Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dziewczyna. Dwie ręce ma, dwie nogi ma. I brzuch większy niż by sobie życzyła. Wraz z chłopakiem i kotem wynajmuje mieszkanie, na które stać ją tylko w teorii. Mimo wszystko szczęśliwa.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 52019
Komentarzy: 1954
Założony: 25 czerwca 2016
Ostatni wpis: 19 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Cathwyllt

kobieta, 35 lat, Kraków

170 cm, 73.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 kwietnia 2018 , Komentarze (19)

Kochane, nieszczęście mi się zdarzyło. Cały dzień się sumiennie pilnowałam i było super, powrót na Vitalię od razu dał mi motywacyjnego kopa, wracam do domu a tu bach! Mój grał sobie na konsoli, a że nasz salon jest spory a najwygodniej grać z kanapy to zwykle zwijamy dywan i przysuwamy stolik z telewizorem bliżej kanapy. I ja wczoraj, chodząc oczywiście bez butów, zaraz po przyjściu z pracy w ten dywan przydzwoniłam małym palcem. Niby nic takiego, poboli 5 minut i przejdzie... Tylko nie tym razem. Nie przeszło po 5 minutach, a palec spuchł. Na domiar złego, 2 godziny później zrobiłam dokładnie to samo po raz kolejny. Mistrzyni zwinności normalnie. Mam nadzieję, że nic nie złamałam, bo jak bardzo delikatnie poruszam tym palcem w różne strony to nie jest źle. Ale już stanąć na nim nie mogę. Chodzę jak jakiś kuternoga, bo ilekroć stawiam krok to boli. Jak nim gwałtownie poruszę też. Posmarowałam od razu maścią na kontuzje ale co to dalej będzie nie wiem. No i oczywiście mogłam zapomnieć o planowanej jodze, nie byłabym w stanie wykonać 2/3 asan. A dziś rano musiałam jeszcze w służbowej sprawie iść na pocztę. Masakra jakaś. Mam nadzieję, że to nic poważnego i szybko przejdzie bo odchudzanie bez treningu jest słabe. Może jakieś brzuszki chociaż porobię...

Tak więc wczorajszy wieczór spędziłam wściekła na kanapie wyżywając się na rzeczonej konsoli w Lego Harry Potter Collection :P Mój nawet obiad zrobił za swoją kalekę i przyniósł piwo na poprawę humoru (i pogorszenie wagi). Dziś wykorzystałam przymusowy spacer próbując kuśtykać jak najszybciej, żeby jakich kalorii spalić, ale niewiele z tego wyszło. No nie wiem, pech jakiś.

Dobra, koniec użlania się nad sobą. Poniżej menu z wczoraj:

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i dwoma kromkami razowego pieczywa - 419 kcal

Lunch: 3 kromki razowego pieczywa, jedna z drobiowym pasztetem (by my mum), 2 z sosem tatarskim (by my granny), pół pomidora i kiełki (by me) - 444 kcal

Obiadokolacja: kasz gryczana ze skwarkami (oczywiście odsączonymi z tłuszczu) - 462 kcal

Bonus: 2 x Żywiec - 430 kcal

Razem: 1757 kcal

Trening: brak

Bilans kalorii: 1757 - 1565 = 192 :(

Bilans do bani, ale zakładałam trening wieczorem. Znalazłam bardzo fajny i całkiem krótki zestaw na odchudzanie właśnie, trochę z pogranicza pilatesu. Ale to musi poczekać. Myślę, że do końca tygodnia na bank. Znacie jakieś fajne zestawy/aplikacje z wyzwaniami na brzuch? Takimi 30-dniowymi? Byle nie deska, bo nie stanę na palcach. Ale jakieś wyzwanie na brzuch bym podjęła, żeby to nie był całkiem stracony czas...

