.

Kolejna porcja historii. Trogir powstał w III w p.n.e.. Zbudowali go Grecy i nazwali Tragurion ( Kozia Wieś). Dlatego, że pierwsze, co zobaczyli, to kozy na wzgórzach. Trogir przechodził z rąk do rąk. Rządzili w nim Rzymianie, Węgrzy, zniszczyli Saraceni, a odbudowali Wenecjanie.Był też czas Austrii, Francji i Jugosławii. Od 1991 roku należy do Chorwacji. Dwadzieścia lat temu został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Nazywany jest Miastem Muzeum.

W oczekiwaniu na miejscowego przewodnika spacerowałam brzegiem Kanału trogirskiego do którego przycumowane są łódki.

Przyszedł nasz przewodnik Jan - Chorwat polskiego pochodzenia. .Zaczął się nasz spacer. Na starówkę weszliśmy przez Bramę Lądową zbudowaną w 1593 roku. Na bramie znajduje się figura świętego Jana z Trogiru. Zdjęcie nie moje, ale radosne, przypominające mi lato.

Z zapartym tchem słuchałam w  żartobliwym tonie opowiadanych komentarzy na temat zwiedzanych miejsc. Krążyłam po urokliwych, średniowiecznych uliczkach miasta, Tutaj nawet bruk jest marmurem.

Trafił mi się widoczek jak z południa Włoch z wywieszoną na zewnątrz bielizną.:D

Znalazłam się na placu Jana Pawła II. Kiedyś był to plac Cipiko. 

 Nasz przewodnik osiągnął wyżyny krasomówstwa. Najpierw opowiastka o roli mężczyzn i kobiet w rodzinie Cipiko w XV wieku. Była to najbogatsza rodzina w mieście. Jeśli urodził się tam pan syn to dostawał  pałacyk w sąsiedztwie do którego można było przejść po kamiennym mostku. Córka mogła albo dobrze wyjść  za mąż, albo zamykano ją w jednym z wielu klasztorów w mieście. O równym traktowaniu nie było w tamtych czasach mowy. Oto pałac Cipiko z XV wieku. Popatrzcie na te piękne trzyczęściowe okna i kamienną balustradę

Teraz druga opowiastka. W dawnych czasach jeśli jakiś mieszkaniec Trogiru solidnie narozrabiał to skazywany zostawał na "opalanie". Przykuwano delikwenta do ściany sądu grodzkiego na dobę. W tym czasie każdy z mieszkańców przynajmniej raz zauważył hańbę skazańca. Po takiej karze człowiek zazwyczaj opuszczał Trogir na zawsze. To właśnie w tej XV wiecznej loggii z wieżą zegarową znajdował się kiedyś sąd grodzki.

Nad drzwiami wejściowymi do Wieży zegarowej rzeźba świętego Sebastiana, nad nim postać Chrystusa, a jeszcze wyżej kamienny zegar.

A tutaj XV wieczny ratusz wybudowany na miejscu kościoła świętego Stefana. 

Z klasztornego kościoła zachowała się tylko piękna kamienna studnia z herbami szlacheckimi. Niestety nie dane było mi ją zobaczyć. Zdjęcie znalezione w internecie

Największą ozdobą placu i miasta jest katedra świętego Wawrzyńca.  Budowana była przez kilka stuleci od 1213 do 1598 roku. Można zaobserwować kilka stylów na 47 metrowej wieży. Poziom najniższy, to wczesny gotyk. Wyżej mamy gotyk wenecki, a najwyższy poziom, to już klasyczny renesans. Czyż nie jest przepiękna?

Portal Zachodni jest wspaniały. Wykonał go mistrz Radovan w 1340 roku. Mamy tu nagie postacie Adama i Ewy stojące na grzbietach lwów. Podobno rzeźby te wywołały w średniowieczu wielki skandal.

Ewa stoi na grzbiecie lwicy z jakąś zdobyczą i małym lwiątkiem leżącym obok.

Adam na grzbiecie lwa, który właśnie upolował jakiegoś wielkiego jaszczura.

Po bokach wyrzeźbione są postacie świętych, przedstawione miesiące oraz zajęcia mieszkańców Trogiru.

