Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dziewczyna. Dwie ręce ma, dwie nogi ma. I brzuch większy niż by sobie życzyła. Wraz z chłopakiem i kotem wynajmuje mieszkanie, na które stać ją tylko w teorii. Mimo wszystko szczęśliwa.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 52005
Komentarzy: 1954
Założony: 25 czerwca 2016
Ostatni wpis: 19 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Cathwyllt

kobieta, 35 lat, Kraków

170 cm, 73.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lutego 2019 , Komentarze (8)

Oj strasznie byłam zastana, potwornie. Wczoraj na wieczór objawiły mi się zakwasy - trochę na brzuchu, większość na ramionach oraz... trochę nad łokciem, po zewnętrznej stronie, gdzie zwykle opieramy rękę o stół gdy chcemy podeprzeć głowę. Zgłupiałam. Ja nawet nie wiedziałam, że tam są jakiekolwiek mięśnie i nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się ich użyć :D W każdym razie uznałam, że nie ma co ćwiczyć na siłę, bo zamiast zrobić dobrze to sobie tylko tak ponaciągam mięśnie, że do końca tygodnia nie ruszę niczym, więc zdecydowałam się na zestaw jogi na ból pleców, z czym mam ostatnio okropny problem. Za czymś spokojnym przemawiał też fakt, że czas na trening miałam dopiero po 21:00, kiedy Mój wyszedł na nocną zmianę do pracy. Cóż, tyle teoria. Dziś rano dowiedziałam się, że mam też mięśnie na plecach, a te na ramionach i brzuchu bolą dwa razy bardziej niż wczoraj :D Niby joga taka niepozorna a daje popalić...

Dziś jadę na kofeinie, bo oczywiście kiedy specjalnie położyłam się 7 godzin przed budzikiem, bo sen dobrze działa na odchudzanie, to najpierw nie mogłam zasnąć przez godzinę, a kiedy już wreszcie zaczęłam przysypiać, mój kot umyślił sobie porzygać się na kołdrę. Byłam na tyle nieprzytomna, że nie zdążyłam w porę zareagować na sygnał wczesnego ostrzegania (właściciele kotów wiedzą o czym mowa) i w środku nocy musiałam wstawać i czyścić kołdrę. Nie wiem skąd przyszło mi do głowy, że najlepiej wyczyszczę ją środkiem do prania dywanów... W każdym razie zareagowałam na tyle szybko, że obyło się bez prania i nawet plama na poszewce nie została, ale znowu się rozbudziłam i przez kolejną godzinę gapiłam w sufit zamiast spać. Tak że tego. Yerba mate dziś w pogotowiu od rana.

Dziś mam jeden z nielicznych w tym miesiącu wspólnych wieczorów z Moim, więc planujemy się razem napić po piwku albo dwóch, bo dieta dietą, ale odmawiać sobie wszystkiego nie mam zamiaru. Tak więc poucinałam po kilka kalorii z różnych miejsc i zrobiłam miejsce w bilansie (z jakichś powodów strasznie mnie cieszy jak o 11 rano mam uzupełnione Fitatu do końca dnia i wszystko dokładnie zaplanowane), ale żeby nie było tak miło, bo przecież to dietetyczny grzech, to dziś porządny trening. Jak wrócę z pracy Mój będzie z pewnością jeszcze spał, więc odpalę szybko laptopa i machnę myślę znowu Mel B, ale dodam coś jeszcze. Może jej zestaw na pupę albo boczki z Tiffany, zobaczymy. Liczne porażki w trzymaniu się konkretnych programów treningowych nauczyły mnie, że to nie działa w moim przypadku. Dlatego mam zamiar żonglować treningami i trenerkami w zależności od tego, na co akurat mam ochotę. Przy okazji uniknę ćwiczenia wiecznie tej samej grupy mięśni.

Ok, no to pora na moje wczorajsze menu...

