Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dziewczyna. Dwie ręce ma, dwie nogi ma. I brzuch większy niż by sobie życzyła. Wraz z chłopakiem i kotem wynajmuje mieszkanie, na które stać ją tylko w teorii. Mimo wszystko szczęśliwa.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 51978
Komentarzy: 1954
Założony: 25 czerwca 2016
Ostatni wpis: 19 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Cathwyllt

kobieta, 35 lat, Kraków

170 cm, 73.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 maja 2019 , Komentarze (14)

Heloł, wracam po raz 5453168445672. Czy kogoś to jeszcze dziwi? Na pewno nie mnie. Ok, chwila szczerości. Nie mam czasu tu zaglądać regularnie, ale tęsknię za Wami. Miałam fantazję wrócić i coś naskrobać, więc oto jestem. 18 maja 2019 zobaczyłam na wadze 76 kg i delikatnie mówiąc, się wku*****m. Ale czara goryczy wypełniała się od dłuższego czasu. Problemy z nieregularnym okresem, okropny ból pleców w pracy przy biurku, z łózka rano też wstawałam połamana, kiepska kondycja cery. Wszystko to zwaliłam na beznadziejną dietę. Na coś trzeba było.

I się wzięłam za siebie. Zaraz po ważeniu złapałam za metr krawiecki i pomierzyłam strategiczne punkty. Potem ściągnęłam nową apkę, która oprócz kcal i podziału na makra pokazuje również wszystkie witaminy i składniki mineralne i postanowiłam pracować nad tymi, których w mojej diecie nie ma wystarczająco. Na koniec odgrzebałam stare pliki z treningiem Jillian Michaels i moje hantelki. Uznałam, że zaczynianie od czegoś spokojnego, bo dawno nie ćwiczyłam to totalny bullshit. Zawsze tak robiłam i zawsze kończyło się klapą. Tym razem postanowiłam ruszyć z kopyta.

I? Cóż. Oczywiście przyszła wczoraj @ i waga ani myślała w zeszłym tygodniu spadać. Ale tym razem się zawzięłam i robiłam swoje. Uparłam się - coś nowego - że okres nie jest żadną wymówką, żeby odpuścić trening i sumiennie wczoraj poćwiczyłam, a nawet dorzuciłam bonusowo zestaw na boczki. I po raz pierwszy w życiu po ćwiczeniach nie padłam bez sił na kanapę. Nie wiem co się stało, ale po treningu byłam pełna energii. I chyba poczułam te legendarne endorfiny po wysiłku fizycznym, bo gotując potem obiad żartowałam sama do siebie na głos i udawałam vlogującą youtuberkę. Tak sobie myślę, że może w końcu coś w głowie mi się przestawiło i to całe odchudzanie wreszcie wypali.

Dieta idzie nieźle. Kolejna nowość w moim życiu - sterczę w kuchni przez pół godziny każdego wieczora przygotowując sobie sałatki do pracy na lunch. Staram się celować w 1600 kcal, ale nie robię tragedii, że czasem jest 1400 a czasem 1800. W niedzielę nawet pozwoliłam sobie na cheat meal i piwo, czym dobiłam chyba do 3000 - czasem trzeba i tak. Efektów na wadze na razie nie widzę dzięki @, jest około pół kilo mniej. Ale prawie już nie czuję bólu pleców w pracy i to mnie cieszy nawet bardziej niż spadek na wadze.

Nie wiem jak często będę w stanie przychodzić. Raczej nie codziennie z pełnym fotomenu, jak kiedyś - pewnie gdy będę miała coś istotnego do powiedzenia. Nie, żebym dziś powiedziała cokolwiek istotnego... Nie wiem też jak często będę miała czas wpadać do Was, ale czytać przynajmniej się postaram. Z resztą czytałam też jak mnie nie było, chociaż trochę wstydziłam się komentować po tych ciągłych zniknięciach i powrotach. Introwertyk level: master. Cała ja. Ok, kończy się moja sałatka, a co za tym idzie - moja przerwa na lunch, więc i ja kończę tą bezsensowną paplaninę. W każdym razie fajnie Was widzieć :)

8 marca 2019 , Komentarze (3)

Drogie Vitalijki, wszystkiego najlepszego z okazji naszego święta!

