Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Kobieta. Mądra, Piękna. Inteligentna. A co! Sobie komplementów nie będę żałować. Kocham smoki i ostatnio zaczynam się rozglądać za jakimś, Najlepiej czerwonym, bo ładniejszego koloru nie znam. Pozwalam zmianom, aby się działy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 82752
Komentarzy: 730
Założony: 22 lipca 2006
Ostatni wpis: 3 stycznia 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ognisko

kobieta, 51 lat, Bochny

162 cm, 85.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 września 2013 , Skomentuj

16 września 2013 r.

 

90 kg. Głodna chodziłam wyjątkowo. Nie mam pojęcia czemu. Po prostu chciało mi się jeść. Może to nerwy. Ostatecznie jest poniedziałek, a to dzień przed godziną W.

Ziemniaki z sosem – 300

kanapka 364

Chleb ze śliwkami – 139

Gruszka 70

Śliwki 115

Kawa 80

Cola 2

Twaróg z rzodkiewką 130

Razem: 1200 jakbym się jednak wyrobiła


17 września 2013 r.

90 kg. Dziś był wtorek. Najbardziej nerwowy dzień tygodnia. Mało snu i piekielna potrzeba zjedzenia czegoś słodkiego. Głodna już nie byłam, ale zmęczona tak. Trzymałam się. Wpadłam dopiero jak emocje opadły. Odreagowałam jedząc. Miała być tylko zupa, ale wyliczyłam, że mam jeszcze trochę fajnych kalorii w zapasie i poszła kanapka, później jeszcze danio i śliwki. No i efekt jest wredny.  Tak wiem 1480 nie jest jakimś wielkim wykroczeniem, ale jak przyjdzie mi jutro oddać te 280 to będzie dopiero jazda. Jakoś muszę przeżyć. Byle do soboty. Później dam sobie już radę.

Przespałam się trochę i podgoniłam biegi. Już tak bardzo dużo mi nie zostało do zrobienia. Może się jednak wyrobię.

3 kanapki 546

Zupa 300

Jabłko 140

Śliwki 125

Danio 168

Rzodkiewki 10

Ogórek 10

Kawa 80

Cola 2

Twaróg z rzodkiewka - 100

Razem 1480. 

16 września 2013 , Komentarze (4)

15 września 2013

89,70 kg. To oznacza, że normę w schudnięciu prawie na ten tydzień już wyrobiłam. O ile oczywiście waga się utrzyma. Moje malkontenctwo mówi, że to niemożliwe. Godzę się, że coś takiego się pojawiło, ale oczywiście nie wierzę. Ot przelotna zmiana.

Zajrzałam na kilka blogów. Nie znajduję tych z czasów moich pierwszych zmagań, ale generalnie prawie nic się nie zmieniło. Owe prawie mieści jedną rzecz ? przybyło nastolatek, które twierdzą, że są grube ważąc 50 kg. Nastolatką byłam dawno temu i nie pamiętam jak to jest ważyć 50 kg więc się nie znam. W związku z powyższym komentować nie będę.

Ostatnio chodzi za mną jedna myśl, którą gdzieś powoli się układa. To jest moje życie. Moje i tylko moje. Mogę gnić na kanapie oglądając kolejny odcinek jakiegoś serialu, siedzieć przy kompie gadając z obcymi ludźmi szukając odrobiny zrozumienia, relacji, której nie mogę znaleźć w realu, mogę sięgnąć po kolejny kawałek czekolady, mogę?

Zamierzam z tego "mogę" w końcu dobrze skorzystać.

Dziś do mojego miasta zawitał ciuchcia. Normalna, stara lokomotywa. Z gwizdem, kłębami białej pary,  na węgiel. Dawno takiej nie widziałam. Nawet sobie posiedziałam na drewnianej ławce w wagonie trzeciej klasy. Widok psuł tylko stary budynek dworcowy, gdzie okna i drzwi dawno zabito blachą, a tynk odleciał od cegieł.

Ktoś jeszcze pamięta jak walczyło się latem o miejsce w przepełnionym pociągu nad morze lub w góry?