Śniadanie: całonocna owsianka z bananem i łyżeczką kakao - 406 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym, ogórkiem i czerwoną cebulą - 361 kcal
Przekąska: baton Bakalland - 130 kcal
Kolacja: stir fry z kurczakiem, cebulą, papryką i orzechami arachidowymi z brązowym ryżem - 734 kcal

Razem: 1631 kcal

    

Powiem Wam, że strasznie się czułam wypchana po tej kolacji, miałam wrażenie, że brzuch mi sterczy jak w ciąży i to bliźniaczej. Rano stanęłam na wagę chcąc ocenić szkody, bo wydawało mi się, że na bank zjadłam za dużo/za późno/zatrzymałam wodę/cokolwiek. Ale okazało się, że jest pół kilo mniej niż poprzedniego dnia, więc chyba duże kolacje mi nie szkodzą - i całe szczęście, bo to jedyny mój ciepły posiłek i jedyny jedzony w domu. Nie jaram się za bardzo tym spadkiem, bo jak wiadomo na początku zawsze szybko leci, bo schodzi woda, jaram się za to, że już drugi dzień się zebrałam i poćwiczyłam bez szukania wymówek. Tak więc jesteśmy na dobrej drodze :)

19 lutego 2019 , Komentarze (18)

Nie spodziewałam się, że ktoś będzie mnie pamiętać. Dzięki, dziewczyny, prawie się poryczałam widząc komentarze :) Gdzie byłam, jak mnie nie było? Trochę opowiadania jest, może pobawimy się w story-telling w weekend, bo w tej chwili siedzę w pracy i korzystając z nieobecności szefa wpadłam zaprezentować menu. Tak, kontynuuję wrzucanie fotomenu, bo to chyba najbardziej mi pomagało w trzymaniu się założeń, od dziś jednak w wersji nieco skróconej:

Śniadanie: całonocna owsianka z cynamonem i rodzynkami - 370 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym i ogórkiem - 374 kcal
Przekąska: nieco przejrzały banan - 112 kcal
Kolacja: kasza jaglana z cebulą, papryką, szpinakiem i kurczakiem z rosołu - 638 kcal

Razem: 1495 kcal

Za swój sukces uznaję, że po prawie roku przerwy ruszyłam tyłek z kanapy i zrobiłam trening. Na pierwszy raz wzięłam zestaw krótki i mało wymagający, czyli trening całego ciała z Mel B, czym nadrobiłam 250 kcal (co tylko pokazuje jak się zasapałam i jak strasznie wyszłam z formy).

    

Wiem, że z tłuszczem trochę kuleję, ale generalnie mam problem. Bo dopadła mnie nietolerancja laktozy, z której tak się wyśmiewałam, i musiałam odstawić moje ukochane serki wiejskie. Wiem, że są w wersji bez laktozy, ale musiałabym po nie jeździć ekstra, bo z żadnym ze sklepów pobliżu ich nie ma. Póki co zrobiłam zapas kilku kartonów mleka bez laktozy i jadam owsianki, ale przez to mam mniej i białka i tłuszczu. Nawet serem żółtym nie jestem w stanie tej różnicy nadrobić. Ale pracuję nad rozwiązaniem.

Z mojej strony to tyle. Mam roczne zaległości w Waszych pamiętnikach, więc powoli będę poczytywała przy porannej kawie i wieczornej herbatce, mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeśli przez kilka dni powstrzymam się od komentowania co ślina na język przyniesie :) Dzięki jeszcze raz, że jesteście!

18 lutego 2019 , Komentarze (11)

Dziewczęta, które mi towarzyszyły w odchudzaniu - nie wiem czy wciąż tu jesteście, ale wracam do Was. Nie potrafię sama, wychodzi z tego jedna wielka katastrofa. Ta katastrofa waży dziś 74 kg. To o 6 kg więcej niż gdy zaczynałam prawie dwa lata temu. Dlatego dajcie znać czy wciąż pamiętnikujecie, bo potrzebuję Waszego wsparcia i niezawodnego pilnowania przed popełnianiem błędów...

Bozia pokarała pychę - już mi tak dobrze szło, że chciałam dalej sama, myślałam, że co to dla mnie. A tu zonk. Z miesiąca na miesiąć drobnymi kroczkami waga rosła. Aktywności fizycznej zero, wieczorkiem piwko i chipsy, fajnie mi się tak żyło. Dopóki dziś rano nie stwierdziłam, że cholera, zaczynają mi się robić wałki na plecach! Panika i refleksja - wszystko się spieprzyło jak przestałam zaglądać na Vitalię. Więc wracam z podkulonych ogonem i 20 kg do zrzcuenia przed sobą.

I tylko pytam: jesteście tu jeszcze, dziewczyny?