Ja dziś dzień kobiet, jak wiecie, będę świętować z moją fantastyczną mamą podczas kawy na mieście. Dlatego, nie chcąc targać po kawiarniach ze sobą pojemniczków po jedzeniu, żywię się dziś dobrociami z Awiteksu. Wiem, wiem, nie wiadomo co w środku, ale nawet jeśli to nie w pełni naturalne, to i tak widok świeżych warzyw napawa optymizmem, a jakie to pyszne... Raz na jakiś czas można, więc jutro wreszcie zobaczycie coś poza moja standardową owsianką i kanapka z serem :D

Zapowiadałam, że porządnie poćwiczę i porządnie poćwiczyłam, godzinę zajął mi trening i spaliłam tyle kalorii, że... ok, trochę wstyd się przyznać, ale uznałam, że mogę sobie pozwolić na małe piwko wieczorem. Potem się zastanawiałam co mi na mózg padło, ale i tak spaliłam wczoraj ponad 400 kcal więcej niż zjadłam, więc w sumie nic się nie stało. Ty bardziej, że waga identyczna jak wczoraj - tak ważę się codziennie, bo tak już jestem przyzwyczajona i motywują mnie drobne spadki. Próbowałam to zmieniać, ale w sumie po co? W każdym razie dziś już muszę się pilnować, bo czasu na trening nie będzie.

Ok, bo trochę dziś chaos mi się tutaj wdarł, ale nic dziwnego, jestem okropnie roztrzepana od rana. Ale jedziemy z jadłospisem z wczoraj:

Śniadanie: całonocna owsianka z nasionami chia, cynamonem i bananem - 415 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym i pomidorem - 396 kcal
Przekąska: baton proteinowy - 218 kcal
Kolacja: brązowy ryż z mieszanką warzywną i mozzarellą - 588 kcal
+ piwo - 215 kcal

Razem: 1833 kcal

Trening: trening z taśmą Ady Palki + ABS z Mel B + pupa z Mel B + szybka joga na kręgosłup - 619 kcal

    

Tak to wygląda, kochane. W sumie mimo potknięcia w postaci piwa jestem zadowolona. Myślę sobie, że muszę się niedługo zmierzyć. Mierzyłam się jakieś dwa tygodnie przed powrotem na Vitalię, może chociaż z pół centymetra coś drgnie.

W weekend czeka mnie wielkie sprzątanie, ale postaram się dodać do tego również pełnoprawny trening. Muszę umyć podłogi, okna, szafki w kuchni... Bo przychodzi właścicielka mieszkania przedłużyć umowę. Nie chce mi się, zwłaszcza te okna mnie przerażają, ale co zrobić? No dobrze, pora zrobić kubeczek yerba mate (wspaniała rzecz na trawienie) i poczytać co tam u Was :) Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kobitki!

7 marca 2019 , Komentarze (11)

Dzień dobry, Vitalijki! Dobra wiadomość na dziś: do weekendu już bliżej niż dalej :) A ja wczoraj wreszcie się ogarnęłam. Dzień był udany zarówno dietowo, jak i treningowo, tyle tylko, że miałam czas usiąść o 22 dopiero, przeczytałam kilka stron i zaraz musiałam wstać, lecieć pod prysznic, przygotować owsiankę na dziś i zrobić kanapeczki do pracy dla mego lubego. Ale mimo wszystko byłam cały wieczór w świetnym humorze i chyba mnie trzyma do dziś :)

Piękna fotka mojego jedzonka i garść statystyk:

Śniadanie: całonocna owsianka z bananem i cynamonem - 393 kcal
Lunch: bułeczka pełnoziarnista z żółtym serem i pomidorem - 396 kcal
Przekąska przedtreningowa: baton proteinowy - 221 kcal
Kolacja: makaron pełnoziarnisty z pesto i mozzarellą - 609 kcal

Razem: 1620 kcal

Trening: trening z taśmą Ady Palki (259 kcal) + joga (249 kcal) = 508 kcal

    

Plan na wczoraj był trochę inny, bo oprócz treningu z taśmą miałam machnąć abs-y i pupę z Mel B, ale strasznie słaba się czułam. Nie wiem, groszy dzień, niskie ciśnienie, licho wie, ale dostałam zadyszki już przy rozgrzewce, więc zamieniłam Mel B na jogę. O ja naiwna! Joga trwała 7 minut dłużej niż trening z taśmą a spaliłam prawie tyle samo i zasapałam się koncertowo, niewiele więc wyszło z mojej taryfy ulgowej :D Dziś znowu mój luby pracuje na popołudnie, więc mam wolną chatę do 23, a to oznacza porządny trening :) Jeszcze nie wiem jaki, ale jestem absolutnie oczarowana treningiem Ady Palki, więc to zrobię na pewno. Jakby ktoś był ciekawy, chodzi o ten filmik:

Polecam, bo mięśnie pracują, a taka zajefajna taśma na Allegro kosztuje 15 złotych.

