Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Hej! Jestem nieco nieśmiałą osóbką. Do odchudzania skłoniły mnie cyferki na pewnym doskonale wszystkim znanym urządzeniu(czytaj waga):-) i mój wygląd, który nie do końca mi pasuje.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 15367
Komentarzy: 67
Założony: 13 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 14 maja 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia8921

kobieta, 35 lat, Gniezno

170 cm, 61.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 marca 2015 , Komentarze (6)

Hej Wszystkim!

Święta Wielkanocne coraz bliżej, a tu pogoda nie napawa zbytnio optymizmem. Zimno, pochmurno i jeszcze niekiedy "atrakcja" w postaci deszczu. Takie warunki atmosferyczne miałam przez ostatni tydzień. Jednakże nie zrezygnowałam z wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu. Co więcej, dodam, że w ostatni czwartek wcześnie rano, kiedy było tak ponuro i deszczowo (a dokładnie była lekka mżawka) przebiegłam w pięknym stylu ponad 7 km przez 40 minut. Fakt faktem, że to był o wiele cięższy trening, ale dałam radę. Telefon z Endomondo zabezpieczyłam, wkładając go do jakieś małej foliówki. No i na wszelki wypadek, żeby się zabezpieczyc przed ewentualnym deszczem (bo zapowiadali go na ten dzień) wzięłam ze sobą płaszcz przeciwdeszczowy, sprytnie złożony i przewiązany w pasie. I pobiegłam. Radość z tego biegu była ogromna. Jeszcze większa, niz w przypadku biegu w bardziej "normalnych" warunkach. Nawet trochę śmiać mi się chciało z tego, że mijani przeze mnie ludzie tak jakoś dziwnie się na mnie patrzyli. Pewnie nawet nie wpadli na pomysł, że w takich warunkach można wychodzić z domu, a co dopiero biegać.A ja byłam z siebie strasznie dumna, że nie zrezygnowałam z biegu mimo okropnej a aury. Co do biegania, biegałam też we wtorek i w sobotę. Od wtorku wydłużyłam sobie czas biegania do 40 minut. I udało mi się przebiec 7 km 510m, a we w czwartek niewiele mniej. Z kolei w sobotę włączyłam moje ukochane interwały - 10 minut rozgrzewka i trucht, 20 minut właściwy bieg (minuta szybko, 3 minuty wolniej i tak 5 razy) plus jakieś  10 minut truchtu, bo wierzcie mi, że po interwałach nie miałam już na nic siły. Jestem w szoku, ze tak szybko osiągnęłam takie dobre wyniki w bieganiu. Przed zimą jak biegałam, np. z trudem było mi przełamać 7 km w czasie 40 minut. A teraz po trakiej przerwie te 7 km to dla mnie żaden problem. Jutro tez idę biegać, też jeszcze 40 minut, a w następnym biegu wydłużę chyba czas treningu o kolejne 5 minut. Poza tym, ćwiczę to o czym wcześniej pisałam - zumbę, Mel B, z rozgrzewką i rozciąganiem plus dance latino raz w tygodniu. Moja mama to zachodzi w głowę, jakim cudem mam tyle energii i siły, by tyle ćwiczyć. :D

Dietowo całkiem nieźle się trzymam. Tylko wczoraj i  dziś troszkę "zgrzeszyłam", bo jak to w sobotę skusiłam się na 2 ciasteczka, a dziś na kolejne 2 plus 2 przepyszne mini serniczki, które wczoraj upiekłam (jak wróciłam z biegu). Nie wiem, co to będzie w święta, nie chcę czuć się po nich zbyt ciężko, bo i bieganie później jest trochę ciężkie. W kwestii posiłków przed treningiem najlepiej biega mi się około 1-1,5h po obiedzie (na szczęście mam w miarę niezbyt ciężki) lub godzinę po małej przekąsce (jak biegam rano). Odkryłam, że nieco źle się czuję po śniadaniu z dodatkiem mleka (np. owsianka plus jakiś owoc, najczęściej jabłko lub banan), ale po zastąpieniu części mleka wodą już było o wiele lepiej. Poza tym mój organizm raczej bardzo dobrze toleruje inne moje ranne posiłki przed bieganiem. Zobaczymy jak to będzie później. Został ttrochę więcej niż 1 miesiąc do biegu, na który się zapisalam, trzeba ćwiczyć formę. :)

Dobra, Kończę już i lecę na kolację, bo mój organizm domaga się, by natychmiast coś zjeść

Pozdrawiam :) 

22 marca 2015 , Komentarze (1)

Hej!

