Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 128975
Komentarzy: 2278
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 lipca 2013 , Komentarze (3)

Mam teścia, który zawsze coś palnie. Złośliwy jest drań straszliwie i bardzo często (niestety) mnie to rusza. Wczoraj mąż rozmawiał z nim przez telefon, a ja zamiast pójść do łazienki zrobić jakąś maseczkę to siedziałam i mimo chodem słuchałam co tam u teściów nowego. No i słyszę pytanie, czy M. był dzisiaj w pracy, na co Moje Kochanie odpowiedziało, że był, ale już nawet zdążyliśmy zrobić zakupy i jesteśmy po obiadku. Na co teściu, że pewnie obiadkujemy sobie po królewsku (tu złapał mnie pierwszy nerw i pomyślałam, że dobrze, że to nie ja z nim rozmawiam bo pewnie palnełabym coś w stylu "obiad? po co obiad? przecież tylko bawimy się w dom i żyjemy na kanapkach"...)  i czy nie przybyło nas ostatnio. Na co Mój, że nie ważył się dawno, ale nie przytyliśmy zbytnio. I po tym padło pytanie o mnie, czy ja przypadkiem nie zaokrąglam się w "jednym miejscu".
Dostałam nerwicy galopującej.
O tym, że nie decydujemy się na dziecko wiedzą doskonale i na prawdę nie wiem ile razy mam to powtarzać. Takie podpytywanki raz na jakiś czas wyprowadzają mnie z równowagi. Przecież rozmawialiśmy raz szczerze, chciałam wszystko wyjaśnić, zdawałoby się, że zrozumieli, cóż...widać, że nie potrzebnie się tłumaczyłam.
Nie potrzebnie się pienię? Tak, wiem. Doskonale zdaję sobie sprawę, że robienie takiego halo z powodu jednego pytania jest co najmniej śmieszne. Może dlatego, że mam okres i reaguję bardziej emocjonalnie?
A chcecie usłyszeć coś głupszego? Za tydzień mieliśmy do nich pojechać dosłownie na dwa dni, bo nie widzieliśmy się od roku, ale po tej jednej głupiej rozmowie telefonicznej odechciało mi sie straszliwie. Już widzę ten jego uśmieszek i jakiś żartobliwy tekst dotyczący mojej figury. No i ten brzuch mój nieszczęsny - ciąża spożywcza jak ta lala. Jeśli znowu bedę musiała słuchać wykładu o tym, że już młoda nie jestem i coraz trudniej będzie mi zrzucić nadbagaż.... Teść ma jakieś "ale" do mojego wyglądu od kiedy zaczęłam nosić rozmiar 38. Teraz jestem 42 i chyba nie mam siły konfrontować się z jego żarcikami, bo albo się na niego wydrę, albo popłaczę.
Heh, miało być krótko tytułem wstępu, a tu taka epopeja...
Zmierzam do tego, że facet zmotywował mnie podwójnie. Ogarnięta jestem od jakiegoś miesiąca, ale nie daję z siebie wszystkiego. Czas wrócić do ćwiczeń, trzeba przeprowadzić inwazję na sadło na brzuchu! Nie dam teściowi tej satysfakcji, oj nie....
Histeryczne  żale, jak nigdy ;} Eh...  czasem chyba trzeba?....

21 lipca 2013 , Komentarze (3)