10 maja 2018 , Komentarze (8)

Kobitki, no kurczę nie mam czasu zaglądać na Vitalię... Albo czasu, albo siły po wieczornym treningu. Ale zebrałam się i oto jestem, po dłuższej przerwie. Nie ma sensu przerabiać całego długiego weekendu, chociaż mam udokumentowane wszystko co jadłam i ile ćwiczyłam - byłoby tego za dużo. Dlatego wrzucę tylko mój jadłospis od poniedziałku. Do tego chcę oznajmić wszem i wobec, że wydłużam czas trwania mojego programu naprawczego. Po pierwsze przez @ straciłam trzy dni treningów (1 na ból brzucha, dwa na zawroty głowy i osłabienie), wczoraj też mi dzień umknął przez ból łokcia i zaczynam się zastanawiać czy ja zdążę tego Shreda zrobić przez 10 czerwca :/ Dlatego wydłużę czas tego eksperymentu do końca czerwca, najwyżej będę powtarzać ćwiczenia od początku.

Jeśli chodzi o dietę, to przez długi weekend miałam więcej weny twórczej, teraz jadam dość nudno (jeśli chcecie zobaczyć co szamałam przez długi weekend, dajcie znać :) ). W dodatku wczoraj i w poniedziałek popełniłam błąd, bo chociaż nie miałam ochoty zgodziłam się na zaproponowane piwo czy wino i nabiłam głupio kalorii. Nawet mi jakoś specjalnie nie smakowało. Głupie dziecko. No cóż, trudno. Co do wagi, w poniedziałek minął mi dzień ważenia, ale nie było czasu wpaść i uaktualnić paska, pomyślałam, że zważę się dziś i wpiszę dzisiejszą datę, ale zapomniałam stanąć na wagę rano, więc machnęłam na to ręką i uznałam, że poczekam do przyszłego poniedziałku. Wciąż się nie mierzę - czekam do końca programu naprawczego.

Ok, pora na menu:

Poniedziałek

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i dwoma kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 385 kcal

II śniadanie: banan - 112 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym i pomidorem - 431 kcal

Przekąska: baton Dobra Kaloria - 135 kcal

Kolacja: kasza owsiana z miksem mrożonek i płatkami drożdżowymi - 534 kcal

Bonus: wino - 235 kcal

Razem: 1831 kcal

Trening: Jillian Michaels 30 Day Shred (lvl 1, dzień 8) + joga - 398 kcal

 

Bilans: 1831 - 1975 = -144 kcal

 

Wtorek

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i 2 kromkami chleba pełnoziarnistego - 383 kcal

II śniadanie: banan - 112 kcal

Lunch: 3 kromki chleba pełnoziarnistego z serkiem kanapkowym, do tego pomidor i awokado - 483 kcal

Przekąska: banan - 112 kcal

Kolacja: kasza gryczana ze skwarkami z boczku - 523 kcal

Razem: 1613 kcal

Trening: power walk + Jillian Michaels 30 Day Shred (lvl 1, dzień 9) - 590 kcal

 

Bilans: 1613 - 2118 = -505 kcal

 

Środa

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i 2 kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 402 kcal

II śniadanie: baton Dobra Kaloria - 132 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym i pomidorem - 456 kcal

Obiad: chilli con carne z kurczakiem i ryż - 536 kcal

Bonus: piwo - 215 kcal

Razem: 1742 kcal

Trening: power walk - 456 kcal

 

Bilans: 1742 - 1973 = -231 kcal

 

I to tyle. Trochę się przez ten długi weekend działo, ale nie będę Was zanudzać. Postaram się teraz cichaczem (w końcu w pracy jestem) nadrobić zaległości w Waszych pamiętnikach i do zobaczenia - mam nadzieję - jutro :)

2 maja 2018 , Komentarze (8)

Ok kochane... Wkurzyłam się. W poniedziałek, gdy pisałam Wam o absolutnym braku efektów. Do tego mój rzekomo wybity palec (który chyba jednak jest złamany) znowu zaczął mnie boleć i nie mogłam na prawej stopie całym ciężarem stanąć. I w ogóle byłam przed @ i humor miałam tragiczny i... jak wróciłam do domu to pieprznęłam całą tą dietą i całymi tymi ćwiczeniami. NIe zrobiłam treningu, drugi dzień pod rząd, a na kolację wsunęłam talerz frytek z piekarnika z (o zgrozo!) majonezem. I poporawiłam piwem. I co? I co??? I 0,2 kg mniej na wadze następnego dnia. Dwa razy tyle co przez tydzień na diecie. Cheat meal najlepszą dietą normalnie. Ja tego nie ogarniam. A za góra dwa dni się @ spodziewam, więc powinno raczej w górę iść. Nie ogarniam tym bardziej.