No i kolejny tydzień minął i bynajmniej nie na lenistwie, o nie. Coraz bardziej się rozkręcam, jeśli chodzi o bieganie. DO tej pory "zaliczyłam" w sumie 5 biegów półgodzinnych (w tym dzisiejszy) i przebiegłam ponad 5 kilometrów w każdym. Mam tylko mały problem z Endomondo, czasem mi się zwyczajnie zawiesza, nie "łapie" mi sygnału GPS i czasem nie dolicza mi części trasy. Coraz badziej myślę o zmianie na jakąś inną aplikację do biegania. W każdym razie "podkręcam" poziom i od nowego tygodnia zwiększam trening o kolejne 10 minut, myślę też, zeby wprowadzić raz w tygodniu (dokładniej pod koniec każdego) jeden trening interwałowy. A co, trzeba sobie trochę urozmaicić bieganie. ;) Poza tym nadal chodzę na danse latino, świetnie się na tych zajęciach bawię, ponadto czasem ćwiczę sobie w domku zumbę wraz z ćwiczeniami Mel B.

DIetetycznie również całkiem nieźle się trzymam. No... może nie do końca. W ten weekend (a dokładniej piątek późny wieczór, do soboty również późny wieczór) byliśmy z bratem u cioci. A tu się pojawiły a to cukiereczki, a to ciasteczka. Żeby nie było: nie, nie rzuciłam się wygłodniała na te słodkości. Do mojego żołądka wpadło jakieś 5 cukierków czekoladowych. Poza tym w sobotę, brat w sobotę mointował naszemu kuzynowi antenę satelitarną. W zwiazku z tym, że byliśmy tam mniej więcej w porze obiadu, to zjedliśmy wyjątkowo mało dietetyczne danie - kebab. Nie będąc niegośninną, nie odmówiłam. W dodatku zdecydowałam się na wersję z ostrym sosem. Bardzo lubię pikantne przyprawy, jednak tak czegoś ostrego, to chyba w życiu nie jadłam. I tak co chwilę musiałam popijać herbatą, bo inaczej nie dałabym rady zjeść tak ostrego jedzenia. Dziś (jak to w niedzielę) mieliśmy podwieczorek i skusiłam się na kilka rogalików,z jabłkami i 2 małe omleciki z bitą śmietaną (coś w kształcie zwiniętego ciasta biszkoptowego). No po prostu masakra. Ale postaram się nie przesadzać z tym folgowaniem sobie, bo inaczej to się źle skończy. Nie myśląc już nawet o zbliżających się świętach.

Dobra. Kończę męczyć Was moją pisaniną. To do zobaczenia. :)

15 marca 2015 , Komentarze (2)

Hej Wszystkim !

No, teraz, to przesadziłam. Żeby cały miesiąc nie pisać, to już mój rekord.:) Ale postaram się poprawić, choć nie wiem, co z tego wyjdzie.

DIetetycznie całkiem nieźle się trzymam, choć było parę "wpadek" - a to na urodzinach mojej cioci, a to wczoraj i dziś (no jak mogłam się oprzeć się przepysznej szarlotce i placku o  wdzięcznej nazwie snickers wymięka), a to po kawałeczku czekolady. No, ale generalnie jest dość grzecznie, że się tak wyrażę. Żebym się za bardzo nie "rozszalała" w tym słodkim, w czasie WIelkiego Postu wyznaczyłam sobie, że w środy, czwartki i piątki nie jem wogóle słodkiego i tego się trzymam. Ostatnio zajadam się bez przerwy (oczywiście w granicach rozsądku) orzeszki ziemne - są dla mnie wprost przepyszne.:)

W kwestii aktywnosci fizycznej jest po prostu świetnie. Do moich "domowych" treningów zumby wreszcie dołożyłam bieganie, za którym strasznie teskniłam. Żeby było ciekawiej, zapisałam się na bieg uliczny, uwaga! - 10-kilometrowy. Za sobą mam na razie 2 półgodzinne biegi 9 w ostatni piątek i dziś), gdzie udało mi się przebiec w jednym trochę mniej niż 5 km, a w tym dzisiejszym 5km 350m (jeśli wierzyć zapewnieniom Endomondo). Wyniki mnie całkowicie zadowalają, zwłaszcza, że to było po dość długiej przerwie (około 4 miesięcy). Najlepsze jest to, że bieganie sprawia mi wielką frajdę. Dodatkowo od ostatniego czwartku zaczęłam chodzić na dance latino. Na poczatku trochę się obawiałam jak mi pójdzie, bo wiadomo ćwiczenia w domu, to nie to samo, co w grupie (chodziłam kiedyś na aerobik to doskonale wiem), Jednak po pierwszych zajęciach stwierdziłam, że nie było się czego bać. Naprawdę bardzo mi się podobało. Wróciłam do domu totalnie padnięta, ale strasznie zadowolona. No i teraz już wiem,że co czwartek będę uczęszczać na te zajęcia. Także ogólnie po prostu super.:)

Pozdrawiam Was serdecznie. Życzę miłej niedzieli i całego tygodnia:)

15 lutego 2015 , Skomentuj

Hej!

