Pamiętnik odchudzania użytkownika:
agi78

kobieta, 46 lat,

168 cm, 77.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 czerwca 2011 , Komentarze (3)

Nie mam dzisiaj weny na wymyślanie tytułu, ponieważ byłam w Gdyni i obtarłam sobie na maksa stopy.
Już wiem, co chciałam jeszcze wczoraj dodać - że przede mną jeszcze tylko pierogi. Nie od odparcia:) Zjem również i nie zatłukę się z tego powodu. Obiecuję, że nie będę stękać, jeżeli w tym tygodniu nie będzie zaplanowanego spadku. Bo zablokowałam go skutecznie wczorajszym gofrem na Monciaku. No trudno, raz się żyje, a w Sopocie bywa się od wielkiego dzwonu. Jednakże uważam, ze bilet wstępu na Molo, i to w godzinach wieczornych, za 5,50 to lekkie przegięcie. Poszłyśmy na plażę.
Dzisiaj waga 68,7, więc tragedii nie ma, bo:
po pierwsze: ważyłam się przed chwilą, a nie zaraz po spaniu i toalecie
po drugie: dostałam wczoraj @, który mnie strasznie zaskoczył, nie planowałam go zupełnie na najbliższe miesiące, no al cóż:((( No i mam doła.
po trzecie: no zjadłam tego gofra, ale tylko jednego i tylko z cukrem pudrem, a nie z kilkucentymetrową bitą śmietana i truskawkami, jak ta pani przede mną. Mniam.
Jutro wracam do domu, jak ten czas leci, jak człowiek coraz starszy, no naprawdę. I fajno, i smutno, ale przynajmniej nie będzie rodzina kusić smakołykami:)
Poza tym muszę zwiększyć wydajność (i częstotliwość, grrr) mych abs - ów, bo co mi po bardziej płaskim brzuchu, jak ta zbędna skóra jeszcze tam jest. Muszę przemyśleć sprawę porządnie i zabrać się do tego z głową, a nie od doopy strony jak zawsze.

19 czerwca 2011 , Komentarze (3)

No stało. Pożarłam kopytka, lub leniwe, jak kto woli. Bez mrugnięcia okiem, bez najmniejszego nawet wyrzutu sumienia, z dziką rozkoszą i mega radością. Nie pożarłam tak, żeby mi wychodziły nosem, miałam ochotę na jeszcze, ale się opanowałam. Oczywiście, pokarało mnie strasznie, brzuch wziął i się wzdęł i bolał i w ogóle mi się we flakach przelewało, ale mówi się trudno, jak się chce być niegrzecznym, to trzeba potem cierpieć  Cierpiałam z godnością.

Tak sobie myślę, że jak zjem kilka leniwych raz na rok, to też kurde nie zwariuję, no.
Bo oprócz tego nie - dietetycznie to pożeram tylko ogórki małosolne, ale heloooł, ogórki małosolne, no naprawdę... Ale się dzisiaj na wszelki wypadek nie zważyłam.
I do słodyczy mnie w ogóle nie ciągnie. Ale wiem, dlaczego - nie jestem sama, dnie całe niemalże szwendamy się po sklepach, zaraz jedziemy do Sopotu i nie mam czasu na myślenie o głupotach.

A w ogóle to chciałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam.

Miłego dalszego chudnięcia zatem, trzymać się, chudzielce 

18 czerwca 2011 , Komentarze (4)

W zasadzie to byłam już w czwartek, ale nacisnęłam coś gdzieś nie tak i zniknął mi mój cały wpis przed zapisaniem go w pamiętniku. Nie muszę dodawać, że z letka mnie to zniechęciło.
Spadek jest piękny, trochę więcej niż założyła pani dietetyk, szkoda tylko,że tydzień później. No ale podobno lepiej późno, niż wcale. I obserwuję ten spadek na sobie, naprawdę, i rodzina też, ha, widać podobno, że spadło mi w brzuchu i pod cyckami. I czuć, jak wciągnę brzuch, to mi spodnie z tyłka spadają, tadam Bez wciągnięcia pomału też, tadam, tadam.
Sorry, że tak się chwalę, ale jakie to fajne uczucie.
Póki co nie było jeszcze kopytek i pierogów, ale będą, jak rany, już wszystko przygotowane. Ratunku!!! Wiem, że sobie nie odmówię, i wcale nie chce Wystarczy, że jestem na odwyku od czekolady.
Pisałam w czwartek i przeżyciach samolotowych, bo trochę ich było, ale już nie mam siły pisać tego jeszcze raz, jednak różnica między tą starą klawiaturą, a moją laptopową jest zbyt duża. Napiszę, jak wrócę
Poza tym jestem dzielna, bo nie kupuję sobie bajaderek i McDonalda, żeby szybko zagłuszyć głód, tylko wpijam mały pitny jogurt, albo Activię. Dzisiaj kolejny dzień zaplanowany na zakupy, tylko że nic nie ma. No nic. Dobra, idę Was poczytać, bo narobiły mi się straszne zaległości. Strasznie dużo piszecie kurczę. Ale to dobrze - bez Was już ani rusz