 

Jedzenie

Kawa 40

Kanapka 182

Gruszka 70

Śliwki -90

Bułka z jajkiem 240

Danio 168

Śliwki 90

Winogrona 138

Grzyb ? 10

Ogórki 50

Rzodkiewka - 18

Razem 1096

Cola ? 2

No i jak mi zostało jeszcze 102 to sobie zjem kanapkę. Dziś policzyłam, wcześniej to mam. Leniwa w tym względzie absolutnie nie byłam.

Zatem na 1200 wyszło. 

15 września 2013 , Skomentuj

14 września 2013 

90,6 kg. Znów mniej. Normalne na początku, że leci. Zgrzeszyłabym jakbym napisała, że mi z tym źle. Spada to spada. Dobry i kilogram. Jako urodzonemu pesymiście trudno mi wierzyć w trwały efekt, ale już nie dużo brakuje do tego co pokazuje motyl czyli ostatnie próby podjętej w tym roku. Wtedy stanął na 89,3 i zatrzymał się. No tak, ale wtedy nie mieszał Zmór. Pożyjemy, zobaczymy. Jest co jest.

Sobota miała być spokojna. I prawie była. Udało mi się w załatwić kilka drobiazgów, które zniknęły z wielkiej listy rzeczy do zrobienia. I nawet nic nowego na nią nie przybyło. Nie miałam kompletnie na nic ochoty. Jakieś takie zamulenie. Przylazło skądś to kopałam. Niech idzie gdzie indziej. Nie chciałam, nie jest mi potrzebne, zatem „panu już dziękujemy” i dzięki temu udało mi się coś zrobić.

Sobota była wyjątkowo deszczowa. Ale na wieczór trochę się wypogodziło. Nie ma jak nocny spacer po mieście. Cisza, spokój, szyby niebieskie od telewizorów. Lubię łazić bez większego planu i patrzeć na wystawy, bez konieczności mijania ludzi.

Z jedną rzeczą jestem do tyłu. Z pisaniem. Jutro zacznę wariować.  

 

 

Jedzenie:

Śliwki – 90 kcal

Kanapka – 182

Kawa – 80

Kanapka – 182

Marchewka 27

Bulka z jajkiem 240

Śliwki 135

Banan 171

Marchewka 27

Ogórek 60

Rzodkiewki 16

Pomidor 60

Cola 2

Razem 1090

I to byłoby na tyle. Jakoś mało wyszło. Czyli spokojnie mogłam coś jeszcze sobie zjeść, ale nie chciało mi się liczyć. Lenistwo nie popłaca.

14 września 2013 , Komentarze (5)

To jedno z opowiadań, które szykuję do książki kucharskiej dla opornych. Jestem ciekawa opinii. 

- Zrobisz dziś pomidorówkę - rzucił mój Pan i Władca. wychodząc z domu. Zamknął drzwi zanim zdążyłam zdjąć z nogi kapeć. Siedziałam wpatrzona w drzwi wyjściowe i zastanawiałam się nad objawami szaleństwa u mojego mężczyzny. Drugi dzień z rzędu on chce, abym gotowała. Wszystko bolało mnie jeszcze po wczorajszym. A może to początek demencji starczej? Zapomniał, że wczoraj przecież siedziałam w kuchni i te placki smażyłam. A później sprzątałam, sprzątałam i sprzątałam. Gotowanie to pikuś. Posprzątać później to jest dopiero wyzwanie. A skoro kuchnia lśniła blaskiem to po kiego ją brudzić. Nie, musiał zdecydowanie oszaleć. 

Piiiip ? masz wiadomość od PiW.
No, wreszcie. Na pewno napisał, że mnie wrabia i mogę dać sobie spokój z gotowaniem, a na pomidorówkę pójdziemy do mamy. Nikt nie robi lepszej.
- No nie. Zabiję. Poćwiartuję, posolę i natrę cynamonem i potem jeszcze uduszę w tym no, masełku ? warknęłam patrząc na ekran telefonu.
Wiadomość brzmiała: ?Przepis twojej Mamy (celowo dał Mamę z dużej. Jeśli oddawałby komuś pokłony i modliłby się do jakiś bogów to mama stałaby na czele każdego jego panteonu) jest na lodówce. Baw się dobrze kochanie.?
- Wrrrr. Baw się dobrze, baw się dobrze. Jak u licha mam się bawić dobrze, skoro mam gotować? Ja - gotować?! To sprzeczne z prawem natury, staroindochińskim i krasnoludków Wyżyny Kiliwanti. Nie można zmuszać człowieka do rzeczy, których nie umie, nie chce, nie potrafi, które leżą poza jego możliwościami, nawet jak człowiek jest uległy. I już.
Pomidorówkę mama zawsze uważała za najszybciej robioną zupę świata. Pamiętam jak to mówiła. Zatem spokojnie mogę doczytać "
Szkołę uczuć" i dopiero wtedy wziąć się za gotowanie. 