Jutro dzień beztreningowy, bo umówiłam się z mamą na kawę po pracy a o północy ćwiczyć nie będę :) Ale może pochodzimy trochę po mieście. A na kawie obiecuję być grzeczna, żadnych cappuccino, żadnych szarlotek, chociaż jeśli zajdziemy do baru to  może się na piwko z okazji piątku skuszę. A w sobotę znowu siedzę sama od 13 do 23. Niefajnie, ale będą warunki do ćwiczeń i może jakichś eksperymentów w kuchni. Zobaczymy.

A tymczasem lecę zaglądnąć do Was kochane. Udanego dzionka :)

6 marca 2019 , Komentarze (15)

Ok, drogie Vitalijki, to chyba właściwy moment, żeby powiedzieć gdzie byłam jak mnie nie było i dlaczego zaglądanie na Vitalię mi nie wychodzi. Być może część z Was pamięta, że zanim zniknęłam na rok, wspominałam coś o moim małym projekcie... Cóż, trochę mam opory przed użyciem słowa "blogerka", bo z jakichś powodów zyskało ostatnimi czasy bardzo negatywny wydźwięk, ale tak - założyłam bloga i konto tematyczne na Instagramie. O czym piszę? O książkach oczywiście (ktoś pamięta mój "fundusz książkowy"?). Czytam, wrzucam zdjęcia, piszę recenzje, hobbystycznie rzecz jasna. Nie zamierzam zostawać blogerką/instagramerką na pełen etat :) I na ten właśnie projekt szła moja energia i praktycznie cały mój czas. Bo trzeba było nie tylko rozkręcić profile w internecie, ale trzeba było mieć i o czym pisać - trzeba było czytać. To akurat robiłam z przyjemnością, ale... no cóż... żeby przeczytać 102 książki w 2018 roku trzeba było trochę czasu poświęcić. Sama "opieka" nad blogiem, pisanie recenzji, robienie zdjęć i aktywność na Instagramie zajmują mi średnio 1,5-2 godziny dziennie. To i tak mniej niż na początku, więc pomyślałam, że czas wrócić na Vitalię. Tylko to okazało się wcale nie takie proste. Bo samo liczenie kalorii i planowanie posiłków czasu zbyt wiele nie zajmuje, ale już gotowanie dwóch obiadów i treningi owszem.

I dlatego znowu przez kilka dni mnie nie było, ale oczywiście waga skoczyła do góry i zrozumiałam, że muszę spiąć poślady i jakoś znaleźć czas na obie rzeczy. Nie jestem do końca pewna jak to zrobię, ale może powoli wypracuję coś, co działa. Może nie będę wrzucała jadłospisu codziennie, albo zacznę słuchać audiobooków podczas ćwiczeń. Zobaczę. Z pewnością nie chcę zaniedbywać moich profili - tym bardziej, że nareszcie osiągnęłam ten etap, w którym wydawnictwa zaczynają pisać do mnie z propozycjami recenzji. Ale nie mogę też pozwolić, żeby mój tyłek dalej rósł. Cóż, jak się postaram to na pewno dam radę. Bo kto, jak nie ja?