Czyli średnio optymistycznie.
Jeszcze modem przejął kontrole nad naszym życiem i sam decyduje kiedy mogę skorzystać z internetu, a kiedy najwidoczniej powinnam się wziąć za sprzątanie ;P Na pana specjalistę z wymiennym sprzętem muszę poczekać do jutra (w godzinach 19-21...bajka....)
Moje rozstępy żyją własnym życiem, i to bujnym w dodatku. Robią się coraz ciemniejsze na tych moich bladych udach... I zaczyna mi to najzwyczajniej w świecie przeszkadzać. Zauważyłam, że "ukradkowe" spojrzenia mijających ludzi krępują mnie coraz bardziej. Pojawiła się potrzeba zakrycia nóg :( Jedynej partii mojego cielska, z którą nigdy nie miałam problemów. Zamówiłam więc getry 3/4, przyszalałam i wybrałam opcje wyszczuplającą brzuch, ha ha! Zobaczymy co to będzie....
No i ten wyjazd "urlopowy". Z nagłej okazji wolnego tygodnia zrobiło się 5 dni....Zastanawiamy się czy warto jechać na tyle. Może lepiej poczekać do jesieni (jak planowaliśmy pierwotnie) i liczyć na to, że nic nie pokrzyżuje nam planów? Z jednej strony jak nie pojedziemy, to przenudzimy ten czas w Wawie. Z drugiej, jadąc tak na wariata, musielibyśmy zrezygnować z większości planów, które mieliśmy na taki wyjazd - a tu już pojawiają się dylematy - komu sie przyznać, że będziemy w okolicach, którym znajomym dać znać, z którymi się spotkać, a których olać? Organizować jakiś dzień w terenie, czy polenić się w miejscach już nam dobrze znanych? A może nie przyznawać się nikomu, posiedzieć ciachczem z teściami, pogapić się na góry "przez okno".... Nie wiem ;(
A co do diet, wagi i wymiarów... Przed @ nie ma co liczyć na jakiekolwiek postępy, ale i tak jestem zawiedziona wynikami na dzień dzisiejszy. Rety, rety... mam tylko nadzieję, że nogi nie spuchną mi tak, jak w zeszłym miesiącu...

15 lipca 2013 , Komentarze (5)

Oby tendencja spadkowa się utrzymała ;)
Po dwóch tygodniach jestem lżejsza o ponad kilogram i kilka centymetrów (od 0,5 do 1,5 w różnych miejscach cielska). Jest dobrze ;)
Tylko pogoda zrobiła się średnio zachwycająca, endorfiny wzięły sobie wolne ode mnie, ale to nic ;) Cierpliwie zaczekam na ich powrót :)

11 lipca 2013 , Komentarze (2)

Entuzjazmu ciąg dalszy ;)
Ciągle mnie nosi, nie umiem wysiedzieć w domu! Biorąc pod uwagę cały poprzedni rok to niesamowita nowość oraz zmiana na duży plus. Tak ostatnio sobie myślę, że podejrzanie długo to trwa i pewnie zaraz się skończy... A może nie? Może udało mi się przerwać paskudną passę? ;) Tak czy siak korzystam! Korzystam ile wlezie! ;]
Wczoraj zjarało mi dekolt. Co jest dziwne bo już byłam ładnie opalona, skąd więc takie podrażnienie? Pewnie za szybko przerzuciłam się na niższy filtr.... Teraz to albo siedzenie w domu, abo jakiś golf (?!) na wychodne ;(
Dietkowo trzymam się bardzo dobrze. Jednak ciągle nie ćwiczę, ale... Szlajam się całe dnie ( no dobra, nie całe, ale tak średnio przez 3 do 5 godzin to mnie w domu nie ma), robię sporo kilometrów ;) W między czasie jakieś zakupy spożywcze, a w domu trochę postoję przy garach, o ogarnianiu mieszkania nie wspominając...Warzenie i mierzenie w niedziele, zobaczymy co ten mój "system" jest warty ;)

10 lipca 2013 , Komentarze (5)

