Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nieduża kobietka po pięćdziesiątce, która postanowiła kiedyś, że nigdy nie będzie starą, marudzącą, grubą BABĄ! Do odchudzania skłoniły mnie ciasne spodenki, w których jeszcze w ubiegłym roku chodziłam po górach.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6606
Komentarzy: 256
Założony: 26 marca 2017
Ostatni wpis: 27 marca 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pola789

kobieta, 58 lat, Płońsk

158 cm, 67.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 lutego 2020 , Komentarze (14)

Dzień zaliczony:

1. Zjedzone - 1700 kcal

2. Spalone - 300 kcal

3. Wychodzone - 8000 kroków, czyli 6 km

4. Cukru - trzeci dzień 0 !!! (impreza)

5. FODMAP - 100 %

6. Wypite - 2 litry (kawa, woda, zielona herbata)

7. Owoce, warzywa - zaliczone

8. Spanie - zaraz po prysznicu z masażem :D

I oby tak dalej! Mam dużo energii i jakieś takie pozytywne nastawienie, chyba dlatego, że robię coś dobrego dla siebie 8).

23 lutego 2020 , Komentarze (2)

Po upojnym walentynkowym weekendzie i rozpuście (między innymi ciastowo-słodyczowej) weszłam na wagę i przeżyłam szok - 66,6 (szloch). Niektórzy twierdzą, że trzy  szóstki to liczba szatana i ja tak ją odebrałam! Chyba mnie opętało żeby dojść do takiego wyniku... Mózg się wyłączył, silna wola została przysypana cukrem a lenistwo rozpanoszyło się niemiłosiernie. Sprzyjać tyciu mogą tabletki, które przyjmuje od roku ale nie będę się usprawiedliwiać bo przecież mam świadomość co jem i w jakich ilościach :<. Dałam sobie czas do niedzieli i na szczęście udało mi się zgubić już prawie kilogram. Dzisiaj uaktualniłam pasek i rozpoczynam z nową motywacją. Ten tydzień nie był łatwy bo oczywiście pączki mnie pokonały i cukierki imieninowe. Ale od dwóch dni nie jem cukru pod żadną "widzialną" postacią - nawet udało mi się nie słodzić kawy (uff). Oby tak dalej. Od dzisiaj zaczęłam też skrupulatnie liczyć kalorie. Moja CPM i PPM wynoszą 2000 i 1350 kcal. Dzisiejszy bilans to: zjedzone 1500 kcal i wychodzone 200 kcal. Tego chodzenia miało być dużo więcej ale do domu przygonił mnie deszcz i wicher (deszcz)

Wiem, że dla własnego zdrowia powinnam zatrzymać tycie bo czuję, że mi już ciężkawo (pot). Poziom motywacji mam wysoki, a dodatkowo może uda mi się zająć głowę i przestać choć trochę przejmować się tym co się wokół dzieje. Świat staje się coraz bardziej niespokojny, w naszym kraju coraz gorzej... W moim najbliższym otoczeniu wśród znajomych, rodziny, sąsiadów rozwiązał się chyba jakiś worek z chorobami i nieszczęściami. Ciągle słyszę o czyjejś śmierci, ciężkich chorobach, wynikach badań, które brzmią jak wyrok... Wiem, że nie mam na to wpływu ale to wszystko jest bardzo przygnębiające. Ale cóż - nowy tydzień, nowe możliwości (cwaniak). W telegraficznym skrócie moje zadania na najbliższe dni: liczę kalorie, unikam cukru, dużo się ruszam, piję wodę, jem owoce i warzywa, wracam do diety FODMAP, chodzę wcześniej spać, myślę pozytywnie (pa).

2 lutego 2020 , Komentarze (2)

- 02.02.2020 :D. Dzisiaj na szybko, bo nieopacznie się schyliłam i coś mi strzeliło w plecach... Da się wytrzymać ale siedzieć nie mogę - SKS połączony z PESELozą mnie najpewniej dopadł :PP (szloch). Wczoraj zapomniała się zważyć bo rano bywam ostatnio nieprzytomna, dzisiaj na wadze 20 dkg mniej. Pretensji nie mam bo ja też za bardzo w porządku nie byłam. Waga w dalszym ciągu nieakceptowalna. Styczeń koszmarnie się dłużył, mimo sprzyjającej pogody. Ale luty to już obietnica wiosny 8)

Jedzenie przygotowane, nastawienie dobre i byle tylko pogoda była odpowiednia do mojego maszerowania (pa).