15 czerwca 2011 , Komentarze (5)

Dzisian na wadze 68,6. Yuppi. Pomalu, ale systematycznie, tak ma wlasnie byc. No. A niech sprobuje sie do piatku cos zmienic, mam na mysli, zmienic na plus. Na plus na wadze of kors. Zalozylam wczoraj moje ulubione jeansy, ktorych cos dawno na sobie nie mialam, no i luzniej, kurde, luzniej, niz bylo. Tadam:))

 

No to lece dzisiaj do domu. Trzymajcie kciuki za brak turbulencji i zebym ulegla jedynie kopytkom z maminej kuchni. No i ewentualnie pierogom.

14 czerwca 2011 , Komentarze (4)

Wczoraj bylam grzeczna az milo, jezeli chodzi sie o trzymanie diety. Sie zwazylam dzisiaj zatem kontrolnie, no i jest 68,7 kg. Nie zmieniam suwaczka, zmienie w piatek, choc do piatku wszystko jeszcze moze sie zmienic, buuu.

W nagrode zrobilam sobie dzisiaj u przemilej pani kosmetyczki pazurki u stopek, uwielbiam miec je tak pieknie i porzadnie zrobione, robie je sobie nawet w zimie, i teraz siedze boso i macham do siebie palcami, mimo ze zimno jest.

A wczoraj bylam w spa. W tym u gory, w lazience:) Musze chodzic do spa, jak nikogo nie ma w domu, bo do wizyty w spa nalezy rowniez, hmmm, woskowanie. A ja przy woskowaniu strasznie przeklinam. Lapki tez sobie zrobilam, i w ogole kurde jakas taka piekna jestem. Tylko ze lakier jakis slaby. Esprit ma boskie ciuchy, ale kosmetyki jakos mnie nie przekonuja. Potrzebuje jeszcze tylko fryzjera - to w czwartek. O, moze jak mi wlosy obetnie, to spadnie mi pare deko:)

Wlasnie wcinam spoznione sniadanko i popijam kubek zielonej herbaty. Jak ktos ma ochote, to zapraszam:)

Potrzebuje dzisiaj selera do obiadu, i nigdzie go nie bylo!!!!!!!! Tez cos. Dziwny to jakis kraj, albo nie maja selerow wcale, albo gigantyczne, jak dwie piesci. Zrobie sobie zatem duszonego pora do kurczaka z ziolami, mniam, juz mi w brzuchu burczy.

Czy zaraz po sniadaniu (mega spoznionym) mozna zjesc drugie sniadanie? Ssie mnie, kurcze. Lepiej pojde na spacer z psami, albo pocwicze abs-y.

Milego dzionka:)

13 czerwca 2011 , Skomentuj

No wlasnie? Dziewczyny pisza, ze jak magazynuja wode, to puchna, a ja nie puchne. Czyli co, magazynuje te wode, czy nie? A jak nie, to skad te skoki wagi?

 

Nie wiem, ile waze. Z pelna determinacja nie wchodzilam przez weekend na wage, a winna jest moja tesciowa. Otoz wrocila z sanatorium i od razu zabrala sie za robienie ciast. No i zrobila dla nas tez, bo ja mam do pieczenia dwie lewe rece, nawet ciasta z paczki niespecjalnie mi wychodza, ostatnio kierownik takie zrobil i wyszlo mu dwa razy takie wielkie, jak mi, no i z czego to wynika? Dobra, wracajmy do konkretow. Otoz nie wyrzekne sie tego ciasta nigdy, przenigdy, trudno. Ale za to nie zjadlam wczoraj i przedwczoraj obiadu. Ale sie nie waze, tak na wszelki wypadek, lepiej sobie nie psuc humoru i zyc w blogiej nieswiadomosci. Do piatku przynajmniej.

