Jak siędostanie kopa w tyłek to jest szansa, że
rozum wróci na miejsce ?
Zostałam dzisiaj kopnięta i to dwa razy, przez ... rzeczywistość, życie... Dalej choruję co się wiąże z błogim nic (prawie) nierobieniem. W skrzynce na listy znalazłam wreszcie przesyłkę z filmikiem z bieszczadzkiego, czerwcowego wyjazdu. Nic mnie nie gnało więc oglądam sobie i co? I widzę nadmuchaną ropuchę, kurdupla którego trzeba przeskoczyć bo trudno obejść. Szkarada i jeszcze rusza się toto że szkoda gadać. Jak babcię kocham, w lustrze tego nie widać. Może dla tego że nie mam dużego lustra. Zrobiło mi się co najmniej głupio i pomyślałam "koniec z tym". Ten, wręcz przerażający widok, mnie samej a obcej siebie, to był pierwszy kopniak. Drugi kopniak przyszedł 3 godz. później w postaci informacji o nagłej śmierci kolegi. Też go było dużo jak i mnie bo to był naprawdę dobry człowiek. Serducho szwankowało mu od jakiegoś czasu. Nawet palić przestał coś rok temu. Stało się to tak niespodziewanie, że potrząsnęło mną nieźle i trzyma.
Co prawda do czasu Bieszczadów ubyło mnie 3,0kg ale to prawie nic. Do wagi jaką miałam kończąc studia mam 35,0 kg. Miałam wtedy 27 lat więc nie jest to waga młodzieńcza i bardzo niska - 58 przy 156 wzrostu. Kiedyś zjechałam do 80 i było mi bosko. Odrobiłam to w ciągu 3 lat nie starając się specjalnie.
O, właśnie zaczynam wymyślać problemy i usprawiedliwienia znaczy znowu rozum mi się opuszcza. Trzeba wrócić do filmu. Dobranoc, bo już jutro.
Nowy Rok
Wszystkie najlepszego, a szczególnie zdrowia i wytrwałości w tym troszkę magicznym 2013-tym.
Mój zaczął się niefortunnie bo mimo szczepienia dopadło mnie coś grypowatego. Boli mnie przy tym wszystko. Po raz pierwszy od wielu lat poszłam "na zwolnienie".Myślę, że trochę zemściła się intensywność roku poprzedniego i ciągły brak czasu na odpoczynek. W związku z powyższym orbitek stoi smętnie bo i syna poniosło w Polskę na kilka dni. Ale wrócę do niego za kilka dni!!!!
Strategia
Po 10 minutach nie spadam z orbitka tylko spokojnie schodzę, co prawda sapiąc jak parowóz. Dzisiaj doszłam do 11 i spaliłam 100 kalorii. Oby tak dalej. Jest co spalać po Świętach, a w lodówce pozostały śledzie których nikt z domowników, poza mną, nie zje. Aby tłuszczyk zaczął się spalać muszę przekroczyć 30 min. tak czytałam.
Dziękuję za życzenia.
Teraz tylko chcieć
Teraz tylko chcieć a możliwość w zasięgu wzroku. Na wprost mego nosa stoi prezencik gwiazdkowy nowiutki orbitrek. Oczywiście zrobiłam go sobie sam - nabyłam drogą kupna za ciężko zarobione na szkoleniu pieniądze. Chodziło to za mną od jakiegoś czasu, a problemy zdrowotne syna przyspieszyły. Pytanie tylko które z nas będzie bardziej wytrwałe. Oboje powinniśmy zrzucić po 30 kg. Trochę to wielkie i zagraca pokój w którym sypiają goście i stoi moje biurko "firma". Ledwo go wcisnęliśmy do mojego autka. Do Świąt jest promocja więc trzeba było kupić dzisiaj. Młody poskręcał i jest gotowy. Pierwsza próba i padłam po 5 minutach. Chyba zbyt ostro pedałowałam bo puls skoczył mi do 130. Trzeba poczytać i opracować jakąś strategię. Nie ma wymówki, że na siłownię daleko.
Zdrowych i wesołych Świąt wszystkim Vitalijkom.
Huśtawka
Wczoraj wieczorem wróciłam z tygodniowego wyjazdu. Byłam na urlopie - wg zapisów w firmie gdzie pracuję na stałe. Co jakiś czas moje urlopy są "pracujące" tzn. prowadzę szkolenia na zlecenie innej firmy. W tym roku pozbyłam się w ten sposób połowy urlopu, ale skoro jest to intratne zajęcie to trudno odmówić. W ubiegłym tygodniu byłam w Beskidach. Góry, cudne w białej szacie, widziałam przez okno. Gardło zdarłam tak, że jeszcze skrzypi. Karmili też cudnie więc zdrowy rozsądek poszedł spać. Widać to przy dzisiejszym ważeniu a na dokładkę przed chwilą wróciłam z wigilii u emerytów którym prowadzę księgi. Pierogi były i kapusta z grochem i jeszcze ryba i .......... Dobrze że nie ważę się jutro bo byłaby klęska.
