Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dziewczyna. Dwie ręce ma, dwie nogi ma. I brzuch większy niż by sobie życzyła. Wraz z chłopakiem i kotem wynajmuje mieszkanie, na które stać ją tylko w teorii. Mimo wszystko szczęśliwa.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 52015
Komentarzy: 1954
Założony: 25 czerwca 2016
Ostatni wpis: 19 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Cathwyllt

kobieta, 35 lat, Kraków

170 cm, 73.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 kwietnia 2018 , Komentarze (26)

No witam Vitalijki! Wczoraj zrobiłam sobie luźniejszy dzień - znaczy nie zrobiłam treningu w ramach regeneracji mięśni, a i na piwo z pełną premedytacją sobie pozwoliłam. Zaraz z resztą zobaczycie wszystko na rozpiskach. Jedyne, co zrobiłam, to dwa szybkie power walki, bo biblioteka już się zaczynała przypominać, że zbliża się termin zwrotu wypożyczonych książek, więc wykorzystałam okazję i wróciłam z niej do domu na nogach. Piękny dzień był, ciepło, słonecznie, miałam wygodne buty, to czemu nie? Można nawet powiedzieć, że był to trening z obciążeniem - wyszłam z biblioteki z trzema książkami :D Ja mam poważny problem w tej kwestii. Ewidentnie jestem uzależniona od rezerwowania i wypożyczania książek z biblioteki :D W każdym razie wróciłam spacerkiem i w sumie z tych spacerków się prawie 400 kcal uzbierało, więc jest fajnie.

Dziś wstałam sobie pół godziny wcześniej i odpaliłam filmik "Energizing Morning Yoga" z kanału wspaniałej Adriene. Po wszystkim uznałam, że następnym razem jednak wybiorę "Gentle Morning Yoga", bo do tego zestawu, który próbowałam robić dziś, to zdecydowanie muszę być obudzona od co najmniej trzech godzin i być po co najmniej dwóch kawach :D Ale joga, jak to joga, poprawiła mi humor, spaliła trochę kalorii i sprawiła, że... o mało nie spóźniłam się do pracy :D Miałam ambitny plan po owej jodze iść na piechotę do tramwaju zamiast podjeżdżać autobusem jak zwykle, ale tak długo mi zeszło z tym wszystkim, że musiałam złapać autobus, a i to ledwie mi się udało - tak późno wyszłam z domu. Na szczęście koniec końców dotarłam do pracy na czas.

Dietę oczywiście cały czas trzymałam, co możecie zobaczyć na poniższym menu :)

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i 2 kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 406 kcal

II śniadanie: wafle ryżowe - 119 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem kanapkowym i pomidorem - 390 kcal

Obiadokolacja: smażony filet z kurczaka z ziemniakami w mundurkach i brokułem gotowanymi na parze - 518 kcal

Bonus: piwo - 430 kcal

Razem: 1862 kcal

Trening: power walk - 392 kcal

 

Bilans kalorii: 1933 - 1862 = -71

 

Widać, że luźniejszy dzień, CPM poniżej 2000 kcal :D Ale deficyt jest? Jest. No i to najważniejsze. Dziś jak już mówiłam joga była, wieczorem będzie kolejny dzień wyzwania Mel B, trochę się nazbiera kalorii mam nadzieję. No i tyle. Lece poczytać co tam u Was :)

18 kwietnia 2018 , Komentarze (45)

Dzień dobry Vitalijki! Dziś dzień zaczynamy z optymizmem, bo waga znów pokazała nieco mniej niż poprzedniego dnia (i to bez piwa wieczorem xD ). Ale miałam wczoraj dzień fajny i dietowo i treningowo... No ok, treningowo nie do końca. Znowu ucięłam trzy ostatnie ćwiczenia z zestawu cardio. Tym razem dlatego, że ciężko mi idą, a tego przejścia od deski na łokciach do deski w podporze i z powrotem w ogóle nie jestem w stanie wykonać. A Mój siedział obok, grał na konsoli i zerkał (zestaw na pośladki bardzo mu się podobał w moim wykonaniu :D ). I głupio mi było tak pokazywać jak bardzo nie jestem w stanie tego zrobić, więc znowu te trzy ćwiczenia pominęłam :P Shame.