Na szczęśce rozsądek mi szybko wrócił i wczorajszy dzień już był taki, jak powinien. Same zobaczcie :)

Śniadanie: jajecznica z trzech jaj z cebulą czerwoną i wędliną drobiową, do tego kromka pełnoziarnistego pieczywa - 448 kcal

Lunch: baton Dobra Kaloria - 132 kcal

Obiad: pierś z kurczaka usmażona na łyżce oleju z warzywami gotowanymi na parze (brokuł, brukselka i fasolka) oraz mozarellą - 552 kcal

Kolacja: czekolada 90% kakao (to ten czas w miesiącu...) i koktail z banana, szpinaku i mieszanki owoców leśnych - 382 kcal

Razem: 1514 kcal

Trening: joga + Jillian Michaels 30 Day Shred (lvl 1, dzień 5) + spacer = 818 kcal

 

Bilans: 1514 - 2373 = -859 kcal

 

Jak widzicie jest dobrze :) Dziś właśnie skończyłam śniadanko, dokończę ten wpis i idę ćwiczyć. Po wczorajszej jodze czuję mięśnie na plecach, tak trochę, to nawet nie zakwasy, ale czuję, więc dziś zmienię nieco trening i oprócz mojej wspaniałej Jillian machnę jakieś ABSy i może pupę z Mel B, a co. Lubię z nią ćwiczyć. Zaraz potem się zbieram i jadę po Mojego do pracy, lecimy coś przegryźć w McDonaldsie (obiecuję wziąć sałatkę! :D ) i śmigamy na nowych Avengersów :) Z kina lecę do rodziców na wieczorny półfinał Ligii Mistrzów z tatkiem, więc lecę na piechotę, coby spalić co nieco na wypadek gdyby tatko zaserwował do meczu jakieś piwo. Jak widzicie pracowity dzień dziś, więc pewnie nie będę miała czasu zaglądnąć do Was, ale jutrzejsze przedpołudnie spędzam z mamą, to nie będę trenować, więc może tak jednym okiem poczytam co tam u Was :) A na razie lecę, bo jeszcze nastawienie pralki i zmywanie po śniadaniu na mnie czeka, do zobaczenia jutro!

30 kwietnia 2018 , Komentarze (23)

Witam Was kochane! Piękny dzień dziś, jedyny, który w tym tygodniu spędzę w pracy :D Mam dla Was zaległe jadłospisy z trzech ostatnich dni. Weekend miałam nieco rozwalony, bo Mojego ściągnęli na niespodziewaną nockę z soboty na niedzielę, więc w sobotę po obiedzie wyszłam z domu i poszłam do rodziców, a wróciłam dopiero o 15 w niedzielę, bo raz, że nie chciałam sama po nocach siedzieć, a dwa, że nie chciałam Mojemu przeszkadzać w odsypianiu w niedzielę. No i czasu na Vitalię nie starczyło. Ale nie martwcie się, pilnowałam i diety i ćwiczeń - może poza wczorajszym dniem, bo wieczorem mieliśmy niefajną sytuację i zdecydowaliśmy, że dodatkowe piwo się przyda na odreagowanie. Więc kalorii z alko było co nie miara. Być może część z Was pamięta jak na jesień pisałam, że idziemy do sądu z Tauronem, bo ten zażądał od Mojego zwrotu długu, który zrobiła jego matka. No i tę sprawę w sądzie wygraliśmy, ale długi rodziców Mojego ciągną się za nami jak smród za żulem. W niedzielę Mój pokazał mi pismo, w którym miasto domaga się zwrotu kwoty, którą ja zarabiam w rok za nielegalne zajmowanie lokalu. Lokalu, który zajmują rodzice Mojego. I znowu my musimy pisać pisma i nie wiadomo czy nie łazić po sądach, żeby udowadniać, że Mój nie ma z tym lokalem nic wspólnego, bo zameldowany zawsze był gdzie indziej a od dwóch lat ponad mieszka ze mną na drugim końcu miasta. No ręce opadają. I stąd właśnie były nadprogramowe piwa. Bo ten kraj i jego urzędnicy na trzeźwo nie przechodzą :/

Ale do diabła z urzędnikami. Dziś dzień ważenia, i to jest istotna informacja. Rano na wadze pokazało się 66,4 kg, czyli spadek zaledwie o 0,1 kg przez tydzień. Słuchajcie, ja nie wiem o co chodzi. Dietę trzymam, piwo ograniczyłam tylko do weekendów, ćwiczę jak nigdy w życiu i przez tydzień schodzi 0,1 kg? No coś to nie halo. Ale spoko, miał być 50-dniowy program naprawczy, a minęło zaledwie 7 dni, więc nie zamierzam panikować. Do końca tygodnia nie pracuję, to się mogę skupić na odchudzaniu i treningach, przycisnę jeszcze mocniej. A póki co prezentuję Wam moje zaległe menu:

