Od pierwszego czerwca nie mam już diety Vitalii , co nie oznacza, że odpuściłam. Waga stoi i cieszy swoją 6 z przodu . Tak jak się zatrzymała w maju - tak stoi. Staram się stosować reguły jedzenia zapamiętane z diety, ruszam się dużo więcej niż wiosną (długie wędrówki rowerowe ok. 5-6 razy w tygodniu). I niby wszystko jest ok. ale zauważam, że mi motywacja zaczyna siadać ... Powód? Parę "troskliwych" pytań ze strony znajomych np.: masz jakieś kłopoty? tak schudłaś... Myślę, że przez grzeczność i takt nie komentują mojego wyglądu.. Mówi się, że w "pewnym" wieku lepiej nie chudnąć, a w moim przypadku kolejność chudnięcia to: twarz-biust-brzuch-pupa-uda.. Czyli dokładnie odwrotna kolejność niźli wymarzona . I mimo, że dobrze mi w nowym "rozmiarze" jakoś tak z mniejszą radością i zaangażowaniem podchodzę do mojego postanowienia... Też tak macie?
Jest ostatni dzień maja i ostatni dzień wykupionej diety (IGpro) z motywacją i fitnessem.. Tak jak zasady diety weszły mi w krew ( i bardzo dobrze) i zamierzam już "konsumować" tak do końca swoich dni (obym dotrzymała ), tak po tych trzech miesiącach muszę niestety wyrazić swoją negatywną opinię i o motywacji i o fitnessie. Szkoda, bo wolałabym wyrażać się tylko w samych superlatywach, ale niestety nie zwykłam ściemniać. Oczekiwałam co najmniej indywidualnego podejścia, a po paru próbach "kontaktu" zrozumiałam, że piszę i spodziewam się rady od "automatu"... Tak z psychologiem, jak i z trenerem fitnessu.... Może już za dużo soli zjadłam? Oby to była przyczyna i tylko moje odosobnione spostrzeżenie.... W sumie bardzo się cieszę, że "uczepiłam się" Vitalii jako "ostatniej deski ratunku" ( w moim mniemaniu) , bo w końcu troszeczkę osiągnęłam! . Ruszyłoooooo i o to chodziło.
Mimo, że jutro mam ważenie - jakoś tak dzisiaj chodzi za mną wpis do pamiętnika. Konto mam opłacone do końca maja - więc jeszcze tydzień. Razem będzie ich trzynaście. Wynik? Minus siedem kg - czyli ok. 0,5 kg tygodniowo. Nie jest to jakiś "szalony" efekt - alllllle JEST , zwłaszcza zważywszy na wiek (no i to ,że jest wymarzona 6 sprzodu). Pewnie gdybym miała jakieś 40 lat mniej - to te 7 kg osiągnęłabym w 1,5 miesiąca. Ale nie mam (i wcale nad tym nie boleję - wręcz odwrotnie ). A refleksja? Mam dietę IGpro i 27 pkt dziennie - co odpowiada mniej więcej 1400 kcal.... Czyżby miało mi to już "wystarczać" na zawsze? Nie chodzę głodna mimo tej "kaloryczności", "ruszam" się systematycznie i ... przyznaję, że mnie to trochę przeraża... Tym bardziej, że mój organizm już jakby zaakceptował ten stan i nie zamierza chyba oddać już więcej tłuszczyku ...
Kurczę, tak długo czekałam na tę szóstkę z przodu.. Paręnaście lat z okładem... I w końcu przyszła, nadeszła... utęskniona Po długim zastoju, kryzysie no i oczywiście po "czarach" Doris Dzięki wielkie!!!!! Teraz muszę ją porządnie "oswoić" i nie pozwolić zniknąć (mam na myśli oczywiście szóstkę a nie Doris )
Kiedyś słyszałam, jak p. Katarzyna Montgomery powiedziała, że po wyrzuceniu wagi na śmietnik zaczęła chudnąć... Może to jest jakiś sposób? Moja się albo popsuła, albo strajkuje, bo od ponad tygodnia stoi... Się "staram" tak samo a ona nic . Ciekawe "kto kogo" przetrzyma... Nie powiem, że mi lekko (motywacja spada zamiast wagi ) ale nie zamierzam się poddać ..