W ogóle powiedzcie mi, czy po przejściu na dietę i rozpoczęciu treningów odczuwałyście większe zmęczenie? Bo ja nie wiem co się dzieje, ale ja ostatnio jestem wiecznie zmęczona. Sypiam po 8 godzin dziennie, a jak budzik dzwoni o 7 rano to nie jestem w stanie zwlec się z łóżka. Cały dzień czuję się zmęczona, a po treningu to już w ogóle nie jestem w stanie się ruszyć. Męczy mnie nawet siedzenie na kanapie i najchętniej bym się położyła do łóżka o 20:00. Nie wiem o co chodzi. Czy to może być reakcja organizmu na pojawienie się deficytu kalorii? Czy to raczej niedobory albo anemia? Witaminę D i magnez powinnam zacząć brać? Nie wiem, poradźcie coś...

No dobra, pora na wczorajsze menu.

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i mieszanką płatków owsianych, siemienia lnianego i słonecznika - 405 kcal

II śniadanie: pomarańcza - 55 kcal

Lunch: 3 kromki chleba pełnoziarnistego z serkiem kanapkowym, do tego pomidor, ogórek i jajko - 477 kcal

Przekąska: baton Dobra Kaloria: 132 kcal

Obiadokolacja: kasza owsiana z warzywami - 617 kcal

Razem: 1687 kcal

Trening: power walk + wyzwanie mel B (pośladki + cardio) - 603 kcal

  

Bilans kalorii: 2151 - 1687 = -464 kcal

 

Jedna uwaga, bo to może być mylące. Zdjęcia prezentuję Wam w takiej kolejności, w jakiej spożywałam posiłki. I w takiej kolejności też wpisuję posiłki do Fitatu. Tylko potem wychodzą mi takie głupoty jak baton na obiad, bo tak akurat wyszło, tak akurat ma Fitatu nazwany kolejny posiłek. Tym się nie sugerujcie, screen z Fitatu jest tylko po to, żeby pokazać moje makra i liczbę kalorii :)

Z mojej strony tyle. Dziś dzień beztreningowy, bo znowu trochę zakwasy, a i mam dziś w planach wizytę w bibliotece po pracy i dość czasochłonny obiad, więc nie będzie kiedy poćwiczyć. Ale ćwiczyłam wczoraj i w poniedziałek, poćwiczę w czwartek i piątek, w weekend spacery, więc chyba nie jest źle :) Ok, lecę, coś trzeba popracować :D

17 kwietnia 2018 , Komentarze (21)

Witajcie kochane! Kolejny dzień za nami, raczej udany, choć nie do końca. O treningu muszę powiedzieć, bo jadę dalej z wyzwaniem Mel B (w swoim tempie), ale tak jakoś ciężko mi się wczoraj ćwiczyło, tak jakoś słabo się czułam, że skróciłam cardio o te trzy ostatnie ćwiczenia - 2 rodzaje deski i pompki. Uznałam, że tracę niewiele, a organizmu trzeba słuchać jak krzyczy, że dosyć. Swoje i tak spaliłam. I mam znowu zakwasy po zestawie na klatkę piersiową :D Dziś kolejny dzień treningowy, jutro zrobię przerwę, być może skoczymy do kina - a być może po prostu będziemy się relaksować na kanapie.

Ok, szybko teraz jadłospis, bo wczoraj zamiast do Was zaglądnąć, to musiałam zająć się robotą (w pracy zajmować się robotą, skandal!) i chcę dziś ogarnąć Wasze pamiętniki :)

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i 2 kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 383 kcal

II śniadanie: wafle ryżowe - 118 kcal

Lunch: 3 kromki chleba pełnoziarnistego z serkiem kanapkowym i ogórkiem - 394 kcal

Przekąska przedtreningowa: baton Dobra Kaloria - 125 kcal

Obiadokolacja: makaron pełnoziarnisty z sosem ze świeżych pomidorów i startym serem autorstwa mojego ukochanego - 544 kcal

Bonus: piwo - 430 kcal (wiem, nie powinnam się była zgadzać na zakup...)

Razem: 1995 kcal

Trening: wyzwanie Mel B (klatka piersiowa + cardio + brzuch) - 414 kcal

Bilans kalorii: 1995 - 2011 = -16 kcal

 

No i to tyle. Dzisiaj krótko. Do zobaczenia jutro :)

16 kwietnia 2018 , Komentarze (14)

Witajcie kochane! Dziś poniedziałek, a to znaczy, że dziś dzień oficjalnego ważenia. I dziś rano uroczyście stanęłam na wadze i... zobaczyłam 66,5 kg, czyli -0,5 kg od ostatniego ważenia. No szału nie ma, ale grunt, że w dół a nie w górę :) Tak więc woohoo, jest mnie trochę mniej!