Ze skruchą przyznaję się, że znów mój wpis jest nieco opóźnione w czasie (prawie miesiąc). Postaram się to naprawić, ale nic nie obiecuję.

Mogę się pochwalić, że kolejne 450 ml mojej krwi "popłynęło" i świadomość, ze być może komuś pomogę jest naprawdę budująca. Dziś wszystko poszło ładnie pięknie. Hemoglobina całkiem, całkiem (13,4/g/dl) - trochę niżej niż ostatnio, ale się tym zbyt bardzo nie przejmuję, bo niedawno miałam @ (ale były te 3 dni po nim do oddania krwi, choć ledwo się załapałam) i może miałam trochę mniej żelaza w organizmie. Ciśnienie i puls znów miałam podwyższone (150/80, puls 90) - ach, ten stres za bardzo na mnie wpływa, muszę z nim walczyć. Poza tym lekarka niby zauważyła na moich ustach jakiś pęcherzyk i zaczęła wnikliwie sprawdzać, czy to nie początek opryszczki(ale na szczęście uznała, że nie). Pielęgniarki lekko były zdziwione, czemu się tak denerwuję, skoro już 4 raz oddaję krew. Obniżyły mi nieco ten fotel, popijałam jeszcze 2 kubeczki wody - choć byłam dość dobrze nawodniona (prawie 1 litr wody wypity przed oddaniem), to lekarka zaleciła mi to, na wiadomość, że raz zdarzyło mi się zasłabnąć. No i bez problemu oddałam wymaganą ilość krwi. Odebrałam 8 pysznych czekolad, wafelka i soczek jabłkowy. Dodatkowo rozdawali czerwone, pluszowe serduszka (pewnie ze względu na walentynki) i kalendarz (albo taki mały, kieszonkowy, albo duży na ścianę; wybrałam mały). Ponadto zawsze w mojej miejscowości oddbywa się też losowanie drobnych upominków. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do mojego brata - wygrał czerwony kosz rowerowy. Piszę "tym razem", bo ostatnio to ja coś wygrałam i dopiero dziś odebrałam. Tym "czymś" okazała się piękna lampa naftowa. Wcześniej też już udało mi się wygrać kawę. Nie ma co, ma się to szczęście czasami.:D

Ogólnie od ostatniego mojego wpisu niewiele się zmieniło jesli chodzi o dietę i ćwiczenia. Udaje mi się rozsądnie jeść 5 posiłków dziennie, staram się pić dużo wody mineralnej. A ćwiczenia? No cóż, zumbą nadal jestem zachwycona i po prostu nie moge bez niej żyć.:) A jak przyjdzie wiosna, to wrócę do mojego ukochanego biegania.

Na ten moment zdążyłam pochłonąć na spółkę z mamą jedną czekoladę z bakaliami, a do tego był wafelek, soczek, kilka ciastek i na ten moment jestem trochę zasłodzona. Ale co tam raz się żyje.:) Ponadto siedzę teraz z już nie wiem którym kubkiem wody mineralnej i czuję się świetnie. Z ćwiczeniami na te wymagane 48 godzin się wstrzymam, ale później oczywiście zabiorę się za nie.

Dodam jeszcze tyle, że teraz w domu mam masę słodyczy (dodatkowo jescze dwie czekolady z moich urodzin) i znowu będę musiała się tego sukcesywnie pozbywać (mam nadzieję, ze z niemałą pomocą rodzinki :D)

Pozdrawiam Was serdecznie. Życzę udanej niedzieli i reszty tygodnia.:)


25 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Hej!

Mimo, że nie ma śniegu, zima dokucza mi nadal, ale jakoś jeszcze żyję. :) Oczywiście bez pomocy baaardzo ciepłych ubrań się nie obejdzie. Już z utęsknieniem czekam na wyższe temperatury (no pewnie jeszcze trochę sobie poczekam).

