Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rinnelis

kobieta, 41 lat,

160 cm, 81.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 stycznia 2015 , Komentarze (10)

Dziś mija drugi tydzień. Nie napiszę, że to walka, bo gdybym walczyła, to byłoby więcej potu. A tak to jest tylko mniej jedzenia. Czy jest łatwo? Dla kogoś przyzwyczajonego do spełniania każdej jedzeniowej zachcianki łatwo nie jest. I chociaż piszę często o słodyczach, to pomijając słomki ptysiowe, które jadłam w piątek i sobotę w pierwszym tygodniu, to nie jadłam cukierków, czekolady, wafelków, ciastek, drożdżówek, pączków, żelków itd. Zjadłam miód - dodawałam go do puddingu z chia, do prażonych jabłek, gruszek (tu akurat niepotrzebnie), jagód i czarnej porzeczki. Czyli tak całkiem bez słodkiego nie żyłam, ale - wiadomo - w pragnieniu słodkiego chodzi o to, by było dużo i czekoladowo. Pod tym względem byłam twarda i się nie dałam (chociaż wczoraj, gdy odkręciłam krem czekoladowo-orzechowy dzieci, to byłam jak narkoman, wąchałam i wąchałam - dobrze, że od wąchania się nie tyje :D).

Po dwóch tygodniach waga spadła o 5,2kg (z tego 1,5 przez ostatni tydzień) - czyli b. dobrze(puchar) Wymiary spadły łącznie o 34 cm a moje ciało już tylko w 56% procentach składa się z tłuszczu(puchar) Zimowa kurtka, która była dopasowana (jakoś się w tym sezonie dopasowana zrobiła :( ) zrobiła się luźniejsza ;) Jem chyba za mało, chociaż głodna nie chodzę. Piję. Czasem mam wrażenie, że mi się przeleje, ale się nie przelewa. Dwa kubki herbaty i butelka wody - przelewam sobie z baniaka do 1,5l butelki i osuszam w ciągu dnia. Kolację jem późno 20-21, ale chodzę spać późno i jak zjadłam kolację o 18 to później nie mogłam spać w nocy, bo tak mi się chciało jeść. :) Musze ograniczyć mięso, bo jem go za dużo i spróbować jeść rybę chociaż raz w tygodniu. 

A i tak w środę jadę do brata, więc będzie ciekawie. :)

25 stycznia 2015 , Komentarze (4)

Dzisiaj jest niedziela. Dzisiaj sie nie działa, tylko leży plackiem. Dokładnie to nie leżę, ale nie mam chęci na nic. Przez chwilę myślałam o rowerze, ale pada taki drobny śnieg i naprawdę źle się jedzie (już dzisiaj jechałam raz i paskudnie było). No i @, to już zupełnie jestem nie do życia. Tak sobie pomyślałam, że skoro jest niedziela, to może, może można by było zjeść coś słodkiego.

No ale to tylko takie moje marzenia. Jeszcze trochę i jak się nie złamię, to już się odzwyczaję. 

Jutro miną dwa tygodnie i przyjdzie czas ważenia. 

A wczoraj po tym jak obejrzałam sobie skalpel, włączyłam turbo spalanie. Jak się to ogląda, to wygląda całkiem spokojnie. AHA, ten luźny placek, którym jestem nie ma pojęcia co to jest kondycja. :( No w końcu przecież będę musiała zacząć ćwiczyć.

24 stycznia 2015 , Komentarze (2)

W końcu koniec. Natarczywy głos namawiający mnie do zjedzenia słodyczy wyciszył się. Oczywiście odzywa się on jeszcze w niektórych momentach, ale daję radę nad nim zapanować. Kiedy tak bardzo chce się słodkiego? Gdy idzie @. No i już wszystko jasne. Jest cisza i spokój. Znów za mało zjadłam, chociaż się najadłam - ok, szczególnie wieczorem się najadłam. Czyli błąd. Może kiedyś się poprawię. Brzuch mam jak w 6 miesiącu ciąży. Ech i tyle. Dzisiaj nie jest dzień, żeby myśleć o tym, że kiedyś będę mniejsza.

