Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Rekordy życiowe: Rwanie - 37 kg Zarzut - 52 kg Podrzut - 50 kg Siad przodem - 65 kg Siad tyłem - 75 kg Martwy ciąg - 92 kg [Postaram się aktualizować na bieżąco ;)]

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 173090
Komentarzy: 430
Założony: 22 stycznia 2011
Ostatni wpis: 20 lipca 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Enieledam84

kobieta, 40 lat, Wrocław

168 cm, 63.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 września 2011 , Komentarze (1)
Po tygodniowym pobycie w domu wracam do Warszawy, by podnieść swoje kwalifikacje zawodowe. Wszystko opłacone, łącznie z hotelem. Po prostu, żyć nie umierać. Jeszcze trochę, a zapomnę jak wygląda me miejsce pracy. Nie pojawiam się tam od ponad dwóch tygodni ;)

Przy okazji, skoro już będę w stolicy, odwiedzę moje siostrzyczki. Chciałam to uczynić w poniedziałek, ale przypomniałam sobie, że jest to "dzień pustyni" i nie ma możliwości kontaktowania się z nimi w tym czasie. Cóż, będzie trzeba odłożyć wizytę do środy...urwę się z zajęć, by dotrzeć na Nieszpory i Eucharystię. 

Początkowo miałam sobie zrobić przerwę w ćwiczeniach, co wiązałoby się z przerwaniem cyklu Weidera na 37. dniu, czyli dzisiaj. Jednakże, doszłam do wniosku, że przecież dam radę wygospodarować z rana (bądź wieczora) godzinkę na gimnastykę...Po co zaprzepaszczać to, co już się osiągnęło?

Może, w końcu, zobaczę te słynne efekty...chociaż kumpela, chyba w ramach podniesienia na duchu, stwierdziła, że niektórzy mają ślicznie wyrobione mięśnie, ale pokrywa je warstwa tłuszczyku. Czyli co, mam poddać się liposukcji? No dramat, po prostu.

15 września 2011 , Komentarze (2)
Codzienna gimnastyka weszła mi w krwiobieg i potrzebuję jej niczym narkoman swojego narkotyku, by czuć się lepiej...taki cel mi przyświecał, kiedy powracałam do regularnych ćwiczeń i cóż (nieskromnie) napiszę, że zawsze swoje założenia realizuje i osiągam (jeśli na prawdę mi na nich zależy).

Do pełni szczęścia (zadowolenia) brakuje mi jednego, czyli zobaczenia...piątki na przodzie, ale na to jeszcze długo przyjdzie mi czekać. Pocieszające (oraz dające nadzieję) jest jednak to, iż pomimo napadów obżarstwa moja waga spadła...pewniakiem codzienna aktywność oraz budowanie tkanki mięśniowej ma na to wpływ...a to mobilizuje do trzymania obranego kierunku działań.

Słoneczko zachęca do spaceru, więc (jak tylko obejrzę... "Brzydulę") to wynurzę się ze swej norki i po brykam po wrocławskich parkach i ulicach ;) Urlop trwa i jakoś trza sobie zorganizować ten czas...piątek będzie dniem spotkań towarzyskich, sobota też - czyli nudzić to ja się nie będę ;)

Podsumowanie aktywności f, znaczy się fizycznej:
- a6w - dzień 34,
- ponad godzinna gimnastyka na wszystkie partie ciała (nie li tylko brzuch...co by reszta ciała nie poczuła się odrzucona i zaniedbana ;)).

14 września 2011 , Skomentuj
Podstawowa zasada odchudzania (moja dla ścisłości): "nie obżeraj się i kontroluj to co pochłaniasz" została wczoraj złamana. Jejku, kiedy to nastąpi ten cud i mój ośrodek głodu zostanie stłumiony, a raczej wyregulowany oraz przestanie przesyłać informacje pod tytułem: "ja chcę żreć, aż do bólu trzewi najlepiej"? I nie ma co tu teraz zrzucać wszystkiego na smoczycę zwaną "Miesiączka". Ile to jeszcze razy napiszę, że ZAŁAMAŁAM SIĘ (ale nie poddałam, dla ścisłości)?

Skoro przeciwnik jest tak silny i potężny i w ogóle taki...hmm, zabrakło mi inwencji twórczej. Dobra, skończę z tym grafomaństwem... Otóż zakupiłam wspomagacz odchudzania i redukcji tkanki tłuszczowej w postaci czerwonych kapsułek o wdzięcznej nazwie Therm Line II. Idzie więc w ten tłuszcz uderzenie z zewnątrz, wewnątrz i każdej innej możliwej strony. Ciekawe, czy coś to pomoże...czy może moja karma to tłusta karma.

Dzisiejsza porcja ruchu:
- a6w - dzień 33,
- 2 godziny ćwiczeń, czyli spalone od 289,50 do 630,14 kalorii (wiem, ogromny rozrzut, ale nadal nie mogę się zdecydować czy tą moją gimnastykę zaliczyć do kategorii lekka czy też może rekreacyjna...żebym to ja miała tylko takie problemy ;)).

