Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 listopada 2016 , Komentarze (16)

Korzystając z wyjątkowo wysokiej temperatury w dniu wczorajszym ogarnęłam okna w salonie. Ufff - najgorsze pomieszczenie mam za sobą. Umówmy się, że możemy to nawet podciągnąć pod mini-trening, choć wczoraj miałam dzień bez treningu. Moje okna czekają na święta :)

Dzisiaj może uda mi się ogarnąć kuchnię i pokój od córki. Czas mam do piątku, bo podobno znowu nadchodzi pogorszenie pogody. Pewnie większość z Was myśli, że za wcześnie to wszystko robię (z zewnątrz zawsze mogę potem poprawić na szybko)….. tak naprawdę nie zostało mi zbyt wiele czasu… do świąt tak naprawdę zostały mi dwa wolne weekendy (najbliższy i 10-11.12).

3.12 jedziemy na jarmark świąteczny do Wrocławia - zaprosiła nas siostra Męża. 16.12 moja córka ma urodziny (też muszę coś przygotować do żłobka, bo inne dzieci też przynoszą), więc 17.12 to my spodziewamy się gości. Potem to już święta…. a jeszcze musimy się zabrać za pieczenie świątecznych pierniczków. Moja córka pierwszy raz będzie pomagać, więc może to trwać dłużej :)

Ostatnio zrobiłam bardzo smaczną zupę. Krem z marchewki z imbirem. Powiem Wam, że minimum składników, ale smakowo jest dla mnie bardzo zaskakująca! O zgrozo - dodałam do niej nawet śmietanę 12% :) Do pracy zabieram ją z kilkoma łyżkami zielonej soczewicy. No po prostu wymiata. Nawet mój Mąż przekonał się do zupek w pracy - tym sposobem w pracy jemy pierwsze danie, a po powrocie do domu drugie :) Jesteśmy tacy wariaci, którzy jak najwięcej posiłków starają się zjadać wspólnie - dla nas to ważny rytuał :)

ps. co kupujecie w ramach świątecznego prezentu dla Waszych mam? Moja mama to typ "wszystko ma"...nie chcę znowu kupować perfum czy książek...

21 listopada 2016 , Komentarze (8)

W sobotę pierwszy raz od Walentynkowej kolacji wyrwaliśmy się z Mężem z domu bez dziecka (dramatycznie niska średnia) :) Oczywiście jeździliśmy sami np. na jakieś zakupy, ale w tą sobotę wyszliśmy dla przyjemności na koncert naszego ulubionego zespołu T.Love. Koncert rozpoczął się z 1,5h poślizgiem, ale poskakaliśmy, pośpiewaliśmy i do domu zawinęliśmy przed 1 :) Sobota była moim dniem treningu, ale sami rozumiecie…… Umówmy się, że przedświąteczne ogarnięcie salonu i hasanie na koncercie to był mój trening :)  Michalina wielkodusznie pozwoliła nam w niedzielę pospać do 6 :) O dziwo byliśmy w niezłej formie. Czasem śpimy dłużej i po niedzielnym obiedzie musimy sobie uciąć drzemkę w tym samym czasie co dziecko, bo nie jesteśmy w stanie utrzymać otwartych oczu :)

A propos dziecko - od soboty Michalina nauczyła się nowej rzeczy - wydmuchiwania nosa. Wiadomo, że na razie robi to niezbyt dokładnie, ale biorąc pod uwagę jej alergię to jest to bardzo pomocne! Bo przecież aspirator witany jest zawsze takim krzykiem, że aż się dziwię, że jeszcze nie odwiedziła nas straż miejska, że się znęcamy nad dzieckiem. A głosik to ona ma….. po mamie…. i zamiłowanie do muzyki :)

Przez najbliższe kilka dni zapowiadają przyzwoitą pogodę, więc przymierzam się do ogarnięcia okien. Miałam zacząć w sobotę, ale u nas lało. Mąż się śmieje, że jak umyję okna to i tak zacznie padać, ale co zrobić :) Chcę wykorzystać cieplejsze dni i nie zostawiać tego na siarczyste mrozy, a przejrzystość moich okien pozostawia duuuuużo do życzenia :) Także magiczna myjka z Karchera w dłoń (cudownie mamo, że ją sobie kupiłaś i ja mogę jej pożyczać) i bierzemy się do roboty :)