Obejrzałam sobie Skalpel Chodakowskiej. Tak. Obejrzałam.:D

23 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Czuję się prześladowana. Gdy coś robię albo gdy odpoczywam. Praktycznie przez cały czas. Prześladuje mnie myśl o słodkim. ;) Jestem "nadświadoma" tego, że w szafce jest czekolada, którą dostałam na urodziny - gorzka niby, ale ja wiem, że zjem kosteczkę i będę chciała więcej, więc ćwiczę silną wolę. Naprawdę nie wiedziałam, że jestem w stanie coś z niej wykrzesać a jednak jakoś się udaje. (puchar) I pewnie jestem monotematyczna, ale to jest reakcja na odstawienie cukru i na uzmysłowienie sobie, że to, co się teraz dzieje, wynika z uzależnienia od słodyczy. Jestem cukroman na odwyku. Jak wytrzymam dwa tygodnie, to kupię sobie (torcik) ;) Żartuję. Wytrwanie przy zero słodkiego w przyszłym tygodniu może być trudne - jadę do brata. 

Teraz czas na wynurzenia emocjonalne, bo wyjazd powoduje, że się stresuję już. Będę wśród obcych ludzi (pociąg, obce miasto). Nie lubię. Nie lubię i już. Stres sprawia, że mam chęć się nażreć "dobrych" rzeczy, żeby tylko go zagłuszyć i to jest błędne koło, bo jeśli teraz nic nie zrobię z wagą, to dalej będę się izolować, nie mówię już tylko o obcych ludziach o znajomych też. Bo niektórzy jeszcze może pamiętają mnie, gdy byłam mniejsza a teraz taki kawał baby. Dlatego muszę w sobie znaleźć siłę, żeby nie poddać się za jakiś czas, żeby w końcu ubrać się ładnie a nie w wory jakieś. Ot, codzienne dylematy grubasa. :)

Piątkowe jedzenie: jajecznica z serkiem wiejskim cebulą, pomidorem, pieczarkami i schabem (w sklepie był schab na ciepło - jeszcze ciepłą wędlinę przywożą do sklepu, plasterek cienki, nie "kotletowy" ;) ), bardziej taki omlet, później zupa z fasolki szparagowej i groszku; placki ziemniaczane pieczone w piekarniku (bez jajka, mąki, oleju) - jadłam już lepsze placki ziemniaczane, ale nie ma co narzekać - i do tego serek wiejski z ogórkiem; pół grejpfruta i kilka migdałów a na kolację sałatka z tuńczyka z ryżem, serkiem wiejskim, ogórkiem itd. I wyszło mi ciut ponad 1000 kalorii, więc gdzieś dzisiaj popełniłam błąd, trzeba się poprawić. Pogoda nie zachęcała ani do kijków ani do roweru, więc coś może na podłodze wymodzę. ;)

22 stycznia 2015 , Komentarze (2)

Dziś były zakupy. Okazało się, że odchudzanie w mieście jest tańsze niż odchudzanie na wsi; przykład: u mnie na wsi pomidory kosztują 11 zł a w mieście za pomidory trzeba zapłacić 8. Rozumiałabym różnicę do złotówki, ale 3??? :< (właściwie prawie 4, bo to jest 11 z hakiem). No ale trudno, trzeba się z tym pogodzić. I to chyba na osłodę ciężkiego losu mama kupiła dziś chałwę. Była na targu i miła pani miała ukraińską chałwę słonecznikową z orzechami. Cały dzień mnie kusiła, widziałam jak kusząco wygląda zza "złotka" i mruga do mnie Jestem w pokoju a ona dalej mnie woła z lodówki. BYŁAM TWARDA!!! i nie zjadłam ani ociupinki (do ociupinki nie siadam,  wszystko albo nic:D)

Dziś zjadłam:

(I) serek wiejski z ogórkiem i cebulą, dwie kromki z serkiem almette; (II) ćwiartka pomarańczy, kilka winogron, pudding chia; (III) zupa z dyni z makaronem i kurczak curry z ryżem; (V) moje kochane kanapki z wędliną, pomidorem, cebulą, serkiem, kapustą pekińską.