Minął półmetek założonego przeze mnie czasu, w czasie którego chciałabym być "mniejsza" i ... albo organizm się przyzwyczaił do nowego menu albo.. nie wiem co . Waga wyraźnie zmniejszyła "tempo" spadku ..... Oby nie na długo, bo w tym nowym, "nieco" mniejszym rozmiarze jest mi o niebo wygodniej i lżej .
Z początkiem siódmego tygodnia diety IGpro zrozumiałam to, o czym powinnam była wiedzieć od pierwszego tygodnia. Oczywiście przy założeniu, że "obczytam" całe forum . No ale stało się inaczej. Tak już jest w naturze ludzkiej, że człek oczekuje (tym bardziej, jak zapłaci) .. Allllllle < live is brutal > a Vitalia jaka jest - widzę (ja teraz już też ). Starsze stażem na diecie V. pewnie wiedzą o czym piszę, ale pozostałym należy się "maleńkie" wyjaśnienie: nie wszystko działa tak jak po przeczytaniu oferty V. wydawać się powinno, ale ....."jakimś cudem" - to działa! I z tego jestem zadowolona, bo to jedno z istotniejszych oczekiwań. Chodzi mi o redukcję wagi ... (może powinnam głośno odpukać w niemalowane, by zemsta mnie nie dosięgnęła ). Załapałam o co chodzi w składzie, ilości i częstotliwości posiłków i dzięki temu potrafię dopasować wszystko ( i menu i ćwiczenia) tak, by było "skrojone" dla mnie (uwzględniając wiek, życie zawodowe i coś tak trywialnego jak przyzwyczajenia czy upodobania). Teraz już potrafię bez irytacji (tylko z ironią) opowiadać o "opiece" dietetyka czy trenera ... Tylko... chyba wolałabym uczciwsze podejście do tematu a nie "łapanie klienta" na obietnice bez pokrycia....
Nie umiem pisać pamiętnika. To niezaprzeczalny fakt. Często wieczorami staram się pisać ale czuję, że mi to wychodzi sztucznie. Wtedy zmazuję wszystko i.... efekt jaki jest - każdy widzi . Ale nie jest mi z tego powodu źle czy smutno. Cóż, ja tak mam i trudno mi to zmienić.... Nie czuję potrzeby (jak wiele z Was) pisania o swoich zmaganiach z wagą. Wydają mi się one (te zmagania) mało interesujące i nie chcę (w moim przekonaniu) zaprzątać nimi innych... Z drugiej strony - czytuję pamiętniki, szczególnie "dziewczyn" z mojego przedziału wiekowego, czasami coś skomentuję.. Może to jest kwestia "stażu" na Vitalii? Jestem tu piąty tydzień... Praktyka czyni mistrza?
Nie umiem zrozumieć tej "matematyki" . Jak to jest, że jeden dzień "zwykłego" - wcale nie nadmiernego - jedzenia potrafi wrzucić na wagę tyle, ile zgubiłam w ciągu ostatniego tygodnia na diecie Vitalii? To jest zwyczajnie niesprawiedliwe!! . To znaczy, że co? Jak dojdę (a bardzo chcę) do swojej docelowej wagi - to później każdy dzień bez tej diety spowoduje przyrost? Strach się bać O co tu chodzi? Nie umiem tego pojąć.... A moja motywacja została lekko "nadszarpnięta".... No bo po co? Po co to wszystko? Mam to traktować jako co? Jak następną przygodę, która zakończy się klapą?.... A każdą "odchyłkę" od diety Vitalii traktować jak "samo zło" i niwelować to przez czas jakiś? (jaki?)