4 kwietnia 2018 , Komentarze (22)

Witajcie kochane po długiej przerwie. Na początku bardzo Was przepraszam, że zniknęłam tak bez słowa na cztery miesiące. Nie będę się tłumaczyć bo nie ma sensu. Trochę się działo przez ten czas i dieta poszła w zapomnienie. Jak widzicie na moich paskach, odrobiłam prawie wszystko, co udało mi się stracić. Po wprowadzeniu moich obecnych wymiarów mój wirtualny avatar znowu przytył. No nie ćwiczyłam przez ten czas, w ogóle. W biodrach przybyło 5 cm, w udzie 2 cm... No nie jest dobrze. Z resztą same popatrzcie, oto moje wymiary z wczorajszego poranka:

Waga: 66,1 kg
Szyja: 31,5 cm
Klatka piersiowa: 98 cm
Ramię: 30 cm
Talia: 81 cm
Brzuch: 98 cm
Biodra: 105 cm
Udo: 59,5 cm
Łydka: 38 cm

I najgorsze, zdjęcia - wybaczcie jakość, to sprawka aplikacji do kolaży...

Jak widzicie, jest kiepsko. Niby coś przez ten czas próbowałam działać, ale bez Waszego wsparcia wytrzymywałam góra 3 dni. Dlatego teraz wracam i będę sumiennie przyznawać się do wszystkiego. Założenia zostają takie same jak przy moim ostatnim pobycie na Vitalii. Dieta autorska, 1500-1600 kcal (moje PPM przy obecnej wadze wynosi 1458 kcal), 2 litry wody dziennie i 5 treningów w tygodniu. Z treningami tylko na razie będzie problem bo miałam cztery miesiące przerwy i strasznie mi ciężko się do nich zabrać. Nie tyle ćwiczyć, co się przebrać i zacząć. Dlatego w tym tygodniu zacznę od jogi, bo to jedyna forma aktywności fizycznej, na myśl o której nie mam odruchu wymiotnego. Jak już się przyzwyczaję do ruchu tak, że trening po pracy nie będzie już niczym nowym ani niezwykłym, to prawdopodobnie wrócę do Mel B. Pomyślałam też, że fajną rzeczą będzie robienie bilansu kalorii zjedzonych i spalonych. Poza tym zakupiłam czerwoną herbatę i dużo cytryn na poranną wodę z cytryną. Na polu wieczornego piwka wciąż same porażki, ale będę się starać. I to chyba tyle.

Pora na fotomenu z pierwszego dnia mojej nowej diety.

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem, płatkami owsianymi i otrębami owsianymi - 407 kcal

Lunch: 3 kromki razowego pieczywa z domowym pasztetem z drobiu (autotstwa mojej mamy) i pomidorem - 353 kcal

Obiadokolacja: makaron pełnoziarnisty z gotowanym na parze brokułem, podsmażoną na łyżce oleju cebulą i kiełkami z domowej hodowli - 523 kcal

Bonus: 2 x Żywiec - 430 kcal

Razem: 1713 kcal

Trening: joga - 120 kcal

Bilans kalorii: 1713 kcal - 1775 kcal = -62 kcal

Uff. Trochę się napisałam. Na dziś kończę, następnym razem opowiem coś z tego co się działo przez ten czas.

Dobrze znowu tutaj być :)

5 grudnia 2017 , Komentarze (11)

Kochane moje, ależ miałam weekend... Sąsiadom z parteru (ja na trzecim piętrze) zalało  kuchnię z uszkodzonej rury. Przyszła ekipa, popatrzyła i wydała wyrok - trzeba wymienić rurę w całym pionie. Wiecie jak wyglądał mój weekend? W piątek paniczne sprzątanie, bo właścicielka mieszkania przychodzi, potem wspólne z właścicielka i babą z administracji radzenie jakby tutaj się do rury za lodówką dostać. A lodówka zabudowana szafką i trzeba pół kuchni rozkręcić. To się umówiliśmy, że właściciele przyjdą rozkręcić w niedzielę rano. Całą sobotę biegałam ze szmatą i sprzątałam w każdym zakamarku, bo wstyd będzie jak zaglądną na szafki pod sufitem a tam syf, mimo że nikt normalny nie ściera kurzu na szafkach trzy razy w tygodniu. Jak wszystko wypucowałam to musiałam opróżnić wszystkie szafki w kuchni i powynosić wszystko do sypialni. Sama, bo Mój wyszedł do pracy o 13 i wrócił o 23. W niedzielę od rana rozkręcanie, opróżnianie lodówki (bo za ciężka żeby ją wyjąć), ustawianie rozkręconych szafek jakoś, żeby się człowiek o nie nie zabił. Jak koło 14 wszystko było rozkręcone, lodówka wyjęta i zrobiony dostęp do fragmentu podłogi do rozkucia, to się zaczęło wielkie sprzątanie. Za te szafki nikt nie zaglądał od 10 lat, sama lodówka, gdy przestała ją maskować szafka też wyglądała jakby właśnie przeżyła wybuch wulkanu. No to za szmatę, za mopa i pucuj. A kot łazi i wszystko roznosi. Jak sobie wreszcie wieczorem usiadłam to byłam tak wykończona, że ani myślałam o gotowaniu obiadu, tylko wyjęłam z zamrażalnika pizzę i tyle. Wczoraj obudziłam się po tym weekendzie bardziej zmęczona niż przed nim, a tu cały tydzień mnie czeka. A w środę wielkie kucie podłogi od 8 rano. Niby pilnował robotników będzie mój chłopak, który ma wtedy wolne, ale nie mam złudzeń, że jak wrócę z pracy znowu będę musiała złapać za szatę i sprzątać. Płakać mi się chce.