Kurczak w curry po przygotowaniu był przepyszny, niestety zanim go zjadłam smak mu się pogorszył i już nie był taki smaczny :| Widziałam w przepisie, że napisano by podawać od razu, ale kto by tam się słuchał przepisu. :)

I pod względem ćwiczeń było totalne lenistwo. :x

21 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Deser z chia to bomba, ale bardzo smaczna i - podobno - zdrowa. Jedna porcja deseru gotowego to ok 145 kalorii (50 g masy chia, ćwiartka pomarańczy, dwa winogrona i dwa migdały), za to 100 g masy chia (chia, mleko kokosowe, mleko zwykłe, miód) to już 190 kalorii - mogłabym to odchudzić, bo oba mleka miałam tłuste, zamiast miodu można by było posłodzić np stevią, ale z drugiej strony bez przesady. Już zauważam, że z każdym dniem wykres zjedzonych kalorii spada, więc nie ma co, bo znów będzie 10 w dół 30 na plus ;) Sama masa trochę przypomina konsystencją kisiel z kiwi, ale ogólnie jest smaczna i na bank jeszcze się skuszę (tym bardziej, że masa została w słoiku i trzeba ją zjeść). ]:>

Dodatkowo zrobiłam dziś zupę z dyni z kaszą jaglaną. Do zupy dosypałam tyle curry, że miło piekła w czasie jedzenia - curry zabiło też trochę smak dyni, do którego nie jestem przekonana. Ogólnie - bez wkładki w postaci kilku wiórków masła moja zupa (bez kaszy) miała 33 kalorie na 100g, więc szału nie ma. Dorzuciłam masło, bo tak jak wyżej, bez przesady. ]:>

Ugotowałam też bigos. Robiłam dla rodziny, zrobiłam też dla siebie, wersję odchudzoną, ale kiełbasę też dałam. Na kilo kapusty kawałek 100g kiełbasy może być a już smak będzie inny. Wyszło, że 100g bigosu ma 65 kalorii, jak dla mnie to całkiem dobrze. :)

Jedzenie omówione, to teraz aktywność: znów były rowery i 9,5km. To zupełnie niewiele, ale jak się jedzie i jedzie, to ma człowiek wrażenie, że już tyle przejechał. No i było zimno już. A później poszłam do babci i wypiłam herbatę. Na stole stały pączusie, michałki, trufelki, wafelki itd a ja nie ruszyłam tego. Taka byłam z siebie dumna, że może stać słodkie na stole a ja się zawezmę i nie ruszę. (puchar)

A teraz nic mi się już nie chce. :)

20 stycznia 2015 , Komentarze (2)

Gdy nie ma w domu dzieci, to śpi się do oporu - znów. Dziś zwlekłam się o 10.30, pojechałam na zakupy (jeżdżę rowerem, bo nie jestem zautowana :) ), wróciłam do domu i śniadanie zjadłam o 12!!! No i jak ja mam później wcisnąć jakieś drugie śniadanie, podwieczorki itp. Dzisiaj nie wciskam, chociaż nie wiem. Mam dziś urodziny i tak strasznie chce mi się czekolady albo sernika (kocham sernik, jaki by nie był zawsze zjem) albo coś mega, mega słodkiego. Zamiast (czekolada)albo (tort) kupiłam sobie grejpfruta i pomarańczę. migdały i winogrona a do tego mleko kokosowe i zrobię sobie pudding z chia z owocami (no chyba, ze sprawdzę ilość kalorii i dam sobie spokój - 100g ma 451kcal - ja potrzebuję ok 2 łyżki czyli 30g , czyli 135 z samych ziaren, do tego prawie 500 z mleczka kokosowego...AHA). Jak widać można się zniechęcić, ale nie, przecież nie muszę zjeść tego od razu. spróbuję zrobić pół porcji - przecież może mi to w ogóle nie smakować. I dać więcej owoców niż "masy" ;) I zamiast objadać się pysznymi słodkościami wsiadłam na rower i pojechałam. 8 km a jestem zjechana jak nie wiem co. ]:>

Wodę piję, czasem samą, czasem wcisnę sobie cytrynę. Denerwuje mnie tylko to, że co chwilę muszę iść do wc :(

19 stycznia 2015 , Komentarze (4)

A jednak nie wytrzymałam i dziś się zważyłam i zmierzyłam. Myślałam, ze dam radę wytrzymać jeszcze tydzień, ale dziś rano tylko o tym mogłam myśleć, więc żeby się nie gnębić wdrapałam się na wagę. Jakich cudów można spodziewać się po tygodniu? Mój cud to -3,7kg!. Tak, tak, woda, tak. Ale jak się fajnie na to patrzy :) I jak siadam to brzuch, który zawijał się w milion oponek i jedną wielka oponę, zawija się w jakby mniejsza oponę :D

