Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 131550
Komentarzy: 2289
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 25 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 listopada 2020 , Komentarze (4)

Od takiego czasu nie przyplątało się nic nowego... [tfu, tfu, tfu!] Żadnych aft, jęczmieni, kataru, biegunek, zajadów, ani grzybicy. Czyżby się udało? Podreperowałam odporność?

Nawet czuję się mniej przeżuta i wypluta. Jestem już zwyczajnie leniwa, a nie chorobliwie nie-mająca-siły.

Dobra moja! :D

Mogłabym teraz poczynić coś spektakularnego, ale... nie chce mi się ;] Tak, ogrom mojego lenistwa bywa zaiste równie spektakularny, jak moje plany na "lepszy czas". 

A na ten lepszy czas znowu będę musiała trochę poczekać. W pracy nie dość, że sezon świąteczny to jeszcze lawina zwolnień lekarskich oraz niedobitki urlopowe (nie tylko ja rypłam się podliczając wykorzystany urlop, a wybrać go trzeba, bo przecież musieliby nam za niego zapłacić XD). Także lata się po trzech stanowiskach jednocześnie, z utęsknieniem wypatrując nowego roku. I to tak najlepiej, żeby od razu rozpoczął się w okolicach marca...

Także owszem, jestem zmęczona, ale w gruncie rzeczy szczęśliwa, bo zdrowa :) 

Stabilizacja też przebiega bez większych zakłóceń. Dobra moja po raz drugi! :D

I ja wiem, że jakieś porządne rozciąganko przyniosłoby mi więcej korzyści niż takie zlygnięcie i bezproduktywne odpoczywanie, ja to na prawdę wiem. No, ale tutaj wkracza moje lenistwo, które zdałoby się w końcu rozpracować...

16 listopada 2020 , Komentarze (16)

Inaczej algi lub kefir wodny.

Ktoś? Coś?

Podobno pierońsko się rozmnażają i tak się zastanawiam co robić z nadmiarem...

Trafiłam na jeden artykuł, w ktorym polecano okłady, maseczki, albo nawet dodawanie do sałatek, ale jakiś wiekszych szczegółów brak...

14 listopada 2020 , Komentarze (7)

Albo "myślcie obsesyjnie, a nuż się ziści!" Tak to właśnie wyglądało w moim przypadku. Jak już wielokrotnie narzekałam, w pracy trwa sezonowy kołowrotek. Bardzo dużo do zrobienia i napięty grafik. Marzyłam o chwil wytchnienia, a wiedziałam, że owa nastąpi dopiero w grudniu i będzie to szalone trzy dni polegających na leżeniu i próbie wrócenia do równowagi. O nabraniu sił do powrotu do kołowrotka nie wspominając... I tak żyłam sobie w owym nieszczęściu, aż tu wzywa mnie kierownik i z pretensją " Czemu nie mówiłaś, że masz zaległy urlop?!" Eeeee, że co? To ja mam jakiś zaległy urlop? 

Ten rok był zakręcony. Urlopu jako takiego nie miałam. Wybierałam po kilka dni na bieżące potrzeby. No i spędziłam trochę czasu na zwolnieniu, po tym, jak grzebali mi w szczęce. Byłam święcie przekonana, że jak ostało mi się jakieś żądanie to cud. A tu takie kwiatki... Urlop do wybrania na już, bo przecież musieliby mi za niego zapłacić XD

I tak oto spełniła się rzecz, o jakiej nie śmiałam marzyć. No bo jak?

To był cudowny tydzień, podczas którego zwyczajnie ODPOCZĘŁAM. Wysypiałam się, na luzie ogarniałam porządki, oglądałam anime, trochę poczytałam i przypomniałam sobie, że już niewiele mi zostało do wyszycia w robótce, którą zaczęłam bez mała z 10 lat temu :D szukałam kulinarnych inspiracji oraz zrobiłam przymiarkę do kosztorysu na wykończenie nowego mieszkania. To ostatnie będzie wymagało włożenia więcej energii niż przypuszczałam, ale na szczęście mam na to jeszcze dużo czasu.

Normalnie z takim wolnym wyruszyłabym do rodziny, przyjaciół lub wycieczkę. A raczej znając siebie połączyłabym te wszystkie rzeczy. No, ale jest, jak jest, więc postanowiłam zostać na miejscu i... to była genialna decyzja!

Dotarło też do mnie, że intuicyjnie wybieram "dobre żarcie". Komponuję posiłki pod Montignaca nie myśląc o tym zbyt wiele. Jednoczenie nie rwę włosów z głowy, gdy wpadnie do paszczy drożdżówka, czy jak ktoś przyniesie ciasto do pracy. Na utrzymaniu to idealna sprawa. 

