Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 131525
Komentarzy: 2289
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 25 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 września 2020 , Komentarze (8)

To była pierwsza myśl, gdy "pseudobiegunka" pojawiła się trzeci raz w ciągu jednego tygodnia. Tak, tak, to będzie gówniany wpis. Z góry przepraszam. Można nie czytać. A jak ktoś się jednak zdecyduje, żeby przez to przebrnąć to komentarze mile widziane ;)

To nowy problem. Z wydalaniem nigdy nie miałam kłopotów. Gdy już wizytowało mnie jakieś rozwolnienie, zazwyczaj od razu umiałam wskazać winowajcę. A teraz jest jakoś dziwnie. Jednego dnia mnie gniecie i rajbuje. Kolejnego wszystko cacy, a trzeciego znowu to samo. Normalna biegunka to to nie jest, bo chociaż wezwania na tron są nagłe, to samo posiedzenie nie przypomina już jednak typowego dla biegunkowych stanów wydalania - ot, trochę rzadszego materiału wyleci i tyle. Nie wywraca mi bebechów w drugą stronę, nie czuję jakbym pozbywała się większości narządów. 

No to ten nieszczęsny nabiał. Jem go znacznie więcej niż kiedyś, ale funkcjonuję tak od jakiś 4 miesięcy? To dlaczego nagle teraz? Może to nie to. A może w ogóle nie ma co tego roztrząsać? Przeczekać i obserwować, a szukać winnych dopiero za jakiś czas? Hm...

***

Jednak nie będzie o samym wydalaniu.

Zamawiałam prezent na ślub koleżanki i przy okazji bez mała przez trzy dni przeglądałam cały asortyment sklepu. udało mi się nie pójść z torbami tylko dlatego, że co chwilę przypomniałam sobie o przyszłorocznej przeprowadzce i przenoszeniu tego wszystkiego. Jednak multum rzeczy zaserduszkowałam w ulubionych i sklep zdecydowanie na mnie zarobi, oj tak...

23 września 2020 , Komentarze (6)

Nie jest ważne w jakich okolicznościach cukierek wylądował w moich łapkach. Nie ważny również fakt, dlaczego w ogóle postanowiłam go skonsumować. Ważne jest to, że w chwili rozwijania papierka przeżyłam szok. Tak, tak, ten moment zapamiętam na długo. Zatem dobieram się do cukierasa, już czuję przyjemny aromacik czekolady, ale patrzę, a tam na sreberku coś się wije! Małe, białe, pędrakowate, obleśne coś... 

To tak, jakbym miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy warto pochłaniać słodycze 😅 przeznaczenie, jak nic! Przeznaczenie, które postanowiłam zignorować sięgając po kolejnego cukierka 😂😂😂

Czyli jednak stabilizacja, a nie dalsze odchudzanie. Chociaż jest szansa, że od listopada wskoczę z powrotem w ten system, bo jak co roku, stracę większość życia i zacznie się typowy dla tego czasu kołowrotek w pracy. W sumie to nawet trochę nie mogę się doczekać. Jestem wtedy wiecznie zajęta i znacznie lepiej funkcjonująca.

***

Przypomniałam sobie o peelingu z kawy. Szkoda, że nie przypomniałam sobie równocześnie ile po tym jest sprzątania... 😂 Ale skóra jest bardzo wdzięczna za zabieg.

Odważyłam się też na hennę na brwi, a ta cholera nic nie chyciła. Ech...

17 września 2020 , Komentarze (2)

Szwy zdjęte! Wyniki zmiany ok. Mogę też spać już na ulubionym boku (chociaż mózg o tym wie, ciało jeszcze nie zatrybiło). I to tyle dobrych wiadomości.

Reszta newsów nie jest z kategorii złych, a raczej zawieszonych w próżni. Ja nie wiem, czy ja nie rozumiem co lekarze do mnie mówią, czy oni nie dzielą się każdą myślą... Byłam przekonana, że prześwietlenie będzie przed zdjęciem szwów, a co za tym idzie decyzja o ewentualnym szynowaniu zębów. A tu zonk. Dopiero za miesiąc. No dobra. Grunt, że wyswobodzili mnie z tych wszystkich nitek to przynajmniej przestanę się już cykać, że mi się tam zapląta jakieś żarcie. A właśnie! Żarcie. Ciągle nie mogę niczego ugryźć, ani przeżuwać tą stroną, ale zdrową jak najbardziej tak, co z prawdziwą przyjemnością praktykuję :D nie pytajcie ile czasu wcinam ogórka...