Kurczę, ostatnio znowu wypłynęła sprawa robienie mojego prawa jazdy. A raczej nierobienia. Jestem mocno wkurzona przez co niektóre bliskie mi osoby, które nie rozumieją chyba, że na ten moment nie mam sił, by po raz enty zdawać kolejny egzamin. Tak, zdawałam kilkanaście razy, nie boję się do tego przyznać. I po tych wszystkich próbach jestem psychicznie wymęczona. Wymęczona dodatkowymi jazdami, gdzie każdy instruktor mi mówił, że powinnam bez problemu zdać egzamin bo dobrze jeżdżę. Wymęczona też myślami, że może jednak nie jest tak super, skoro nie potrafię zdać tego egzaminu. Na chwilę obecną mam tego dosyć. Owszem, prawo jazdy, przydatna rzecz, ale do licha nie za wszelką cenę. Naprawdę polubiłam jazdę samochodem, przepisy ruchu drogowego tak mam przemaglowane, że jeszcze trochę, a bym ich pewnie nauczyła się na pamięć. :) Ale co z tego, skoro nie potrafię przebrnąć przez tą jedną barierę zwaną egzaminem. Może we mnie tkwi jakaś psychologiczna bariera, sama nie wiem. Z każdym egzaminem jest coraz gorzej stres mnie zjada, nawet aż do prawdziwego ataku paniki. Nie mówię, że nigdy nie będę mieć prawka, ale na ten moment nie jestem w stanie po raz kolejny przez to przechodzić. I boli mnie to niezrozumienie. Ciągle tylko słyszę, kto to nie ma prawa jazdy, że powinnam kolejny raz spróbować, że na pewno teraz bez problemu zdam. Szkoda tylko, że te teksty słyszałam przed każdym egzaminem. Po prostu jakaś masakra. No tak, bo moja siostra i brat zdobyli bez większych problemów  prawko, a ja jestem chyba jakimś wybrykiem. Denerwuje mnie takie gadanie, bo przez to zaraz mam zepsuty humor. A może po prostu mam za niskie poczucie własnej wartości, że tak to odbieram. Sama już nie wiem. Żeby było śmieszniej, część rodziny właśnie uważa, że powinnam jeszcze próbować, a część, że powinnam w ogóle sobie odpuścić. Przez to mam ogromny mętlik w głowie. 

Nadal zumba rządzi w moich ćwiczeniach, uwielbiam ją. Może nie do końca perfekcyjnie wykonuję wszystkie układy, ale co tam. Zabawa przy tym jest niesamowita, nie ma opcji, bym się nudziła. :) Sprawia mi najzwyklejszą radość.A przy tym chyba nawet schudłam, ale na wadze tego specjalnie nie widać. Ostatnio mama znowu się mnie zapytała, ile ważę (obecnie 65 kg) i stwierdziła, że na pewno ją okłamuję, bo nie wyglądam na tyle. Dodała przy tym, że wedlug niej ważę jakieś 54/55 kg (tak więc "odjęła" mi jakieś 10/11 kg). Nie powiem, miło mi się zrobiło. :D

Dietowo też całkiem nieźle się trzymam. Zapasów słodyczy ze świat już się całkowicie pozbyłam – oczywiście przy dużej pomocy mojej rodzinki. :)Teraz znów powrót do opcji słodycze raz w tygodniu (konkretnie w niedzielę). Wcześniej mi się udawało, to teraz również nie powinnam mieć z tym problemu. Tylko w jeden dzień będę chyba musiała się wyłamać – w moje urodziny. Nieszczęśliwie się złożyło, ze w tym roku przypadają w tłusty czwartek – pewnie mnie zmuszą do zjedzenia co najmniej jednego pączka. A do tego te czekolady, które pewnie dostanę w prezencie i wypieki, które nie dość, ze będę musiała upiec, to jeszcze je spróbować. Ale jakoś dam radę i postaram się nie przesadzić.

Ostatnio walczę z innym problemem, "urodowym" - suche, twarde popękane pięty. Prawie codziennie moczę je w bardzo ciepłej wodzie, ścieram tarką do stóp i dodatkowo smaruję na noc kremem z mocznikiem i nakładam ciepłe skarpety. No i jak na razie pięty mi się dość ładnie wygładziły, jeszcze są trochę twarde, ale już nie ma takiej tragedii jak wcześniej. To dobrze, bo już nie mogłam na nie patrzeć. Jeszcze trochę czasu, a będą zupelnie gładziutkie.

Pozdrawiam Was serdecznie:)


11 stycznia 2015 , Skomentuj

Hej!