 

W sobote pol dnia na psim placu, pare kalorii straconych, wczoraj z samego ranca slad dla Molly ulozony, prawie padlam trupem, tak sie zmeczylam, ale za to potem caly dzien przesiedzialam na dupie. Pieknie bylo, fotele na tarasie wygodne, i nawet glodu nie czulam, tylko non stop czytalam, czytalam, czytalam. Bylam na dwoch psich spacerach, nastawilam trzy pralki, przy czym nie jestem brudasem, ale piore dopiero wtedy, gdy pralka jest pelna, to sie nazywa ekonomicznosc:) A wieczorem dupsko mnie od siedzenia bolalo. Dzisiaj tez mam lenia straszliwego, kierownik w pracyk, mimo ze tu swieto koscielne, wiec wolne, i tak mi dziwnie... Dobrze chociaz, ze ciasto juz sie skonczylo. Poprosilam kierownika wczoraj, zeby przejrzal moj rower i napompowal kola, bo zalozylam, ze jak bede sie nudzic, to sobie przynajmniej pozytecznie sie ponudze, ale oczywiscie zapomnielismy o tym rowerze. Mam zaplanowane prasowanie na dzisiaj, ale nie wiem, czy sie przemoge, takiego lenia mam.

A dzisiaj w koncu zrobie sobie te racuszki, no.

11 czerwca 2011 , Komentarze (4)

Otoz po wczorajszej klesce wagowej postanowilam, ze OK, bede w tym wzgledzie z moja waga wspolpracowac, zeby miala rzeczywiscie jakis powod pokazywania tylu kilogramow, ile pokazuje, i zjadlam ciasto. Bez czekolady, ale ciasto smietankowo - cytrynowe, i bylo pyszne, i pozarlam je po prostu tak szybko, ze hej. Potem zjdlam nieregulaminowa kolacje z kromka chleba i dwiema parowkami drobiowymi.

Dzisiaj rano zas wstalam, umylam sie, zrobilam, co trzeba w lazience i sie zwazylam. Bylo dobrze, a z pewnoscia lepiej niz wczoraj. Potem pojechalam z Molka na slad i po powrocie zwazylam sie jeszcze raz. Bylo jeszcze lepiej, wiec wiadomo, ze to drugie wazenie jest bardziej miarodajne  Otoz zwazylo mi sie 68,8 kg, czyli tyle, ile powinnam miec wczoraj. Czy nie moglo mi sie to zwazyc wlasnie wczoraj? A tak mam tydzien w plecy, buuu.

Ale nic to, jak to mozliwe zatem, ze wczoraj bylo tak zle, obrazilam sie na diete, zjadlam cos innego, i dzisiaj jest lepiej???????????? Zwariowac mozna normalnie. Bede zatem notowala sobie kazde wazenie i juz.

Popoludnie na psim placu. Troche bedzie biegania:)

Milego weekendu zycze.

10 czerwca 2011 , Komentarze (3)

Znowu stoje. Ani drgnie. W ciagu tygodnia - i owszem, pieknie waga spada. A potem przychodzi czarny czwartek, czyli dzien przed wazeniem, i zaczynam miec tasiemca. Chociaz wczoraj udalo mi sie opanowac!!!!!!!!!!!! Wiec dlaczego????????? Dlaczego????????? Chyba sie obraze na diete pt. sila blonnika, buuu. Na poczatku bylo pieknie, jakies dwa tygodnie. Potem trzy - cztery tygodnie na czerwono, potem dwa tygodnie pieknie, chyba tak na zachete, albo zeby sie ze mna podroczyc, i teraz znow od dwoch tygodni nic. Buu. Przesane lubic piatki.

Z drugiej strony obserwuje z pewna taka niesmialoscia jakies lekkie zarysy talii, juz nie wygladam jak kloc czy prostokat. W cyckach spadl mi caly 1 centymetr (jejejejeje), reszta ma tez chwilowy zastoj. Mierze sie co dwa tygodnie, i od ostatniej zmiany tez stoje. Chyba zaczne sobie wyrywac wlosy w glowy.

9 czerwca 2011 , Komentarze (2)

Juz wiem, skad moje wczorajsze rozbicie totalne. Po pierwsze, byly jakies wybuchy na sloncu, strasznie silne, i przez to mogla nie dzialas nawigacja w samochodach (), a co dopiero ja. Po drugie, mialam owulacje (), co wiem ze stanowcza pewnoscia, bo robilam test. O.

Oprocz tego stwierdzam, ze mozna zyc bez czekolady nawet i tydzien i dwa dni i nic sie nie dzieje - swiat sie nie konczy, kubki smakowe na jezyku zostaja, ta czekolada w szafce wcale sie nie psuje i generalnie jest git.