O te ostatnie kilogramy zawalczę w przyszłym roku ;) jeszcze przed przeprowadzką. Obiecuję sobie i Wam :)

4 listopada 2020 , Komentarze (7)

Strasznie zaburzają mi postrzeganie rzeczywistości. Jak już w końcu znajdę jakąś, że mi się dobrze dopasuje do twarzy i okularów, żeby nie parowały, to i tak nie bardzo widzę gdzie idę, bo... sama nie wiem, jak to powiedzieć. Patrząc w dół już sam fakt, że patrzę poza szkłem sprawia, że to co mam przed sobą jest nieco rozmyte. A jak do tego, to nieco rozmyte, częściowo zasłonięte jest jakaś tkaniną to już w ogóle. Wpływa to na komfort przemieszczania się głównie na schodach. Mam wrażenie, że jakbym zamknęła oczy to bym raz dwa przeszła bez uszczerbku. A tak, jak próbuję skupić się na tym, co mam przed sobą, a przez maseczkę jest to albo zasłonięte, albo gorzej - jak mam mini przyłbicę to jej górna część sprawia, że to co mam pod nogami widzę podwójnie! to ciało mi wariuje i zaczynam wykonywać niekontrolowane gesty, gwałtownie się zatrzymuję, czy też robię coś równie dziwnego.

I obstawiam, że to, co się wydarzyło wczoraj na schodach ruchomych, spotkało mnie właśnie przez to. A mianowicie wyłożyłam się, jak długa!  Jak to zwykle przy wypadkach bywa, wszystko działo się błyskawicznie, więc tak właściwie nawet nie jestem pewna co tam się podziało. Z pewnością się potknęłam, a potem poślizgnęłam...? Generalnie klasycznie zaliczyłam glebę.

Jak to skwitowali w pracy - dobrze, że to było klapen dupen, a nie na łeb do przodu. A raczej w dół.

A dziś wyglądam, jakby mnie ktoś skopał.

Także ten. Trochę nieszczęśliwa jestem, chociaż waga chciała mnie dzisiaj ewidentnie pocieszyć wskazując magiczne 66,6 😁

2 listopada 2020 , Komentarze (10)

Właśnie kończy się moje ostatnie logiczne wolne w tym roku... Od jutra wpadam w kołowrotek i na ile znam już ten stan, jeśli tego nie zorganizuję, żeby miało i rękę, i nogę, to będzie płacz.

Co drugi dzień będę miała wolne, więc w teorii wszystko się pięknie składa. W praktyce będę zbyt zmęczona na cokolwiek, więc jeśli nie ma na coś musu absolutnego, mam zwyczaj przekładać to na pojutrze. Gorzej, gdy dochodzi do tego, że tych "na pojutrze" zbierze się całkiem zacna kolejka. Wtedy faktycznie mam ochotę siąść i płakać lub zawodzić. I to z własnej winy przecież.

Także cel nadrzędny na ten czas - nie dopuścić do takiej sytuacji! Zmobilizować się do granic możliwości i poranki przeznaczyć na organizację życia. W ten sposób reszta dnia będzie mogła być " zmarnowana" w jakikolwiek sposób, w jaki sobie tylko wymarzę 😆 czy to serial, czy szlajanie się, czytanie lub marnowanie czasu na necie, czyli ogólnie pojęty relaks.

Niby tak niewiele, a zarazem tak wyczynowo... No, zobaczymy!

31 października 2020 , Komentarze (6)

Tak oto zapytał kierownik działu nie wpadając na mnie od dłuższego czasu. A dokładniej brzmiało to tak " Wszystko w porządku? Pani tak bardzo schudła. Myślałem, że to może po ciężkiej chorobie". A już sądziłam, że ktoś mu naskarżył, że katar miałam 😂

Westchnęłam tylko, bo jednak rozbawił mnie zacnie.

A może próbował nawiązać do tego grzebania w mojej żuchwie? Wszystkim się wydawało, że ja wtedy jeść przestałam, a to właśnie wtedy dieta poszła się paść, bo jadłam bardzo kalorycznie tyle że mocno rozdrobnione. No, ale chirurg kazał jeść, to jadłam 😆 Od tamtej chwili waga bardzo ładnie stoi, a i nawet czasem coś tam lekko zjeżdża.