Na łuku portalu przedstawione są sceny z życia Chrystusa od zwiastowania do zmartwychwstania . Ta część jest podpierana i wznoszona przez aniołki.

Wnętrze trzynawowej katedry jest dość ciemne. Doświetlane  przez piękną rozetę nad organami.

Ołtarz główny z baldachimem z XIV wieku w otoczeniu dodanych później barokowych posągów świętego Jana i świętego Wawrzyńca.

A oto ośmioboczna ambona z XVIII wieku i XVI wieczne stalle z drewna orzechowego. Zasiadali w nich duchowni.

Ten drewniany, podwójny krzyż pochodzi z XVI wieku.

A to najpiękniejsza perełka - renesansowa kaplica świętego Jana z Trogiru. Barokowe anioły zostały dodane później. Popatrzcie na ten kasetonowy sufit. Cudo.

W zakrystii katedry jest skarbiec. Pełno w nim srebrnych i złotych przedmiotów liturgicznych oraz relikwii. Niestety nie wolno w nim robić zdjęć. Do niedawna była w nim płaskorzeźba greckiego greckiego bożka Kairosa. Według legendy biegał między ludźmi i ten któremu udało się schwytać go za czuprynę , chwytał chwile szczęścia. Obecnie płaskorzeźba znajduje się w jednym z klasztorów.

 

Po wyjściu z katedry miałam trochę wolnego czasu. Wyruszyłam na zakup drobnych upominków. W tym urokliwym sklepiku kupiłam prawdziwą gąbkę.

Idąc dalej natknęłam się na następny, wabiący pięknymi zapachami sklepik.

 

Tutaj, to nawet biegający wokół sklepu piesek pozazdrościł mi wonności mojego zakupu :)

W sezonie kłębił by się tu zapewne tłum ale kiedy do niej zajrzałam ,było tak pusto, że wybrałam wypicie kawy na znanym już Wam placu Jana Pawła II.

Później spacerowałam bulwarem nadmorskim - słynną Rivą.

Dotarłam do twierdzy Kamerlengo. Jest to czworoboczna budowla pochodząca z XV wieku. Wewnątrz obecnie znajduje się kino na świeżym powietrzu. A z murów i wież roztacza się wspaniały widok na Trogir.

Niestety na zwiedzenie jej brakło czasu. Podobno przy jej murach umawiają się na spotkania młode pary:)

Przy promenadzie spodobał mi się bardzo ten klasztor dominikański.

Jak mogłabym nie uwiecznić takiego prawie pirackiego dwumasztowego żaglowca.:)

Żegnam się z Trogirem i ruszam w dalszą drogę ( zdjęcie z internetu)

Kolejny punkt programu wkrótce nastąpi:)

6 listopada 2016 , Komentarze (19)

Po Słowenii odwiedziłam Chorwację. Teraz troszkę historii. Chorwacka droga do niepodległości łatwa nie była - dłuższa i okrutniejsza niż droga Słoweńców. Odłączyli się od federacji po referendum w maju 1991 oku. Ponad 90% mieszkańców wypowiedziało się za niezależnością. Ale Serbowie zamieszkujący w obrębie nowopowstałego państwa wyrażali niezadowolenie z faktu, że nagle stali się mniejszością. To niezadowolenie dało pretekst wojskom serbskim do ataku na świeżo powstałe państwo. Wojna trwała od 1991 do 1995 roku. Zginęło w niej wiele tysięcy ludzi. Podczas tej wojny nie tylko Serbowie zachowywali się okropnie. Obie strony nie oszczędzały cywilów. O Sibenik toczyły się długie walki. Miasto było przez 100 dni bombardowane. Ślady są widoczne do dziś. Po drodze dowiedziałam się, że Sibenik jest najstarszym chorwackim miastem. Został wzniesiony przez tak zwanych Białych Chorwatów, którzy przybyli nad Adriatyk prawdopodobnie z ziem naszej Małopolski. Wracając do zwiedzania. Jedziemy do Sibenika.

Przed dojazdem do miasta postój w miejscu, gdzie rzeka Krka wpada do Adriatyku. To most łączący brzegi rzeki Krka. W tle miasto Sibenik. Już z daleka wygląda malowniczo.