Piątek

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i mieszanką płatków owsianych, siemienia lnianego i sezamu - 445 kcal

II śniadanie: baton Dobra Kaloria - 125 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym, pomidorem i cebulą czerwoną - 442 kcal

Obiad: zupa jarzynowa - 140 kcal

Kolacja: ryż z sosem meksykańskim - 382 kcal

Bonus: kieliszek wina i piwo - 537 kcal

Razem: 2072 kcal

Trening: joga + power walk - 941 kcal

 

 

Bilans: 2072 - 2513 = -441 kcal

  

Sobota

Śniadanie: jajecznica z 3 jaj z czerwoną cebulą i kromką pieczywa pełnoziarnistego (upieczonego przez moją mamę) - 490 kcal

Obiad: Kasza gryczana ze skwarkami z boczku (odsączonymi z tłuszczu) - 443 kcal

Kolacja: serek wiejski z pomidorem, oliwkami, papryką, selerem naciowym i słonecznikiem - 415 kcal

Bonus: piwo - 215 kcal

Razem: 1565 kcal

Trening: Jillian Michaels 30 Day Shred (lvl 1, day 4) + Callanetics + power walk - 1090 kcal

 

Bilans: 1565 - 2573 = -1008 kcal

 

Niedziela

Śniadanie: jajecznica z 3 jaj z cukinią, papryką, cebulą czerwoną i selerem naciowym, do tego kromka pełnoziarnistego pieczywa - 475 kcal

Lunch: łyżka masła orzechowego - 120 kcal (bez zdjęcia, wiecie jak wygląda masło orzechowe :D )

Obiad: kiełbaska z kaszą bulgur i warzywami - 594 kcal

Bonus: piwo - 860 kcal

Razem: 2047 kcal

Trening: power walk - 600 kcal

Bilans: 2047 - 2084 = -7 kcal

 

No jak widzicie trochę wczoraj popłynęłam, ale waga ani drgnęła od soboty mimo wszystko. Sama jestem zdziwiona. W ogóle niedziela była dziwna. Miałam kiepski humor, bo mój ukochany kot, który niedawno skończył 18 lat w ogóle przestał jeść i nie robi nic poza spaniem od dwóch tygodni. Tak nagle. Dwa tygodnie temu skakał po blatach w kuchni, kradł jedzenie z talerzy i pakował się na kolana niczym jakiś król, i nagle koniec. Nie je, nie reaguje na pieszczoty, funkcjonuje tylko na poziomie podłogi bo chyba nie ma siły nigdzie wyskoczyć. I strasznie mi smutno bo mam wrażenie, że pora się z kotem żegnać, więc już od tego byłam jakaś rozbita. Do tego uparłam się, że wrócę od rodziców na piechotę, okrężną trasą (bardzo okrężną, z 3 kilometrów zrobiło się ponad 5). Ale było tak gorąco, a ja szłam tak szybko, że jak przyszłam do domu to kręciło mi się w głowie, cała byłam czerwona i jak dotykałam policzków to były gorące aż do wieczora. Za to jak trochę ochłonęłam to zaczęły mnie takie dreszcze przechodzić jakby mi zimno było, choć nie było. I stwierdziłam, że ja sobie Jillian Michaels odpuszczę. Dodatkowe 250 spalonych kalorii nie jest warte ryzyka zrobienia sobie krzywdy. Dziś poćwiczę, choć w planach miałam dzień wolny, ale dziś czuję się lepiej, więc nie mam wymówki. Tyle tylko, że zakupy trzeba zrobić bo wypłata i iść na pocztę bo odpowiedź do cholernego Urzędu Miasta, żeby się czepili kogoś innego trzeba wysłać.

