Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Rekordy życiowe: Rwanie - 37 kg Zarzut - 52 kg Podrzut - 50 kg Siad przodem - 65 kg Siad tyłem - 75 kg Martwy ciąg - 92 kg [Postaram się aktualizować na bieżąco ;)]

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 173014
Komentarzy: 430
Założony: 22 stycznia 2011
Ostatni wpis: 20 lipca 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Enieledam84

kobieta, 40 lat, Wrocław

168 cm, 63.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 sierpnia 2011 , Skomentuj
...po zębie. Niestety, nie udało się go uratować, więc trza było pozbyć się kolegi z szeregu równo ustawionych kiełków. Znieczulenie jeszcze trzyma i chyba zaczynam rozumieć rzucone przez doktorka stwierdzenie, po moim połknięciu upłynnionego leku, które wyciekł z ampułki, a brzmiało ono: "to nierozsądne". 

W ogóle panu chirurgowi humor dopisywał. Kiedy ze zdziwieniem powiedziałam: "Już". On spojrzał na mnie i wypalił, że nie przystoi takiego pytania zadawać mężczyźnie ;) Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale...fajnie było :P

Mam zakaz mycia zębów dzisiaj i jutro (o zgrozo!) i ćwiczeń (jeszcze większa zgrozo). Na szczęście, przed wizytą zrobiłam szóstą z rzędu szóstkę Weidera oraz ćwiczenia z nowo kupionej książeczki, czyli Pilates (zajęły mi więcej niż półgodziny, ale lepiej zrobić coś ponad program niż poniżej niego. I tego się trzymam.). Jutro i tak zamierzam poćwiczyć... No bo co może się stać?

Na pierwsze śniadanie zjadłam pieczywo chrupkie (dwie kromki) z serem żółtym i topionym oraz zieloną papryką, która samotnie leżała na półce w lodówce. Drugie śniadanie kefir z musli i suszonymi śliwkami (wiadomo na co ;)). Obiad składał się z kotletów (wynalazku mej matuli - mięso z indyka pomieszane z cebulą, papryką, jajkiem i czymś tam jeszcze - dobre) oraz kapusty pekińskiej z...majonezem. Wiem, wiem... Na kolacje, jako że nie mogę jeść twardych potraw, pochłonę serek twarogowy i winogrona (to chyba jednak zbyt miękkie nie jest ;)). Podwieczorku nie było, jakoś trudno mi się na razie przełyka...


17 sierpnia 2011 , Komentarze (1)
Nie wróżyłam temu związkowi zbyt długiej przyszłości (w sumie żadnej byłoby tu właściwsze), ale o dziwo jesteśmy już ze sobą całe...pięć dni. Ja i pan Weider...dziwy na dziwami. Szczerze mówiąc, jak na razie, efektów nie widzę. Wiadomo czas potrzebny na zmniejszenie obwodów i zlikwidowanie tłuszczyku jest dłuższy niż czas w którym tłuszczyk i obwody się zwiększają, więc nie mam wyboru...muszę czekać.

Tak sobie myślę, że pstryknę fotki brzusia, by mieć skalę porównawczą. To słynne - przed i po. Oczywiście, to przed nie będzie takim dokładnie przed, ale nie bądźmy drobiazgowi. 

Ważne jest, że trzymam się planu. Ćwiczę, staram się nie objadać i na wagę (do piątku) nie wchodzę. Stosuję też różne specyfiki do wcierania na spalanie tkanki tłuszczowej i zapobiegające tym...no...rozstępom, a i nie zapomnijmy o serum modelującym do biustu. Podobno efekt push-up gwarantowany ;)

16 sierpnia 2011 , Komentarze (1)
Opanowują mnie moje własne lęki i obawy związane ze zbliżającym się spotkaniem z Nim...No, bo jeśli się nie spodobam (przez ten pieprzony nadmiar tłuszczu). Chcę, żeby wszystko było takie idealne (choć wiem, że nic nie może być doskonałe). I tylko wkurzam Go tym ględzeniem... a nie chcę go irytować, więc od dziś daję sobie szlaban na poruszanie tego tematu. Będzie dobrze...

Od czterech dni ciągnę szóstkę Weidera, a od dwóch dodatkowy zestaw półgodzinny...Oczywiście, to nie jest moja jedyna aktywność fizyczna, chociaż zaczynam zastanawiać się czy nie warto zacząć biegać...Motywację mam i to bardzo namacalną...Jejku, jak ja nie mogę się doczekać tego czasu z Nim. I obiecuję sobie solennie, że będę bardzo grzeczną dziewczynką (no dobra, tak grzeczną na ile moja krnąbrność pozwoli). 