Następny przystanek już w parku w centrum miasta, przy kościele świętego Franciszka.

Podobno w skarbcu tego kościoła przechowywany jest najstarszy zabytek języka chorwackiego: „Modlitwa Sibenicka”

Nad miastem górują resztki murów zamku świętej Anny i twierdzy świętego Michała. Miejscowi obie nazwy traktują wymiennie. Zamieszczam zdjęcie znalezione w internecie, bo moje było mniej ciekawe.

Park miejski jest miejscem bardzo obleganym. A już z pewnością podczas letnich upałów. Można w nim znaleźć cień i takie ładne fontanny. W tle widać naszego pilota - czujnym okiem ogarnia całą wycieczkę :)

Dotarliśmy do murów miejskich. W nich ciekawostka – płaskorzeźba świętego Michała patrona miasta.

Spacerowaliśmy przez miasto pięknymi, starymi uliczkami.

Wypatrywałam ciekawostki elementy architektoniczne. Oto mała kapliczka wykuta w murze:

A nieopodal wypatrzyłam urokliwy, stary balkon. Niezwykle wygląda wśród nowoczesnych okien.

A tu arcyciekawa płaskorzeźba nad wejściem do klasztoru:

A tu ozdobna krata, niezwykła wśród okalających ją zielonych okiennic:

Ten kamienny zegar z wieży kościelnej bardzo mi się spodobał:

Ten piękny kamienny, stary portal też przykuł moją uwagę:

I jeszcze mała ciekawostka, szczególnie dla mnie sympatyczna. Z Miłości Do Zwierząt – kamienne poidła w których zawsze jest świeża woda dla psów ( i kotów) :)

  Kolejna ciekawostka, u nas chyba nieznana. W taki sposób oznaczano tu kiedyś ulice:

Wędrówka doprowadziła mnie na główny plac Starego Miasta pod Katedrę. Jeszcze tylko rzut oka na widniejący u wylotu uliczki kościół świętej Barbary. Jego dwie zupełnie różne dzwonnice sprawiają, że kościół ma nietypową formę:

Wreszcie ona, Katedra świętego Jakuba, z XV wieku, wpisana na listę UNESCO. Niestety aktualne rusztowania mącą trochę jej urok. Jest ona przykładem pięknego połączenia stylu gotyckiego z renesansowym.

Budowana była ponad sto lat. Zaprojektował ją wspaniały architekt Juraj Dalmatinec. Obok katedry jego pomnik:

Dalmatinac oprócz projektu wykonał w 1452 roku baptysterium z imponującym plafonem, który wyrzeźbiony został z jednej kamiennej bryły:

Wokół katedry wykonał fryz składający się z ponad siedemdziesięciu kamiennych głów. Odwzorował ówczesnych mieszczan. Widać, że mistrz miał nie tylko talent, ale i poczucie humoru karykaturzysty. Obok mniej lub bardziej poważnych mieszczan trafia się i główka pucołowatego dziecka Do dzisiejszych czasów zachowało się czterdzieści głów. Oto niektóre z nich:

Przepiękne wejście główne:

Postacie Adama i Ewy oraz lwów pochodzą ze starszej romańskiej świątyni.

Czyż ten kotek nie jest piękny ;)?

Obeszliśmy katedrę dookoła i weszliśmy przez boczne wejście obok pomnika jej twórcy.

Spójrzcie proszę na te przepiękne kamienne zdobienia:

Stanęłam przed ołtarzem głównym i podziwiałam go z zachwytem.

Wyszłam z katedry i zobaczyłam budynek starego ratusza. Parter zajmowany jest przez liczne kawiarnie. Nad ratuszem widać malownicze kamienice starego Sibenika.

Zwiedzanie zakończyliśmy na bulwarze nadmorskim przy Pałacu Rektorów, w którym mieści się Muzeum Miasta Sibenik.

 W perspektywie widać przystań jachtową. To nie moje zdjęcie. Niestety rejsu stateczkiem nie było w programie.

\No i jeszcze smakowite uzupełnienie. Znalazłam małą knajpkę na bulwarze i zjadłam przepyszne małże w sosie czosnkowym.