No, to chyba tyle. Lecę nadrobić zaległości u Was :)

27 kwietnia 2018 , Komentarze (26)

Witam Was kochane! Dziś piątek, piąteczek, piątunio - tym lepszy, że po weekendzie pracuję tylko w poniedziałek :) Przez resztę tygodnia będę pracowała nad sześciopakiem na brzuchu :D Może on tam już nawet jest, tylko go tłuszcz zasłania ;) Ok, widać, że humor dopisuje, nie? Wczorajszy dzień wyjątkowo udany. Dietowo i treningowo, bo służbowo nie bardzo, musiałam zostać po godzinach, ale nieważne, nie będę się kolejny dzień denerwować z powodu skretyniałego szefa. Żeby trochę rozładować złość, to wczoraj wieczorem czekając na Mojego puściłam sobie muzykę i przetańczyłam 45 minut. Ok, no może tak nie całkiem, bo w międzyczasie musiałam opanierować i usmażyć kotlety, coby Mój miał gorący obiadek jak wróci, ale nawet pilnując patelni sobie pląsałam. I popląsałam tak, że poważnie zastanawiałam się nad powtórzeniem prysznica, który wzięłam dwie godziny wcześniej :D Dziś, jak już Wam wczoraj pisałam, lecę po pracy do rodziców. Moja siostra ponoć pracuje na popołudnie, więc może jakiś trening uda mi się machnąć w jej pokoju, na pewno też pójdę okrężną drogą. Zwłaszcza, że dziś piątek, a przecież od piątku do niedzieli miałam dopuszczać jakieś piwo, więc trzeba trochę spalić przed wieczorem :D Na koncie mam już jogę i 15-minutowy power walk, więc jest dobrze :)

Ok, koniec gadania, pora na menu.

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i 2 kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 468 kcal

II śniadanie: banan - 116 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym, pomidorem i czerwoną cebulą - 442 kcal

Przekąska: 2 kostki czekolady 90% kakao - 95 kcal

Kolacja: pierś z kurczaka usmażona na łyżce oleju, do tego ugotowany na parze brokuł zapieczony pod mozarellą - 506 kcal

Razem: 1606 kcal

Trening: joga + power walk + Jillian Michaels 30 Day Shred (lvl 1, day 3) + taniec - 993 kcal

 

 

Bilans kalorii: 1606 - 2586 = -980 kcal

 

Jak widać moja opaska monitorująca miała zły humor (albo kobiece dni...) i słabo mierzyła tętno, ale jakoś to przeżyję. Jak dotąd to i tak mój najlepszy dzień :) Jestem z niego mega zadowolona. Oby dziś było równie dobrze!

26 kwietnia 2018 , Komentarze (4)

Kochane, jak w tytule - jest ogień! Jeszcze nigdy tak się nie zawzięłam, że schudnę. Jakby mi ktoś jeszcze rok temu powiedział, że będę wstawać pół godziny wcześniej, żeby przed pracą zdążyć machnąć jogę to bym go zabiła śmiechem. A dziś wstałam i poćwiczyłam. Zestaw dużo spokojniejszy niż ostatnio, idealny żeby się łagodnie obudzić i dobrze zacząć dzień :) Normalnie zachowuję się jakbym się wściekła. Chodzę na nogach gdzie tylko się da, sumiennie ćwiczę, jeśli tylko wieczór spędzam u siebie a nie u rodziców, do tego zaczęłam pić zieloną i czerwoną herbatę - obie pijałam już wcześniej ale raczej dwa kubki tygodniowo, a nie dziennie. No i wieczorny prysznic to zawsze masaż albo peeling, a po tym balsam, czego zwykle nie chciało mi się robić. Poprawka: czego nigdy nie chciało mi się robić. I nawet mnie wczoraj nie ruszało jak Mój siedział obok i popijał piwko. Dziś mam już na koncie wspomnianą wcześniej jogę i 1,5 km szybkiego marszu do tramwaju, do tego pół godziny ze wspaniałą Jillian Michaels. Po wczorajszych boczkach z Tiffany zakwasy oczywiście muszą być, więc dziś odpuściłam. Jutro dzień prawdopodobnie beztreningowy, bo idę do rodziców po pracy. Być może uda mi się zaszyć w pokoju siostry na boczki z Tiffany albo coś podobnego. Shreda raczej nie zrobię, bo nie mam u rodziców ciężarków. A na sobotę Mój zapowiedział pizzę, bo dostaliśmy kod rabatowy na pyszne.pl i żal nie wykorzystać, więc się cheat meal szykuje - trzeba będzie porządny trening rano zrobić :D

No, pogadałam, pora na wczorajsze menu. Trochę za dużo, tak z 50 kcal mniej i byłoby idealnie, ale tragedii nie ma. I tak spaliłam o wiele więcej :)

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i czerwoną cebulą, do tego chlebuś upieczony poprzedniego dnia przez moją wspaniałą mamę - 441 kcal