Znowu długo nie pisałam, no i muszę to naprawić, więc teraz dam malutki wpis. Dziś króciutko, bo jakoś niespecjalnie dużo nowego działo się  u mnie. Zapasów słodyczy coraz bardziej się pozbywam, dzięki „pomocy” mojej najbliższej rodzinki. Pomysł jest banalnie prosty. Po prostu otwieram jakąś słodycz, częstuję wszystkich i proponuję jeszcze kolejny kawałeczek, a sama jem malutko i innym mówię, jak to dużo słodkiego już zjadłam. Moja rodzinka uwielbia słodycze, to zazwyczaj nie odmawia. :) Ja też lubię słodycze, nie będę kłamać, że nie. No, ale tych świątecznych smakołyków miałam stanowczo za dużo. Całe szczęście, że już mi nie za wiele pozostała (niecała duża czekolada Milka z toffi i orzechami, jedna mała czekolada Milka Oreo i jakaś inna mała z orzechami plus Merci). Mam nadzieję, że do końca stycznia pozbędę się tego zapasiku. Za tydzień mamy gości, wiec być może podsunę jakąś czekoladę do kawy. Wiem, że może to jest trochę złośliwe, ale działa. J W lutym niestety znów zacznie się mały wysyp słodyczy (mam urodziny) i znowu pewnie zastosuję moją metodę, która jest niebywale skuteczna.

Poza tymi malutkimi odstępstwami dietetycznymi, trzymam się zdrowego odżywiania, 4-5 razy dziennie. No i o ćwiczeniach nie zapomniałam – również 4-5 razy w tygodniu. Ostatnio znów zmieniłam  ćwiczenia,  bym się za bardzo nie przyzwyczaiła do wcześniejszych. Zumbę po prostu pokochałam. Jest milion razy lepsza i fajniejsza niż jakiekolwiek inne ćwiczenia. Na początku nie byłam przekonana, czy dam sobie radę, ale tak się wciągnęłam, że po zakończeniu „zumbowania” jednego dnia  już myślę o kolejnych treningach. :) Poza tą zumbą dodatkowo ćwiczę też z Mel B (obecnie ćwiczenia na plecy i klatkę piersiową) i jeszcze jakiś ok. 20-minutowy aerobik z youtuba. Razem z rozgrzewką i rozciąganiem zajmuje mi to prawie 2 godziny. I daje sobie świetnie radę, po ćwiczeniach jestem strasznie zmęczona, ale i zadowolona. :)

Zima trwa w najlepsze, nieraz trochę dziwna, raz jest śnieg, raz nie ma. A dla mnie i tak to wszystko jedno, bo jest mi non stop zimno. W praktyce wygląda to tak, że mimo ciepłych ubrań, które zakładam, jak wychodzę z domu, to i tak strasznie marznę. Marznę dosłownie od wewnątrz, nie mówiąc już o zmarzniętych dłoniach (które niekiedy mimo grubych rękawiczek stają się czerwone, niekiedy aż sine) i stopach (często sztywne z zimna, niekiedy aż bolą). W domu jest trochę lepiej. Niby wszystkim jest ciepło, nie narzekają z jednym wyjątkiem (czyli moją osobą). Ciepła bluzka, jeden sweter, drugi sweter, ciepłe, ocieplane spodnie, skarpety, na noc ciepła, gruba piżama plus skarpety. A i tak ręce i stopy mam non stop zimne. Sama już nie wiem, może mam jakieś problemy z krążeniem. To trwa przez ponad pół roku (od późnej jesieni do czasu gdy wiosna się zacznie i to porządnie). To dobrze, że nie mam tak przez cały rok, bo inaczej bym zwariowała. Muszę jakoś przetrzymać tę paskudną zimę. Na razie tylko korzystam z domowych sposobów – ciepła odzież, ciepłe napoje. Cóż począć – takie życie zmarzlucha.

I tą małą przyjemną informacją kończę na dziś. Pozdrawiam Was i życzę  ciepła mimo tej zimy. :)

28 grudnia 2014 , Skomentuj

Hej!

Święta, święta i po świętach. Jak dla mnie za szybko minęły – ledwo, co się zaczęły, a już się skończyły. Cóż zrobić? Naprawdę rewelacyjnie spędziłam czas i co dużo mówić, więcej takich świąt chcę. :D Spotkanie z rodzinką było bardzo udane, aż żałowałam, że musimy już wrócić do domu. Prezenty również udane. Najbardziej ucieszyłam się z najnowszej książki mojej ulubionej autorki – Jodi Picoult. Reszta podarków też niczego sobie. Martwię się jedynie tym stosem słodyczy, który otrzymałam. Wliczając jeszcze słodkości z imienin (które miałam tuż przed rozpoczęciem adwentu i nie byłam w stanie kiedy tego zjeść przez moje postanowienie adwentowe), zebrała się z tego dość spora ilość. Nie mówię już o tych plackach, które jeszcze długo będą mnie kusiły. Moim świątecznym faworytem jest zdecydowanie piernik i pierniczki. Natomiast makowca i sernika tylko trochę ruszyłam(po maciupeńkim kawałeczku). Oczywiście i tym razem to ja „wyczarowałam” te cudeńka, może nie do końca sama (w pieczeniu makowca pomogła mi mama, bałam się, że mi nie wyjdzie. No cóż, przynajmniej na najbliższy czas będę miała wolne od pieczenia. :) Na placki będę bardzo uważać (lub w ogóle z nich zrezygnuję), natomiast z pozostałymi słodyczami będzie nieco większy problem. Znając siebie, gdybym tylko tak po trochu je jadła (jakoś ostatnio mam mniejszy apetyt na słodkie), to pewnie zajmie mi to z 3 miesiące, jeśli nie więcej. No chyba, że podstępem namówię domowników na co nie co, po prostu ich częstując (choć oni również mają tego dość sporo, ale chyba w szybszym tempie zjadają słodkie, niż ja).