Po trzech godzinach kolejny sms "Jak idzie praca" Mam nadzieję, że durszlak zostawiłaś w spokoju?
- Pewnie, że zostawiłam - mruknęłam pod nosem i wróciłam do przerwanej lektury.
Do kuchni ciągle było daleko. Kiedy do godziny W pozostało 1:46;18 skończyłam czytać. I poczłapałam na miejsce kaźni. Na lodówce na takim fajnym magnesiku z truskawki była przyczepiona kartka. Przepis napisała mama. Tyle tylko, że napisała go dla PiW, nie dla mnie. A to oznaczało kłopoty. ON uwielbiał gotować. Umiał, potrafił i kochał. Czytaliście kiedyś takie przepisy dla tych, co potrafią. Magia chińska jest prostsza w zrozumieniu. Nic to zadzwonię do mamy i mi wszystko opowie. A jeszcze lepiej....
- Abonent chwilowo niedostępny.
Jasny gwint. Dziś sobota. Wiedział, jaki termin wybrać, abym nie mogła się skontaktować z muśką przed dwudziestą. Poradzę sobie, sama. Łaski bez.

Przepis:
1 łyżkę drobno posiekanej cebuli zeszklić na maśle, dodać ryż, pomidory. Zalać bulionem. Doprawić do smaku pieprzem i bazylią. Na koniec gotowania dodać mleko. Posypać natką.


Abrakadabra, czary mary i się zrób. Dodać, posypać i już. Kto to zrozumie? Hieroglify egipskie były łatwiejsze w odczytaniu. Dobrze. Weź głęboki wdech i wydech. Oddychaj przeponą. Jeszcze raz. Tak Anno. A teraz czytaj
1 łyżka - łyżki są w szufladzie. Z rozmieszczeniem rzeczy w kuchni zapoznałam się wczoraj jak sprzątałam. Pozostawienie włączonego miksera, kiedy wyjęłam spod niego miskę nie było dobrym pomysłem. Resztki mojego pyszniutkiego ciasta były wszędzie. Halo tu ziemia. Pomidorówka. No dobra łyżkę mam. Jedną. Dalej.
drobno posiekanej cebuli. A może to się w sklepie kupuje? Ale w domu nie ma. Chyba nie ma. Cebula leżała na dole, koło ziemniaków. Ufff. Jest. Ale cała. Ze skórką. Taką żółtą ? brązową. W tym się jajka na Wielkanoc gotuje. Ekologicznie ponoć jest, a jeśli tak, to znaczy niedobre jest. Samo zeszło. A mówią, że przy cebuli się płacze. Kłamią. Nic się nie płacze. Cebula jest. Drobniutko to wiem, co znaczy. Ale teraz rzecz straszna P O S I E K A N E J. Bohomaz jeden. Google na pomoc!
- Siekanie ? przysiółek w Polsce położony w województwie łódzkim, w powiecie sieradzkim, w gminie Złoczew - to chyba nie to.
- O jest siekanie cebuli Wystarczy włączyć malakser  - oszalała baba. Co to jest malakser? Gdzie go włączyć? Jakaś idiotka.
Następna strona ? o tu jest normalnie. Prawie normalnie
"Aby pokroić cebulę najpierw odkrawam część z korzonkami, potem ją obieram."  Obrałam już, korzonków nie ma. Może moja nie miała? Taka bez korzonków była. Nic jej się nie majtało na dole. Idziemy dalej.
"Przekrawam ją wzdłuż na pół, jeśli potrzebuję półplasterki, lub zostawiam w całości, jeśli chcę mieć zgrabne krążki. Kroję cieniutko w poprzek. Aby posiekać cebulę nie odcinam części z korzonkami - dzięki temu nie rozpadnie się w czasie krojenia, a jedynie przekrawam ją wzdłuż na pół i obieram. Każdą połówkę układam przeciętą stroną do dołu i najpierw nacinam wzdłuż (nie do końca), a potem w poprzek." 
Bogowie najwyżsi. Kolejny szaleniec na mojej drodze. Na pewno oszalał. Czy ktoś może zrozumieć, o co temu mężczyźnie chodzi? Odcina, nie odcina, w poprzek, wzdłuż. Nieważne! Mam nóż.! Bój się cebulo! Nadchodzę!
Dwadzieścia minut później  - trzy rany cięte, dwa plastry - jeden z Miki, drugi z Donaldem, trzeci był niepotrzebny, bo krew przestała sama lecieć i miałam posiekaną cebulę. Drobno. Sama tak oceniłam i niech ktoś spróbuje tylko zaprzeczyć.
Zeszklić na maśle - kolejne cudo. Mam położyć jakieś szkło na kuchenkę. Położyć na niego masło i cebule? Ludzie kochani i to własna rodzicielka. Po dziesięciu minutach grzebania w necie wiem. Tak mi się wydaje. Masło do garnka i zapalić gaz i wrzucić cebulę. I czekać, aż nabierze szklistego koloru, Teoretycznie, bo jak wygląda szklisty kolor? Szkło jest przezroczyste a cebula żółta. Garnek jest masło jest. Całą kostkę? Spokojnie Anno. Spokojnie trzymaj się przepisu. Jedna łyżka na początku była. Ałaj pryszcze. Znaczy się dobrze. Sama wiedziałam, że podłączyć trzeba. Zuch kobieta. Faktycznie jakby kolor zmieniła.