26 stycznia 2020 , Komentarze (6)

- to słowo idealnie oddaje mój stan psychiczny, wskazania wagi a przede wszystkim problem z powrotem na Vitalię. No bo jak tu funkcjonować na portalu o odchudzaniu kiedy człowiek tyje?!?!? Od ostatniego wpisu w listopadzie przybył mi jeszcze poświąteczny kilogram (szloch). To i tak dobrze, że nie więcej. Jem za dużo i zbyt późno wieczorem, pozwalam sobie na słodycze, gubi mnie makaron i kaszka kukurydziana, żółty ser, keczup, banany i inne dobre rzeczy. Najgorzej wspominam świąteczne ciasta, które mnie pokonały w tym roku. Czas się ogarniać bo wiosna się zbliża a ciuchy coraz ciaśniejsze. Okres świąteczny zakończyłam definitywnie rozbierając wczoraj choinkę i resztę dekoracji. Dom jakby się powiększył i poczułam, że czas na zmiany i w innych dziedzinach. Już dzisiaj się zaczęłam pilnować - zjadłam ok. 1800 kalorii, wypiłam litr wody, pół litra zielonej herbaty, kawę i miętę. Do obiadu starłam dwie marchewki, na przekąskę były pomarańcze. Wychodziłam 5 km 8). Na kolejne dni ugotowałam garnek mojej ulubionej gęstej pomidorowej i upiekłam świeży chleb gryczany. Mam zapas prawdziwych jajek i biały ser bez laktozy. Resztę będę uzupełniać na bieżąco. Na wagę mam zamiar wejść oficjalnie w sobotę (cwaniak).

Muszę się jakoś przemóc i zmobilizować bo za nic w świecie nie przyznam się mężowi, że wypasione spodenki trekkingowe, które kupiłam w ubiegłym roku jakoś dziwnie się "skurczyły" :PP

12 listopada 2019 , Komentarze (6)

Dzień bardzo poprawny i grzeczny. Jedzenie w normie - niezbyt dużo i bez szaleństw. Cukru użyłam tylko 2 łyżeczki do posłodzenia dwóch kaw i pół łyżeczki waniliowego dodałam do jogurtu. Słodycze udało mi się ominąć szerokim łukiem (uff). Warzywa i owoce w jadłospisie to dzisiaj: dwie pomarańczki, jedna duża marchewka i czerwona papryka. Wypiłam, oprócz kaw, dwa kubki zielonej herbaty (ok. 0,6 l.) i pół litra wody - trochę za mało. 

Wydeptałam ponad 7500 kroków - więcej nie było, bo do domu wpędził mnie deszcz (deszcz). Zaczynam się mobilizować i oby rezultaty było widać na wadze, bo ważenie mam zaplanowane na sobotę i wtedy zaktualizuję pasek. Idę spać, żeby już dzisiaj nie narozrabiać (cwaniak).

11 listopada 2019 , Komentarze (4)

Pół roku - cóż to jest wobec wieczności! Własnie tyle mnie nie było, ale po sobotnim nierozważnym wejściu na wagę zapaliła mi się czerwona lampka i zawyła syrena alarmowa (kreci). Ważę 63,7 kg i jest to cyfra, której nie widziałam od dobrych kilku lat...  Nie wiem czy to już dno ale ja nie chcę więcej (szloch). Muszę się ogarnąć, żeby nie było coraz gorzej. Po różnych perypetiach życiowych i zawirowaniach uspokoiłam się a w moim przypadku spokój oznacza tycie. Patrząc na cyferki na wadze to osiągnęłam chyba poziom wyciszenia medytującego buddyjskiego mnicha :D. Jeszcze rok temu moja waga zbliżała się do 55 kg ale samopoczucie i kondycja psychiczna były poniżej zera a nerwica szalała i nie dawała normalnie funkcjonować. Dzisiaj dzięki leczeniu czuję się silniejsza, wszystko wraca do normy a to co się dzieje z wagą wygląda na rodzaj jo-jo. Jem oczywiście za dużo, mam rozepchany żołądek i zaczęłam pozwalać sobie na coraz większe odstępstwa od mojej diety FODMAP. I nie poszło to w stronę jakichś zdrowych i dobrych rzeczy tylko mam fazę na słodkie. Zaczęło się w górach, gdzie jak wszystkim wiadomo, można bezkarnie jeść chałwę i czekoladę (smiech) i z małymi przerwami utrzymuje do dzisiaj. Przez kilka dni potrafię się powstrzymać a nadchodzi weekend z mężem i leżę na całej linii, potem dochodzę do siebie, staram się pilnować, mijają trzy tygodnie i historia się powtarza. Normanie zaklęty krąg! 