Ale od wczoraj, gdy to szaleństwo się skończyło, znowu liczę kalorie. Waga po weekendzie skoczyła o 0,4 kg. Chciałam, naprawdę chciałam wczoraj poćwiczyć, nawet znalazłam sobie fajny filmik z aeroboksu, żeby złość po pracy rozładować, ale jedyne co zostało rozładowane, to moje baterie. Po prostu nie miałam siły, zrobiłam tylko niecałe pół godziny jogi rozluźniającej. Dziś czuję się trochę lepiej, ale tylko trochę. Mam nadzieję na trening, ale nie wiem czy coś poza jogą będzie w moim zasięgu. Zobaczymy. Póki co prezentuję jadłospis z wczoraj, bez zdjęć, bo z jakichś powodów nie mogę ich dodać :(

Śniadanie: jogurt typu greckiego (przez nieuwagę wzięłam 0% tłuszczu) z papryką czerwoną i dwiema kromkami pełnoziarnistego pieczywa - 293 kcal

II śniadanie: sałatka Cezar - 168 kcal

Lunch: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem Almette i papryką czerwoną - 462 kcal

Obiad: kasza kuskus (kuskusotto?) z wiosenną mieszanką warzywną - 407 kcal

Kolacja: mniejsza porcja kuskusotta z obiadu - 250 kcal

Razem: 1581 kcal

Woda: 2,25 l

Trening: joga - 168 kcal

Kroki: 4311

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) = 1,50 zł

Tak wyglądał dzień wczorajszy. Mam nadzieję, że dzisiejszy nie będzie gorszy...

1 grudnia 2017 , Komentarze (6)

Witam Was kochane! Przepraszam, że tak znikłam ostatnio. Zaczęłam nowy projekt, który miałam w głowie już od dłuższego czasu i pochłania on większość mojego wolnego czasu. Na razie nie będę zdradzać co to, jak uda mi się go rozkręcić to wtedy powiem.

Słabo mi się robi na myśl o nadrabianiu tygodniowych zaległości, więc nie będę tego robić. Dietę trzymałam (poza kilkoma ciasteczkami we wtorek), ćwiczyłam kiedy się dało, ale niestety moja organizacja dnia nie pozwala mi ćwiczyć codziennie. Wczoraj był dzień oficjalnego ważenia, waga pokazała 61,9 kg, czyli 0,9 kg mniej niż w poprzednim tygodniu (fanfary)! Jestem bardzo zadowolona. Tak bardzo byłam zadowolona, że wczoraj zrobiłam ostatni cheat meal listopada :P Ale był film wieczorem z ukochanym (trzeba było odświeżyć "Przebudzenie Mocy" skoro wybieramy się za dwa tygodnie do kina na nową część), więc do filmu pojawiły się frytki i piwko... dziś na wagę bałam się stanąć, ale nie żałuję, spędziliśmy razem naprawdę miły wieczór :)

Co do mojego funduszu książkowego to doliczając wynik za ostatni tydzień i premię za sumienne, całomiesięczne trzymanie się z dala od słonych przekąsek wyszło 28 zł. Wczoraj wieczorem z przyjemnością zamówiłam sobie książkę za 27,93 zł (jak Bonito ją przygotuje i będę mogła odebrać to się pochwalę), tak więc grudzień zaczynam z czystym kontem. Teraz, po miesiącu, mam pewne przemyślenia i odrobinę zmienię stawki i rzeczy tymi stawkami objęte, ale to w następnym wpisie.