Jeśli chodzi o jadłospisy, to wybaczcie, ale w weekendy naprawdę nie mam głowy ani czasu na pamiętnikowanie. Dlatego mam dziś dla Was menu z soboty i niedzieli - z piątku niestety nie będzie, bo stołowałam się wieczorem u rodziców i nie byłam w stanie nawet na oko wszystkiego policzyć. Poza tym nie "nagrałam" jednego power walku, więc nie wiem ile spaliłam, nie ma sensu zatem liczyć kalorii z piątku. Ale poza jednym kawałeczkiem ciasta marchewkowego mojej mamy byłam bardzo grzeczna :)

Jeśli chodzi o sobotę to cóż... Nie była najbardziej dietetyczna. Mój już dawno temu obiecał, że zrobi prawdziwego hamburgera no i w końcu zrobił. Tak więc zjadłam jednego hamburgera na obiad i jednego na kolację. Kalorycznie nawet nie najgorzej, ale tłuszczu co nie miara. No i z okazji weekendu piwo wpadło. Treningu też nie zrobiłam, bo po czwartkowym treningu na nogi nie mogłam chodzić. Serio. Wstawanie i siadanie było okropne. Pierwszy raz zakwasy czułam aż trzy dni i to takie bolesne. Nie chciałam przedobrzyć. Poszliśmy tylko na mały spacer i zakupy, tyle jakoś przeżyłam :D

Niedziela była dużo lepsza dietowo, z resztą zaraz zobaczycie. Treningu też nie zrobiłam, ale zanim zaczniecie krzyczeć muszę zaznaczyć, że znowu byliśmy na spacerze. Łaziliśmy po parku przez trzy godziny. Oczywiście nie był to power walk, czasem sobie przysiadaliśmy na chwilę, ale spalonych kalorii trochę się uzbierało, same zobaczycie. Byliśmy potem tak padnięci, że do końca dnia nie wstaliśmy z kanapy - a ja widząc ile spaliłam, pozwoliłam sobie na to z pełną premedytacją.

Dziś mam już dogadane z Moim, że ja wracam z pracy to robię trening, a on w tym czasie gotuje swoje popisowe danie - makaron z sosem pomidorowym :) Dziś już prawie zakwasów nie czuję, więc żadnej wymówki nie mam. Ok, to teraz zaległe jadłospisy...

Sobota

Śniadanie: najdziwniejsza jajecznica świata a'la Cathwyllt (3 jajka + cebula podsmażona na oleju + pomidor + płatki owsiane) - 448 kcal

Obiad: hamburger autorstwa mojego ukochanego - 503 kcal

Kolacja: hamburger ponownie - 503 kcal (tym razem już bez zdjęcia)

Bonus: piwo - 645 kcal

Razem: 2100 kcal

Trening: spacer - 414 kcal

Bilans kalorii: 2100 - 2009 = 191 kcal

 

Niedziela

Śniadanie: 2 kromki chleba pełnoziarnistego z szynką (jakąś, podkradłam Mojemu) i jajkiem, do tego odrobina majonezu - 476 kcal

Lunch: krem bananowy posypany czarnym sezamem - 265 kcal

Obiad: meksykańskie risotto - 634 kcal

Bonus: piwo - 430 kcal

Razem: 1805 kcal

Trening: spacer - 1408 kcal

Bilans kalorii: 1805 - 2885 = -1080 kcal

 

Jak widzicie, różnie bywało, ale koniec końców pół kilo w dół, więc uznajmy, że jest ok. Mam u Was strasznie zaległości, więc nie paplam już więcej, tylko lecę te zaległości nadrobić :)

13 kwietnia 2018 , Komentarze (18)

No ja nie wiem o co kaman. Znowu byłam grzeczna. Diety przestrzegałam co do kalorii, zrobiłam trening, zero wieczornego piwka i co? I waga znowu w górę o 0,2 kg. No ja kurczę chyba muszę jednak wieczorne piwko do diety wprowadzić, bo bez niego nie chudnę xD A tak poważnie to sumiennie dietuję i trenuję, więc kij z tym, w końcu zacznie spadać. Grunt to robić swoje.

Dziś dzień beztreningowy (wieczór u rodziców), więc zaczęłam dzień od power walku, na liczniku już 190 spalonych kcal. Drugi, dłuższy power walk zamierzam zrobić po pracy i to niestety będzie musiało wystarczyć. I bardzo dobrze, bo zakwasiki po wczorajszym treningu są. Weekend będzie aktywny, bo planuję treningi i w sobotę i w niedzielę, mamy też w oba dni zamiar dużo spacerować z Moim... Ok, przyznam się, a co mi tam. Już takie rzeczy o mnie wiecie, że gorzej nie będzie. No bo pokemony się nie złapią od siedzenia na kanapie xD Tak, oboje gramy namiętnie, bo pokemony to kwintesencja naszego dzieciństwa, a że wymagają długich spacerów? No to tym lepiej! Każda motywacja do ruchu jest dobra. Prawda?