Psychicznie czuję się dużo lepiej. Ustawienie sobie w głowie tego bufora, że wszystko jest dla ludzi, a w nadmiarze szkodzi nawet tlen pomaga mi nabrać dystansu do moich szalonych wyobrażeń nt. idealnej wagi i wyglądu.  Na sobotę upiekłam ciasto z całymi gruszkami, żeby poczęstować rodziców, którzy zostali z Michaliną, i zjadłam jeden kawałek w sobotę i jeden w niedzielę:) Żeby było bardziej fit posłodziłam ksylitolem. Czy stresuję się tym, że pochłonęłam dwa kawałki? Absolutnie nie! W sobotę wyskakałam wszystko na koncercie, a w niedzielę zjadłam kawałek w ramach drugiego śniadania, więc też był czas na spalenie tych kalorii. Życzę Wam wszystkim, żebyście znaleźli taką równowagę! Życie jest zbyt krótkie, żeby “żyć” tylko dietą i ćwiczeniami! :D

18 listopada 2016 , Komentarze (37)

Dzisiejsze ważenie nie przyniosło żadnej zmiany - waga nadal 61,1. W sumie to powinnam być zadowolona - ćwiczę teraz co drugi dzień, zwiększyłam kaloryczność śniadań (jak czytałam Wasze jadłospisy to uznałam, że jem za mało i chyba dlatego nie chudnę) i pewnie muszę poczekać aż organizm się przestawi. Fakt faktem, że wpadło mi kilka rzeczy "spoza" planu jak np. dokończenie w środę otwartych paluszków, których goście nie zjedli - to był chyba początek mojej chandry :) Ale co było, a nie jest... to wiadomo...

Od jakiegoś czasu powraca do mnie uczucie wypalenia. O wypaleniu zazwyczaj wszyscy mówią w kontekście pracy zawodowej, wypalenia w związku, a moje wypalenie dotyczy diety i wszechobecnego trendu na “bycie FIT”.

Od kilku lat (6 co najmniej) jestem na “wiecznej diecie”. Raz mam spektakularne efekty i chudnę 1 kg co tydzień, a czasami nie chudnę nic, albo wprost nabieram kg. Jestem tym zmęczona.... Każde niepowodzenie skutkuje tym, że zaczynam szukać kolejnej nowej metody na pozbycie się kg i cm, detoks, nowej metody treningowej itp. Zmieniam wszystko o 180 stopni, aby za tydzień przekonać się, że tak naprawdę obróciłam się o 360 stopni i nadal nic się nie zmienia, a ja jestem w tym samym miejscu. Teraz obiecuję sobie, że zanim wprowadzę jakąś nowinkę to przemyślę to 50 razy czy aby na pewno tego chce i czy warto.

Ostatnio stwierdzam, że nie chcę tak żyć. Nie chce być “dziwakiem”, który chowa się po kątach jak ktoś z pracy przynosi urodzinowe ciasto albo jak ktoś częstuje mnie ręcznie robioną krówką przywiezioną z delegacji z drugiego końca Polski. Nie chcę być “fit-maniaczką”, z którą można porozmawiać wyłącznie o zdrowym jedzeniu, treningach itp. Nie chcę w kółko oglądać fit-dziewczyn i myśleć - dlaczego ja tak nie wyglądam??!! Pewnie nigdy nie będę, bo mam inną budowę ciała :) Niektóre rzeczy po prostu są nie do przeskoczenia.

Dochodzę do wniosku, że jeśli generalnie staram się zdrowo odżywiać, wybierać właściwe produkty, ćwiczyć to kawałek ciasta zjedzonego w ramach drugiego śniadania w pracy raz na jakiś czas nie poczyni nie wiadomo jakich zniszczeń. Tak samo zjedzona w locie garść paluszków, które zostały w domu “po gościach”. I powiem szczerze, że kiedy dałam sobie taki “bufor” (testuję to od dwóch tygodni) to nawet jak natrafię na otwartą paczkę chipsów to wcale mnie do niej nie ciągnie. Kiedyś zjadłabym ją do samego dna, a teraz myślę: “Mogę, ale po co?” Przestałam też prowadzić dziennik żywieniowy - na razie jest mi z tym lepiej - nie muszę wszystkiego zapisywać, żeby dokonywać właściwych wyborów.

Jakiś czas temu pisałam Wam też, że nie mam zbyt wiele czasu na różne rzeczy, na które mieć powinnam lub na które chce mieć. W związku z tym postanowiłam ćwiczyć co drugi dzień, żeby ten jeden dzień przerwy mieć nie tyle na regenerację co na zajmowanie się tymi rzeczami, na które nie mam nigdy czasu.  Na razie działa - w zeszłą niedzielę mieliśmy gości i mimo, że zanim posprzątaliśmy dopiero koło 21 to zgodnie z planem zrobiłam trening. I o dziwo miałam tyle siły i energii, że może i dwa bym nawet zrobiła. A jak nie będę miała czasu zrobić treningu - to trudno - będą dwa dni przerwy. Świat się nie zawali!