Najgorsze jest to, że po ubraniach tego przyrostu wagi raczej nie widać - może tylko spodnie zrobiły się trochę ciaśniejsze w pasie. A skoro nie jest ciasno to pewnie nie jest tak źle. I tak żyje sobie człowieczek, karmi się złudzeniami i stara się ignorować fakty. Najwyższa pora z tym skończyć i jakoś konkretnie zadziałać. 

Z pozytywnych rzeczy - na szczęście nie przestałam chodzić 8). Codzienne dawka marszu utrzymuje mnie w dobrej kondycji. Nie wiem ile km przeszłam od lutego bo w sierpniu udało mi się usiąść na telefonie i tym samym mój krokomierz odszedł w niebyt. W czasie pobytu w górach były rekordowe dni, w czasie których przemierzaliśmy po ponad 30 km (impreza). W nowym telefonie mam krokomierz i aplikację z GPS-em. Ta druga opcja jest bardziej wiarygodna i zawsze pokazuje więcej km niż krokomierz. 

Może na dzisiaj wystarczy - wiem co ma robić i wiem, że pisanie na Vitalii pomaga mi się bardziej pilnować. Postaram się nadrobić zaległości w czytaniu i konsekwentnie powrócić do grona odchudzaczek ;).

Muszę się jeszcze na koniec pochwalić, że w tym roku wlazłam na Rysy - wyżej w Polsce już się nie da (impreza). Mój mąż, który mnie tam wprowadził, był bardzo dumny ze mnie. A ja, trzymając się łańcuchów, ślizgając się na łachach śniegu i zjeżdżając na tyłku po kamieniach myślałam sobie, że człowiek z miłości potrafi robić bardzo szalone rzeczy i przezwyciężać swoje ograniczenia (dziewczyna).

30 kwietnia 2019 , Komentarze (3)

No i skończył się kwiecień - przeleciał praktycznie nie wiadomo kiedy :?. Najpierw czekanie na święta i przygotowania a teraz już weekend majowy... Dzień mija za szybko, trudno się zmobilizować do napisania choć paru słów. Mozolnie realizuję swoje postanowienia. Wyzwanie "deska" zakończyłam na 4 minutach 8). Lekko nie było ale dałam radę i jestem z siebie dumna! Moja przygoda z tym ćwiczeniem trwa nadal - codziennie staram się wykonać chociaż 3-4 jednominutowe serie. Drugi sukces to chodzenie. Popadłam w nałóg i po 70 dniach mój krokomierz pokazał, że przeszłam ponad 370 km (impreza). Były dni kiedy naprawdę nie miałam czasu wyjść z domu, były dni z brzydką pogodą tak jak chociażby wczoraj, kiedy to uciekałam przed burzą i ulewą, ale nawyk się wytworzył i staram się go pielęgnować (pomysl). Mam coraz lepszą kondycję, szybki marsz mnie nie męczy, mięśnie ud i pupa zrobiły się jędrniejsze i bardziej "ubite". Ruch na świeżym powietrzu i dotlenienie bardzo dobrze wpływa mi na wygląd skóry, czuje się lżejsza i sprawniejsza. Wodę wypijam, owoce zjadam, gorzej z warzywami a najgorzej było ze świątecznym jedzeniem :x. Co pojadłam to moje, co odcierpiałam to też moje... Tradycji podtrzymana :D.