Na wadze kolejny mikro spadek. Nie podjęłam jeszcze decyzji, czy się kompletnie stabilizuje, czy jednak ciągle odchudzam z mężem, ale skoro z takim niezdecydowaniem ciągle coś tam spada, to chyba pobędę sobie w tym stanie nieco dłużej ;)

15 września 2020 , Komentarze (4)

Rety, jakie to słodkie! Zaskoczyło mnie to totalnie. Piszę o tych z lodówki, bo te które kiedyś stały na półce przy sokach, były bardzo spoko. Ich smak mnie po prostu dobił. Rozcieńczone jedynie traciły na wyrazistości, ale diabelnie słodkie były nadal. No masakra. Chałwa, marcepan, miód - w mim odczuciu są ledwo słodkie w porównaniu do tych smoothie, a właśnie nimi ratowałam się w największym głodzie cukrowym.

Znacie je? Lubicie? Czy dla Was to też ulepek nie do przełknięcia?

Jutro wieczorem w końcu ściągam szwy. Oby i na reszcie! Osobiście odnotowuję gigantyczną poprawę. Zobaczymy co na mój widok powie chirurg.

A w pracy mały cyrk. Niechcący nabroiłam i jeszcze nie wiem, czy dostanę po kieszeni, czy tylko po łapach. Chyba, że istnieje jeszcze jakaś opcja nr 3, której nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. I w związku z tym, że sprawa w toku, troszeczkę się denerwuję. No dobra, nieco bardziej niż troszeczkę 😅

11 września 2020 , Komentarze (5)

A nawet umacnia, bo waga pokazała już 68,5 kg. Tak mogłabym napisać wczoraj, bo dzisiejsze wahniecie wskoczyło na 70 + (smiech) dlatego lubię ważyć się codziennie, bo wtedy takie cuda nie wbijają mnie w fotel. Zeżarłam coś, albo mięśnie przytrzymały wodę po lekkiej gimnastyce w pracy.

W ogóle jestem obolała. Przesiedziałam dwa tygodnie i to wystarczyło, żeby po powrocie do pracy mieć wrażenie, że kondycja jest równa zero, a mięśnie zachowują się jak po porządnym treningu. 

Cóż, po kolejnym tygodniu pewnie będzie lepiej. Nabiorę sił i krzepy. Czy coś tam.

Nieco trudno na powrót wpasować się w ten kieracik. W pracy miałam się oszczędzać, co się udawało przez cały jeden dzień. Potem wskoczyłam w dawny tryb i obserwowałam, jak to na mnie wpływa. A skoro mnie nie zabiło to chyba znaczy, że mam się znacznie lepiej, niż się czuję. Jednak jak mam wolne to głównie dogorywam. Nic mi się nie chce i obijam się bezwstydnie. Jedzonka pilnuję ze względów oczywistych, ale już więcej przeżuwam. Zajmuje mi to w pierniki czasu, ale żołądek zupełnie inaczej pracuje. W przyszłym tygodniu ściągam szwy i nastawiam się optymistycznie na zadawalajace lekarza pierwsze prześwietlenie. 

Zdecydowanie muszę częściej tu zaglądać, co pewnie nastąpi, jak już z powrotem wsiąknę w dobrze znaną rutynę.

3 września 2020 , Komentarze (13)

W życiu lubię kierować się umiarkowanym pesymizmem. Nastawiam się na ewentualną porażkę w nadziei, że rozczarowanie przyniesie ulgę. Gdy spodziewamy się czegoś dobrego i przychodzi rozczarowanie to jest wtedy bardzo przygnębiające i bolesne. Zatem wyznawane przeze mnie filozofia wydawała się bezpieczniejsza dla spokoju ducha. Jednak co z tego, jak teoria teorią, a ja klasycznie oszukuję samą siebie? :?