To teraz menu, a potem moje spostrzeżenia dotyczące śniadania białkowo-tłuszczowego, które wczoraj testowałam.

Śniadanie: serek wiejski z jajkiem i połową awokado - 433 kcal

II śniadanie: jabłko + marchewka - 92 kcal

Lunch: 3 kromki żytniego pieczywa z serkiem kanapkowym i pomidorem - 383 kcal

Przekąska: baton Bakalland - 190 kcal

Obiadokolacja: pierś z kurczaka i warzywa podsmażone na łyżeczce oliwy - 516 kcal

Razem: 1614 kcal

Trening: power walk + 3 dzień wyzwania Mel B (nogi + cardio) - 441 kcal

 

Bilans kalorii: 1614 - 1997 = -383 kcal

 

No i widzicie? I powiedzcie mi skąd ten wzrost wagi?

O śniadaniach białkowo-tłuszczowych słów kilka. Pisałam, że mam problem z ciążą gastronomiczną po śniadaniach, więc postanowiłam spróbować śniadań białkowo-tłuszczowych. Jak widzicie na screenie z Fitatu, moje śniadanie miało 30 g białka, 30 g tłuszczu i tylko 9 węgli, więc się kwalifikowało. I teraz tak... Uczucie przejedzenia się nie pokazało. Najadłam się, ale wciąż czułam się lekko, mimo że kalorycznie wyszło więcej niż zwykle. Miałam dużo energii, nawet zwyczajowej kawy nie wypiłam wczoraj. Do tego mój brzuch był wyjątkowo płaski - jeśli w moim przypadku w ogóle można użyć słowa "płaski". No i jak zwykle głodnieję po góra trzech godzinach, tak teraz minęły 3,5 a ja wciąż nie czułam ani głodu, ani nawet zwykłej ochoty, żeby coś zjeść. Więc generalnie rewelacja. Ale jest jeden problem. Spójrzcie ile mi wyszło tłuszczów wczoraj. To niestety jest dla mnie wartość nie do zaakceptowania. Dlatego takie śniadania nie zostaną ze mną na dłużej. Musiałabym zmienić całą organizację posiłków, żeby móc pochłaniać 2/3 tłuszczów na dany dzień w śniadaniu. A nie mam takiej możliwości. Dlatego dziś jeszcze śniadanie takie samo, bo mam ugotowane jajka i rozkrojone awokado, ale potem wracam do moich dawnych śniadań. Jednak, jeśli Wam tłuszcz nie przeszkadza, albo jest sytuacja, że po śniadaniu nie będziecie mogły nic zjeść przez kilka godzin, albo macie jakąś imprezę rodzinną i potrzebujecie płaskiego brzucha, albo trenujecie do południa - to gorąco polecam :)

I to tyle na dziś. Lecę zobaczyć co tam u Was :)

12 kwietnia 2018 , Komentarze (14)

Witajcie, kochane! Wreszcie mogę się pochwalić prawdziwie udanym dniem. Prawdziwie udany, czyli bez piwa :D Co prawda po tym udanym dniu waga lekko drgnęła w górę, ale wmawiam sobie, że utworzyły mi się nowe mięśnie xD Robiłam wczoraj drugi dzień wyzwania Mel B dla początkujących, czyli rozgrzewka + trening ramion + cardio + abs + rozciąganie. I trening ramion to była masakra. Robiłam go po raz pierwszy w życiu, po wielomiesięcznej przerwie od ćwiczeń i jeszcze strzeliło mi do głowy wziąć do każdej ręki po kilogramowym hantelku. Myślałam, że wieczorem obiadu nie zrobię takie słabe, jakby omdlewające potem miałam ręce. Myślę sobie "jutro będą zakwasy stulecia, faktury nie będę w stanie podnieść", a tu zonk. Ani śladu zakwasów. I po tych na plecach też słuch zaginął. Trochę brzuch czuję, ale nie za bardzo. Więc ogólnie jest fajnie.

Dziś w planach trzeci dzień wyzwania - cardio + nogi, jutro dzień beztreningowy, bo idę znowu do rodziców po pracy i wracam do domu dopiero gdy Mój skończy pracę, czyli koło 23. Dlatego weekend będzie w pełni treningowy niestety, ale co zrobić. Słowo się rzekło i 5 treningów w tygodniu musi być. A teraz czas na wczorajsze menu.