A za mną, jak widać na zdjęciu. niczym bodyguard stał właściciel restauracji, bacznie obserwujący co dzieje się w jego lokalu.

Czekajcie na ciąg dalszy. Nastąpi :D

26 października 2016 , Komentarze (37)

Relacje z wycieczki zostały opóźnione, bo byłam na Vitalijkowym Spotkaniu w Częstochowie. Było super. Ale o tym w późniejszym terminie. Po powrocie stanęłam na wadze, zrobiłam pomiary i zdecydowałam, że tak dalej być nie może. Ograniczam jedzenie i zaczynam ćwiczyć. Więc odwracam się od jedzenia i wracam do opowieści.

W drodze do Jaskini Postojna pilot opowiedział nam jak Słoweńcy w trakcie dziesięciodniowej wojny z Serbami wybili się niepodległość w 1991 roku. Jak na konflikt bałkański zginęło wtedy mało osób – zaledwie 63 ofiary razem, po obu stronach. Serbowie nie mieli pretekstu, że bronią praw rodaków w Słowenii, bo tych prawie tam nie było. Słoweńcy zaś nie dali sobie w kasze dmuchać. Różnią się od sąsiadów z południa i wschodu. Są uporządkowani i pracowici. Dlatego Słowenia jest jednym z najbogatszych i najlepiej rozwiniętych krajów Europy środkowo-wschodniej. Słoweńcy tak jak my żyją w klimacie umiarkowanym. Razem z nami wstąpili do Unii Europejskiej w 2004 roku. Tylko walutę mają inną. Euro mianowano monetą urzędową.

Jaskinia Postojna powstała dzięki na skutek działalności erozyjnej rzeki Pivki. Teraz jest niewielką rzeczką. Strach pomyśleć, jak musiała wyglądać dawniej. Mimo tego podobno jaskinia była zamieszkana przez ludzi już 40 tysięcy lat temu. Odkryto ją na początku XIX wieku i dość szybko oddano do zwiedzania turystom.

Otrzymałam bilet i z nim udałam się po małe urządzenie ze słuchawkami. Natychmiast je włączyłam i dowiedziałam się sporo o samej jaskini i jej klimacie. Cały czas w jaskini jest około 10 stopni Celsjusza. Na zewnątrz podobnie więc szoku nie było:)

Jaskinia ma ponad 20 kilometrów długości, ale zwiedza się tylko 5,5 kilometra. Reszta to zabawa dla speleologów.

Pierwsze kilometry przebyłam taką kolejką elektryczną.

Przejechałam z dużą szybkością po korytarzach, których część była okopcona. To ślady po potężnym wybuchu. Hitlerowcy przechowywali tu materiały wybuchowe, które pod koniec wojny zostały wysadzone przez Słoweńców.

Wysiadłam z kolejki i zaczęłam zwiedzanie na piechotę. Przy najważniejszych, oznakowanych miejscach wciskałam odpowiedni numer na klawiaturze i słuchałam arcyciekawych opowieści, po polsku. Dzięki temu, że wszyscy korzystali ze słuchawek, nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem. Było po sezonie, mogłam co chwilę się zatrzymać, podziwiać kolejną cudną formę i robić zdjęcia. W lecie przy tysiącach turystów nie ma takich możliwości..

A teraz popatrzcie na te cuda.

.Wspaniały Brylant jaśnieje jak prawdziwy klejnot

Razem z Filarową Kolumną w Sali Zimowej

uważane są za symbole jaskini.

Zobaczyłam też takie cudo.

Pewnie i te stalagnaty się Wam spodobają

Rozczuliły mnie młodziutkie pięćsetletnie zaledwie makaroniki zwisające licznie ze sklepienia jaskini

Spodobały mi się też te kotary( tak to się nazywa nic nie tworzę)

W trakcie przechadzki dotarłam do olbrzymiego akwarium w którym stworzono idealne warunki do życia dla maskotki jaskini - odmieńca jaskiniowego. Wypatrzyłam tego małego, ślepego, ogoniastego płaza występującego tylko na tych obszarach wapiennych, ale nie zrobiłam mu zdjęcia. Wyraźnie proszono, żeby nie błyskać lampami, bo chociaż one ślepe, to błyskanie szkodzi zdrowiu tych rzadkich stworzeń. Zdjęcie znalazłam w internecie.