Teraz dodać ryż, pomidory - pomidory to te w słoiku, od mamy. Nie ma innej opcji. Marzec jest nie rosną na krzakach. Chyba, że to te mutanty, a mutantów nie jadam, bo jakby nie patrzeć to stworzenia żywe i te oczy mają. Kto tak mocno zakręca? Ufff. Wlałam. Słoik został. Nie wrzucać do garnka. Teraz ryż. Tylko jedna torebka? Mało cóś. PiW duży jest. Nie najemy się, nie najemy, ale to jego wina. Mógł powiedzieć, że mam iść na zakupy. O masz jedną torebkę. Ale zaraz, zaraz. W zupie nigdy nie pływała plastikowa torebka. Może ryż przez te otworki wychodzi. Nie da rady. Za małe są. Trzeba mu pomóc. Żmudna robota. Każdy otworek powiększyłam widelcem i w końcu wyszły. No dobrze nie każdy, ale mam nadzieję, że to nie miało większego znaczenia, czy przechodziły dwa ziarenka przez ten sam otwór. Mam nadzieję, że nie.
Zalać bulionem - bulion to woda z rosołem. Wodę mam. Wlewam dużo przefiltrowanej wody. Może zamiast tego ryżu wypełni żołądek. Teraz rosół. Ha. A co myśleliście, że tego wiem. A wiem. Nie będzie durszlaka. Będzie kostka z szafki na górze. Wczoraj przeczytałam jak się używa. Jak to dobrze czasem mieć manię czytania.
Doprawić do smaku pieprzem i bazylią - w życiu niech sam sobie doprawia. Postawię mu cholery na stół. Potem znów powie, że nie mam smaku, albo że ta szczypta to ileś tam między palcami
Na koniec gotowania dodać mleko - nie zmieści się. za cholerę się nie zmieści. Nie ma możliwości, aby do tego garnka litr mleka wszedł. Zresztą nie zauważy litr czy ćwiartka, czy trzy łyżki. I tak się rozwodni. Ładnie pachnie. Pomidorówką. Ałaj. Dlaczego nigdzie nie piszą, że rączki od garnka też się nagrzewają.
Posypać natką
- Co to jest natka? - pytanie wykrzykuję do wchodzącego właśnie PiW.
Dlaczego w tej kuchni musi być tak piekielnie gorąco.
- Odłóż ten nóż kochanie. Zrobisz sobie jeszcze krzywdę.
- Co to jest natka? ? ponawiam pytanie
- To zielone, co rośnie w doniczce na oknie. Drugiej doniczce od lewej strony.
- Mam wrzucić to z doniczką? A nie było, że tylko posypać. Znaczy się ziemia. Ksiądz sypał popiół ja posypię ziemię z natką. Wytłumaczysz mi, czemu moja mam każe nam jeść ziemię? Ma jakieś wartości odżywcze?
Takiego PiW jeszcze nie widziałam. Krztusił się ze śmiechu. Demencja starcza jak nic. Nie pamięta prostych rzeczy.
- Myślę sobie ? zaczął, kiedy w końcu przestał się śmiać ? że całkiem dobrze ci idzie to gotowanie. Jak sobie poradziłaś z ryżem. Był tylko w torebce.
- Wydłubałam
- Co zrobiłaś?
- Normalnie wydłubałam. Powiększyłam dziurki i wydłubałam.
Jednak to musiała być demencja. Jutro na pewno zapomni i nie każe mi więcej gotować.