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i mieszanką płatki owsiane + siemię lniane + słonecznik - 428 kcal

II śniadanie: jabłko - 76 kcal

Lunch: 3 kromki chleba żytniego z serkiem kanapkowym i pomidorem - 399 kcal

Podwieczorek: Oshee Protein Bar - 180 kcal

Kolacja: kasza gryczana ze skwarkami z boczku - 462 kcal

Bonus: skubnęłam dwa plasterki szynki, którą kupiłam Mojemu, żeby spróbować czy dobra ;) - 30 kcal

Razem: 1515 kcal

Trening: power walk + 2 dzień wyzwania Mel B (ramiona + cardio + abs) - 632 kcal

 

Bilans kalorii: 1515 - 2192 = -677 kcal

 

Słuchajcie, odkryłam batony :D Ok, o co chodzi. Myślałam o przekąsce potreningowej, ale okazały się wręcz idealne na przekąskę przedtreningową. Bo jak wygląda mój plan posiłków? Wstaję o 7:00, ok 9:00 przychodzę do pracy i wtedy jem śniadanie. W okolicach 12:00-13:00 głodnięję i jem przekąskę, ale ileż się można najeść jakimś jabłkiem, więc między 14:00 a 15:00 znowu jestem głodna i wtedy jem duży lunch, zwykle trzy kromki. W domu jestem w okolicach 17:30, zanim zmyję makijaż, przebiorę się, znajdę odpowiedni filmik, zanim jeszcze chwilę odsapnę po pracy to się robi 18:00. No i co? wypadałoby coś zjeść, a nie ćwiczyć. I tu pojawia się fit batonik. Wczoraj wsunęłam ten z Oshee i byłam zachwycona. Głód wyeliminowany, zastrzyk energii, spokojnie zrobiłam 45-minutowy trening, potem przez pół godziny gotowałam obiad i akurat kiedy był gotowy poczułam, że to idealna pora na kolejny posiłek. Tak więc obiad o 20:00 i parę minut po 23:00 lulu. Idealnie. Co prawda skład batonów Oshee je eliminuje - podobnie jak cena, ale dziś znalazłam coś, co wygląda na w 100% naturalne i w dodatku dość tanie, więc chyba zostanie ze mną na dłużej :) Oczywiście nie będę wcinać batonów codziennie, tylko w dni treningowe w tygodniu. W weekend kwestia braku czasu w ogóle się nie pojawia na szczęście.

Pisałam też o śniadaniach i uczuciu przejedzenia - wczoraj zamieniłam część płatków owsianych na ziarna i czułam się dużo lepiej - ale też szybciej zgłodniałam. Dziś pod wpływem komentarza Kora1986 postanowiłam spróbować typowego śniadania białkowo-tłuszczowego. Tak więc serek wiejski (jakże ja bym mogła nie zjeść serka wiejskiego na śniadanie!), jajko i pół awokado. Na razie minęły zaledwie dwie godziny od śniadania, ale głodna nie jestem i nie czuję się jak w ciąży, więc na razie jest fajnie. Ale zobaczymy kiedy mi wreszcie zacznie burczeć w brzuchu i wtedy dopiero uznam eksperyment za zakończony.

I to chyba tyle, co chciałam napisać. Znowu mam słowotok. Kończę w takim razie i lecę poczytać co tam u Was!

11 kwietnia 2018 , Komentarze (21)

Witajcie kochane. Dziś wpis w dobrym humorze bo rano waga pokazała spadek i to pokaźny :) Ale sza, bo oficjalne ważenia w poniedziałki i do poniedziałku to tajemnica ;) Ale nastrój tak pozytywny, że aż power walk zrobiłam okrężną drogą do pracy i już mam na treningowym liczniku 200 kcal. Ach, jak dobrze tu wrócić, nikt nie daje takiej motywacji, ja Wy, Vitalijki!

Wczoraj wieczór u rodziców, a zatem wieczór beztreningowy. Dostałam za to w pracy maila z biblioteki, że mam zarezerwowaną książkę do odbioru, więc z tej biblioteki poszłam 20 minut na piechotę do rodziców. Zawsze to jakiś ruch. Myślałam też, że w końcu będzie abstynencko, bo mama po zabiegu na środkach przeciwbólowych to nie bardzo a tata jeszcze niedawno na dwóch antybiotykach więc też, ale się okazało, że tata już antybiotyki skończył a piwa do meczu swojej ukochanej drużyny nie przepuści no i znowu wychodzi, że jestem małym alkoholikiem xD Dobra, może jestem. Nie palę, nie ćpam, nawet słodyczy sobie odmawiam przez dietę, to się chociaż piwa napiję, a co.