Dotarłam do Sali Koncertowej nazwanej tak ze względu na wspaniałą akustykę i odbywające się w niej czasem koncerty. To tutaj też w sklepie z pamiątkami kupiłam sobie pocztówkę z odmieńcem jaskiniowym.

Została mi jeszcze przejażdżka do wyjścia z jaskini.

Zastanawiam się, czy to najpiękniejszy punkt programu. Potem też się działo. Zobaczycie sami:)

19 października 2016 , Komentarze (38)

Coś mam problem z pisaniem o odchudzaniu. Pewnie dlatego, że prawdziwego odchudzania w tym roku nie miałam. Podejmowałam próby, ale na próbach się kończyło. Zupełnie inne podejście mam do podróżowania. Zawsze było moją pasją. Zaplanowana na lipiec wycieczka z powodów rodzinnych mi nie wypaliła, ale tej jesiennej nie odpuściłam. Bardzo lubię dzielić się wrażeniami i zdjęciami z podróży. Tak więc w październiku wyjechałam na wycieczkę objazdową po Słowenii i Chorwacji. W obu byłam po raz pierwszy, ale mam nadzieję, nie ostatni. Wycieczka była bardzo udana. Hotele  wygodne, a bufet szwedzki zapewniał wegetariańskie jedzenie. Towarzystwo nic specjalnego ale bezproblemowe i zdyscyplinowane. Za to pilot wycieczki i miejscowi przewodnicy po prostu kapitalni. Choćby dla nich samych warto było pojechać. Codziennie zapewniali nam mnóstwo wrażeń. Dzisiaj chce opowiedzieć o niewielkiej i uroczej stolicy Słowenii. Było pochmurnie i deszczowo, ale i tak Lublana mnie zauroczyła. Ledwie wyszłam z autokaru na Plac Kongresowy, a oczarował mnie  arcyciekawy budynek kościoła Urszulanek z XVIII wieku i stojąca przed nim barokowa kolumna Trójcy Świętej.

Imponująco zaprezentował mi się stojący na pobliskim wzgórzu XVI wieczny zamek. A u podnóża zamku, neobarokowy budynek filharmonii.

Tuż obok znajduje się gmach Uniwersytetu Lublańskiego.

Z Placu Kongresowego tylko krok do Nabrzeża Ljubljanicy. 

Pełno na nim jest starych kamienic na parterach których królują pizzerie, kawiarnie i sklepy z pamiątkami.

Dalej spacerem pod katedrę Świętego Jakuba.

Święte Wrota tej świątyni mnie zachwyciły.

W pobliskim seminarium dojrzałam imponujący portal wejściowy na którym wypatrzyłam symbole wolnomularskie inaczej mówiąc masońskie. W średniowieczu stowarzyszenia wolnomularskie to były cechy rzemieślnicze, które znacznie później zostały w celach politycznych zdemonizowane.

Idąc dalej nadbrzeżem dotarliśmy do Mostu Smoczego. Nazwany jest tak z powodu czterech mosiężnych smoków zdobiących jego krańce. Smok znajduje się także w godle Lublany.

Przeszliśmy na Plac Preserena i tam zobaczyliśmy pomnik bohatera narodowego i zarazem wielkiego poety. Fragmenty jego wiersza weszły do hymnu narodowego.

Na postać wieszcza spogląda z płaskorzeźby na pobliskiej kamienicy jego niespełniona miłość Julia Primic.

Przy tym samym placu znajduje się ratusz miejski.

I przepiękny kościół Franciszkanów.

Ten kościół pojawił się nam w perspektywie gdy tylko weszliśmy na Nadbrzeże Ljubljanicy.

Podczas całego spaceru moją uwagę przykuwały liczne rzeźby przedstawiające:

a to cudne kaczuszki

a to diabolicznego psa. 

Odnalazłam też prześmieszną rzeźbę, którą nazwałam rzeźbą Pana Cycka.

W czasie wolnym zajrzałam do fajnej kafejki gdzie wypiłam przepyszną czekoladę z chili. 