No, ale pamiętajcie, jak już ktoś zauważy, że udało się schudnąć, z pewnością jest to wynik poważnej choroby, a nie konsekwencji w diecie 😅

25 października 2020 , Komentarze (7)

No i wykrakałam. Katarzysko rozhulało się na dobre. Z pracy to mnie chyba zaraz widłami wyniosą :( 

Może i faktycznie skorzystać z teleporady i wyjęczeć zwolnienie? Ale jak żyję to jeszcze nikt nigdy w takowym przypadku mi go nie dał. A podciągać objawy pod covidowe tylko po to, żeby tydzień spędzić w domu zdecydowanie nie zamierzam. Z resztą taki katar jak mam teraz potrwa najmarniej 3 tygodnie. Zbyt często to przerabiałam, żeby się łudzić, że teraz będzie inaczej.

Jak zawsze w tym stanie mam okrutne parcie na cytrusy. Zeżarłam całego grapefruita, aż mi pod nos podeszło hehe Ale cudnie słodko - gorzki był. Nie mogłam się oderwać ;) Zdecydowanie za rzadko po niego sięgam.... Miałam coś wykombinować z tofu, bo kupiłam pod wpływem impulsu, ale ciągle brakuje mi inwencji. Tak samo jak na ciasteczka fasolowe... Ale przynajmniej nagotowałam gar ciecierzycy (odkładałam już chyba z tydzień, stąd sukces!).

Udało mi się odpędzić ochotę na słodkie. Bezboleśnie mijam dział ze słodyczami i nic nie biorę. Tzn. mam kilka czekolad gorzkich od koleżanki, która honorowo oddaje krew i zawsze rzuca tymi czekoladami we mnie, ale zauważyłam, że nie muszę już zeżreć całej, żeby poczuć... no właśnie nie wiem co... jakby się zastanowić to nie mam pojęcia jakie uczucia towarzyszą mi podczas pochłaniania słodkości.. przyjemność? relaks? Jakieś takie błahe to teraz się wydaje.

Stabilizowanie wagi jest fajne. Mało stresu. Testowanie granic hahhahah. W przyszłym roku to już będzie ostatnie podejście do odchudzania, bo wtedy wejdę w wagę w normie. Początkowo dzielenie tego na tak długie etapy wydawało się bez sensu, no bo jak to tak, odchudzać się przez 3 lata. A tu proszę, czas mija jak zawsze, tylko tym razem bez spektakularnego jojka ;)

21 października 2020 , Komentarze (5)

Zdecydowanie jest lepiej niż przypuszczałam. Chociaż dieta wychodzi bardzo na pół gwizdka, bardziej przypomina stabilizację niż odchudzanie, to notuję bardzo małe spadki. Spoko, nie narzekam. Mogę tym tempem pełznąć do prawidłowej wagi. To już nie ten etap, że muszę już, teraz, natychmiast, bo inaczej się nie liczy ;)

Jaka to prawda, że wszystko musi ułożyć się w głowie. I niby zdajemy sobie z tego sprawę, przytakujemy, traktujemy jako oczywistość, a i tak niewiele trzeba, żeby wytrąciło nas z równowagi i zaczyna się kombinowanie. Ucinanie kalorii, eliminowanie produktów, zwiększanie aktywności (mam tu na myśli ekstremalne przypadki, gdzie dochodzi do niepotrzebnego forsowania organizmu, bo dużo ruchu to wiadomo, samo dobro). No, ale! Dopiero ostatnio widzę różnicę pomiędzy zdawaniem sobie sprawy z czegoś, a umiejętnością wcielenia tego w życie. Takie proste i tak trudne zarazem ;)

Zostawiłam krocie w aptece na suple, w które zresztą nie do końca wierzę... Tzn nie, zamówiłam kilka rzeczy bezsprzecznie "dobrych". Kolonizacja jelitek potrzebnymi bakteriami to droższa zabawa niż się spodziewałam. Ale teraz w sumie nie dziwi mnie, że te probiotyki, co miałam na recepcie przy antybiotyku okazały się być mało skuteczne... A może po prostu nawalił zbyt krótki okres przyjmowania osłony? Nie wiem. Grunt, że już się odnalazłam w tym "co dalej". A jeśli gdzieś w przyszłości wyskoczy konieczność kolejnego zabiegu chirurgicznego, to będę już duuużo mądrzejsza. Pierwszy raz w życiu zamówiłam też tran do picia. Zobaczymy, czy jest, aż tak bardzo straszny jak go malują XD Wzięłam też olej z wątroby rekina (tak wiem, to dwa różne produkty, ale podobno warto je przyjmować zamiennie). Kwestię wit. D zostawiam, nie będę się nią witaminizować nie wiedząc jaki mam jej poziom, a uważam, że nie jest to najlepszy czas na latanie po laboratoriach bez oczywistej konieczności. Z rzeczy na które poleciałam przez czysty marketing dodaję rutinaceę i zestaw witaminek dla kobiet. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że z suplementów wchłania się jakieś 10% składników, ale pomyślałam, że dla własnego dobrego, samopoczucia zużyję po opakowaniu w międzyczasie zwiększając jakość żarcia. Bo co do żarcia, to ja przecież wszystko wiem :D ale nie zawsze mam na stanie, albo nie chce się uruchomić kiełkownicy/wrzucić siemienia do moździerza/ obrać imbir do herbatki/zalać solanką buraki itp. itd.... ;) Także nad tym wszystkim muszę bardzo popracować, żeby jednak była to stała rzecz w moim żywocie, a nie kulinarne ciekawostki.