I to chyba tyle na dziś. Jestem dziś w pracy sama, nie ma ani mojej managerki ani szefa, więc jak się uwinę z robotą to postaram się do Was wpaść i ponadrabiać zaległości. A na razie trzymajcie się ciepło :)

25 listopada 2017 , Komentarze (11)

Dzień udany niestety tylko dietowo - bo nastrój miałam taki, że chciałam pobić i pogryźć każdego, kto wchodził do biura :P Ale pomogło mi to podjąć decyzję o zmianie pracy. Myślałam o tym już od jakiegoś czasu i w sumie decyzja zapadła już dawno, ale wciaż się ociągałam ze zrobieniem czegokolwiek. Ale wczorajszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że moja firma jest chora a reakcja szefa na moją prośbę o podwyżkę przelała czarę goryczy (chociaż w końcu obiecał mi, że "jakąś tam podwyżkę mi da") i dziś wieczorem, gdy wrócę od rodziców zamierzam uaktualnić moje CV i zacząć się rozglądać za czymś innym. Yay! Sama ta decyzja poprawiła mi humor :)

Ale wróćmy do tematu. Dzień zaliczam do dietowo udanych, bo wszystko poszło jak trzeba - menu zbilansowane, kalorie ok, trening był i wreszcie osiągęłam mój dzienny cel kroków, z którym miałam problem od jakiegoś czasu. Do tego dziś rano waga pokazala świetny wynik, więc jestem baaardzo zadowolona. Oto mój wczorajszy dzień:

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem konserwowym, papryką konserwową i oliwkami, z pieczywem pełnoziarnistym - 379 kcal

II śniadanie: sałatka wiosenna z sosem jogurtowym z Awiteksu (brokuł, jajko, pomidor, ogórek, rzodkiewka, kapusta pekińska) - 225 kcal

Obiad: 3 kromki żytniego pieczywa z serkiem Łaciate i ogókiem - 384 kcal

Kolacja: ryż brązowy z "potrawką" z brokuła i brukselki, z odrobiną prażonej cebulki - 591 kcal

Razem: 1579 kcal

Woda: 2,5 l

Trening: power walk + Jillian Michaels 30 Day Shred lvl 1 - 555 kcal

  

Kroki: 7193

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) + 50 gr (kroki) = 2 zł (razem: 20 zł)

Jestem normalnie z siebie dumna :D Za chwilę lecę zrobić kolejny dzień Shreda ze wspaniałą Jillian Michaels, potem na zakupy z mamą, na mecz z tatem i jak wrócę wieczorem to zaglądnę co tam u Was słychać :) Udanego weekendu!

24 listopada 2017 , Komentarze (19)

Witam, kochane :) U mnie kolejne urodziny, tym razem mój tata obchodzi - jak oznajmił - 39 urodziny. W sumie skłamał tylko o dwa "oczka" - tyle, że w pierwszej cyfrze ;) Z tej okazji pojechałam wczoraj po pracy do rodziców z drobnym upominkiem i posiedziałam chwilę. Oczywiście mama musiała mnie nakarmić a tata z tej okazji otworzył wino i tak się to wszystko złożyło, że jak wróciłam do siebie to było tak późno, że znowu nie poćwiczyłam. Beznadziejnie. Dziś muszę zrobić coś ekstra za te dwa dni bez treningu.

Dietowo było nawet fajnie poza kolejnym alkoholem, za który znowu będę musiała wyjmować z mojego funduszu książkowego :/ Ale co zrobić jak wszyscy na raz mają urodziny?