Ciąg dalszy nastąpi :)

25 kwietnia 2016 , Komentarze (24)

Zgodnie z obietnicą, wpis po tygodniu czynię.

Rezultaty z tabelki:

  • 0,8 kilo mniej

  • 6 centymetrów mniej

  • 1% tłuszczu mniej

    Żadna rewelacja, ale przyznaję, że dość często jadłam to, co miało być od święta. A jeszcze była w piątek pełnia księżyca. Fajnie, że i na nią mogę zrzucić część odpowiedzialności]:>

    Za to spacery całkiem w porządku. Codziennie ponad godzinne. W skarbonce przybyło pieniędzy (5 złotych za spacer zamiast jazdy autobusem).

    Ten tydzień ciągnę dalej na tych samych zasadach. Na razie nie przechodzę jeszcze na WO. I jak bum cyk cyk ograniczę produkty z listy „od święta”;)

  •  Rozwijam też, swoim zwyczajem, czytelnictwo. Przeczytałam „Polichromię” i „Kryminalistkę” Joanny Jodełko Teraz (tylko proszę bez śmiechów) siedzę nad „Wariatką”. Takie psychologiczne thrillery zawsze mi się podobały. Wspominałam, że minęłam się z powołaniem? Powinnam chyba zostać detektywem:).

  • Ale najbardziej to się cieszę, z jeszcze jednej rzeczy. Zarezerwowałam sobie bilety do Dublina, na lipiec. Lecę do rodzinki. Żeby póki mogę, zwiedzić trochę taniej Irlandię. Z wypiekami na twarzy studiuję strony z propozycjami wycieczek z Dublina

    www.getyourguide.pl

    A może któraś z Was poleciła by miejsca, które warto zobaczyć?

18 kwietnia 2016 , Komentarze (11)

Świadomego jedzenia. Bo bez tego będę się bujać z odchudzaniem i tyciem do końca życia.

Po dzisiejszym ważeniu i pomiarach wpadłam w lekką panikę.

Doszłam prawie do wagi wyjściowej, od której tu na Vitalii zaczynałam. Mam 86 kilogramów i 630 centymetrów (weług vitalijkowej tabeli).

Ruszam do działania. Zatem zrobiłam sobie listę, co wolno mi jeść i pić na co dzień, a co od wielkiego dzwonu.

Wygląda to tak:

Jem i piję tylko:

Warzywa

Kiszonki

Owoce

Orzechy

Nasiona

Kasze

Płatki

Otręby

Suszone owoce

Grzyby

Jajka

Nabiał roślinny

Oleje roślinne

Miód

Zioła

Przyprawy

Soki wyciskane

Wodę

Herbatę zieloną

Od wielkiego dzwonu (czyli rzadko):

Grillowane ryby

Pierogi bezmięsne

Naleśniki bezmięsne

Omlety

Makaron

Kopytka

Kluski śląskie

Ryż

Dobrej jakości masło

Lampka czerwonego wytrawnego wina

Filiżanka kawy

Teraz pytanie do Was, drogie Vitalijki. Czy któraś z Was ma jakieś (dla mnie z pewnością cenne) uwagi co do powyższej listy?

Pozostałe aktywności to:

Codzienne spacery

Prace domowe

Gimnastyka (stopniowo wprowadzana)

Moje dodatkowe motywacje:

Za każdy dzień - 5 złotych. Za każdy pełny tydzień trzymania się postanowień wrzucam do skarbonki 45 złotych.

Zaoszczędzone pieniądze zamierzam wydać na fajne rzeczy - podróże i ciuchy.

Bo nie pisałam jeszcze o mojej skarbonce. Już od miesiąca wrzucam do niej po 5 złotych za każdy spacer do albo ze szkoły. Dlaczego? Bo tyle akurat kosztuje bilet, którego wtedy nie kupuję:)

Dodatkowe postanowienie:

Robić wpisy do pamiętnika.- co najmniej raz na tydzień. I rozliczenie tygodnia w każdy poniedziałek.

Jeśli po kolejnym tygodniu nie zrzucę kilograma, przechodzę na WO (bo tylko ono awaryjnie ratuje mnie przed całkowitym zapasieniem).