Kiedyś był trend na bycie bardzo szczupłym, a teraz na bycie wysportowanym, jednak gdzieś zatracił się sens tego wszystkiego. Bycie fit ma być dla mnie przyjemnością, formą dbania o zdrowie swoje i swojej rodziny, ale absolutnie nie chodzi o to, żeby przysłoniło mi to wszystkie inne aspekty mojego życia.

Przyszedł ten czas kiedy należy “odchudzić” wymagania wobec siebie - wrzucić na luz. Chodzi o to, żeby być zdrowym i szczęśliwym - nawet z jedną fałdką więcej. Najmniej ważyłam 56kg i chciałabym kiedyś do tego wrócić, ale nic na siłę (zresztą mój Mąż mówi, że wyglądałam wtedy przeraźliwie chudo). Nie mogę doszczętnie zatracić się w moim “fitowym” świecie.

ps. podziwiam jak ktoś to wszystko przeczytał, ale w sumie to napisałam to też trochę dla siebie, żeby uporządkować myśli i żeby mieć do czego wracać jak pojawią się w mojej głowie kolejne "głupie" pomysły :)

17 listopada 2016 , Komentarze (8)

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że jestem w czasie "około-owulacyjnym". Powinnam czuć się jak milion dolarów, a ja kompletnie się tak nie czuję, choć mój Mąż twierdzi, że coś jest na rzeczy bo ociekam seksem - czym proszę?? Czuję się gruba, mam ochotę na ciągłe podjadanie... ehhh moje hormony chyba się pomyliły. Na dodatek na nosie co chwilę widzę kawałki złuszczonej skóry mimo stosowania regularnie peelingu enzymatycznego. Nałożenie podkładu/pudru nie wchodzi w grę, bo będzie to wyglądać co najmniej nieestetycznie. Czuję znaczące obniżenie nastroju.. mój optymiźmie - WRACAJ!! Jesteś mi potrzebny!!

15 listopada 2016 , Komentarze (29)

Znalazłam ciekawy wpis na temat "tuczących" właściwości węglowodanów - to tak w kontekście mojego ostatniego ograniczenia węglowodanów w diecie, bo na pewno od nich tyję :)

TEKST

14 listopada 2016 , Komentarze (9)

Nie spodziewałam się, że mój wpis wywoła aż taką lawinę pozytywnych komentarzy! Podniosłyście bardzo moją samoocenę. Jak czytałam komentarze o “pupie” to aż mi się buzia cieszyła :) Nawet mój Mąż zapytał co ja tam czytam, a jak mu powiedziałam to odrzekł: “Przecież już dawno Ci mówiłem, że masz tyłek mrau” :) Fakt - mówił. Ale to w końcu mój Mąż - skoro razem jesteśmy to nie zakładam, że mu się nie podobam :)


W komentarzach i wiadomościach prywatnych chciałyście znać szczegóły mojej “metamorfozy”. Tak jak pisałam ćwiczyłam 5 razy w tygodniu (każdy wtorek i piątek miałam wolny). Ćwiczyłam programy dostępne na yt: Turbo Spalanie, Ekstra Figura, Killer, Skalpel, Turbo Power, Speed Effect, a po 2 tygodniach odkryłam w swojej szafie “Power workout” dostępny kiedyś w jakimś numerze shape i też postanowiłam go włączyć. Jak zrobiłam wszystkie treningi znowu zaczynałam od początku. Wydaje mi się, że to jest część mojego “sukcesu”. Te same treningi następowały po sobie w dużym odstępie czasu, więc mięśnie nie zdążyły się przyzwyczaić i za każdym razem były “zaskakiwane”. Do tej pory zdarzają mi się lekkie zakwasy po niektórych ćwiczeniach. Dodatkowo - jeśli któreś ćwiczenie wydawało mi się zbyt łatwe próbowałam je trochę utrudnić, żeby je poczuć. Np. zwykłe unoszenie bioder zastępowałam pulsowaniem.