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i pieczywem pełnoziarnistym - 381 kcal

II śniadanie: 2 jabłka - 150 kcal

Lunch: 3 kromki żytniego pieczywa z serkiem Łaciate i ogórkiem - 424 kcal

Obiad: pęczotto z pieczarkami mojej mamy - 246 kcal

Kolacja: grochówka mojego wspaniałego mężczyzny - 343 kcal

Razem: 1545 kcal + lampka wina i piwo

Woda 2,20 l

Trening: power walk (znalazłam to określenie u jednej z Was i pozwoliłam sobie je "ukraść", dużo lepiej oddaje charakter aktywności niż słowo "spacer") - 320 kcal

  

Kroki: 5627

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) - 1,50 zł (alkohol) = -50 gr (razem: 18 zł)

Co do soli i zatrzymania wody w poprzednim wpisie, to oczywiście miałam rację - dziś rano waga pokazała mniej o 0,6 kg niż wczoraj. Ach, głupia dziewczyna, żeby akurat na oficjalne ważenie... Ech. Trudno. Walczymy dalej :)

23 listopada 2017 , Komentarze (16)

Witam Was, kochane. Wszystko przeciwko mnie w tym tygodniu :P Miałam jakieś problemy techniczne wczoraj, od samego rana nie widziałam mojego pamiętnika. Ładował się tylko nagłówek i stopka i nic pomiędzy nimi. Na szczęście ludzie z pomocy technicznej Vitalii zadziałali i dziś już wszystko śmiga, za co niniejszym serdecznie im dziękuję :) Padł na mnie blady strach, przyznam szczerze, bo ten pamiętnik jest moją najważniejszą kotwicą, która wciąż trzyma mnie przy diecie. Gdyby mi go coś zjadło to nie wiem jakbym sobie poradziła...

Druga sprawa to już moja własna skończona głupota. Wiedziałam, że dziś rano mam oficjalne ważenie. Wiedziałam, że nie będzie jakieś super po całym weekendzie świętowania. I mimo to wymyśliłam wczoraj na obiad frytki z piekarnika z taką ilością soli, że w jeden dzień waga skoczyła pół kilo w górę. No przecież sól = zatrzymana woda. Zwłaszcza, że ja generalnie na codzień soli nie używam w ogóle. No i masz babo placek, dziś rano waga 62,8 kg i muszę pasek w górę przesunąć. Ale to moja wina, następnym razem będę się w środowy wieczór pilnować.

Przez te problemy techniczne narobiło mi się zaległości, więc jedziemy w tym koksem ;)

Poniedziałek

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i pieczywem pełnoziarnistym - 349 kcal

II śniadanie: banan i jabłko - 197 kcal

Obiad: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem Almette i pomidorem - 441 kcal

Przekąska: masło orzechowe - 114 kcal

Kolacja: jaglanotto z mieszanką warzywną - 450 kcal

Razem: 1551 kcal

Woda: 2,5 l

Trening: Jillian Michaels 30 Day Shred lvl 1 (dzień 1) + joga - 285 kcal

 

Kroki: 5092

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) = 1,50 zł (razem: 19,50 zł)

Wtorek

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i pełnoziarnistym pieczywem - 353 kcal

II śniadanie: sok pomidorowy i banan - 186 kcal

Obiad: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem Almette i pomidorem - 442 kcal

Przekąska: masło orzechowe - 120 kcal

Kolacja: gryczanotto z mieszanką orientalną - 477 kcal

Razem: 1578 kcal + 2 piwa i drink

Woda: 2,25 l

Trening: Jillian Michaels 30 Day Shred lvl 1 (dzień 2) - 243 kcal

Kroki: 5563

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) - 2 zł (alkohol) = -50 gr (razem: 19 zł)

Środa

Śniadanie: serek wiejski z pomidorem i pieczywem pełnoziarnistym - 355 kcal

II śniadanie: sok jabłkowo-marchwiowy i banan - 243 kcal

Obiad: 3 kromki pełnoziarnistego pieczywa z serkiem Almette i ogórkiem - 407 kcal

Kolacja: frytki z piekarnika - 591 kcal

Razem: 1596 kcal + 2 piwa

Woda: 2,25 l

Trening: brak

Kroki: 4163

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) - 1,50 zł (alkohol) = -50 gr (razem: 18,50 zł)