Podczas wczorajszej kontroli u chirurga po raz kolejny zderzyłam się z rzeczywistością i dostałam od losu liściem po gębie. Jednak niejako wbrew sobie zarzuciłam dobrze mi znany pesymizm i sądziłam, że wszystko będzie od razu cacy, a tu okazuje się, że będę miała przerypane przez kolejne 3 miesiące. Miałam ściągać szwy. Ano miałam. Mimo tego, że goi się zaskakująco dobrze, to powinnam pamiętać, że "sprawę traktujemy jak klasyczne złamanie i proszę nie zapominać, że tutaj miał miejsce przeszczep". Także ten. Wcześniejsze zalecenia nie straciły na mocy. No, może poza tym, że mogę już nieco więcej fizycznie, bo czysto gębowo ciągle muszę uważać. No i wracam do pracy. Niejako na własne życzenie, bo nie było problemu, żeby przedłużyć papierek. Niestety umowa zatrudnienia dobiega końca. Kurde noo.... Jakbym się nie zastanawiała, czy przedłużą, albo gdybym wiedziała, że nie przedłużą, to siedziałabym na tym zwolnieniu do oporu. 

W ogóle na kolejnej kontroli (za 2 tyg.) poza tym, że uwolnię się w końcu od szwów to robimy pierwsze prześwietlenie, po którym okaże się, czy trzeba szynować zęby, czy nie. Ja to w ogóle udana jestem. Na pierwszej wizycie zostałam poinformowana o każdej możliwości, w jakim kierunku to może pójść, ale tak jakoś założyłam, że to wszystko będzie wiadomo zaraz po, a tu się okazuje, że jesteśmy w połowie zabawy i to wszystko, czego myślałam, że jednak udało się uniknąć jest dopiero przede mną. 
W związku z powyższym doznałam olśnienia. Skoro i tak muszę uważać na to co jem, a raczej jak jem, totalnie odpadają posiłki bez przemyślenia i na ostatnią chwilę. Jak czegoś nie naszykuję odpowiednio wcześniej to tego zwyczajnie nie zjem. To nie będzie drożdżówka kupiona na szybko, ani nawet lepsiejsza w tej kategorii kanapka (no, chyba, że ją sobie pokroję na drobne kawałeczki) [Na takie awaryjne sytuacje najlepsza okazuje się być śmietana z masłem orzechowym (smiech)] Zatem skoro tak, czy siak, muszę temu żarciu poświęcić tyle uwagi, to raczej nie ma sensu zarzucać diety w takim momencie. Miałam zacząć luzować i stabilizować, ale skoro energia kosmiczna tak mi ułożyła kolejne tygodnie, dobrze - dostosuję się. Z pokorą przyjmują swój los (swiety)
Do wagi prawidłowej zostały 3 kg :D

1 września 2020 , Komentarze (5)

Tak, tak - dokładnie (smiech)

Ostatnio, jak wskakiwałam na wagę, to najpierw darła się, że jej słabo, a potem pokazywała coś, co względnie mnie satysfakcjonowało. Fakt, że jadę na papkach nie świadczy o tym, że jem mało. Starałam się, żeby to miało sens odżywczo i kalorycznie, bo w pierwszym tygodniu łykałam wiele różnych prochów i słabo mi było okrutnie. Teraz jest już o niebo lepiej. Jeśli faktycznie jutro zdejmę szwy to już mogę zapominać o tej historii i wcielać w życie chociaż ułamek planów, które ostatnio poczyniłam ;)

No, ale! O wadze miało być. Sądziłam, że po wymianie baterii pokaże coś brutalnie szczerego, a tu niespodzianka. Złapałam 6 z przodu! :D pojawiła się już drugi raz, ale wcześniej szybko sobie uciekła. Oby tym razem została ze mną na dłużej!

31 sierpnia 2020 , Komentarze (4)

W czwartek zostałam poinformowana przez lekarza, że L4 wysłane, a dziś dzwoni kierowniczka, że ni ma :<

Miesiąc się kończy, będą pierypałki przy wypłacie, a przecież i tak są wstrzymane premie, przy zwolnieniu wypłacają 80%, a jak jeszcze w robocie ktoś się wykaże nadgorliwością to mi przecież za ten tydzień w sierpniu nie zapłacą od razu. Ech, i jak tu w spokoju dochodzić do zdrowia?

Swoją drogą, że nikt mi wcześniej nie dał znać, że zwolnienie nie wpłynęło...