14 września 2013 , Skomentuj

No i nie mógł mi darować tego latte. Uparty jak osioł. Zmór nie ma dwóch zdań. Nic go nie przekonało, nawet, że ważę mimo wszystko mniej. Waga spada. Dziś było 91 kg. Specjalnie mnie nie to nie cieszy. No dobrze, odrobinę, bo to zawsze coś mniej. Spada, bo jem mniej i to sporo mniej. Uczę się liczyć te piekielne kalorie. Nie przesadzam z ważeniem wszystkiego. Przyjęłam pewne zasady i trzymam się ich. Kanapka z serem i dodatkami to 182 kcal. A to że zmienia się rodzaj sera albo chleba nie ma dla większego znaczenia. Jest 182 i koniec. Raz zważyłam śliwki w misce i wyszło mi, że to 200 gram. Czyli 90 kcal. Kawa z mlekiem to 40, za zupa 200. Bez względu na to czy szczawiowa, czy pomidorowa. Łatwiej przeliczać na miejscu.

Zauważyłam jedną rzecz. Wchodząc do kuchni bezmyślnie nie podjadam. Tzn. nie biorę śliwek, bo akurat stoją na blacie, albo nie robię kanapki czekając aż mi się woda na herbatę zagotuję. Nie skubię. Po prostu grzecznie czekam aż czajnik zagwiżdże. Jak bardzo się denerwuje to zajmuję czymś ręce np. zmywaniem, przekładaniem przypraw, byle tylko nie kombinować.
Okazało się, że w domu są też mniejsze miski i talerze. Na wierzchu stały zawsze większe. No w każdym razie dla mnie były wygodniejsze. No i oszukuje z dokładkami. Wlewam sobie zupę do połowy talerza (tego mniejszego), a później dolewam dokładkę w postaci drugiej połowy. Zjadałam z dwóch talerzy? Zjadłam. Więc musze być najedzona.
Generalnie głodna nie chodzę. Ale coś we mnie ma ochotę na te wszystkie inne rzeczy, których nie zjadałam, bo się nie zmieściły w 1200. Nie było śliwek, bo był winogron. No i coś słodkiego. Kawałek ciasta… Marzenia.

Od rana biegałam na umówione spotkania. A po 20 padłam i poszłam spać. Miałam się tylko przespać, ale wyszło inaczej. Cóż starzeję się i nie daję już rady zarywać nocy bez konsekwencji. Swoje trzeba odespać. Zatem sterta mi się trochę znów powiększyła, ale tym razem nie mam z tego powodu większych wyrzutów sumienia.

 

Jedzenie

Brzoskwinia – 130

Kawa – 80

Pomidor – 60

Winogrono –  69

Zupa 200

Rzodkiewka 16

Kanapka 182 (chleb, sałata rzodkiewka, żółty ser, ogórek)

Ogórek 50

Marchewka 27

Kanapka 100 (jajko, chleb sałata, rzodkiewka)

Jabłko 80

Cola 0,2 ( bo prawie nie piłam)

Razem: 978, 02

(zmieściłam się w 1000 kcal jakby ktoś nie zauważył)

13 września 2013 , Komentarze (3)

91.3 kg, A wiec mimo tego piekielnego latte i pizzy schudłam. Do tego właśnie się kopnęłam w tylną część ciała, zagryzłam język i zaczynam pracować. Nie chcę mi się jak największemu leniwcowi przesunąć o 3 milimetry nogę, ale co tam. Nie chcieć może mi się chcieć. Pozwalam sobie. Miła dla siebie jestem.  A co. Ale nie zmienia to postaci rzeczy, że zrobię. Kupka rzeczy na cito ciągle jest ogromna.