Nie wiem czy jesteście ciekawe moich wypocin, ale zostawię linki w razie gdyby ktoś chciał mnie podglądnąć: blogInstagram :)

Wspomniałam, że moja waga skoczyła w górę... Cóż, może nie liczyłam kalorii co do drugiego miejsca po przecinku, ale starałam się pilnować, więc trochę mi smutno. Jednak czekam na @, może to coś tłumaczy. Problem w tym, że... moja @ miała być trzy dni temu. Zaczynam się bać. Nie odchodzę na razie od zmysłów tylko dlatego, że tuż przed świętami przydarzyło mi się coś podobnego. @ spóźniła się tydzień, ale wszystkie trzy testy ciążowe, jakie zrobiłam, dały wynik negatywny. W końcu wybrałam się do ginekologa, który zdiagnozował przemęczenie i dał mi takie sprytne tabletki, które w przypadku ciąży miały ją podtrzymać, a w przypadku jej braku @ miała "wyskoczyć". @ wyskoczyła dwa dni później. Mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo, ale po pracy chyba pójdę po test. Trzymajcie kciuki dziewczyny. Znaczy - jak chyba każda kobieta chcę mieć dziecko, ale nie teraz. Kiedyś. Zdecydowanie nie teraz! Wiem, że czas mi się powoli kończy bo 30 na karku, ale bez jaj, nie tak z zaskoczenia!

Ech, w każdym razie to chyba tyle jeśli chodzi o ten chaotyczny wpis. Dziś od rana grzecznie zapisuję kalorie i pstrykam ładne fotki posiłków. Wieczorem będę myśleć jak to wszystko razem ogarnę. Tymczasem trzymajcie się Vitalijki, zaraz lecę poczytać co u Was :)

26 lutego 2019 , Komentarze (8)

Dobry wieczór, Vitalijki! Cud, że znalazłam czas by tu wpaść i napisać parę słów. Wczoraj dzień bardzo udany, było fajnie i dietowo i treningowo, więc może jedźmy z tym koksem od razu:

Śniadanie: owsianka z łyżką niskosłodzonego dżemu dyniowego mojej mamy, cynamonem i rodzynkami - 415 kcal
Lunch: bułka wieloziarnista z serem żółtym i pomidorem - 434 kcal
Przekąska: baton Go On Protein - 221 kcal (zapomniałam sfotografować)
Kolacja: kasza owsiana z mieszanką warzywną i kurczakiem - 526 kcal

Razem: 1596 kcal

Trening: joga + trening na gumach Anny Lewandowskiej (1 seria) - 414 kcal

   

Tak to wygląda. Dziś treningu brak bo nie znalazłam czasu, ale zrobiłam sobie chociaż po pracy szybki spacer (poczta - spożywczak - apteka) i wypociłam 260 kcal. Nie będzie jutro screena ze spalonymi kaloriami, więc musicie uwierzyć na słowo, bo przesiadłam się dziś na nowy sprzęt i niestety wcięło mi hisotrię moich treningów :( Generalnie nic się nie stało, ale nie wiem ile dziś spaliłam bo nie mam ani treningu ani kroków, więc słabo. Ale myślę, że koło 1900 kcal.

Jutro muszę potrenować za dziś i za czwartek, kiedy idę do rodziców zaznajomić mamę z odziedziczoną po mnie komórką. To będzie ciekawe, bo nabawiłam się najbardziej niewiarygodnego urazu w mojej karierze. Wczoraj podczas treningu próbowałam szybko przyjąć pozycję do kolejnego ćwiczenia, która polegała na klapnięciu tyłkiem na taśmie i ćwiczeniu tricepsów. A że się spieszyłam i zzipana już byłam cała, to straciłam równowagę i klapnęłam moim ważącym 70 kilo tyłkiem nie na taśmę, a na swój nadgarstek i wbiłam sobie opaskę monitorującą w rękę. Ona ma taką wredną wypustkę do mierzenia tętna a na nadgarstku niewiele ochronnego tłuszczyku, więc zabolało. I boli cały czas, dotknąć się nie mogę, mam wielkiego siniaka xD Ja to jestem specjalna jednak.

Ok, muszę kończyć, bo czas kolacji mojego futrzaka minął pół godziny temu i żyć mi nie daje - siedzi tuż obok i miauczy prosto do ucha i podskrobuje pazurkami. Znacie Tofika? Poznajcie:

Tak więc lecę karmić moje kocie dziecko a Wam życzę udanego wieczoru!