Od jutra chyba wznawiam ćwiczenia, bo ostatni tydzień nie ćwiczyłam. Przygotowania do świąt i same święta to nie jest chyba najlepszy czas na jakąś większą aktywność fizyczną. Owszem starałam się generalnie dość często ruszać podczas tych dni, ale to jednak nie to samo, co porządne ćwiczenia. Dietetycznie w sumie aż tak bardzo nie nawaliłam, nie objadałam się bez opamiętania, także nie jest źle. Teraz postaram się wrócić na właściwą drogę, zarówno od strony diety, jak i ćwiczeń.

Pozdrawiam Was serdecznie:)


14 grudnia 2014 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Święta coraz bliżej, już za niecałe 2 tygodnie, także przygotowania u mnie w domu trwają pełną parą. Może nie w ten sposób, ze intensywne sprzątanie wszystkiego w jeden dzień, ale praca rozłożona na raty, że tak się wyrażę. Oświadczam też, że zgodnie z planem upiekłam pierniczki (w poniedziałek) w ilości 125 sztuk. Trochę już zostało zjedzonych przez moją mamę i brata (bardzo im zasmakowały). I co najważniejsze, pierniczki do tej pory nie stwardniały, są cudownie mięciutkie. W smaku też pewnie dobre, nie wiem jeszcze, bo nie próbowałam ze względu na moje postanowienie adwentowe. Prezenty wszystkie mamy zakupione (wczoraj byliśmy z bratem na ostatnich zakupach), menu też prawie ustalone, a choinkę będziemy ubierać w przyszłą niedzielę. Mam nadzieję, że zdąży do Gwiazdki napadać trochę śniegu, tak żeby atmosfera była iście świąteczna. Tylko, żeby nie było zbyt zimno, bo tego to raczej nie wytrzymam (ale mam wymagania:)).

Przyznaję, że skruchą, że ćwiczeniowo zawaliłam cały tydzień. Ale mam na to dość sensowne wytłumaczenie. Od niemalże poniedziałku męczyła mnie grypa żołądkowa/jelitowa. Już sama nazwa tego paskudnego choróbska brzmi okropnie. Złapałam to „paskudztwo” od cioci, u której byłam w odwiedzinach w zeszły weekend. Ból brzucha non stop, ciągłe bieganie do kibelka w wiadomym celu. Już nie mogłam tego znieść. Od czwartku tak w miarę mi się poprawiło, ale wciąż czułam się taka osłabiona, kręciło mi się trochę w głowie i nie chciałam nadwyrężać się ćwiczeniami. Z powodu tego choróbska moja dieta została ekstremalnie ograniczona. Pierwszego dnia prawie nic (tylko jakieś suchary jadłam), w kolejnych wyłącznie a to ryż z ugotowaną marchewką, a to kaszka manna na wodzie, wafle ryżowe, bądź też płatki ryżowe na wodzie z rozduszonym bananem. W czwartek zaryzykowałam i zjadłam owsiankę na mleku z bananem. Nic mi po niej nie było, także już było ze mną w miarę. A na obiad zjadłam trochę kapuśniaku, ale go dodatkowo nie przyprawiałam na ostro tak jak lubię (też mi nie zaszkodził). I tak powoli wracałam do „normalnej” diety. No, ale to wredne „paskudztwo” może i mnie opuściło, ale niestety dopadło moją mamę (mamie już trochę przeszło), a dziś brata. To po prostu okropieństwo. Byleby ich jak najszybciej opuściło i te paskudne wirusy więcej nie krążyły w powietrzu. W końcu niedługo święta i zdecydowanie nikt by nie chciał być wtedy chory.