Ok, dosyć tego słowotoku. Jedziemy z jadłospisem z wczoraj.

Śniadanie: tradycyjnie serek wiejski z pomidorem i płatkami owsianymi - 402 kcal

II śniadanie: baton Bakal Sport Protein - 135 kcal (był na promocji w Żabce, ok?)

Lunch: 2 kromki żytniego pieczywa z pasztetem z drobiu mojej mamy i serkiem kanapkowym oraz pomidorem - 249 kcal

Obiad: makaron pełnoziarnisty z pesto - 569 kcal

Kolacja: 1 kromka chleba pełnoziarnistego pieczonego przez moją mamę z plasterkiem sera żółtego i ketchupem - 168 kcal

Bonus: kieliszek czerwonego wytrawnego wina i 1,5 piwa - 395 kcal

Razem: 1920 kcal

Trening: power walk - 390 kcal

 

Bilans kalorii: 1920 - 1924 = -4 kcal

 

Kilka uwag. Po pierwsze muszę zmienić śniadania. Wczoraj mi te płatki owsiane tak napęczniały w żołądku, że chodziłam przez kilka godzin z ciążą gastronomiczną. I to bliźniaczą. Serio, nie byłam w stanie zjeść standardowych 3 kromek na lunch, nie zmieściłabym. Cały dzień byłam okropnie przejedzona przez to. Dlatego dziś zamieniłam połowę płatków na siemię lniane i słonecznika i zobaczymy jak to będzie. Póki co czuję się znacznie lepiej. Po drugie pojawił się baton. Wiem, że to kaloryczne i generalnie dziwne, ale skusiła mnie promocja i doświadczenia poprzedniego dnia, kiedy po treningu zabrałam się za sprzątanie, a potem zanim się obiad zrobił to mnie już burczało w brzuchu tak, że sąsiedzi słyszeli. Dlatego pomyślałam, że przetestuję kilka batonów i będę czasem brała jako przekąskę potreningową, żeby jakoś doczekać do obiadu jeśli mam zaplanowane coś czasochłonnego albo muszę jeszcze wcześniej coś zrobić. Z resztą i tak mam problem z upchaniem odpowiedniej ilości kalorii, więc takie ok. 150 z przekąski się przyda.

Dziś już nocuję u siebie, wieczorem mam wolną chatę, bo Mój pracuje na popołudnie, więc jedziemy z treningiem. Drugi dzień wyzwania Mel B, ramiona + cardio + ABS. Będzie zabawnie, bo zakwasy po pierwszym dniu wciąż dają w kość. Ale damy radę, zawsze dajemy przecież :)

10 kwietnia 2018 , Komentarze (25)

Nareszcie coś zaskoczyło. Panie i Panowie, wreszcie ruszyłam dupsko i poćwiczyłam *fanfary* Ogłaszam pierwszy dzień nowej diety. Tak jak pisałam wczoraj, postanowiłam zacząć od wyzwania Mel B dla początkujących. Oj to cardio nie jest dla początkujących... Ale jakoś dałam radę. Mało tego, z rozpędu chwyciłam za ścierę i posprzątałam mieszkanie. Dziś ledwie chodzę takie mam zakwasy. Na plecach (!) Jedyny zgrzyt to wieczorne piwko. Jak zobaczyłam ile spaliłam (liczyłam wczoraj też power walk i porządki) to uznałam, że mam zapas. A do tego idioci z mieszkania piętro niżej znowu zaczęli basami walić na pół osiedla. Ja mam uraz do basów, katują mnie nimi od lat i teraz mam na nie reakcję bezwarunkową - serce przyspiesza, ciśnienie skacze, ręce zaczynają się trząść. Wypiłam melisę na uspokojenie nerwów, ale jak Mój spytał czy wziąć piwo jak będzie wracał, to pomyślałam, że po tak ciężkim dniu - i trening, i sprzątanie, i stres "basowy" - przyda mi się i potwierdziłam. No i wpadło piwo do tego udanego do tej pory dnia...

Dziś dzień przerwy od treningu bo prosto z pracy jadę do rodziców i zostaję na noc więc nie bardzo będzie jak ćwiczyć. Tak więc drugi dzień wyzwania zrobię w środę, a trzeci narobię w czwartek kiedy powinnam mieć przerwę. I będzie git. Dziś tylko power walk od tramwaju do rodziców, może ze 160-180 kcal wpadnie. A raczej wypadnie - z bilansu :)

Kolejna dobra wiadomość jest taka, że wreszcie mam dla Was kompletne fotomenu!