25 lutego 2019 , Komentarze (5)

Mam okropny dzień, Vitalijki. Mam beznadziejny humor, nic mi nie wychodzi, pech mnie prześladuje od rana. A to autobus uciekł, a to kolejka na poczcie, a to w pracy się pomyliłam, w domu szukałam przez pół godziny płynu do płukania, który stał obok pralki, buty mnie obtarły a gotowanie obiadu zajęło dwa razy dłużej niż powinno. Do tego nie jestem już sama w pracy, wróciła moja zakichana kierowniczka i nie mogę już sobie siedzieć przy kubku herbatki i poczytywać co tam u Was :( 

A humor mam beznadziejny już od wczoraj, bo moja durna siostra z jakichś powodów wszystkim powiedziała, że kończy pracę o 17, tylko mnie, że o 15. Spokojnie byłaby po 16, moglibyśmy złożyć mamie życzenia urodzinowe i ja przed 17 mogłabym się zwinąć, żeby zrobić obiad Mojemu po odespaniu nocki i trochę ogarnąć mieszkanie, czego nie zdążyłam zrobić w sobotę. A jak się okazało, że jednak siedzi do 17 i będzie po 18, to się zebrałam i poszłam. Mamie złożyliśmy z tatem życzenia już rano i dostała część prezentu, więc wszystko było ok. Napisałam tylko do siostry dlaczego mi nie powiedziała, że pracuje do 17, inaczej bym sobie wszystko ułożyła, może przyszłabym na sam wieczór albo w ogóle życzenia byłyby w sobotę. A ona nagle na mnie naskoczyła, że ile ja mam lat, że nie mogę 10 minut dłużej zostać, że myślę tylko o sobie, żebym dorosła, że ja sobie nie wyobrażam jak mnie ludzie postrzegają i czego nie mówią mi w twarz i tak dalej. No ja zgłupiałam. Zarzuca mi egoizm siostra, która nie potrafiła nawet powiedzieć głupiego "sorry, pomyliłam się" czy "sorry, musiałam zostać dłużej" czy cokolwiek się stało, za to oczekuje, że ja na jej skinienie rzucę wszystko, zostawię bajzel w domu i nie ważne, że obiad zrobię na 21, ale będę czekać aż ona łaskawie wróci. Pomijam już wszystkie obelgi, jakimi mnie obrzuciła. Wkurzyłam się jak dawno - ona zawaliła, a ze mnie robi najgorszego człowieka na świecie, zupełnie jakbym popełniła jakąś straszliwą zbrodnię a nie po prostu złożyła mamie życzenia wcześniej. I strasznie przykro mi się też zrobiło i humor mam beznadziejny do dziś.

No, musiałam się wyżalić. Najgorzej, że wróciłam do domu roztrzęsiona, Mój podsunął mi piwko, potem drugie, jakieś winko, jak już się napiłam to podsunął mi orzeszki, potem zrobił tosty z serem... A ja jak skończona idiotka wszystko w siebie wepchałam. Milion kalorii. Straciłam połowę tego, co udało mi się osiągnąć w zeszłym tygodniu i od rana siedzę i zastanawiam się jak mogłam być taka głupia. I dlaczego do cholery jedno głupie fiksum-dyrdum mojej skretyniałej siostry aż tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Rany, weź się w garść, dziewucho!

Ok. W każdym razie nie mam dla Was menu z wczoraj, bo nie ma sensu próbować go odtworzyć. Dziś od rana wróciłam na właściwą ścieżkę, zaraz po powrocie do domu zrobiłam trening z taśmą gumową pożyczoną od taty a potem strzeliłam sobie sesję jogi. I po tym treningu będą zakwasy, już czuję. Znalazłam w internetach trening na gumach Anny Lewandowskiej, pomyślałam, że 20 minut to tak akurat na pierwszy raz, bo przecież ćwiczę od całego tygodnia, a guma to jak trening z obciążeniem, to nie ma co szaleć. I po tych 20 minutach myślałam, że umrę na dywanie. A Lewandowska, bez kropli potu i z prommiennym uśmiechem oznajmia "a teraz powtórz to jeszcze 2 razy". No bez jaj. Nie ma opcji, ta jedna seria mi wystarczyła w zupełności. Jutro ocenimy szkody zakwasowe i zobaczymy czy mogę w ogóle myśleć o drugiej serii w najbliższym czasie :)

To chyba tyle, dziewczęta. Pralka czeka na wywieszenie, obiad dla Mojego na zrobienie (wychodzi z pracy za trochę ponad godzinę), no i prysznic trzeba wziąć zanim wróci, więc musicie mi wybaczyć, ale wpadnę do Was jutro w pracy, może uda mi się stajniaczyć z komórką pod biurkiem. Teraz lecę się zająć robotą. Miłego wieczoru, kochane!