Nie ćwiczyłam wczoraj. Strasznie źle się czułam, bolał mnie każdy mięsień, ale nie jak zakwasy, tylko jak grypa. W dodatku było mi strasznie zimno, siedziałam w bluzce, swetrze i pod kocem i wciąż trzęsłam się z zimna. Bałam się, że coś mnie rozbiera, więc odpuściłam. Czy dziś poćwiczę nie wiem - dziś są urodziny mojego taty (mamy w rodzinie pociąg do listopadowych chłopców :D ), więc wpadnę z wizytą i nie mam pojęcia ile mi zejdzie. Na wszelki wypadek, gdybym wróciła późno, zrobiłam mały power-walk z rana i spaliłam 180 kcal, więc źle nie jest :) To chyba wszystko, lecę teraz poczytać co tam u Was :)

20 listopada 2017 , Komentarze (29)

Helloł, kochane. Oj, pozwoliłam sobie poświętować całe dwa dni, ale nie codzień mój mężczyzna kończy 30 lat. Poświętowaliśmy trochę sami w piątek wieczorem, poświętowaliśmy trochę w sobotę z moimi rodzicami, potem wieczorem znowu sami. I na niedzielę mi parę smakołyków zostało, to dojadłam i wyszło niedietetycznie. Ale trudno, trzeba się przyznać, obiecać poprawę i walczyć dalej. Piątek i sobotę pomijam, naprawdę okazja była wyjątkowa. Na niedzielę już nie mam usprawiedliwienia. Wyglądała następująco:

Śniadanie: jajecznica z 3 jaj z cebulką i pieczywem żytnim - 481 kcal

Obiad: kasza jaglana ze stogonowem mojej mamy - 711 kcal

Kolacja: ciasto snickers, oczywiście mojej mamy - 804 kcal (wartość orientacyjna, tak na oko, Fitatu nie ma takiego ciasta, więc wprowadziłam jako ciasto 3-Bit)

Razem: 1997 kcal

Woda: 2,20 l

Trening: brak, chociaż tak z głupa wpadło mi do głowy zmierzyć ile spalam podczas sprzątania, ustawiłam ciągły pomiar tętna, po czym zabrałam się i posprzątałam kuchnię, sypialnię, salon, odkurzyłam i umyłam podłogę w kuchni, łazience i na przedpokoju - wynik: 576 kcal

Kroki: 1139

Fundusz książkowy: -50 gr (kalorie) - 50 gr (kroki) = -1 zł (razem: 18 zł)

Dziś po pracy wizyta w bibliotece, więc pewnie w domu będę trochę później, ale z drugiej strony Mój pracuje na popołudnie, więc mam wolną chatę. Nie wiem jak mi to wyjdzie, ale pomyślałam, że został miesiąc do świąt, spróbuję więc jeszcze raz poćwiczyć z Jillian Michaels. Te ćwiczenia mają jedną ogromną zaletę - są krótkie. A mnie czasu zawsze szkoda. Jutro pewnie nie będę się ruszać znowu :D Zobaczymy.

17 listopada 2017 , Komentarze (14)

Nareszcie piątek! Mam już serdecznie dosyć tego tygodnia, chcę wreszcie trochę odpocząć. Jeszcze @ o sobie przypomina, nie dość, że boli brzuch, to boli cała dolna część pleców. A tu wieczorem trzeba na zakupy a jutro do rodziców poświętować urodziny Mojego. Ech. Na pewno wpadnie jakieś alko, i dziś i jutro, ale cały tydzień grzecznie abstynenciłam, więc nie zamierzam mieć wyrzutów sumienia. W końcu nie codzień mój facet kończy 30 lat. Trening udało mi się wczoraj zrobić, co więcej, tak mnie wieczorem krzyże bolały, że o 20 śmignęłam na dywan doprawić szybką sekwencją jogi na ból dolnej części pleców. Ulga natychmiastowa, jednak joga jest zajebista w takich momentach. Jedzeniowo też było ok, więc jestem z wczorajszego dnia zadowolona. Z resztą oceńcie sami :)

Śniadanie: całonocna owsianka z cynamonem, siemieniem lnianym i rodzynkami - 423 kcal