Napisałam do lekarza z zapytaniem, czy ma możliwość sprawdzenia, czy zwolnienie poprawnie się wysłało, więc mam nadzieję, że jakby to było jakieś niedociągnięcie z tej strony, to da się dzisiaj jeszcze naprawić. No, ale na razie cisza.

Już mi się nie chce jeść tych papek. Siedzę głodna i zniechęcona na myśl o kolejnej brei. Mam nadzieję, że chociaż te zdjęcie szwów w środę wypali to już będę mogła trochę zacząć memlać. Chyba. 

29 sierpnia 2020 , Komentarze (6)

Kolejna prawda znana chyba każdemu - Jak Ci smutno, jak Ci źle najpierw pościeraj kurze :p

Grzebali mi w szczęce dokładnie 10 dni temu i przyznaję się bez bicia, że od tamtego czasu dogorywałam bez jakiś większych refleksji na temat piętrzącego się prania i przyległości. Jak rzuciłam plecak po ostatnim dniu pracy niemal na środek pokoju tak sobie leżał do tej pory. No, może kilka razy niechcący przestawiłam go nogą... :x A mąż... cóż, temu to nigdy nic nie przeszkadza. Złoty człowiek :D Dzisiaj jednak popatrzył na mnie z wielkim smutkiem w oczach i zapytał: "A miałabyś już nieco siły pomóc mi w sprzątaniu?". Cóż było robić, zaznaczywszy na jakie czynności się jeszcze nie porwę złapałam za ścierkę i ja. 

To nie było nie wiadomo jakie sprzątanie. W moim wykonaniu raczej delikatne ogarnianie i przestawianie bibelotów. Ale jak już było po wszystkim, jak tak się rozglądam i widzę wszystko na swoim miejscu, a z podłogi nie straszą żadne koty, jakoś mi tak lepiej.

Jeszcze wczoraj z lękiem myślałam, że za niecały tydzień wracam do pracy i sądziłam, że nie dam rady, że zeżrą mnie tam, bo będę musiała wyręczać się innymi. Tak teraz dochodzę do wniosku, że owszem, poganiam trochę chłopaków, to pewne, ale już nie boję się, że nie dam rady tak totalnie, tylko, że tylko trochę ;)

W ogóle obym nie zapomniała dopytać do kiedy dokładnie będę musiała tak na siebie uważać. W sumie nie wiem jeszcze co zrobię z tą wiedzą, ale te wszystkie zakazy, chociaż wiem, że istnieją nie bez powodu, to jednak dziwnie się czuję np. nie mogąc wysmarkać nosa (pardon - wysiąkać, dla tych z małopolski :PP).

No nic, na razie mam jeszcze sporo czasu na kolejne przemyślenia natury egzystencjalnej, tyle że z aromatem świeżo umytej podłogi (smiech)

28 sierpnia 2020 , Komentarze (12)

Odwieczne pytanie (smiech)

Człowiek to jest jednak głupie stworzenie. Niby wie lepiej, a i tak przez większość czasu sam się sabotuje. Ostatnio przez nadmiar czasu i okrojone możliwości jakoś bardziej wczytuję się w pamiętniki z głównej. Widzę wiele osób, które wracają (z tych samych powodów, co zawsze) i ich deklaracje, że tym razem będzie inaczej, po czym przeglądam przykładowy jadłospis i myślę sobie "no, chyba za rok znowu będzie to samo". Albo nowe osoby, które serio by chciały coś zmienić, ale też zabierają się za niskokaloryczne absurdy. I potem doznaję olśnienia: 

Hej, ale przecież sama tak się motasz już prawie 10 lat!

Tak, tak. Oto modelowy przykład z jaką skutecznością można ignorować zdobytą wiedzę.

Wielu z Was, jak i ja sama, zdaje sobie sprawę z tego, z jakim wdziękiem głuchnie na mądrość płynącą z doświadczenia. Próbujemy oszukać przeznaczenie wmawiając sobie, "ok, wiem, że to nie do końca najlepsze wyjście, ale przecież skuteczne. Po diecie to ja już będę [...]".

Czyż nie?