24 lutego 2019 , Komentarze (9)

Dzień dobry, Vitalijki! Nie doczekałam do poniedziałku, który jest moim oficjalnym dniem ważenia, musiałam uaktualnić wagę już dziś, bo - fanfary - oficjalnie dziś rano wyszłam z nadwagi! Oczywiście moja waga prawidłowa to wałeczki, boczki i cellulit, ale jakoś zupełnie inaczej się człowiek czuje ze świadomością, że ma BMI poniżej 25 :) Tak więc pierwszy mały kroczek za mną, następny to 6 z przodu, mam nadzieję, że za dwa-trzy tygodnie osiągnę i ten etap. Trzymajcie kciuki :)

Wczoraj moje plany zmieniały się jak w kalejdoskopie. Ostatecznie stanęło na tym, że idę do rodziców już o 17 i zostaję na niedzielę (nadaję z rodzicowego laptopa teraz), a do tego idę jednak na nogach i to z mamą, która chciała zrobić sobie trening i przyszła po mnie dotrzymać mi w drodze towarzystwa. Narzuciłyśmy dość forsowne tempo i wpadło kolejne 400 spalonych kalorii, więc dzień zaliczam do bardzo udanych. A tak wyglądało moje menu:

Śniadanie: 3 wafle ryżowe z masłem orzechowym i bananem - 394 kcal
II śniadanie: baton Go On Energy - 242 kcal
Obiad: pierś z kurczaka w pomidorach z mozzarellą i ziemniaczki - 529 kcal
Kolacja: dietetyczna zupa krem autorstwa mojej mamy - 68 kcal
Dietetyczny grzeszek: 2 lampki wina - 396 kcal

Razem: 1630 kcal

Trening: spacer + power walk = 1416 kcal

   

Dziś jak już wiecie spędzam dzień u rodziców, od rana nie mogę się z mamą nagadać o odchudzaniu. Przed chwilą robiłyśmy razem w kuchni dietetyczne jajecznice na śniadanie :) Od taty z kolei pożyczyłam taśmę gumową do ćwiczeń, do czego zainspirowała mnie KochamBrodacza - dziękuję! Jutro będę próbować ćwiczyć z nią po raz pierwszy, muszę tylko jakiś fajny zestaw znaleźć na YouTubach. Do siebie wracam wieczorem i mam ambitny plan wracać na nogach, chociaż Mój nie lubi kiedy chodzę sama po ciemku. Ale przecież nie musi o tym wiedzieć :P Nie zagląda tu więc sza. A teraz z okazji niedzieli idę się relaksować. Udanej niedzieli, kochane :)

23 lutego 2019 , Komentarze (12)

Dzień dobry, Vitalijki! Nareszcie weekend, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić :) Ja się dziś od rana jaram, bo choć oficjalny dzień ważenia wypada w poniedziałek, dziś stanęłam sobie na wagę i znowu zobaczyłam spadek. Ale nie to jest najważniejsze. Najbardziej do powrotu tutaj zachęcił mnie fakt, że moje BMI przekroczyło granicę nadwagi. Tak, niestety. W dniu, w którym wróciłam, wynosiło 25,6. Wstyd. A dziś... Dziś doszłam do 25,01, więc wystarczy mi zgubić jeszcze tylko 100 gram i wkroczę znowu w wagę prawidłową! Nie odgrywam jeszcze fanfar, bo choć jestem na granicy, to wciąż po stronie nadwagi, ale jestem blisko :)

Wczorajszy dzień udany, mniej dietowo, bardziej treningowo. Trochę mi wczoraj kalorii zabrakło, nie dobiłam do 1600, mimo że wpadły dwa piwka wieczorem (puścić faceta samego na zakupy...). Za to jeśli chodzi o trening to machnęłam trening całego ciała z Mel B, do tego jej zestaw na pośladki, a zakończyłam jogą na ból pleców i cały ten trening trwał ponad godzinę, więc jestem bardzo zadowolona. Moje wczorajsze menu wyglądało tak:

Śniadanie: całonocna owsianka z masłem orzechowym i cynamonem - 353 kcal
Lunch: serek wiejski z otrębami owsianymi i ogórkiem - 334 kcal
Kolacja: wątróbka z cebulką, do tego konserwowa papryka, oliwki i sałatka z konserwowego ogórka i konserwowej cebulki - 460 kcal
Dietetyczny grzeszek: piwo - 430 kcal