Przybyło mi ok 1 kg, a pomiary bez zmian… i tu jest zagadka, bo po ubraniach czuję, że są luźniejsze….. To wywołało moje przygnębienie i brak wiary, że to ma sens. Chociaż nie - w tym tygodniu okazało się, że zgubiłam 200g :) Istne szaleństwo :) Wprowadziłam pewne zmiany - czekam do piątkowego ważenia, żeby sprawdzić czy mają sens :)

10 listopada 2016 , Komentarze (41)

Co do innych spraw to trochę sobie układam w głowie, rozważam różne zmiany i dlatego nic nie piszę, ale chciałam Wam pokazać efekt miesięcznych zmagań z Ewą. Z lewej przed, z prawej po miesiącu z wagą o 1-1,5kg wyższą. Nogi mam dokładnie na tej samej szerokości (pkt odniesienia był panel :))

4 listopada 2016 , Komentarze (8)

nawet mi się nie chce pisać o wadze i pomiarach......

3 listopada 2016 , Komentarze (22)

Dzisiaj kolejny wpis z serii “moje kulinarne próby”.

W związku z tym, że ostatnio moje lunchowe menu to głównie zupy to na warsztat wzięłam przygotowanie domowej “bazy” lub jak kto woli domowej kostki bulionowej, choć bardziej właściwym określeniem byłoby pasta bulionowa.

Przewertowałam kilkanaście przepisów i zdecydowałam się na przepis ze strony chillibite.pl z moimi drobnymi modyfikacjami wynikającymi z braku konkretnych produktów lub sklerozy przy wkładaniu wszystkiego do garnka :) Oryginalny przepis tutaj.


3 liście laurowe

15 ziaren ziela angielskiego

3g suszonych borowików

20 ziaren czarnego pieprzu

pół paczki suszonego lubczyku

pół paczki suszonego rozmarynu

pęczek natki pietruszki

pęczek koperku

500g marchwi

200g selera

100g białej części pora

100g korzenia pietruszki

5g czosnku

200g soli morskiej

20g oleju rzepakowego lub oliwy z oliwek

70g wody


Liście laurowe, ziele angielskie, suszone borowiki i ziarna pieprzu zmieliłam w malakserze. Natkę pietruszki i kopereku drobno posiekałam, a wszystkie warzywa starłam na drobnej tarce (zrobił to za mnie robot). Wszystkie przygotowane wcześniej składniki umieściłam w garnku o grubym dnie, dodałam wodę, oliwę i sól. Zagotowałam całość pod przykryciem, a potem odkryłam i od czasu do czasu mieszając podgrzewałam ok 1h. Pod koniec całość zblendowałam dla bardziej “pastowej” konsystencji. Próbowania pasty nie polecam - baaaardzo słona :) Z podanych proporcji wyszedł mi 1l słoik pasty, który przechowuję w lodówce. Wg autorki zachowa świeżość przez kilka miesięcy. Do przygotowania zupy dodaję 1 łyżkę takiej pasty na ok. 1l bulionu. Z pierwszej zupy na bulionie jestem bardzo zadowolona, a sam bulion wyszedł naprawdę bardzo smaczny!


Może ktoś z Was również pokusi się o taki kulinarny eksperyment - smacznego :)


A ja zabieram się za poszukiwanie jakiegoś nowego “przepisu” do wypróbowania :) a może Wy macie coś ciekawego, czego nie macie czasu wypróbować? Może mnie zainspirujecie :)


ps. mała modyfikacja do wpisu z chlebem. Okazało się, że mój zakwas jest już na tyle dojrzały, że po zmieszaniu zaczynu z mąką potrzebuje tylko jakichś 3h na wyrośnięcie :) Mówiłam, że przepis cały czas dopracowuję :)

2 listopada 2016 , Komentarze (3)

Pisałam Wam w poniedziałek, ze w końcu pojawił się wyczekiwany @. Otóż mam z nim pewien problem. Po porodzie @ wrócił po 8 miesiącach, dokładnie miesiąc po zaprzestaniu karmienia piersią. Od tego czasu wygląda w ten sposób, że przez 2-3 dni mam lekkie plamienia, a dopiero potem mam prawdziwe krwawienie, więc @ trwa u mnie min 8 dni. Ostatnie dwa  miesiące były jak dawnej i myślałam, że wszystko się "naprawiło", ale jednak nie... Wczoraj miałam już robić test, bo pomyślałam, że może jestem w ciąży. Jak w  takiej sytuacji liczyć cykl? Od plamień czy od krwawienia? Na ostatniej wizycie ginekolog dał mi leki, ale niestety nie pomogły i powiedziała też, że pewnie tak mi już zostanie, bo już minął ponad rok od porodu...zaraz będą dwa lata. Czy Wy też macie takie zmiany w cyklu?