Śniadanie: serek wiejski z płatkami owsianymi i pomidorem - 396 kcal

Lunch: jabłko - 99 kcal

Obiad: 3 kromki (ale niewielkie) chleba żytniego z pasztetem drobiowym autorstwa mojej mamy i pomidorem - 325 kcal

Kolacja: kasza owsiana z resztkami mrożonek: meksykańską i marchewką z groszkiem - 712 kcal

Bonus: 2 x Tyskie - 430 kcal

Razem: 1962 kcal

Trening: 2 x power walk (320 kcal) + 1 dzień wyzwania Mel B (342 kcal) + sprzątanie (387 kcal) = 1049 kcal

 

 

Bilans: 1962 - 2592 = -630 kcal

 

Jak widzicie nie jest źle, ale mogło być lepiej. Kolacja duża, mam świadomość, ale nijak kalorie nie chciały mi przekroczyć 1500, więc podsmażyłam wszystko na łyżce oleju i jakoś się nabiło. Ale byłam tak wściekle głodna po treningu i sprzątaniu, że pochłonęłam wszystko bez mrugnięcia okiem :D

Pomyślałam też, że - żeby nie było, że coś cyganię - będę wrzucać screeny z Fitatu. Jeśli jesteście ciekawe, możecie przyglądnąć się moim proporcjom białka, tłuszczu i węgli. Te cele, które widzicie są domyślnie zaproponowane przez apkę. I tak patrząc na wczorajszy dzień dochodzę do wniosku, że muszę ograniczyć tłuszcze i przede wszystkim węglowodany na rzecz białka. Będziemy coś kombinować. Chociaż może być ciężko, bo odkąd wczoraj po raz pierwszy spróbowałam kaszy owsianej, tak mam nową ulubioną rzecz i chcę ją jak najszybciej zrobić znowu ;)

Dobra, koniec gadania. Lecę zobaczyć co tam u Was :)

9 kwietnia 2018 , Komentarze (8)

Nie wiem jak to się stało. Przecież wróciłam do diety. Nie ćwiczyłam, to fakt, a i w diecie było kilka potknięć. Ale mimo wszystko się pilnowałam. To nie było tak, że wpieprzyłam pół pizzy i zrobiłam tego dnia 3000 kcal. Jestem pewna, że najwyżej raz przekroczyłam 2000 kcal, a w znakomitej większości przypadków jadłam poniżej mojego CPM. Więc dlaczego, dlaczego do cholery waga dziś pokazała 67 kg? No bez jaj, żeby mi kilogram z samego okresu przybył! Coś musiałam spieprzyć, tylko ja poważnie nie mam pojęcia co...

Ok, słuchajcie. Jest kwiecień, lato zbliża się wielkimi krokami, nie mam czasu wprowadzać się w treningi jogą. Ruszamy od razu z czymś konkretnym. Na szczęście już mogę - z palcem lepiej. Nie jestem lekarzem, więc mogę się tylko domyślać co się stało, ale na mój babski rozum, ja sobie tego palca wybiłam. Dwa dni chodziłam jak kuternoga, po tych dwóch dniach zaczęłam się niepokoić i po raz setny postanowiłam sprawdzić, czy on na pewno nie złamany. Zagryzłam zęby i zaczęłam tym palcem ruszać w różne strony i nagle chrup! Zabolało jak diabli ale po 5 minutach okazało się, że nagle mogę na tej stopie stanąć. Oczywiście bez jakichś akrobacji, ale funkcjonuję od tego czasu normalnie. Więc dałam jeszcze stopie odpocząć do końca weekendu - z resztą całą sobotę spędziłam u rodziców, niedziela zeszła na chrzcie - i od dziś zamierzam ćwiczyć. Jak już pisałam - nie mam czasu bawić się w jogę. A z drugiej strony ponad cztery miesiące nie ćwiczyłam NIC. Dlatego znalazłam sobie rozpiskę i chcę podjąć wyzwanie Mel B dla początkujących. Tyle, że nie zamierzam się go trzymać co do dnia. Jutro na przykład prosto po pracy jadę do rodziców, bo moja mama wychodzi ze szpitala po zabiegu i będzie jeszcze większą kuternogą niż ja byłam. No i nie będzie jak ćwiczyć. Dlatego będę po kolei robić rozpisane treningi 5 razy w tygodniu, zostawiając sobie dowolność w wyborze dwóch dni w tygodniu na odpoczynek. Taki to ambitny plan mam i zamierzam się go trzymać. Mój w tym tygodniu robi same popołudniówki, więc będzie mi dużo łatwiej ćwiczyć skoro będę sama w domu.