Razem: 1577 kcal

Trening: trening całego ciała z Mel B + pośladki z Mel B + joga = 543 kcal

   

Moje plany na weekend uległy drobnej zmianie - pojadę do rodziców już dziś i zostanę na noc. I tak siedziałabym sama, bo Mój znowu ma nockę, więc przynajmniej będę miała towarzystwo. Nie jest to do końca dobre wyjście, bo planowałam jutro przed wizytą u rodziców machnąć trening, ale może wykombinuję coś innego, jakiś spacer czy coś. Dziś razem z Moim z rana wybraliśmy się na przechadzkę po okolicy, łaziliśmy prawie 2 godziny a ja spaliłam 1000 kcal, więc mogę z czystym sumieniem do końca dnia leżeć do góry brzuchem, a do rodziców pojechać autobusem :) 

Zaraz biorę się za obiadek, dziś pierś z kurczaka zapiekana w pomidorach z mozarellą, pierwszy raz będę robić, ale brzmi super. Nadrobię zaległości w Waszych pamiętnikach wieczorem u rodziców, pewnie i tak akurat wpadnę na ich czas popołudniowej drzemki :D A teraz lecę, zeby zdążyć się ze wszystkim wyrobić przed wyjściem. Udanego weekendu!

22 lutego 2019 , Komentarze (12)

Dzień dobry, Vitalijki! Czujecie już piątkowe rozluźnienie? Ja już się trochę czuję jak na weekendzie :) Wczoraj dzionek poprawny dietowo, ale chyba nie jestem do końca zadowolona. Trochę za mało mi wyszło kalorii, ale po kolacji byłam naprawdę pełna i nie chciałam na siłę dopychać nie wiadomo czym. Mówi się trudno i żyje dalej. Nie było też treningu, bo miałam takie zakwasy, że postanowiłam dać mięśniom odpocząć, miał za to być power walk. Nie wiem czy to, co zrobiłam można nazwać "power", bo byłam okropnie zmęczona po pracy, ale zrobiłam szybki spacer do rodziców w średnim tempie prawie 6 km/h, więc malutkie, malusieńkie cardio było. Niby wszystko ok, ale mam wrażenie, że mogło być lepiej. Chociaż możliwe, że mam po prostu marudny nastrój dziś.

Jedzonko z wczoraj przedstawia się następująco:

Śniadanie: całonocna owsianka z połową małego jabłka, rodzinkami i cynamonem - 441 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym, ogórkiem i oliwkami - 392 kcal
Przekąska: baton Bakalland - 130 kcal
Kolacja: wątróbka drobiowa z cebulką, ziemniaki i sałatka z konserwowego ogórka i konserwowej cebuli - 518 kcal

Trening: spacer - 286 kcal

Razem: 1481 kcal

    

Tak jak mówiłam, mało kalorii, ale cóż zrobić. Próbowałam podzielić wątróbkę na jakieś sensowne porcje i nijak nie wychodziło jak powinno, w końcu uznałam, że z dwojga złego lepiej mniej niż więcej.

Wczoraj poprosiłam moją wspaniałą mamę, żeby wzięła mi w Lidlu kilka rzeczy, bo często w nim bywa, a ja nie mam nigdzie w pobliżu i po pracy odebrałam siatkę pełną pyszności - nie tylko zamówione mleko bez laktozy, ciecierzycę, pesto i masło orzechowe, ale mama ze swojej spiżarni dorzuciła ajvar i zeszłoroczne przetwory :D Tak więc pyszności się szykują na następne dni. Do masła orzechowego dobrałam się od razu i dziś testuję owsiankę orzechową.