Dzisiaj wypiłam:

0,5 litra wody z kwasem l askorbinowym

0,25 l kawy z dodatkiem odrobiny miodu,

1l herbaty ziołowej( mięta, melisa, macierzanka)

0,5 l soku z 2 ogórków, 1 jabłka, 1 cytryny i odrobiny świeżego imbiru

0,5 l wody z sokiem z cytryny

Dzisiaj zjadłam:

miskę wypasionej owsianki( z owocami goi i żurawiny, pestkami słonecznika i dyni, otrębami żytnimi i babką jajowatą)

2 jajka na miękko i 2 pomidorki

garść nasion słonecznika

miskę kremu warzywnego - z trzech ziemniaków, trzech pietruszek, trzech marchewek, jednego selera i jednego brokuła z niewielką ilością soli, pieprzu i carry (mam ilość wystarczającą na sześć posiłków)

miskę surówki z rukoli, szpinaku, jarmużu, sałaty lodowej i pomidora polanej sosem vinegret

Z aktywności fizycznej: spacer na zakupy warzywne do owada( razem 2 kilometry)

Trzymajcie kciuki za moje działania. I jeszcze odrobina uśmiechu

Dodaj komentarz

8 grudnia 2015 , Komentarze (40)

O godzinie 15 wsiadłam w Katowicach do pociągu. W trakcie jazdy dowiedziałam się, że właśnie w ten w piątek zaczynają się uroczystości 40-lecia Dworca Centralnego. W dodatku zaczynają się od Listy Przebojów Trójki, Niedźwiedzkiego i Barona. Takiej imprezki nie wolno było ominąć. I dlatego cała w emocjach wyskoczyłam z pociągu na Dworcu Centralnym. Nie muszę dodawać, że Trójkę i jej Listę Przebojów bardzo lubię. Jeszcze przed rozpoczęciem imprezy wypatrzyłam trzy trójkowe twarze i poprosiłam ich o wspólne fotki.

Ta z Niedźwiedziem, który za fotami nie przepada, ale z niedźwiedzim wdziękiem wyraził zgodę.

Z Baronem, który nadspodziewanie sympatycznie ucieszył się, że chcę mieć z nim zdjęcie.

Z Poniedzielskim, który na pytanie czy zgodzi się na wspólne zdjęcie odpowiedział w swoim czarno-humorowym stylu, że bardzo chętnie ale nie poleca:)

No i na tle bazowego namiotu Trójki

Po rozpoczęciu Listy walił do nich tłum i na pewno bym się tak łatwo nie dopchała.

Sobota.

Spotkanie vitalijkowe w Kameralnej. Poszłam do Kameralnej, a tam puchy. Zapytałam kelnera czy jest inna Kameralna w okolicy. A ten z niesmakiem na obliczu: restauracja jedyna...ale jest jeszcze bistro. I to bistro było trafione. Nie dość że tłum gości, to jeszcze koleżanki w komplecie. To zdjęcie trochę niedoświetlone przedstawia wnętrze Kameralnej

Karmią tam bez litości. Porcje olbrzymie. Ja zdecydowałam się szaszłyk warzywny i kieliszek (też nielichy) robionej na miejscu cytrynówki. Jedno i drugie godne polecenia. Nasza koleżanka Wiosenka, jako jedyna zamówiła jeszcze przystawki. Nie wiedziała biedna, co czyni. Przywalona jedzeniem wybrnęła bardzo sprytnie, porobiła z tego kanapki i poczęstowała nas.

Kiedy wyszłyśmy na Trakt Królewski trwał właśnie pochód otwarcia iluminacji. Feeria świateł i nieprzebrany tłum ludzi.

Ten spacer w tłumie to było prawdziwe wyzwanie. Żartowałyśmy, że jak przedszkolaki powinnyśmy powiązać się sznureczkiem, żeby się nie pogubić. Żarty żartami, ale naprawdę pod samą choinkę na Placu Zamkowym dotarłyśmy w uszczuplonym składzie.

A to sama choinka w pełnej krasie

W drodze do hostelu mimo tłumu wypatrzyłyśmy sklep i uzupełniłyśmy zapasy wina. W hostelu znów byśmy w grupie. W dobrej komitywie kojarzenie imion i twarzy wychodzi znakomicie.

