Jak w tytule. Przytylo sie, oj przytylo. Erasmus- duzo niezdrowego jedzenia i wiadomo ze cielo sie bardzo po kosztach, wiec najtanszy makaron, ryz, same weglowodany. Duzo piwska, brzuch wysadzilo.
Po powrocie proby odchudzania, troche zeszlo, w spodnie sie zapielam, w sukienki na wesela tez, potem sesja i nie bylo czasu na cwiczenia, pozniej miesieczne wakacje i takim to cudem 66-65 kg. normalnie kulka ze mnie. Od wrzesnia probowalam cos z soba zrobic, ale to sesja, to znajomi przyjechali, to kolejni znajomi, a jak juz z dieta bylo ok, to sie przeziebilam i przez miesiac nie moglam sie wyleczyc, wiec biegi 0.
generalnie uwazam za niesprawiedliwosc, bo jak czytam niektore wpisy, ze to laski sie mecza zeby wypic 2 litry wody, ze codziennie cos slodkiego, ze jakis fast food. Slodkiego nie jem od dwoch tygodni, raz zjadlam tylko kawalek ciasta lodowego, fast foodow nienawidze, jak widze frytki to mnie az trzesie, generalnie od dwoch tygodni odchudzam sie: skutek 19 pazdziernika waga: 65,7 dzisiaj 65,2 wiec widac ze jakos niezbyt mi idzie (dzisiaj 3 dzien moich dni, wiec zapewne juz nie ma wplywu na wage). Generalnie myslalam, ze dobrze jem: na sniadania owsianka z otrebow z chudym mlekeim z dzemem, albo z kakaoem i wtedy slodzik i troche wiorkow kokosowych, na obiad salatka na bazie kasz, czy ryzu z roznymi dodatkami (np owoce morza, pomidory, cukinie), albo jakies mieso pieczone, lub grillowane z warzywami, po drodze jakies mandarynki, jablko, a na kolacje talerz zupy, jakies miesko i warzywko (no moze na kolacji za duzo sobie pozwalalam). Co do ruchu, tak jak pisalam biegi odpadaly, bo bym sobie pluca wyplula, ale za to nie korzystam z komunikacji miejskiej, raz skorzystalam, bo jakies *** zarabali mi rower, ale nastepnego dnia nabylam nowy, wiec tylko jednego dnia jezdzilam autobusami. No ale jak widac, niezbyt pomoglo wiec, trzeba cos zmienic.
Jedzac na stolowce obiad i kolacje, nie moge sobie wazyc, mierzyc, odliczac itp itd, trzeba jesc co jest. Wiec na obiady salatki na bazie salaty, ewentualnie jak bede mega glodna to jakies warzywko do tego, albo miesko z warzywkiem. na kolacje albo miesko z warzywkiem, albo zupa z warzywkiem, albo najlepiej salatka z salaty i z dodatkami, choc jak jest tak zimno, jedzenie salaty sprawia, ze jest jeszcze bardziej zimno. Na sniadania sucharki sztuk 3 z dzemem i kawa z mlekiem, II sniadanie owoc, najlepiej jablko, podwieczorek owoc: np 2 mandarynki bo sa malokaloryczne.
Ruch. Jak jest ladna pogoda truchtanie w parku przynajmniej 45 minut. Do tego dojazd do parku rowerem zajmuje mi 20 min w jedna strone, ale wiadomo, ze swiatla, ze korki, to samochody, to piesi, wiec obliczam ze jade 15 min 10 km/h (to juz w dwie strony, przynajmniej nie zawyzam, jak z jedzeniem wydawalo mi sie, ze jem ok, i guzik). A jak brzydka pogoda, czy mnostwo nauki no to jakies cwiczenia z Chodakowska, niecierpie kobiety, ale jak widzaialam ze skalpel to ok 350 kcal... czasami trzeba wybrac zlo konieczne.
Dzisiaj dzien 1:
Jedzenie: sniadanie: 3 sucharki z dzemem +kawa z mlekiem; obiad: ryz z warzywami; podwieczorek: jablko z cynamonem, kawa z mala iloscia mleka, herbaty, kolacja: warzywa (cukinia, pol baklazana, troche marchwi, troche cebuli, zabek czosnku, pomidory, oliwa z oliwek, posypane serem)
Ruch: 50,5 minuty truchtania w parku (spalone wg kalkulatora 433,88); dojazd do parku spalone wg kalkulatora 53,53 RAZEM SPALONYCH: 487,41
A tymczasem wymiatam lenia i sie ucze, 12 listopada mam ostatni egzamin i zeby utrzymac srednia powinnam zdac prawie na maxa...
Aha, cel... wczoraj jak pomyslalam, ze od wrzesnia nic nie zeszlo, a minely dwa miesiace (3 wrzesnia 65,3) a za 1,5 miesiaca jade do domu na swieta i nie mieszcze sie w zadne sukienke, to ze zlosci pomyslalam, ze bede jesc trawe byleby dojsc do 58 kg, wiem ze nierealne, z moim metabolizemem, ale o tym innym razem. jak bedzie 5 z przodu bedzie dobrze. No i kolejny cel: w lutym mam miesieczny staz, bardzo wazny, chcialabym sie dobrze prezentowac, wiem ze 55 nierealne, ale marzenie jest, ale jak bedzie 57 kg bedzie ok.