Jadłospisu niestety dla Was nie mam. Nazwijcie mnie sklerotyczką, ale nie mogę wejść ponownie w ten rytm liczenia kalorii i fotografowania. Często już przy myciu talerzy po posiłku uświadamiam sobie, że nie ważyłam tego, co dodawałam ani zdjęcia nie pstryknęłam. No to jak prezentować menu? Ale rano ustawiłam sobie cykliczne przypomnienie w komórce (może jeszcze po jakiś Bilobil pójdę...) i śniadanie udało mi się wyliczyć i obfotografować. Przy odrobinie szczęścia jutro wreszcie jakieś jedzenie się tutaj pojawi. Trzymajcie kciuki :)

PS. Nie wiem o co kaman, ale szwankują mi paski. W zeszłym tygodniu nie mogłam przestawić tego na samej górze, w tym zacięły się te z pamiętnika. Tak czy siak, niestety, 67 kg...

6 kwietnia 2018 , Komentarze (17)

Cytując klasyka, dziś "nic nie bedzie". Miałam wczoraj straszny dzień. Palec bolał i cały dzień kuśtykałam pojękując przy każdym kroku, a do tego dostałam @. I do bólu stopy doszedł ból brzucha. I szalejące hormony. Jak wróciłam do domu to byłam już tak wykończona tym dniem i kiepskim samopoczuciem, że prawie się popłakałam. Kompletnie nie miałam siły nic robić, więc Mój uznał, że chrzanić obiad, zamawiamy pizzę. No i ja tę pizze zjadłam, chociaż połowę mojej zwykłej porcji. Ale nie mam jak policzyć kalorii z pizzy, więc nie ma sensu liczenie ich w pozostałych posiłkach i prezentowanie niekompletnego menu. Treningu też nie zrobiłam, tylko kilka szybkich brzuszków, ale tez nie za dużo bo @. No wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie...

Nie ma jadłospisu to o czym innym napiszę. Mam w niedzielę chrzest, mój kuzyn (bardzo bliski) zmontował ze swoją narzeczoną synka (wpadka, a co gorsza ona była na tabletkach i teraz i ja mam strachy, że też wpadnę mimo tabletek) no i trzeba zrobić imprezę. Mam z tym chrztem problem, bo zaproszenie dostałam ja, mama, tata, siostra... i tyle. Ani słowa o Moim. No ja rozumiem, że Mój to jeszcze nie rodzina, ślubu nie mamy, nawet pierścionka wciąż nie dostałam, ale u licha, kuzyn z narzeczoną tez papierka nie posiadają. Poza tym jesteśmy ze sobą prawie trzy lata. Mieszkamy razem od dwóch. Niedawno zapadła decyzja, że bierzemy razem kredyt na własne mieszkanie. To nie jest związek, który rozleci się za tydzień i do końca roku przerobię jeszcze 6 innych partnerów. A tu ani słowa w zaproszeniu. I czuję się z tym źle. Dlatego wymyśliłam, że do kościoła pójdę, prezent dam, ale na obiad w restauracji się nie wybieram. Zamiast tego Mój zgarnie mnie spod kościoła i pójdziemy na romantyczny spacer. Wydaje mi się, że to taki złoty środek pomiędzy uszanowaniem woli młodych rodziców a szanowaniem moich własnych uczuć. Ale i tak mam niesmak i wcale mi nie na rękę te chrzciny. Nie wspominając już o tym, że ateista w kościele, to dopiero będzie widok i niezapomniane przeżycie...

To znaczy - pójdziemy na romantyczny spacer jak palec pozwoli. Ale dziś rano już jest lepiej. Już mogę chodzić w miarę normalnie, ale muszę uważać, żeby krzywo stopy nie postawić, i żeby tym palcem nie ruszać. W każdym razie humor mi się poprawił, bo to oznacza, że może jeśli pooszczędzam stopę do końca tygodnia, to od poniedziałku będę mogła coś potrenować. Po raz pierwszy w życiu cieszę się na trening :) Dziś rano zaliczyłam kolejną obowiązkową wycieczkę na pocztę i spadło 160 kcal, po pracy muszę iść do apteki i stamtąd zamiast na autobus też pójdę na piechotę, może drugie tyle wpadnie. I może mimo braku treningu bilans kalorii będzie ujemny.

No, to ponarzekałam, pożaliłam się, na koniec wyraziłam optymizm. Jutro wracam z fotomenu jak zwykle. Trzymacie się cieplutko w ten chłodny piątek!