Można powiedzieć, że od ostatniego wpisu stabilizowałam wagę wyjściową ;) Ważyłam się codziennie, a po tygodniu uśredniłam wynik. Teraz liczę na spadki ;) Dopracowałam też wszystkie założenia "nowej - starej" diety. Znowu prowadzę dzienniczek z menu i aktywnością, i jakoś leci ;) Dużo czasu spędzam poza domem, w końcu mam buty, które mnie nie krzywdzą, to i na długaśne spacery chętniej wychodzę. Nareszcie łapię trochę słonka! :) I odkryłam sposób na opalenie piszczeli - przyspieszacz opalania - na prawdę działa! To chyba będzie pierwsze lato, w którym opalę nogi! :D
W końcu che mi się chcieć :) Ten stan trwa już dwa tygodnie :) Korzystam ile wlezie, zanim znowu mnie dopadnie jakaś pseudo deprecha.
Na jednym ze spacerków trafiłam na stragan z owocami sezonowymi. Uwaga teraz będzie bulwersująco - nie pamiętam od ilu lat nie jadłam truskawek lub wiśni. Chyba od czasu, gdy opuściłam dom rodzinny... Robiłam kilka przymiarek do owoców z bazaru, ale... to nie było to. Czasem kupowałam, ale nigdy nie trafiłam na owoce, które smakowały by tak, jak pamiętam, że powinny. Z czasem pogodziłam sie z tym smutnym faktem i bez emocjonalnie mijałam te wszystkie stoiska. Aż do wczoraj... Zobaczyłam agrest i czerwoną porzeczkę, i... dostałam ślinotoku. Oczywiście nie umiałam się powstrzymać. A w domu? Okazało się, że owocka są kwaśne, zarówno agrest, jak i porzeczka zostały zerwane za wcześnie :/ Cóż... mam teraz dużo kompotu i nauczkę żeby raz podjętej decyzji nie zmieniać pod wpływem chwili...
Jednak nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło... Taki kwaskowaty kompocik, dobrze schłodzony...mhmrrrm...pycha :D w sam raz na letnie wieczorki, gdy człowiek odmawia sobie piwka ;D


28 czerwca 2013 , Komentarze (4)

Czy zdarzyło Wam się kiedyś za dużo myśleć o diecie? Mieć ambitne plany, głowić się nad jadłospisem, godzinami siedzieć przed kompem i szukać idealnej diety dla siebie?
Właśnie dzisiaj dotarło do mnie, że mam tak od....grudnia! Tak tak, to właśnie wtedy podjęłam decyzję o odchudzaniu. A co się stało?

Nie miałam pomysłu na dietę dla siebie, więc zaczęłam stosować MŻ i chodzić na spacery. Nie ćwiczyłam w ogóle, jedynie szlajałam się po osiedlu nawet przez 4 godziny. Po błocie, po lodzie, w ciężkich zimowych buciorach - z perspektywy czasu to całkiem niezły trening był ;]

Oczywiście waga się ruszyła, po pierwszym miesiącu centymetry ładnie zleciały, byłam na najlepszej drodze do sukcesu.

Coś jednak poszło nie tak.... Kolejny miesiąc nie był już tak rewelacyjny w spadkach i się zaczęło.... Najpierw lenisko, potem niechciej z marazmem.... Ogarnęłam się na jakieś dwa tygodnie, znowu było dobrze i... zaczęłam chorować. Nie trwało to długo, jednak spadek formy męczył mnie trochę. No i nadszedł czas kombinowania. Zamiast grzecznie wrócić do MŻ, wymyśliłam sobie eksperyment opierający się na diecie SB. Poeksperymentowałam sobie trochę, był jakiś tam spadek, ale to nie było to. Zaczęłam szukać dalej. Odkryłam, że trzymanie się jednej porcji mącznych węglowodanków dziennie bardzo dobrze mi robi i zdecydowanie powinnam się trzymać tej banalnej zasady bez wyjątków! Zastanawiałam się nad dietą 3Dchili lub dietą 5:2, ale ludzie, przecież nie o to mi chodziło. Nie takie miałam założenia, nie tak chciałam się odchudzać!

I tak dochodzimy do dnia dzisiejszego. Rano odczułam mocne chęci poprawy w związku z tym od kilku godzin wertowałam "blogi dietetyczne". Zaczęłam sobie rozrysowywać jakieś tabelki z wagą i wymiarami na zaś, układać jadłospis na najbliższe dwa tygodnie i w połowie swojej twórczości coś mnie tknęło. Poczułam bezsens takich poczynań. Po co mi to, na co? Czy naprawdę muszę mieć tak rozpisane posiłki żeby się pilnować? Przecież zaczynałam bardzo dobrze, bardzo mądrze! Mogę do tego wrócić, nie kosztowało mnie to dużo wysiłku.