Nie obeszło się bez vitalijkowego pokazu mody. Zwróćcie uwagę na stopy, każda ma je inaczej ustrojone. Za to koszulki jak na zespół przystało, to chluba i duma.

Uczta zaczęła się na dobre. A w dodatku ku mojemu zdziwieniu w dziewięćdziesięciu procentach wegetariańska. Nawet skosztować wszystkiego, to byłby prawdziwy wyczyn. 

Jestem niezmiernie wdzięczna moim koleżankom za ten kulinarno-towarzyski spektakl. Mam w pamięci te rozmowy i śmiechy. Ściskam Was wszystkie.

P.S.

Duża niespodzianka spotkała mnie przy coponiedziałkowym ważeniu. Ku mojemu zaskoczeniu nie przytyłam, a nawet szklana odnotowała lekki spadek:)))

3 listopada 2015 , Komentarze (26)

Moje WO trwało trzy tygodnie, ale w ostatnim nie osiągnęłam już żadnych wymiernych rezultatów. Opór materii. W moim przypadku zdrowe odżywianie wydaje się jedyną sensowną kontynuacją. Z tym że, na początku, jak zwykle po postach biorę się za ograniczenie ilości jedzenia.

A teraz kontynuuję opowieść o Gruzji

Kolejnego dnia po zwiedzaniu Tbilisi, ruszyliśmy do klasztoru w Bodbe. Po drodze mijaliśmy najstarszy traktor w Gruzji:)

Klasztor w Bodbe to trzynawowa bazylika, powstała w wyniku wielokrotnej przebudowy pierwotnego kościółka, wzniesionego nad grobem świętej Nino za czasów króla Miriana.

Niestety w kaplicy z grobem św. Nino nie wolno robić zdjęć. W kompleksie budynków klasztornych, ważnym miejscem jest też Źródło Świętej Nino. Można się do niego dotrzeć na przykład konno:)

Po wizycie w klasztorze pojechaliśmy do pobliskiego Signagi - jednego z najpiękniejszych miast Gruzji. Zachowały się w nim stare kachetyjskie domy z XVIII wieku, z ażurowymi, misternymi balkonami na piętrach. Na górze była zazwyczaj część mieszkalna a na dole sklepy i warsztaty rzemieślnicze.

W Signagi znajdują się fortyfikacje twierdzy króla Kachetii - Herakliusza II, z murami obronnymi o długości 4,5 kilometra. Wzmacniają je 23 baszty i siedem bram.

Do Signagi zjeżdżają tłumy turystów, żeby w Muzeum Etnograficznym obejrzeć obrazy Nika Pirosmaniego. To taki gruziński Nikifor. Też się wybrałam, też zobaczyłam.

Ale mnie najbardziej podobał się tam, obraz innego twórcy.

Kolejna ciekawostka. W budynku widocznym za moimi plecami można, jak w Las Vegas, o dowolnej porze wziąć ślub na żądanie.

A tu jeszcze jedna rzeźba z Signagi. Prawda, że może kojarzyć się Don Kichotem?

Resztę dnia spędziliśmy na biesiadowaniu połączonym z degustacją wybornych win.

W ostatnim dniu zwiedzaliśmy starą, przepiękną stolicę Gruzji Mcchetę.

Nad miastem dominuje katedra Sweti Cchoweli będąca jednym z najcenniejszych zabytków architektury sakralnej w Gruzji.

Katedra otoczona jest przez mury obronne z XVIII wieku.

Wewnątrz znajduje się kaplica, będąca repliką katedry św. Jakuba w Jerozolimie.

Zgodnie ze starymi przekazami, pod tą kolumną w kształcie wieży znajduje się Szata Chrystusa.

Popatrzcie na te przepiękne freski.

Podczas długiej drogi do Batumi zatrzymaliśmy się jeszcze na przydrożnym targowisku wyrobów z gliny. Gdyby to było w Polsce kupiłabym co najmniej kilka.

W Batumi po kolacji był czas na spacer po nadmorskiej promenadzie. Każda palma odbija...

Ja i w Morze Czarne.

I ostatni zachód słońca.