Na śniadanie wszamałam dwie kromki (pieczywa chrupkiego) z żółtym serem i czerwoną papryką oraz nektarynkę. Do tego czarna kawa bez dodatków. Na drugie śniadanie kakao (z półtorej procentowego mleka), a i  w ramach podjadania (niestety) pochłonęłam dwa plasterki żółtego sera (masakra z tym apetytem). Na obiad będzie to co wczoraj, czyli gołąbki. Na podwieczorek jakiś jogurt (muszę dbać o odpowiednią ilość nabiału w trakcie antybiotykoterapii. Wczoraj przełyk mi wręcz płonął). Co do kolacji, to jeszcze nie wiem, ale zapewne jakiś owoc z warzywkiem do towarzystwa. ;)

15 sierpnia 2011 , Komentarze (1)
Od trzech dni spotykam się z panem Weiderem...jeszcze mi się nie znudził...jeszcze ma w sobie ten powiew świeżości. Jeszcze, to nie oznacza, że zawsze. Ciekawe, kiedy zacznę ziewać przy robieniu kolejnej serii (na razie się li tylko - a może aż - pocę się).

 Zaplanowałam sobie, że oprócz Weidera poświęcę pół godziny z mojej doby na inne ćwiczenia. Najwyższy czas ruszyć to swoje otłuszczone cielsko...chcę ładnie wyglądać w swoich sukieneczkach, bez wystającego bębenka z przodu sugerującego innym, że niejako w ciąży jestem. A, fuj!

Na śniadanie wszamałam dwie kromki chrupkiego pieczywa (zakupionego przez mą rodzicielkę, a jeśli ona coś takiego mi kupuje, to coś jest na rzeczy) z serkiem topionym, czerwoną papryką i gruszkę średniej wielkości. Do tego czarna kawa bez dodatków (oczywiście). Grzech poranny to zjedzenie paluszków, które kuszą leżąc na stole koło mego laptopa. Trza je usunąć z zasięgu wzroku. 

Zgodnie z wcześniejszym założeniem zaprzestałam dokładnego wyliczania kalorii (czyli też ważenia pokarmów). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeżeli waga pokaże wzrost, to karnie wrócę do "skrupulanctwa" w zakresie "dietkowania". Po cichu liczę jednak, że obieram dobry kierunek.

A na obiad mam gołąbki, mniam-mniam :)

14 sierpnia 2011 , Komentarze (1)
Postanowiłam (od wczoraj) wrócić do codziennych spotkań z Weiderem. Mimo, że gościu mnie nudzi, ale czego się nie robi dla swojego brzusia. Wkoło wciąż słyszę jaki jest świetny i jakie efekty tych randek są na przyszłość...

Osobiście nie mam wyrobionego zdania w tym temacie, bo nigdy nie wytrwałam do końca. Wymiękałam (po prostu) przez monotematyczność tych ćwiczeń, gdzieś przy czwartym, piątym dniu, czyli praktycznie na starcie. Myślę, że spotkania z Weiderem nie przemienią się w wielką (niedozgonną)  miłości, ale być może "kaloryferek" (wiem, przeginam. Na takie efekty nie mogę się nastawiać.) pozostanie...

Moja twarz nadal pozostaje prawostronnie spuchnięta...czas odmierzam Dalacinem. Ból jest do zniesienia (ba, wmawiam sobie, że go nie ma, bo jak mawiał mój trener ból to fikcja). Nie jest źle, jest nawet (w miarę) dobrze.

Dobra, schodzę na poziom podłogi pobaraszkować z Weiderem. Miłego dnia wszystkim czytającym (i nie czytającym) moje bredzenie życzę :)

13 sierpnia 2011 , Skomentuj
Moja familia śmieje się, że przytyłam na twarzy tracąc kilogramy tu i ówdzie...Gdyby to nie była moja twarz (i nie musiałabym dziś iść do pracy) pewnie też bym miała z tego niezły ubaw, ale...jeden plus to, to że chociaż ból minął i noc spokojnie bez kolejnej dawki Ketonalu przespałam.

W przyszłym tygodniu czeka mnie wizyta u chirurga i ...wyrwie chwasta. Bo w sumie i tak nie ma czego już ratować...Przynajmniej mnie to zmotywowało do zajęcia się swym uzębieniem...jakoś tak nie odpowiada mi wyciąganie szczęki na noc i trzymaniu jej koło łóżka zanurzoną z siłą wodospadu...brrr, aż mi się zimno robi na samą myśl.