Ze wspomnianych tabelek zostawiłam sobie tylko "kontrolkę" wagi i obwodów (16 krateczek, czyli 16 tygodni, w których nie będzie żadnego niepotrzebnego deliberowania - po prostu będę działać, nie będę się zastanawiać "że może lepiej wypróbuję tą dietę?"). Z jedzeniem zdaję się na intuicję. Muszę tylko pilnować tej jednej porcji węglowodanów i grzecznie jeść zupę na kolację, chociaż mężowi szykuję w tym czasie coś konkretniejszego i apetyczniejszego ;) Ot i cała filozofia ;)

Dlaczego aż pół roku zmarnowałam na poszukiwanie diety idealnej? Nie wiem... Może potrzebowałam świadomości bycia na jakiejś konkretnej diecie? Co nie zmienia faktu, że pokpiłam na całej linii.....

Jest mi trochę wstyd, ale złość na siebie już mi przeszła. Czuję... hmm... podekscytowanie ;)

25 czerwca 2013 , Komentarze (4)

Jakiś tydzień temu kupiłam nowe sandałki na lato. Długo szukałam modelu w ten deseń (w końcu udało mi się znaleźć buty z minimalną ilością  miejsc dla ewentualnych obtarć - to sukces!). I co? Od dwóch dni jestem balonikiem :/ Spuchły mi łapy i stopy :/ Wychodząc z domu mam schizę, że zgubiłam obrączkę... Dopiero po chwili przypominam sobie, że przecież w ogóle jej nie założyłam.... ;( No i nowiutkie sandałki powędrowały do szafy... :/
Nigdy wcześniej tak nie spuchłam :(
Chyba mam winowajcę.... okres. Przez ostatnich kilka lat robiłam sobie wakacje bez okresowe. W tym roku o tym nie pomyślałam i nie poprosiłam lekarza o wystarczającą ilość opakowań hormoników. Wizytę u niego mam zaplanowaną razem z wyjazdem urlopowym, także nie będę już nic przestawiać. Przemęczę się jakoś. Ale po tych wakacjach z pewnością już zapamiętam: okres + upał = spuchnięcie.
Jakby tego było mało znowu zaczęły mnie łapać skurcze :/ Z wielkim bólem serca odstawiłam kawę i łykam magnez z potasem. Nie wiem czy to autosugestia, czy wystarczyło na trochę zrezygnować z kawy, ale od kiedy zażyłam pierwszą tabletkę skurczy nie było ;)
A, i zorientowałam się jeszcze, że mam śliczniutkie różowiutkie rozstępy. Oczywiście podjęłam z nimi walkę i jestem dobrej myśli. Ciekawe kiedy uda mi się ich pozbyć? ;)

15 czerwca 2013 , Komentarze (8)

Czyli własną dietę "cud".
Próbowałam różnych rzeczy, kombinowałam jak odchudzić posiłki, z czego zrezygnować, co najlepiej jeść o konkretnych porach dnia.... tak właściwie to wszystko opierało się na klasycznym MŻ, ale... Sumując moje dotychczasowe wysiłki, wszystko to można o kant tyłka trzasnąć!
Kto jeszcze nie wie to się teraz dowie - nie mam problemu ze słodyczami lub słonymi przekąskami... Ja uwielbiam pierogi! Kocham makarony! Nie wyobrażam sobie nie jeść tych rzeczy.
Pojawia się zatem pytanie z czym problem? Przecież na MŻ można to spokojnie ogarnąć! Taa...w teorii chyba..... Nie umiem ograniczyć się do 6 pierogów... Jak do nich siadam to leci od razu 15, hamuję się żeby nie więcej.... A makaron? Ło rany... moja porcja nie różni się wielkością od tej mężowskiej. Przynajmniej nie biorę już dokładki, chociaż tyle się nauczyłam...
Całkowita eliminacja tych produktów nie powiodła się... Zresztą samo założenie było strasznie głupie. Wyrzucam coś z menu, chudnę, potem stwierdzam, że skoro już się odchudziłam to może jakiś makaronik na obiad? Raz, drugi, trzeci...aż straciłabym kontrolę. Bo tak to się chyba odbywa, jak odmawiamy sobie rzeczy, na które mamy ciągłą ochotę, prawda?
Zaczęłam kombinować jak najbezboleśniej rozwiązać swój problemik. I tak oto odkryłam Amerykę! Postanowiłam trzymać się jednej zasady - jedna porcja mącznych węglowodanów dziennie! Mam w planach pierogi na obiad? To urządzam sobie dzień bez chleba. Zjadłam kanapki na śniadanie? W takim razie do obiadu będzie kasza. Itp.
Funkcjonuję tak sobie niecałe dwa tygodnie i przy regularnych umiarkowanych ćwiczeniach potraciłam po 3 cm w obwodach!
W końcu znalazłam sposób na swój tłuszcz! ;)