Z aptecznych szaleństw muszę wspomnieć o ashwagandhzie. Jeśli chodzi o szczegóły techniczne tego magicznego suplementu polecam zagłębić się w czeluści netu, bo wyszedłby mi tutaj prawdziwy elaborat. Wspominam o nim jedynie dlatego, że postanowiłam spróbować licząc na spokojniejsze nerwy i jakżeby inaczej, na poprawę odporności ;D

No i oczywiście najważniejsze - zaczęłam znowu wyginać się z Callan :) Moje plecy, jak zawsze przy tej okazji, są przeszczęśliwe :)

17 października 2020 , Komentarze (37)

Łatwo się mówi, ale jak to zrobić? 

W suple nigdy zbytnio nie wierzyłam. A jeszcze od czasu, gdy podczytuje Pana Tabletkę to już w ogóle utwierdziłam się w większości przypuszczań. 

Gneralnie w kierunku wzmacniania odporności nie robiłam absolutnie nic. Jasne, jakieś kiszonki, przyprawy z magicznymi mocami i inne takie w diecie mam. Ale bez przesady. W ogóle większość zaleceń z dziedziny odpornościowych mogłabym odhaczyć małym ptaszkiem. Najbardziej kuleje regularność snu oraz aktywność fizyczna. Pierwsze nie do naprawienia, bo na zmianę pracy się nie zanosi 😂 a drugie to problem stary jak świat. No, ale dobra, powiedzmy, że uda mi się ruszyć i tą nieszczęsna aktywność, tylko co jeszcze? Jak funkcjonować na co dzień, co robić, jak jeść, aby kolejna ewentualna antybiotykoterapia nie rozwaliła mnie tak bardzo? Po kuracji już prawie 3 miesiące, a ja ciągle zbieram się do kupy. Aż dziw, że nie ciągam nosem, bo dzieją się rzeczy różne, a po ostatniej wizycie u gina usłyszałam, dobrotliwe życzenia, oby grzybek był ostatnim, co mnie teraz nawiedzi 😅 i ja doceniam, serio! W ogóle jak tak siedziałam rozwalona w wiadomym miejscu, w wiadomej pozycji, z maseczką na twarzy to... to chyba była najbardziej absurdalna sytuacja ever! 🤣

Dobra, wracając do tematu, pytanie zasadnicze - jak się wzmacniacie? Jak dbacie o siebie w kontekście zdrowia i odporności?

7 października 2020 , Komentarze (8)

Tyle czasu nie jadłam nic słodkiego i było cacy. Raz się skusiłam i teraz cayly czas chodzę i szukam 😩

A waga w normie w zasięgu ręki! Jakbym się zawzięła to do końca roku na leniwca zrzuciłabym te parę kilo i zostałaby sama kosmetyka (czyli oddalenie się na bezpieczną odległość od granicy z nadwagą). Cóż to jest w kontekście tego, co już udało się zwalić?

Jednak nawet pomijając powyższe, zwyczajnie irytuje mnie fakt, jak cukier rządzi moimi chceniami. Bardzo nie chciałam, żeby to było na zasadzie wszystko, albo nic, ale chyba inaczej się nie da? A gdyby tak...?

Myślę o domowych wypiekach. Zarówno tych "oszukańczych" np. ze strączków, jak i zwykłych, ale nieco rozsądniejszych niż te tradycyjne i przede wszystkim bez tych wszechobecnych olejów palmowych i cukrów glukozowo - fruktozowych. Zobaczymy co na to moja waga i chcenia.

A przede wszystkim to teraz trzeba wybrać przepis i go zrealizować! 😂 Taa...