13 września 2011 , Komentarze (2)
Wczoraj napisałam ostrzeżenie o umieszczeniu w dzisiejszym wpisie fotek tego co powoduje na mej twarzy rumieniec wstydu, ale uspokoję Was (a może jednak siebie) zrezygnowałam z tego pomysłu...może w piątek, albo niedzielę. Akurat przed wyjazdem (kolejnym). Chyba wracam do starych nawyków i motta przyświecającego mi przez te ostatnie lata: "mój dom mieści się w tym pomarańczowym cudzie zwanym plecakiem.", ale oki dzisiaj jestem jeszcze tutaj i niech tak pozostanie...
 
Wczoraj zrobiłam sobie przebieżkę po sklepach. Podobno 45. minutowe zakupy to 200 kalorii spalonych...to dobra racjonalizacja... kupuję, by chudnąc ;P

Nie zrezygnowałam z Weidera (mimo takowej sugestii pod wczorajszym wpisem). Dziwi mnie brak efektów, ale (w sumie) swoje grzechy (te spożywcze też) należy odpokutować. Nie tracę nadziei, a póki ona żyje... ;)

Dzisiejsza aktywność:
- 32. dzień a6w
- 70 minut ćwiczeń (z głównym naciskiem na brzuch i uda), ale pewnie jeszcze pod wieczór poćwiczę z pół godziny (może dłużej)



12 września 2011 , Komentarze (3)
Pan Weider i ja (mimo, że cukierkowo nie jest) nadal stanowimy parę...31. dzień i jak dla mnie zero efektów (zresztą jutro wrzucę fotki i...wyjdzie szydło z wora, a raczej sadło z gaci, heh), a ja będąc za murami klasztoru wstawałam pół godziny przed czasem, by ćwiczyć moje mięśniaki, których ani widu, ani słychu.

Tak, tak...część swojego urlopu spędziłam w zakonie i był to dobry, bardzo dobry czas. Z tą resztą, która jeszcze trwa nie do końca wiem co zrobię. Może jednak pojadę do Lublina. Mimo tych wszystkich wątpliwości.

I jest coś co martwi mnie ostatnimi czasy coraz bardziej. Asymetria piersi, duża asymetria...kiedy je samo badam nic nie wyczuwam, ale to raczej nie jest normalne, więc chyba odwiedzę w końcu ginekologa. Moja wyobraźnia zaczyna podsuwać koszmarne obrazy i myśli tak czarne jak noc za oknem.

2 września 2011 , Komentarze (1)
i nie wiem (za cholerę) co. Ćwiczę od trzech tygodni Weidera. Od 19. dni codziennie wykonuje pakiet ćwiczeń nie ograniczający się li tylko do brzucha. Mam za sobą zryw "skakankowy" (do którego chcę wrócić po powrocie z urlopu. Tak, wyjeżdżam i przestanę Was katować swoimi wpisami. Alleluja ;)) i nie wiem czy mi się zdaje, ale mym skromnym zdaniem mój bęben zwiększył się od ostatniego pstrykania mu fotek. Chyba powinnam się załamać. Zdecydowanie powinnam się załamać. Nie ma to tamto. No oki, załamałam się. Dobra napiszę to z zastosowaniem capsloka: ZAŁAMAŁAM SIĘ.

Nie ma co odwlekać i od razu zastrzegam sobie, że ostrzegałam. Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność i nie pozywaj mnie o odszkodowanie za straty moralne. Jeżeli tu jeszcze jesteś...

Dla porównania zdjęcia (umieszczone też na blogu) z ósmego dnia i te zrobione dzisiaj. Wiem, jakoś zdjęć kiepska, ale nie mam teraz zbytnio czasu na kombinowanie.


Dzień 8. -a6w (przód)





Dzień 21. - a6w (przód)




Dzień 8. - a6w (bok)




Dzień 21. - a6w (bok)




To jest jakaś tragedia, albo zły sen z, którego nie mogę się obudzić, k... A tak poza czytam dzieła pewnego znanego markiza od którego nazwę wzięło pewne zaburzenie (?), czyli Donatiena Alphonsa Francoisa de Sade i zapewniam nie jest to grzeczna książeczka do podusi ;P.

1 września 2011 , Komentarze (1)
Staram się omijać...albo dobra nie będę nikomu kitu wciskać, choć na zimę to po niektórym się przyda, co by okna uszczelnić. Trzeba się w końcu uderzyć w pierś i przyznać do pewnych faktów. Nie dość, że jestem neurotykiem, to jeszcze spore nasilenie cechy narcyzmu u mnie występuje (w skrócie NN). To taka mieszanka wybuchowa, a gdy dodamy do tego domieszkę psychopaty, to lepiej coś takiego omijać szerokim (bardzo szerokim) łukiem, ale te wyrzygi pseudo psychologiczne nie są tematem wpisu, a może są. W sumie sama nie wiem. Dobra idźmy dalej.

Do czego miałam to ja się przyznać? Acha, już pamiętam. Nie omijam luster, ani odbić w szybach wystawowych, chociaż często nie bywam z nich zadowolona. Rzadko uśmiecham się do samej siebie widząc w nich swą postać, zwłaszcza gdy wzrok zjeżdża w dół i zauważam...wielkiego, ogromnego brzuchala.