12 czerwca 2013 , Komentarze (2)

A raczej nie ma problemu z usprawiedliwianiem nadprogramowych zakupów. Czy to żarcia, czy kosmetyków... niektórzy preferują ciuchy.
Wczoraj rozwaliłam sobie kciuka. W bardzo głupi sposób - wtyczka w kontakcie stawiała opór, więc szarpnęłam. W momencie szarpania postanowiła wyjść lekko, w skutek czego moja ręka miała bliskie, bardzo gwałtowne i nieplanowane spotkanie z rantem kafelek w łazience...
Rozcięłam sobie skórę wzdłuż kciuka. Było trochę strachu bo pokrwawiłam chwilę obficie. Teraz jestem opuchnięta i lekko obolała kiedy chcę zgiąć palcem - brak chwytu kiepska sprawa :( Wracając do tematu... poużalałam się troszkę nad sobą i pomyślałam, że nici z planowanego mycia okien, równie dobrze mogę się nieco przewietrzyć. Wybrałam się na spacer bez celu, ale moje nogi lepiej wiedziały gdzie chce iść. Najpierw odwiedziłam drogerię, z której wyszłam z kilkoma maseczkami, odżywką do paznokci i masłem do ciała o zapachu białej czekolady. Następny był spożywczak, w którym przyszalałam jogurtem wiśniowym, czekoladą gorzką ze skórką pomarańczy i chałwą....
A wszystko przez to, że rozcięłam palec i próbowałam się pocieszyć....

10 czerwca 2013 , Komentarze (6)

Kiedy najlepiej jest się ważyć?
Oczywiście rano. Jeszcze przed śniadaniem i najlepiej po opróżnieniu jelitek. Nie zawsze jednak udaje się załatwić drugą czynność zaraz po przebudzeniu. Ja nie należę do tych szczęśliwców. Zawsze muszę swoje odczekać....
W każdy dzień pomiaru wagi uruchamia mi się śmieszny ciąg myślowy. Staję na wadze z samego rańca i jeśli nie podoba mi się to co widzę zaczynam argumentować sobie dlaczego jest tak, a nie inaczej. Pierwsza myśl - no tak, mam w sobie całe wczorajsze żarcie, to ono tak wpływa na wynik. Zważę się po załatwieniu tej konkretniejszej potrzeby. W rzeczywistości przecież tyle nie ważę, to wszystko przez te resztki!
Kilka godzin później, po pozbyciu się wczorajszych resztek z jelit, cyferki na wadze wcale nie są przychylniejsze. No i wtedy myślę, że to wszystko przez konkretne śniadanie, kawę i inne płyny, które już zdążyłam w siebie wlać... Gdyby je odjąć wyszedłby wynik "prawdziwy".
No ludzie, jak można tak się oszukiwać. Przecież to strasznie śmieszne jest!
Skąd mi się wzięło, że w "rzeczywistości" jestem lżejsza? Przecież jem i piję codziennie. To znaczy, że zawsze będę miała w organizmie jakąś nadprogramową masę. Dlaczego zawsze zwalam winę na to co wchłonęłam? Te rzeczy stają się częścią mnie i nie ma wyjścia, wpływają też na wagę.
Czy w takim razie warto trzymać się zasady porannego ważenia? Może uczciwiej byłoby kontrolować wagę wieczorami, przed pójściem spać?
Tak profilaktycznie i dla spokoju ducha ;) Może wtedy dałoby się uniknąć takiego myślenia życzeniowego? ;)