II śniadanie: banan - 112 kcal

Obiad: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym (w roli masła) i wędliną drobiową oraz ogórkiem i czerwoną cebulą - 431 kcal

Przekąska: 2 kostki czekolady 90% kakao (walczymy z anemią) - 95 kcal

Kolacja: risotto z mieszanką meksykańską - 607 kcal

Razem: 1688 kcal

Trening: power walk + Jillian Michaels 30 Day Shred - lvl 1 day 2 + Tiffany Rothe Booty Shaking - 667 kcal

 

 

Bilans kalorii: 1688 - 2202 = -514 kcal

  

Jest dobrze :) Teraz lecę zrobić jakiś pyszny i dietetyczny obiadek. Miłego wieczory wszystkim życzę!

25 kwietnia 2018 , Komentarze (13)

Myślałam cały weekend i wymyśliłam! Eureka! Stworzyłam nowy zestaw założeń, którego zamierzam się trzymać przez najbliższe 50 dni. Skąd taka liczba? A tak. Pisałam Wam, że wracam do Jillian Michaels i jej Shreda. On zajmuje 30 dni - z pewnością nie uda mi się ćwiczyć codziennie, zakładam 4-5 treningów w tygodniu, zostawiłam sobie też pewien zapas. Jeśli skończę wcześniej, zacznę powtarzać moje ulubione zestawy. I to jest pierwsze założenie. Drugie to jak najwięcej spacerów - przechadzka do tramwaju zamiast podjeżdżania autobusem, okrężna droga do pracy, aktywne weekendy. Jeśli uda mi się zwlec nieco wcześniej z łóżka, to poranna joga. Zamierzam tutaj naprawdę przycisnąć, nie ma, że CPM poniżej 2000 kcal. No i dieta. Ok 1600 kcal ale w weekendy będę sobie pozwalać, żeby mi jakieś piwko nabiło trochę więcej - pod warunkiem, że wcześniej spalę odpowiednią ilość kalorii na treningu lub spacerze. I to tyle, proste założenia, żeby łatwo je było utrzymać. Zobaczymy ile uda mi się osiągnąć w 50 dni. Start nastąpił w poniedziałek z wagą 66,4 kg. Mam też zdjęcia i pomiary obwodów, ale nie różnią się za bardzo od tych zaprezentowanych 3 tygodnie temu, więc wrzucę je dopiero za półtorej miesiąca przy podsumowaniu. A tak prezentowały się pierwsze dwa dni...

Poniedziałek

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i mieszanką płatków owsianych, siemienia lnianego i sezamu - 445 kcal

II śniadanie: banan - 118 kcal - bez zdjęcia, bo zakładam, że wiecie jak wygląda banan :D

Obiad: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z wędliną drobiową i pomidorem - 389 kcal

Przekąska: baton Dobra Kaloria - 132 kcal

Kolacja: pierś z kurczaka usmażona na łyżce oleju z warzywami (brokuł, kalafior, młode ziemniaki) gotowanymi na parze - 542 kcal

Razem: 1628 kcal

Trening: power walk + Jillian Michaels 30 Day Shred lvl 1 day 1 - 670 kcal

  

  

Bilans kalorii: 1628 - 2186 = -558 kcal

 

Wtorek

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem, czerwoną cebulą i mieszanką płatków jaglanych, siemienia lnianego i sezamu - 437 kcal

II śniadanie: banan - 120 kcal

Lunch: 3 kromki chleba pełnoziarnistego z serkiem kanapkowym, pomidorem i czerwoną cebulą - 407 kcal

Obiad: zupa-krem z brokułów z prażonymi płatkami migdałowymi, do tego ziemniaki i pierś z kurczaka w sosie curry (wszystko autorstwa mojej mamy) - 350 kcal

Bonus: piwo (hej, półfinał Ligi Mistrzów był!) - 544 kcal

Razem: 1859 kcal

Trening: power walk - 581 kcal

  

Bilans kalorii: 1859 - 2101 = -242 kcal

  

Tak wyglądały moje pierwsze dwa dni. Jak widzicie zmieniłam cele makroskładników, będę starała się zmienić mój jadłospis tak, by trafiać mniej więcej w podane wartości. Dziś wyjątkowo piszę wieczorem, bo w pracy był istny sajgon. Ledwie siedzę przy laptopie, zaraz chyba pójdę pod prysznic i do łóżka, choć godzina młoda. Do dzisiejszego Shreda dodałam boczki z Tiffany, więc spodziewam się jutro sporych zakwasów :D Przestawiłam już budzik o pół godziny wcześniej, mam ambitny plan zrobić jogę z rana. Zobaczymy jak to będzie. Jak na razie mój 50-dniowy program naprawczy idzie nieźle, jest motywacja, jest power! Są endorfiny po treningu :)

I to tyle, co chciałam Wam napisać. Lecę pod prysznic, musicie mi wybaczyć, że do Was zaglądnę dopiero jutro. Do zobaczenia!