Prawie jedną rzecz wypchnęłam. Prawe, bo w dobre miejsce wsadziłam ksero faktur. Robię je na wszelki wypadek, dla siebie, ale wkurzam mnie, że gdzieś je wcięło.

Zrobiłam plakat na kolejną imprezę. Jeszcze trochę i do perfekcji zacznę dochodzić. Grzecznie powycinałam ludzików ze zdjęć. Od dwóch tygodni bawię się programem graficznym. Wcześniej tego nie robiłam. Więc nauka pewnie jeszcze trochę potrwa.

Zmór się dowiedział o wczorajszej nadwyżce. Wpadł na cudowny pomysł, żeby wyrównać bilans jutro będzie 1000. Wredny jest.

Skoro wypchnęłam zaległość to wezmę się za to co dziś mi na stercie przybyło. Niech spada. Muszę wypisać ponad 100 dyplomów. No dobrze nie wypisuję, drukuję, bo nauczyłam się jak w te piekielne linijki trafiać z treścią. Znajomy ma masę starych dyplomów, gdzie dla wygody kropkowało się miejsca do wpisania danych. Wygoda przestała być wygodą jak weszły komputery, ale za cholerę nie mogę go przekonać, żeby zaczął używać nowych wzorów. Oszczędności i ekologia podobno. No nic biorę się za robotę. Ha. Pomyłka kosztowała mnie utratę kilku dyplomów, bo taśmowo się drukowały. Zabrakło dwóch. Jutro będę mieć doniesiono.

Ludziom robotę wyznaczyłam, więc mam trochę spokoju. Wysłałam też e-maila z zamówieniem, więc powinni zdążyć z realizacją. Ostatecznie zrobienie 6 tabliczek nie może zająć wieków. Wystarczy kilka dni.

Sterta rzeczy do zrobienia dziś wyjątkowo się nie powiększyła. Ba, nawet trochę zmniejszyła, bo nadrabiam zaległości. Co prawda sięgam po rzeczy z wierzchu, ale zawsze idzie. Fb ? to jednak nie takie zło jak sądziłam. Przynajmniej wiem, że ktoś na to co ja sobie spokojnie odkładałam na kiedyś potem czeka. Mam jeszcze masę zdjęć do wstawienie i opisania. Nie wiem co mnie podkusiło, kiedy zaczęłam je podpisywać. Źle mi było, za mało roboty miałam? Trudno biorę się za kolejną zaległość. Zdjęć jest przeszło 300. Uff. Opisane 218. Resztę wyrzuciłam. Wrzucę na razie same zdjęcia. Na napisanie tekstu nie mam siły. Jest 2.31. Za chwilę pójdę sobie spać

 

Jedzenie

Brzoskwinia 222 g. (specjalnie zważyłam i odjęłam nawet wagę pestki) ? 102,12 kcal

Kawa z mlekiem ? 40 kcal (konsekwentna będę z tym mlekiem. Mało go leję, nie spieniam i nie ma mowy, żeby było 200, ostatecznie to nie latte, a kawa z mlekiem).

Herbata jakas owocowa 2 kcal.(tak na pudełku pisało to się stosuje)

Kanapka (tradycyjnie chleb, masło, żółty ser, ogórek pomidor) 182

Śliwki - 150

Zupa jakaś warzywna zupę idzie jako 200. Nie chce mi się dokładnie za każdym razem podliczać składników.

Placki z kalafiora ? 300 (nie mam zielonego pojęcia ile. Były cztery, małe, chude więc nie mogą mieć więcej)

Maliny 50

Marchew 27

Kanapka 182

Cola 4

Razem: 1239,12 ? mogłabym kombinować z tym plackiem żeby zejść. Ale trudno. Raz się napisało zostaje. 

12 września 2013 , Komentarze (1)

Załatwiam dwa dni na raz. Uczciwie bałam się liczyć, więc kilka ładnych wymówek sobie znalazłam. Począwszy od zmęczenia, braku czasu na nowym życiu zakończywszy. Wymówki wymówkami, ale uległość we mnie kwitnie na wszelkie strony, bo mimo wszystko staram się te piekielnie kalorie liczyć.