Dzisiaj zaczęłam dłuuugi weekend. Jutro dojedzie mój mąż i razem będziemy sobie pracować i odpoczywać. Dietowo znowu pewnie będę pod kreską bo gotowanie inne i więcej pokus się szykuje...  Ale pomyślę o tym później - raz się żyje ]:>. Pogoda na dworze cudownie wiosenna a pogody ducha życzę sobie i wszystkim (pa)

1 kwietnia 2019 , Komentarze (7)

Moje codzienne dreptanie jest jednak absorbujące i trudno znaleźć czas na wpisy ;). Wyrobił mi się taki schemat przedwieczorny: godzina marszu - plank - prysznic - balsam - czytanie - spanie (spi). Ale dzisiaj jest początek nowego miesiąca i może pora trochę to wszystko podsumować. Od 23 lutego, czyli przez 38 dni, udało mi się pokonać prawie 190 km co daje średnio 5 km dziennie szybkiego marszu (pot). Codzienny dystans rośnie i obecnie przekracza 6 km bo ja jestem coraz sprawniejsza i wytrzymalsza. Dzisiaj zaliczyłam również półmetek mojego wyzwania z deską - 15 dzień i dwie i pół minuty (impreza). Sama jestem pod wrażeniem i nigdy nie przypuszczałam, że dam radę :D. Miło jest tak siebie samą zaskoczyć. Bardzo się cieszę, że rozpoczęłam te wędrówki i ćwiczenia, bo widzę, że to bardzo dobrze działa na moje samopoczucie fizyczne i psychiczne 8). Idealnie wybrałam sobie też porę roku - teraz jest wiosna, piękne widoki, coraz cieplej, dzień dłuższy no i te ptasie śpiewy... Idzie się jak w bajce (slonce)

Staram się realizować moje wypunktowane postanowienia. Jem zgodnie z dietą, piję dużo wody i zielonej herbaty, słodycze wyeliminowałam. Wiem, że zdarza mi się jeść za dużo albo pomijam posiłek a potem mam napad głodu i wtedy trudno mi się kontrolować :<. Owoce jem codziennie, z warzywami bywa różnie bo ich asortyment mam przez FODMAP bardzo ograniczony. Czasem ma wrażenie, że od marchewki dostanę króliczych uszu (smiech). Bardzo czekam na "prawdziwe" pomidory, ogórki, paprykę. Cieszę się, że mam już swój szczypiorek.

W najbliższej perspektywie wiosenne porządki i przygotowania do świąt. Będzie sporo pracy ale mam nadzieję wszystko sobie racjonalnie zaplanować i plan wykonać 8)

23 marca 2019 , Komentarze (14)

Moja ściągawka z deski. Dziś dzień 6 :D. Myślałam o tym wyzwaniu od kilku miesięcy ale dopiero teraz nadszedł TEN dzień. Są różne wersje ale ja zaczęłam ambitnie i ku swojemu ogromnemu zdziwieniu daję radę. Mój ogólnie bardzo sprawny mąż spróbował i poległ po 20 sekundach. Męska duma ucierpiała ale twierdzi, że to efekt zimy i jeszcze mi pokaże (smiech). Teraz śledzi moje postępy i jest pełen podziwu a mnie to jeszcze bardziej motywuje 8)

20 marca 2019 , Komentarze (2)

Ostatnie minuty tej zimy... Nie była nawet taka zła ale żegnam ją bez żalu bo wiosna na pewno będzie lepsza (kwiatek). Weekend minął jak zwykle za szybko i pora najwyższa wracać na moje pole walki o zdrowie i dobre samopoczucie. Aktualizuje swoje punkty do realizacji, czyli:

1. Jedzenie odpowiednie kalorycznie i low FODMAP

2. Picie minimum 1,5 l

3. Balsamowanie ciała

4. Coś miłego dla siebie

5. Słodycze jedynie pod postacią gorzkiej czekolady

6. Ruch - minimum 7000 kroków czyli 3,5 km aktywnego marszu.

7. Codziennie owoce

8. Codziennie warzywa

9. Wyzwanie "30 dni z deską" - jestem już przy trzecim dniu i wytrzymałam dziś minutę (impreza).

Jak mi jeszcze coś wyniknie w trakcie to sobie dołożę kolejne punkty. Mój mąż będzie dopiero na święta więc mam akurat cztery tygodnie luzu i czasu dla siebie, chociaż jak się ociepli trzeba będzie ruszyć ze sprzątaniem i porządkami wokół domu (cwaniak).

A co do punktu trzeciego to wyczytałam ostatnio, że prawdziwy mężczyzna KREMUJE SIĘ dopiero po śmierci (smiech). Idąc tym tokiem myślenia uważam, że prawdziwa kobieta BALSAMUJE SIĘ jeszcze za życia 8)