Oprocz tego strasznie smakowal mi obiad i chyba zjadlam za duzo, bo czuje sie pelna, a potem bedzie mi smakowala kolacja, bo na dzisiaj przewidziana kanapka z pieczarkami i jajkiem. Jaj:)

Oprocz tego juztro ostatni dzien pracy i feeeeerieeeee. Dwa tygodnie wolnego. W srode lece na domu na tydzien, i juz sie boje - raze, ze "lecenia", dwa, ze przytyje.

Generalnie z lataniem to jest tak: uwielbiam start, jak wciska czlowieka w fotel. Potem juz nic nie uwielbiam, a najmniej turbulencje. Choc ze mna to jest tak, ze jak wsiadam do samolotu i sie zapinam, to robi mi sie totalnie wszystko jedno. Totalnie. W koncu nic nie bede mogla zrobic w razie czego, co nie?

Oprocz tego strrrrasznie sie ciesze na djuty fri szop. Uwielbiam go:) Juz od dawna kase odkladalam na rozne kosmetyczne cudenka. W ogole uwielbiam atmosfere lotniska i najchetniej bym tam zamieszkala, a jakby mi ktos dal prace w lotniskowej kawiarnii, to wzielabym ja i jeszcze za nia doplacila.

Oprocz tego boje sie troche jutrzejszego wazenia, ale mam nadzieje osiagnac wage, ktora mialam przewidziana na zeszly piatek. Jak nie osiagne - no to co, bedzie czerwony pasek.

Oprocz tego sama kapusta kiszona na drugie sniadanie to malo, buuu.

Generalnie jest dobrze. Ciekawe, na jak dlugo:) Bo waga waga, ale przez to, ze przestalam zjadac smieci, moj brzuch przestal sie "wzdynac", nie nosze juz przed soba podwojnego balona. Teraz mam brzuch - po prostu, moj wlasny, tlusty brzuch, ale bez zadnych smieci w srodku i moge go wciagnac tak, zeby wygladala jak plaski. Tadam I chyba zaczne sie katowac ABS-ami codziennie, a nie trzy razy w tygodniu. Moze bedzie szybciej plaski. Albo przynajmniej obrobine plasciejszy. Tak to sie odmienia?

8 czerwca 2011 , Komentarze (2)

Dzisiaj jest zle. Nie dietetycznie, ale psychicznie. Znow jest dol, znow mam szal w glowie, nie potrafie tego nawet ubrac w slowa, co dzieje sie w mojej glowie. Totalna chandra. Siedze teraz i wyje, bo uderzylam Molly, ale dobrze mi tak, mam nauczke, nie uderze jej juz nigdy w zyciu. Sama sie teraz dobijam pytajac sama siebie, jak moglam. Z drugiej strony, mnie to bardziej boli niz ja i juz sie przeprosilysmy, i byloby dobrze, gdyby nie moj chwiejny nastroj.

Na wadze spadek, ale nawet to mnie nie cieszy. Juz zalozylam, ze na rolki dzisiaj nie pojde, bo moze sie rozpadac. Albo, co gorsza, moze przyjsc burza, ktorej sie panicznie boje. To ma nawet jakas swoja fachowa nazwe, ale juz zapomnialam, jaka. W kazdym badz razie to jakas fobia. Wole nie wiedziec, jak bym sie zachowala, gdyby rzeczywiscie mnie nad tym jeziorem dopadla.  Sladu rano tez nie ulozylam, ale to i lepiej, bo sasiad robi sobie podmurowke i przejechalby mi po sladzie samochodem. Nie specjalnie, po prostu potrzebowal tamtedy przejechac autem.

Jedyny plus to to, ze przyszly dzisiaj dwie fajne ksiazki, ale z powodu szumow w glowie nawet nie bede sie mogla na nich skupic.

Co dziwne - i fajne - nie mam ochoty na nic slodkiego. Zaraz zjem zupke rybna, chociaz w ogole nie mam apetytu, potem kartofelki z... No wlasnie, z czym? Zabraklo mi slowa, jedyne, co mi przychodzi, to niemieckie slowo. Zniemczylam sie, czy jak? Z takim pomazancem z bialego sera, czosnku i orzechow. Z sosem po prostu.

I wcale sie nie zdziwie, jak mi nikt nie uwierzy, ze w 95% jestem naprawde wesola, otwarta, pogodna osoba.

A burza przyjdzie, nie ma bata.