Przed świętami postaram się jeszcze ten jeden tydzień porządnie poćwiczyć i trzymać dietę. W święta raczej będzie trochę trudno. Najgorsze jest to słodkie, które wprost uwielbiam. Na dodatek jeszcze zostało mi sporo słodkości z imienin – 3 czekolady Milka (2 duże, 1 mała) i Ptasie Mleczko. Oj, będę miała co jeść na niedzielne podwieczorki. Bo zamierzam kontynuować mój plan słodycze raz w tygodniu. No, ale to dopiero po świętach i myślę, że mi się uda. :)

Ok, kończę już i Wam nie przeszkadzam. W końcu pewnie intensywnie przygotowujecie się do świąt.

Pozdrawiam :)

1 grudnia 2014 , Skomentuj

Hej

No i od wczoraj rozpoczął się Adwent. A wraz z nim oczekiwania na święta. Oczywiście tak jak sobie postanowiłam, zamierzam w ramach wyrzeczenia zrezygnować ze słodyczy. Na szczęście zapasiku czekolad już się w „skuteczny” sposób pozbywałam, nie będą mnie kusić. Ostatnie większe, słodkie „ucztowanie” miałam w piątek i sobotę. (spóźnione świętowanie moich imienin) No i bez bicia przyznaję się, że w piątek zjadłam 2 kawałki pysznego placka "salceson", malutki kawałeczek sernika i z 5 ciastek cynamonowych (były przepyszne). Natomiast w sobotę delektowałam się znów kawałkiem placka „salceson” i kawałkiem placka "shrek". To wszystkie, moje, ostatnie dietetyczne grzechy. Otrzymane słodycze imieninowe niestety będą musiały poczekać do świąt (duża czekolada Milka i Ptasie Mleczko, waniliowe).  Poza tym w prezencie dostałam fajne ubranie sportowe do biegania i nie tylko. Na razie będę je wykorzystywać jedynie do moich „domowych” ćwiczeń, bo jakoś nie wyobrażam sobie bieganie zimą (ale nie ukrywam, że lubię biegać). Natomiast w białej, nieco długiej bluzce otrzymanej w prezencie totalnie zakochałam się. Ładna, elegancka, rewelacyjnie podkreśla moją figurę, po prostu cudo. Idealnie będzie pasowała do czarnych spodni. Plus jeszcze dostałam bardzo ładną bransoletkę i okrągłe kolczyki. Na początku nie byłam do nich przekonana, ale gdy je założyłam, zupełnie zmieniłam zdanie. Chyba będą moją ozdobą na święta.

Dietetycznie, oprócz tych wcześniej wspomnianych grzeszków, odżywiałam się dość przyzwoicie. Nadal trzymam się planu picia większej ilości wody. Nawet, gdy „popełniałam” ten wpis, powoli łyk po łyku popijałam niegazowaną wodę mineralną. I nie wiedzieć kiedy, wypiłam prawie pół litra wody. Muszę przyznać, że zaczynam zauważać pozytywne zmiany tego nowego nawyku – mam jakby mniejsze cienie pod oczami. To była moja totalna zmora, z którą już walczę przez kilka lat. Kremy, różne okłady, czego to ja nie wypróbowałam. Zawsze starałam się wysypiać – ok. 7/8 godzin snu, jakoś nie miałam żadnych problemów zdrowotnych. I naprawdę nie wiedziałam skąd u mnie te okropne, fioletowe cienie pod oczami. Nawet pod makijażem nie dało się ich jakoś specjalnie ukryć. A tu proszę, wystarczyło w moim wypadku zwiększyć ilość wypijanej wody i problem wyraźnie się zmniejszył - cienie są mniejsze i jaśniejsze. Faktycznie, wcześniej potrafiłam dziennie wypić może z 3 kubki płynów: wody bądź słabej herbaty i to wszystko (nawet jak intensywnie ćwiczyłam), albo dla odmiany próbowałam na raz wypijać większą ilość wody, co było niezbyt rozsądnym posunięciem. No, ale teraz to się zmieniło i jak widać skutecznie u mnie działa. :)   

Oczywiście nie zapomniałam też o ćwiczeniach. Na razie w kółko magluję zumbę – w tym tygodniu udało mi się ćwiczyć 5 razy (od poniedziałku do piątku). Tutaj również nie zapomniałam o nawadnianiu się, co mniej więcej 10 minut łyk wody. Trochę się bałam, że zacznę przez to biegać do kibelka, ale na szczęście nic takiego się nie stało.