A ja chociaż raz chciałabym, żeby czas "po diecie" nie był właśnie tym, jak brzmi. Przecież jest to niemal jednoznaczne z tym, że automatycznie przekształci się w czas "przed dietą". Kolejną dietą. Tak, tak. Może to będzie po kilku tygodniach lub miesiącach, ale jak się startuje z myśleniem dieta i po diecie, trzeba zaakceptować również to, że całokształt prowadzi do kolejnego odchudzania.

Każdy, kto miał więcej niż jedno podejście do redukcji doskonale wie, że cała sztuka polega na utrzymaniu efektów, a nie odchudzaniu jako takim. Chociaż samo w sobie wywołuje wiele zgryzot i frustracji, tak na prawdę sami to sobie robimy. A potem okazuje się, że nie jesteśmy w stanie wytrzymać w tym stanie nie wiadomo ile. Straszna niespodzianka, prawda?

W zeszłym roku schudłam trochę na IF mocno pilnując, by nie jeść poniżej 1800 kcal. Przez roku utrzymałam tamten spadek, chociaż sama dieta jako taka dała mi się we znaki. W końcu nie bez powodu byłam na niej tylko 3 miesiące, a nie do momentu uzyskania wagi właściwej.

W tym roku porwałam się na Montignaca. I znowu sukces. Teraz to tylko utrzymać, nie? :PP Do wagi prawidłowiej 4 km, a ja... mam już dość. Mogłabym zwalić na sytuację szczękową, to bardzo dobra wymówka na wszystko. Jednak ja wiem, że to klasyczne zmęczenie materiału. Chociaż dieta sama w sobie bardzo smaczna, łatwo o odpowiednią podaż kalorii, ot jedynie trzeba włożyć nieco wysiłku w komponowanie posiłków. Zwyczajnie się odechciewa takiego... hmm... ascetyzmu na talerzu? Jest to sytuacja na zasadzie wszystko, albo nic, bo gdy następuje rozluźnienie (powiedzmy wprost, ani jeden posiłek, ani kilka dni z rzędu nie zrujnują nam zdrowia) momentalnie pojawia się samobiczowanie. I po co? Żeby odpuścić totalnie, a potem od poniedziałku, od kolejnego roku, do urlopu, urodzinami babci, czy zmianą pracy. 

Nie lubię siebie takiej. Wiem, że to w gruncie rzeczy nigdzie nie prowadzi. W najlepszym wypadku nie utyję jakoś bardziej. Bo też przyznając uczciwie z żarciem nie jest tak źle. Niby lubię piwo, makarony, sery żółte, no ale chwila, te produkty to nie jest czyste zło, wystarczy popracować nad ilością. A nie wywracać od razu wszystko do góry nogami, bo... jednak łatwiej jest jeść mniej w jakiś "określony sposób", który nadaje diecie mistycyzmu, niż wziąć się za życie. Czyli wszystko to, co nas określa, a nie jest jedzeniem. Najlepiej to się chyba przyczepić do czasu wolnego, tak zwanej rekreacji i tego jak dbamy o siebie. Bo zazwyczaj przecież nie dbamy. Wbiliśmy sobie do łba, że jak naprawimy ciało to cała reszta magicznie się ułoży. A prawda jest taka, że nie wystarczy mieć wagi w normie, fajne uda, czy cycki, zafarbowaną siwiznę i ukryte przebarwienia na policzku. Trzeba umieć zadbać o relaks, spokój wewnętrzny i zadowolenie z siebie i miejsca, w którym jesteśmy. Nie od wczoraj mam nieodparte wrażenie, że w chwili, w której przestanę biernie przytakiwać frazesom "tak, tak sport to zdrowie", zamiast zacząć w końcu jakiś uprawiać, czy też "warto skupić się na sobie", a przecież taki czysty egoizm wcale nie jest łatwo osiągnąć.Do czego zmierzam? Uważam, że warto poznać siebie i... zaakceptować. Nad wieloma rzeczami powinniśmy pracować, ale niech to nie ogranicza się jedynie do braku cukru w diecie. Dopiero w chwili, w której będziemy ze sobą szczerzy i względnie polubimy siebie mamy szansę na trwałe sukcesy. 

A do czego prowadzi szczerość w moim przypadku? Do sportu. A raczej jego totalnego braku. Jakbym tylko włożyła tyle w wysiłku w poszukiwanie dyscypliny, która mi odpowiada, jak w kombinowanie co ja to jeszcze mogę zmienić na talerzu... :? Taa....