Dzisiaj na obiad kotlety z kapustą kiszoną. Nie wiem jak to będzie smakowało, ale próba nie strzelba ;p

Udanego dnia!! Mój wydaje się już jaśniejszy :D

18 stycznia 2015 , Skomentuj

Niedziela ma do siebie to, że dla mnie zawsze jest leniwa. Najpierw śpię do oporu a nawet mogłabym dłużej, ale to tak głupio wstać w porze obiadowej i dzień wtedy też jest taki krótki. No i miałam sen, po którym już nie bardzo chciałam iść spać z powrotem, bo mimo iż przyjemnym, to po obudzeniu było mi tak strasznie przykro. 

Od kilku dni miałam chęć na jajecznicę i dziś właśnie udało mi się ją zrobić. Na maśle., tzn. masło honorowo było obecne i do tego cebula i pomidor i to pod przykrywką szybciutko zmiękło i do tego dwa jajka. Poezja. Może nie najwyższych lotów, bo pomidory kupowane w ogóle nie mają tego smaku, ale jak się nie ma co się lubi...

Później był rosół z makaronem - pół szklanki makaronu, kasza byłaby lepsza, ale bez przesady - najlepsza byłaby woda ;) To było takie moje drugie śniadanie. Na obiad był ryż brązowy z kurczakiem pieczony z selerem i porem (bardziej duszony niż pieczony, bo podlałam wszystko wodą) i kapusta kiszona. Smakowało dobrze, chociaż seler mnie rozczarował - liczyłam, że będzie smaczniejszy, za to por był rewelacyjny (wiadomo - smak podobny do cebuli :D).

I nic słodkiego dziś nie zjadłam. Oczywiście wiem, gdzie w domu znajdują się batoniki czekoladowe i tabliczka białej czekolady, ale gdy o tym nie myślę, to mi się nie chce a gdy pomyślę, to od razu bierze mnie chęć. 

Czy ja pisze ciągle o jedzeniu? Gdybym zmobilizowała się do ćwiczeń, to pewnie pisałabym o ćwiczeniach a tak, na razie, pisze o tym w jaki sposób staram się ograniczać kalorie.

17 stycznia 2015 , Komentarze (2)

Moją ulubioną porą dnia - pod względem jedzenia - jest kolacja. Śniadanie i obiad przelatują nie wiem nawet kiedy a kolacja to czas kiedy już zupełnie na spokojnie, z czystym sercem mogę usiąść i delektować się jedzeniem (może to dziwnie brzmi, w końcu odchudzając się nie powinnam czerpać radości z jedzenia, powinno być ono smutną koniecznością - ok, nie do końca piszę to na serio). I tak wieczorem robię sobie kanapki i je zjadam. I tak jest codziennie, codziennie są to takie same kanapki, ale są tak obłędnie dobre, że nie chcę z nich rezygnować. Dziś to w ogóle późno zjadłam, bo po 21, ale podobno trzeba jeść 3-4 godziny przed spaniem a ja się spać jeszcze nie wybieram ;p

Miałam plan dzisiaj poćwiczyć i w sumie trochę z tego zrobiłam, bo - to pech jakiś - trzasnęło mi na dole pleców (w czasie snu!!!), więc jestem pokrzywieniec. Posmarowałam się maścią śmierdzącą, przeciwbólową i położyłam się na podłodze, by walczyć z bólem, jak się dobrze rozciągnę, to w końcu przechodzi. No i ubrałam się ciepło, bo chyba faktycznie tak mam, że jak zmarznę albo zimno mi w stopy, to później się odzywają plecy - mama też mi to mówi, ale przecież ja wiem lepiej - aż w końcu boli, to wtedy przyznaję jej rację.

Zastanawiam się, czy w poniedziałek się ważyć, czy zaczekać jeszcze tydzień. W końcu to tylko tydzień, czego ja oczekuję? Cudów? Jeśli ograniczyłam jedzenie a tak naprawdę nie ćwiczę, to medalu za spadek wagi raczej nie dostanę. Chyba, że ktoś zna cudotwórcę. ;)