Wczoraj popełniłam wiele grzechów spożywczych, co pewnie odbiło się na mojej wadze (a na którą profilaktycznie nie włażę, by dodatkowo się nie dobijać). Obiecuję poprawę i nie grzeszyć już więcej. 

A, i zapomniałabym...skorzystam z rady jednej z komentujących i kupię sobie...hula-hop ;)

11 sierpnia 2011 , Skomentuj
Zadzwoniłam do dentysty. Przygotowana byłam na skamlenie, by przyjęła mnie w piątek, a tutaj niespodzianka pani doktor zapytała czy nie mogłabym przyjść dzisiaj. Odpowiedź mogła być tylko jedna, czyli: "tak, tak, tak" ;) 

Na śniadanie wszamałam kasze jaglaną z burakami oraz nektarynkę i banana. A wszystko zapijam czarną kawą (bez żadnych dodatków). Obiadu raczej nie będzie...z mojego skromnego doświadczenia (niestety omijam stomatologów szerokim łukiem) wiem, że po zabiegu raczej jeść nie wolno przez co najmniej godzinę. Ale słowo kolację wchłonę - pewnie moja matula kupi winogrona lub...truskawki :)

11 sierpnia 2011 , Skomentuj
Obudził mnie ból zęba. By zasnąć ponownie, musiałabym łyknąć kolejną różową pastylkę. Tyle, że nie mam ochoty przegiąć z tymi proszkami. Konsekwencję łykania zbyt dużej ilości niewinnie wyglądających tabletek zbyt dobrze są mi znane. Zaparzyłam, więc rumianek...Jak odrobinę przestygnie przepłuczę otwór gębowy i spróbuję jeszcze podrzemać...a nóż, widelec (i łyżka) się uda. 

Oczywiście, zarejestruję się do dentysty, ale pewnie dopiero na piątek...wolę już nawet nie myśleć o kolejnym dniu i nocy z tym bólem...chyba sama dokonam jego ekstrakcji.

Dzisiaj ostatni dzień warzywno-jaglano-owocowy... Przyznam bez bicia, że nie do końca przestrzegam zasad. Przykładowo wczoraj wypiłam trzy kubki pomidorowej, a nie powinnam spożywać nabiału w postaci śmietany i soli, która pewnikiem została dodana przez mą matulę. I teraz rozumiem...za grzech kulinarny trafiłam już do przedsionka piekła.

10 sierpnia 2011 , Komentarze (3)
...szkoda tylko, że w pozycji leżącej. Ach, jak byłoby pięknie stanąć przed lustrem i nie widzieć tego (delikatnego, a co ;P) wzniesienia przed wzgórkiem łonowym (albo za - zależy jak się
 patrzy).


Chociaż, jak się teraz przypatrzyłam (a może po przetarciu okularów), jednak mój "belly" nawet na leżąco dumnie wypina się ku górze, heh. Może jednak zacznę robić (tę ch... nudną) szóstkę Weidera, bo tracę pomysły jak uczynić z niego stolik, by siedząc (a raczej leżąc) przed kompem móc na nim kawę, ewentualnie (zdrową) przekąskę położyć. Wszak ciało musi być w pełni funkcjonalne. 


Wiem, że troszkę bredzę. Na swoje usprawiedliwienie mam ból zęba... będzie trzeba odwiedzić dentystę, bo ile można zjadać różowych pastylek.

9 sierpnia 2011 , Skomentuj
Dzisiaj do swej diety wprowadzam kaszę jaglaną i warzywa. Na śniadanko kasza na słodko...czyli z owocami (banan i brzoskwinia), a jedynym cukrem będzie tu fruktoza. I tak zastanawiam się (od dłuższego) czy nie zaprzestać praktyki dokładnego wyliczania kalorii (z ważeniem itp.). W sumie jakiś tam nawyk mam już wyrobiony. Mniej więcej wiem, ile mogę zjeść na poszczególne posiłki, by zbytnio nie przeholować. A szczerze pisząc, kiedy widzę w swoim kajeciku, że  przekroczyłam dzienny limit kalorii działa to na mnie zamiast motywująco, de motywująco. W związku z czym wpadłam na pomysł, by nie mieć tej świadomości, iż na przykład kupione przez matulę winogrona spowodowały przekroczenie wspomnianego limitu o powiedzmy 50 kcali, co zazwyczaj skutkuje u mnie puszczeniem wodzy kontroli i obżarciem się na noc. Sama nie wiem. Może zrobię taki eksperyment przez tydzień i zobaczę co z tego się urodzi. Oczywiście, zacząć go będę mogła dopiero w piątek (wówczas wracam do normalnego jedzenia).