20 kwietnia 2018 , Komentarze (16)

Moje drogie, porzucam wyzwanie Mel B. Nie chodzi o poziom trudności ani o to, że treningi mi nie pasują. Powód jest nieco bardziej prozaiczny - nie mam na to czasu. Więcej niż połowa treningów trwa ok. 50 minut, nie mam tyle czasu w tygodniu. Poza tym tak z ciekawości się dziś pomierzyłam i po dwóch tygodniach ćwiczeń nie widzę nigdzie nawet pół centymetra spadku, co dodatkowo mnie zniechęca. Ale głównie o czas chodzi. Wczoraj miałam robić trening, ale zanim się dotrzepałam do domu po zakupach, zanim odsapnęłam, zanim zaczęłam się zbierać, to się tak późno zrobiło, że uznałam, że nie ma sensu. Bo to jeszcze obiad trzeba zrobić, pranie nastawić, kurze pościerać... Do tego ja nie lubię ćwiczyć, więc myśl, że te ćwiczenia będą trwały prawie godzinę rodzi we mnie potrzebę szukania wymówek. I dlatego uznałam, że coś trzeba w tej kwestii zmienić. Plan był ambitny, ale jak się okazało - kompletnie oderwany od rzeczywistości.

Zmiana pierwsza to zmiana trenerki. Lubię Mel B i podobają mi się jej ćwiczenia, ale jak już mówiłam są za długie. Dlatego wracam do Jillian Michaels. Jej zestawy z 30 Day Shred mają 27 minut i taką długość jestem w stanie zaakceptować. A że człowiek już w połowie wypluwa płuca na dywan? Jak sądzę, o to właśnie chodzi. Do tego mam mocne postanowienie dodać jakiś ruch z rana. Albo joga jak wczoraj, albo spacer do tramwaju jak dziś, albo oba jak będzie czas i pogoda. Mam świadomość, że trening Jillian Michaels - mimo że to HIIT - jest dość krótki, więc aż tylu kalorii ile przez godzinę z Mel B nie spalę. Dlatego dołożę tyle innych form aktywności ile będę mogła. Jeśli czas pozwoli to pewnie będę odpalać boczki z Tiffany w ramach bonusu.

Po drugie, wypowiadam wojnę wieczornemu piwku :P Oczywiście abstynentem zostać nie zamierzam, ja lubię alkohol i nie zamierzam z niego rezygnować. Ale piwko będę chciała dopuszczać tylko w weekendy (ewentualnie podczas meczu z tatkiem). Dlatego zamierzam zaopatrzyć się w wino, i to wytrawne. Nie dość, że ma o wiele mniej kalorii, to jeszcze dobrze robi na trawienie. I jeśli będę miała ochotę na wieczorny relaks w tygodniu, to będę sięgała po lampkę wina, nie po piwo. Zobaczymy jak to zadziała.

Trzecia zmiana to większe pilnowanie diety. Jak widzę na wykresach z opaski monitorującej, moje CPM to ok. 1900-2000 kcal. Znalazłam kilka artykułów, w których autorzy radzą odjąć od tej liczby 500-700 kcal - ja tyle nie mogę, bo wyjdzie mi wynik poniżej PPM (ok. 1450 kcal). Ale znalazłam też radę, żeby odjąć 15-20% od CPM. Licząc na okrągło wyszło mi 400 kcal, czyli 1600 powinnam jeść i basta. A ja często dobijałam do 1800 i dziwiłam się, że nie chudnę. Dlatego koniec tego dobrego, od dziś 1600 kcal (góra 1650, bo nie zawsze da się wymierzyć idealnie) i się pilnujemy. Lato coraz bliżej, trzeba coś wreszcie ze sobą zrobić.

Jadłospisu z wczoraj nie wrzucam - jakoś tak mnie podłamała rezygnacja z ćwiczeń i poczucie, że ten system zawiódł na całej linii, że nawet nie policzyłam obiadu, więc cały bilans nie ma sensu. Wybaczcie. Jutro się pojawię z fotomenu. A póki co lecę się zmotywować czytaniem Waszych wpisów :)