W planach na dziś popołudnie z Mel B - chcę zrobić trening całego ciała i dorzucić do tego pupę i abs. Takie są plany, ile zdążę zrobić to się zobaczy. Dziś Mój pracuje na rano i zwykle kiedy musi wstać o 4:00, to po powrocie do domu ucina sobie drzemkę do mojego powrotu. Ja podczas nieobecności mojej kierowniczki pracuję w nieco innych godzinach niż zwykle, więc mam nadzieję, że uda mi się machnąć cały trening zanim moje kochanie wstanie. Weekend może być problematyczny, bo moja kochana matula ma w niedzielę urodziny. I nie dość, że idę na obiad, nad którym nie będę miała kontroli (sama, Mój znowu będzie odsypiał nockę), to z okazji urodzin mama pewnie otworzy wino. A jakby tego było mało, zostaję od razu na "bitwę o Anglię", czyli Manchester vs Liverpool, więc znając tatę bez piwa się nie obejdzie, a na stół wjadą wszelkie chipsy, krakersy i inne paluszki. Znając mamę również ciasteczka. O ile bez przekąsek myślę uda mi się obejść, o tyle bez piwa raczej już nie, bo tata tylko popatrzy smutno i odstawi swoje, żeby nie pić samemu :P Tak więc z pewnością w niedzielę przekroczę limit... A w poniedziałek pierwsze oficjalne ważenie, więc jak to mówią, d*pa zbita.

Ok, wystarczy tych rozkmin. Jest już grubo po 10:00 a ja wciąż przed śniadaniem, najwyższa pora schrupać owsianeczkę. Do usłyszenia jutro :)

21 lutego 2019 , Komentarze (11)

Dzień dobry Vitalijki! Wczoraj dzień jak co dzień, z jednym urozmaiceniem - przez zakwasy nie mogłam wstać z łózka normalnie, musiałam przekręcić się na bok i podnieść na rękach :D Naprawdę od rana czarno widziałam mój trening, ale słowo się rzekło. Jak się chce piwa napić wieczorem, to trzeba wcześniej na zapas odpokutować. No i odpokutowałam - zaraz po powrocie z pracy po cichutku, żeby nie obudzić Mojego odsypiającego nockę, wskoczyłam w strój do ćwiczeń i odpaliłam Skalpel. Nie przepadam za ćwiczeniami z Ewą Chodakowską, ale po pierwsze pasowała mi długość tego programu, po drugie chciałam czegoś, co zaakcentuje nogi i pupę bardziej niż Mel B, a po trzecie nie chciałam budzić Mojego, więc jakiekolwiek podskoki odpadały. Tak więc Skalpel. Nie powiem, ciężko było. Mam świadomość, że po roku bez treningów to ciężko będzie jeszcze przez miesiąc, ale nawet jeśli miejscami odpadałam na 3-4 powtórzenia przed końcem, to przetrwałam cały program. Aż potem przez pół godziny chodziłam trzymając się ścian, takie miałam miękkie nogi i tak mi się trzęsły :D Ale byłam z siebie zaj*biście dumna.

Dziś zaplanowałam dzień przerwy od treningów, ale w sumie głupio mi nic nie robić... I pomyślałam, że zafunduję sobie power walk. I tak miałam wpaść do rodziców odebrać paczkę, więc nie będę się przesiadała na autobus, tylko pójdę na nogach. To nieco ponad 2 km, więc zaliczę dzień jako odpoczynkowy, ale jakiś ruch będzie. A wieczorkiem może joga (trzeba naprawić bolące plecy)? Się zobaczy.

No i tak, skusiłam się na piwko wczoraj, nawet dwa. Ale wliczone do bilansu, więc myślę, że nic takiego się nie stało. Waga dziś dokładnie taka sama jak wczoraj, czyli ani nie zawaliłam, ani się nie odwodniłam :) Reszta mojego wczorajszego menu wygląda tak:

Śniadanie: całonocna owsianka ze słonecznikiem, połową małego jabłka i cynamonem - 358 kcal
Lunch: bułka pełnoziarnista z serem żółtym i ogórkiem - 361 kcal
Kolacja: resztka stir fry (kurczak, cebula, papryka, orzechy arachidowe) z brokułem gotowanym na parze i oliwkami (podbijamy tłuszcze!) - 482 kcal
Grzech dietetyczny: piwo - 430 kcal

Razem: 1632 kcal

    

W sumie ten dzień z piwem wyszedł mi najlepiej pod względem podziału na makra ze wszystkich xD Dziś oczywiście wracamy do trzymania diety bez żadnych grzeszków. Mam nadzieję, że dzień odpoczynku podziała, bo chciałabym się wreszcie pozbyć zakwasów, mała rzecz a jak irytująca... No to z mojej strony tyle, trzymajcie się dziewczęta!