Po raz kolejny puszczam kolędy autorstwa i w wykonaniu znajomych. Z racji przedświątecznej atmosfery i słuchania znajomych głosów odbiera się je w szczególny sposób. Uczta dla uszu i serca.
Niedzielny poranek
Troszkę szaro, -1, ale do maszerowania z kijkami pogoda wyśmienita. Miśka, gdy zobaczyła obrożę, podskakiwała z radości jak piłka. Staram się wędrować w takich miejscach, że ona biega bez smyczy, a ja spokojnie mogę "kijkować". Smycz asekuracyjnie mam w kieszeni. Mazowieckie piaski, laski i szron. Spokój i cisza pozwalają posłuchać własnych myśli. W codziennym biegu nie mam na to czasu. Muszę opracować sobie inną trasę bo ta jest trochę za krótka, zajmuje mi 50 min. Powinnam tak zaczynać każdą niedzielę.
Jestem super zdolna, przypaliłam jajka gotując na twardo. Śmierdzi w całej chałupie mimo solidnego wietrzenia. Dziwne ale "połowa" nie wyraża opinii na temat bezmyślności małżonki. Muszę się przeorganizować i trochę więcej spać. Zapadłam w drzemkę czkając w fotelu aż się ugotują.
Kończę i biorę się za drzwi na taras. Wczoraj umyłam okna w salonie. Lubię te moje okna ale nie przy myciu. Każde ma 24 szybki i trzeba mu poświęcić prawie dwie godziny.
Niweczenie tego co korzystne
Z delegacji wróciłam dziś wieczorem, prawie wprost na basen. Wygłodniałam a to się mści. Pożarłam miskę zielonej sałaty, dwa gotowane jajka, grahamkę i banana. Chociaż tego ostatniego mogłam sobie darować. Takie są skutki jedzenia na ssaniu, szybko. Koszmar, idę spać.
Brrrrr... zimno.
Ostatni wyjazd nie przysporzył mi wagi. W poniedziałek wybywam znowu. Tym razem na spotkanie zespołu, a tam jest więcej swobody, żywieniowej też. Jest lodówka, kuchnia i blisko do sklepów. Mam nadzieję, że wytrwam bez ciągłego ruszania szczęką. Może wyciągnę koleżankę na kijki?
Zima jest chyba tuż, tuż. Rano byłam na targu i zwyczajnie zmarzłam, mimo swetra pod kurtką. Ja, której zawsze było gorąco. Teraz wklepuję dokumenty odziana w wełniane, optymistyczne skarpety od babci Niziołkowej. To mama kolegi, która w ramach gimnastyki dłoni dzierga skarpetki i obdarowuje wszystkich w okół. Moje są zaj....cie zielone. Sadza-kotka wpycha się na kolana ale mizianie nie idzie w parze z moją pracą.
Dzięki za komentarze do poprzednich wpisów.
Listopad
Ale ponuro dzisiaj.Trzeba było poprawić sobie nastrój. Chłopy moje pojechały do Stolycy więc obiad miałam z głowy. Zrobiłam sobie krewetki wg przepisu znajomego, duszone w sosie słodko - kwasnym. Uwielbiam krewetki ale chłopy nie jedzą takiego "świństwa". Dietetyczne to raczej nie było za to niebo w gębie.... I do tego trochę białego wina, bo i tak otworzyłam do sosu.
Teraz dopadło mnie lenistwo, a na biurku leży stos dokumentów i kurz.
Jutro pójdę pokijkować w towarzystwie suni, może uda mi się wstać skoro świt. W poniedziałek znowu w delegację i na stołówkową dietę. Dobrze, że tylko 2 dni.
Wspominki
Taka piękna pogoda od rana. Mieszkam daleko od stron rodzinnych więc opieka nad grobami spada na moją siostrę. Ja wybrałam się na wspominkowy spacer z kijkami, w towarzystwie suni. Szło nam świetnie ale po godzinie Miśka zobaczyła sarny i trzeba ją było przypiąć do smyczy. Smycz w garści i kijki nie dają się pogodzić. Z natury Miśka jest posłuszna i idzie grzecznie koło nogi. Zagrożeniem są tylko inne zwierzęta w zasięgu wzroku. Ćwiczymy więc spostrzegawczość, kto pierwszy zauważy. Dziś wygrałam ja więc nie musiałam zdzierać gardła i uprawiać sprintu. Była 8:00 i normalni ludzie pewnie spali lub jedli śniadanko. Wędrowałyśmy między polani i chłopskimi laskami. Cisza i tylko oszronione liście chrzęściły. B o s k o !