II śniadanie: jabłko i chipsy z suszonych pomidorów - 150 kcal

Obiad: 3 kromki pieczywa żytniego z serkiem Łaciate i ogórkiem - 404 kcal

Podwieczorek: byłam tak głodna po treningu, że nie czekając na kolację wsunęłam łyżkę masła orzechowego :D - 120 kcal

Kolacja: pełnoziarnisty makaron z cebulką i szpinakiem posypany płatkami drożdżowymi - 441 kcal

Razem: 1540 kcal

Woda: 3 l

Trening: 20-minutowy trening całego ciała z Mel B + ćwiczenia rozciągające z Mel B + joga - 365 kcal

 

Kroki: 5696

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) = 1,50 zł (razem 19 zł)

W ten weekend prawdopodobnie wykorzystam drugi cheat day w tym miesiącu - w końcu nie będę dietować gdy mój mężczyzna obchodzi urodziny :) Zwłaszcza, że zażyczył sobie zamiast tortu swoją ulubioną zapiekankę ziemniaczaną na obiad, a to strasznie kaloryczna rzecz, z całym kubkiem śmietany, dużą ilością boczku i górą żółtego sera. Ale raz się żyje, a ja zbyt tę zapiekankę lubię, żeby z niej rezygnować na rzecz dietetycznego posiłku. No i tyle mam chyba do powiedzenia. Życzę Wam wszystkim udanego weekendu :)

16 listopada 2017 , Komentarze (23)

Dzień dobry, Vitalijki! Dziś czwartek, a to oznacza, że dziś dokonuję oficjalnego, cotygodniowego ważenia. Wczoraj koło południa nawiedziła mnie @, więc nie wiem na ile wynik jest miarodajny i czy może coś z tego zejdzie jak się pozbędę wody. Ale wynik to wynik i trzeba go zapisać. A więc, dzisiejszego poranka waga pokazała 62,3 kg. Jest to -0,4 kg od ostatniego ważenia i równie 6 kg od początku odchudzania. W sumie jestem zadowolona. Waga idzie w dół, nie w górę, a że wolno to może i lepiej. Pasek przesunięty, walczymy dalej :)

Mimo @ zebrałam się wczoraj na krótkie cardio i po raz kolejny stwierdziłam, że moja kondycja wyjechała na wakacje. Zakwasy dalej mam, przeniosły się tylko w nowe miejsca po wczorajszych ćwiczeniach :D Dziś wrócę trochę później, bo muszę po pracy coś załatwić i jeszcze skoczyć po jajka, a potem bawić się w smażenie kotletów mielonych dla Mojego, ale trening mam zamiar upchnąć. Trzeba te zakwasy rozćwiczyć raz a dobrze.

Moje wczorajsze menu prezentowało się następująco:

Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem i pełnoziarnistym pieczywem - 346 kcal

II śniadanie: chipsy z suszonego buraka i jabłko - 134 kcal

Obiad: 3 kromki pieczywa żytniego z serkiem Łaciate, ogórkiem i kiełkami z własnej hodowli - 419 kcal

Kolacja: makaron pełnoziarnisty z sosem z pomidorów, cebuli i papryki, posypany płatkami drożdżowymi - 605 kcal

Razem: 1503 kcal

Woda: 2,25 l

Trening: 15-minutowe cardio z Mel B - 144 kcal

Kroki: 6271

Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) + 50 gr (kroki) = 2 zł (razem 17,50 zł)

I tak to wygląda. Póki co @ za bardzo w kość nie daje, więc może wieczorem poćwiczę trochę dłużej niż wczoraj. Miałam zamiar z okazji 100 dnia mojego odchudzania porobić pomiary, ale chyba nie ma sensu się mierzyć gdy jestem cała napuchnięta jak balon. Zwłaszcza, że dopiero wracam do aktywności fizycznej po dłuższej przerwie i z pewnością lekko sflaczałam tu i ówdzie. Myślę, że pomiary odłożę do czwartku, 7 grudnia. Będą to równe 4 miesiące odchudzania bez 1 dnia. Może jakieś zdjęcia nawet porobię i zobaczymy jak daleko zaszłam i ile drogi mam przed sobą :)