Dzisiaj stałam sobie przed lustrem i w myślach krzyczałam: "kochane mięśnie pokażcie się. Po co tak się wstydzicie? Wyjdźcie na zewnątrz i zarysujcie się tuż pod skórą." A one? Nic, kompletnie nic. Siedzą złośliwce schowane pod tonami tłuszczu. Ech, ile jeszcze trzeba czekać na cud i czy się w ogóle na niego doczekam? 

Tymczasem niczym wyrobnik pracuję nad brzuszyskiem. Zaliczony 20. dzień Weidera, dodatkowo 90. minut ćwiczeń na ramiona, uda, pośladki i...zgadnijcie na co jeszcze;)




Tak, tak...zgadliście. Na brzuch. Wiem, przewidywalna jestem :)

31 sierpnia 2011 , Komentarze (1)
Poznałam smoka przez, którego mój apetyt rozbuchał się na całego, a imię jego "miesiączka". Dziś chwycił mnie z całych sił za podbrzusze, aż zgięłam się w pół. Z plecaka wyjęłam różowy miecz i uderzyłam w źródło bólu...tylko syknął i czmychnął nie wiadomo gdzie, ale wróci, to pewne.

Nie skakałam dzisiaj. Miałam napisać jakieś gładkie usprawiedliwienie. Tyle, że po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie ma powodu się tłumaczyć. Poza tym nie zrezygnowałam całkowicie z aktywności fizycznej (nie polegającej li tylko na wyjściu do toalety, tudzież łazienki, bądź kuchni, aby zaopatrzyć się w żarełko). Ćwiczyłam najbardziej oporne i leniwe mięśnie, czyli brzuszek. Oczywiście, nie poprzestałam tylko na nim, ale głównie to on zaprzątał w tym dniu moją uwagę. 

Liczbowo przedstawia się to tak:
- dzień 19 - a6w
- 120 minutowy pakiet ćwiczeń (jak wcześniej pisałam z głównym naciskiem na ogromne, wręcz przeogromne brzuszysko. W piątek wkleję fotki, to...hmm, lepiej nie pisać. Chociaż w sumie nikt mi nie powie, żem nie ostrzegała, ha!).

Acha, żeby nie wyszło, że jestem niekoleżeńska to podam nazwę mojego czarnego potwora zwie się Domova. Zakupiłam go w Auchen, ale nie ręczę żadną częścią ciała za to, iż jego współbratymcy nadal zasiadają na metalowych półkach, ale...i tak, ważyłam się w różnych częściach mieszkania więcej niż dwa, trzy a nawet cztery razy. (to odpowiedź na pytanie pod poprzednią notką ;)).

30 sierpnia 2011 , Komentarze (2)
Tytuł sprzeczny sam w sobie? Niekoniecznie. Nastąpiło coś co wywołało uśmiech na mej kociej twarzy. Otóż moja waga zaliczyła spadek o cały...kilogram (aż nie mogłam w to uwierzyć i kilkakrotnie w różnych częściach mieszkania, by wykluczyć wpływ nierówności podłogi, wstawałam na czarnego potwora i pokazywał wciąż ten sam wynik). I to jest właśnie owa tendencja zniżkowa (oby się utrzymała, bo niestety wiem, że stabilność to kwestia umowna).

Natomiast zwyżka nastąpiła w zakresie pokonywanych kilometrów na skakance. Nie mam co porównywać się do reszty "zawodniczek", ale i tak jestem zadowolona. Zwłaszcza, że idzie to w parze z tym co wystukałam akapit wcześniej. Żyć nie umierać ;)

Na dzisiejszą porcję ruchu składało się:
- a6w - dzień 18
- 60 minutowy pakiet ćwiczeń praktycznie na wszystkie partie ciała
- 2505 podskoki
i oczywiście chodzenie i jeszcze raz chodzenie.

A tak poza, jakoś nie mogę się utrzymać w założonym wcześniej limicie kalorii. Odzwyczaiłam się czy co. Musze poskromić smoka...

29 sierpnia 2011 , Skomentuj
I co ja ma ze sobą zrobić? Zabić to za mało...Przekroczyłam limit o jakieś 200 kalorii, bo jakoś nie mogłam odpuścić sobie paluszków. No, przecież takie samotne w tym barku były...one i procenty. Jakże mogłam je tam pozostawić. Lepiej im będzie w mym żołądku z jeziorkiem w towarzystwie arbuza, nektarynki i serka wiejskiego. Jakaż ja jestem wspaniałomyślna...

A tak poza to jestem chodzącą stołówką dla komarów...mam ugryzienie na ugryzieniu. Nie mogłam się od nich odgonić, gdy skakałam sobie słodko w lasku niedaleko mego miejsca zamieszkania.

Dzisiejsza aktywność:
- a6w - dzień 17,
- 80 minutowy zestaw ćwiczeń,
- 1764 podskoków na skakance (tendencja zwyżkowa...acha, teraz zamiast kolana boli mnie nadgarstek. Hmm, od skakania?),
- zdecydowanie ponad dwugodzinny spacer.