Oj strasznie byłam zastana, potwornie. Wczoraj na wieczór objawiły mi się zakwasy - trochę na brzuchu, większość na ramionach oraz... trochę nad łokciem, po zewnętrznej stronie, gdzie zwykle opieramy rękę o stół gdy chcemy podeprzeć głowę. Zgłupiałam. Ja nawet nie wiedziałam, że tam są jakiekolwiek mięśnie i nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się ich użyć :D W każdym razie uznałam, że nie ma co ćwiczyć na siłę, bo zamiast zrobić dobrze to sobie tylko tak ponaciągam mięśnie, że do końca tygodnia nie ruszę niczym, więc zdecydowałam się na zestaw jogi na ból pleców, z czym mam ostatnio okropny problem. Za czymś spokojnym przemawiał też fakt, że czas na trening miałam dopiero po 21:00, kiedy Mój wyszedł na nocną zmianę do pracy. Cóż, tyle teoria. Dziś rano dowiedziałam się, że mam też mięśnie na plecach, a te na ramionach i brzuchu bolą dwa razy bardziej niż wczoraj :D Niby joga taka niepozorna a daje popalić...
Dziś jadę na kofeinie, bo oczywiście kiedy specjalnie położyłam się 7 godzin przed budzikiem, bo sen dobrze działa na odchudzanie, to najpierw nie mogłam zasnąć przez godzinę, a kiedy już wreszcie zaczęłam przysypiać, mój kot umyślił sobie porzygać się na kołdrę. Byłam na tyle nieprzytomna, że nie zdążyłam w porę zareagować na sygnał wczesnego ostrzegania (właściciele kotów wiedzą o czym mowa) i w środku nocy musiałam wstawać i czyścić kołdrę. Nie wiem skąd przyszło mi do głowy, że najlepiej wyczyszczę ją środkiem do prania dywanów... W każdym razie zareagowałam na tyle szybko, że obyło się bez prania i nawet plama na poszewce nie została, ale znowu się rozbudziłam i przez kolejną godzinę gapiłam w sufit zamiast spać. Tak że tego. Yerba mate dziś w pogotowiu od rana.
Dziś mam jeden z nielicznych w tym miesiącu wspólnych wieczorów z Moim, więc planujemy się razem napić po piwku albo dwóch, bo dieta dietą, ale odmawiać sobie wszystkiego nie mam zamiaru. Tak więc poucinałam po kilka kalorii z różnych miejsc i zrobiłam miejsce w bilansie (z jakichś powodów strasznie mnie cieszy jak o 11 rano mam uzupełnione Fitatu do końca dnia i wszystko dokładnie zaplanowane), ale żeby nie było tak miło, bo przecież to dietetyczny grzech, to dziś porządny trening. Jak wrócę z pracy Mój będzie z pewnością jeszcze spał, więc odpalę szybko laptopa i machnę myślę znowu Mel B, ale dodam coś jeszcze. Może jej zestaw na pupę albo boczki z Tiffany, zobaczymy. Liczne porażki w trzymaniu się konkretnych programów treningowych nauczyły mnie, że to nie działa w moim przypadku. Dlatego mam zamiar żonglować treningami i trenerkami w zależności od tego, na co akurat mam ochotę. Przy okazji uniknę ćwiczenia wiecznie tej samej grupy mięśni.
Ok, no to pora na moje wczorajsze menu...
Śniadanie: całonocna owsianka z bananem i łyżeczką kakao - 406 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym, ogórkiem i czerwoną cebulą - 361 kcal
Przekąska: baton Bakalland - 130 kcal
Kolacja: stir fry z kurczakiem, cebulą, papryką i orzechami arachidowymi z brązowym ryżem - 734 kcal
Razem: 1631 kcal
Powiem Wam, że strasznie się czułam wypchana po tej kolacji, miałam wrażenie, że brzuch mi sterczy jak w ciąży i to bliźniaczej. Rano stanęłam na wagę chcąc ocenić szkody, bo wydawało mi się, że na bank zjadłam za dużo/za późno/zatrzymałam wodę/cokolwiek. Ale okazało się, że jest pół kilo mniej niż poprzedniego dnia, więc chyba duże kolacje mi nie szkodzą - i całe szczęście, bo to jedyny mój ciepły posiłek i jedyny jedzony w domu. Nie jaram się za bardzo tym spadkiem, bo jak wiadomo na początku zawsze szybko leci, bo schodzi woda, jaram się za to, że już drugi dzień się zebrałam i poćwiczyłam bez szukania wymówek. Tak więc jesteśmy na dobrej drodze :)