Jak pomyślę, że  już zaczął się grudzień, to aż mi się nie chce wierzyć, że czas tak szybko leci. Jeszcze trochę i już niedługo będą święta. A przed świętami masa porządków. Za tydzień z rodzinką wybieramy się na świąteczne zakupy. Właśnie, kupowanie prezentów to najgorsza rzecz na świecie – nigdy nie wie się, co kupić danej osobie. Ale mam nadzieję, ze trafimy z prezentami dla najbliższych. Na początku grudnia zamierzam też upiec pierniczki, mam na nie podobno świetny przepis. Oby nie wyszły mi twarde, jak to jednego roku. Słyszałam, że pomaga włożenie do takich pierniczków kawałka chleba lub jabłka, wtedy ponoć zmiękną. Wypróbuję ten sposób, nic nie stracę, a może nawet zyskam. 

Pozdrawiam Was serdecznie.:)

25 listopada 2014 , Skomentuj

Witam Was serdecznie

Znów piszę strasznie nietypowo (zwykle wpis daję w weekend), ale co tam. Może "nadrabiam" dni w tygodniu, kiedy to zupełnie albo zapomniałam o wpisie, albo mi się zwyczajnie nie chciało (ach, to lenistwo) :) No to napiszę coś.

Niestety dietetycznie trochę poległam. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone, zwłaszcza, że były to czekolady z krwiodawstwa. Od zeszłego tygodnia codziennie jadałam 6 kostek czekolady, trochę też mamami „pomagała” w pozbyciu się tego zapasiku słodyczy. No, ale poza tym nie jadałam dodatkowych porcji jakiś innych słodyczy (tylko w niedzielę). Żartuję sobie, ze od jedzenia tych czekolad w końcu zbrzydną mi wszystkie słodycze, bo w Adwent robię sobie wyrzeczenie „słodyczowe” – zero słodkości. Została mi jedna niecała czekolada gorzka, niedługo pewnie też zniknie. :DJeśli chodzi o wysiłek fizyczny, to ćwiczeń sobie oczywiście nie odpuściłam. No poza tymi dwoma dniami po oddaniu krwi – nie chciałam ryzykować, jeszcze by się coś stało. W pozostałe dni pilnie ćwiczyłam, ćwiczenia dla mnie stanowią już niemal nawyk. I nie zmuszam się do nich, uwielbiam wręcz ćwiczyć. Troszkę jednak uważałam z gwałtownymi ruchami, gdyż zrobił mi się „piękny” siniak po oddaniu krwi (na szczęście już się zmniejsza, niebawem powinien zniknąć). Poza tym przez najbliższy tydzień zgodnie z zaleceniami lekarki mierzyłam sobie ciśnienie krwi/puls. I co się okazało? Ciśnienie mam niemalże książkowe, puls też ok. Widocznie dopadł mnie syndrom „białego fartucha”. (tak, bo byłam spięta jak agrafka:)). Staram się też od ponad tygodnia lepiej nawadniać – te 1,5 litra płynów dziennie, to na razie mój plan. Docelowo chcę pić tak jakoś 2-2,5 litra płynów, ale wszystko musi zaczynać się od pierwszego kroku, nie tak od razu. Na razie całkiem nieźle mi idzie. Oczywiście piję powoli, łykami co jakiś czas, a nie na raz dużą ilość wody jak to nieraz niestety robiłam. Szczęściem dla mnie jest to, ze staram się jeść dużo owoców, warzyw, no i zup, a to w końcu ma też dość sporo wody.

Tak jak w temacie – nieskromnie napiszę (co tam nieskromnie, w końcu to fakt;)), ze mam dziś imieniny. W ramach prezentu mama obiecała mi wyprawę do sklepu po nową sukienkę, bo stwierdziła, że przyda mi się jakaś elegancka na święta. Zdecydowanie się z tym zgodziłam. Sukienka, którą wybrałam jest czarna, delikatnie rozkloszowana. Wygląda jakby do bluzki, była przyłączona spódniczka. Strasznie mi się spodobała, a jak tylko ją przymierzyłam, nie przypuszczałam, ze będzie tak dobrze na mnie leżeć. Sukienka fajnie podkreśla moją dość ładnie wciętą talię. Dobiorę do niej jakieś srebrne dodatki  myślę, ze to będzie świetnie  wyglądać. Dodatkowo dostałam też w prezencie równie ładną ciemnoniebieską bluzkę z długim rękawem jak również pasek do spodni, jak to moja mam stwierdziła, że skoro zamierzam czasowo zrezygnować, ze słodyczy, to nie będzie mnie kusić i kupować mi czekolady (wreszcie jakieś zrozumienie, co do mojej diety) i zamiast niej dostałam tę bluzkę i pasek do spodni. W każdym razie jestem bardzo zadowolona z dzisiejszych zakupów.

Dobra, nie będę więcej Was męczyć moim wpisem. Pozdrawiam, życzę miłego (i ciepłego) wtorku, a także kolejnych dni. :)