 

Wtorek należy do dni, kiedy do 17.00 umieram, przy okazji mordując każdego kto mi się pod rękę nawinie. No i zwykle korzystam ze wspomagaczy. Niedospany człowiek potrzebuje więcej energii niż zwykle. Zestresowany człowiek też potrzebuje miliony dobrych słodkich kalorii, które pomogą mu przetrwać. Pączka na ten przykład, albo chociaż dużej miski śliwek. Pilnowałam się. Pączki tylko ładnie pachniały. Posypane cukrem pudrem, za tymi z lukrem nie przepadam. Jakoś dotrwałam. Nawet poszło szybciej niż zwykle. I skończyłam kilka minut po 16.00 Zwykle padam wtedy na łóżko i śpię. W ten wtorek nie padłam. Zadzwoniłam do znajomego i wyciągnęłam go na grzyby. Dużo nie znaleźliśmy, ale po lesie sobie połaziłam. A to moje. A później jeszcze zjadłam pyszne warzywne leczo z pieczarkami. I dopiero wtedy padłam.

Jedzenie we wtorek

Kanapka (chleb, masło, żółty ser, ogórek, papryka) 364 (2 kromki były)

Śliwki (małe polskie węgierki – pychota) 208

Kawa z mlekiem – 20

Zupa – 200

Jabłko 50

Leczo 144 ( moje było bez kiełbasy to pewnie mniej, ale nie chce mi się szukać)

Cola 4

Razem 990

Reszta jest na coś co zjadłam jak się na chwilę obudziłam i stwierdziłam, że mam jeszcze masę niewykorzystanych kalorii, ale za Chiny ludowe nie pamiętam co to było. W każdym razie nic grzesznego i wiem, że nie miało więcej niż 200 kcal, bo specjalnie sobie liczyłam.

 

Środa zaczęła się od rzeczy wrednej. Dyskutowałam na ten temat z moim Zmorem, ale nie dał się przekonać. Jakiś dziwnie stanowczy się zrobił. Więc zamknęłam oczy i weszłam na to miejsce kaźni. Miałam ochotę ich nie otwierać powiek. Ostatecznie zawsze mogłam powiedzieć, że się zważyłam. Nawet bym nie skłamałam, ostatecznie na wadze stałam. Znając życie obawiałam się jednak, że jeśli mu nie powiem ile ważę wpadnie na jakiś szatański pomysł i co nie daj Ten na Górze uzna, ze 1100 kcal wystarczy. Zatem otworzyłam oczy i… równie szybko je zamknęłam 91,7 kg. Waga co prawda oszukuje 2 kg, tzn. zawyża, ale myślałam, że jednak jest mniej. Ostatecznie odchudzam się już całe 4 dni. A potem pojechałam do Warszawy, a tam poszłam na pizze. Całej nie zjadłam. Na cienkim spodzie zamówiłam, małą. Ale i tak jakąś masę kalorii cholerstwa ma. Liczę na 700, bo nigdzie nie mogę znaleźć dokładnie ile. Całej nie zjadłam. Na szczęście dla mnie na spotkaniu nie wystawili żadnych paluszków, krakersów itp. Może dzięki temu jakoś wyjdę na prostą. Może…

 

Chleb ( masło, żółty ser, ogórek, papryka) – 182

Pizza – 700

Krem z brokułów 80

Brzoskwinia 80

Śliwki 72

Kalafior 66

Ogórek 10

Pomidor 10

Razem 1200

 

Ale było jeszcze latte. Wszyscy anielci. Nie sądziłam, ze latte to 200 kcal! Jakim cudem?  Kawa z mlekiem, bez cukru, bez dodatków. Niech tego mleka będzie pół szklanki, ale jakim cudem w mieści im się w szklance latte szklanka mleka, do tego spienionego i jeszcze coś tej kawy musi być. W każdym razie za cholerę nie da się tego upchnąć. Mam 100-200 kcal za dużo w dzisiejszym menu. Pizza była nie najlepszym pomysłem. 

10 września 2013 , Skomentuj

 

Wstałam po piątej. Obejrzałam sobie piękny wschód słońca i z niechęcią przystąpiłam do prac. Udało mi się trzy artykuły spłodzić. Nie wymagały większej pracy, więc szybko szły. Nie lubię poniedziałków. Zdecydowanie nie lubię.

W ciągu dnia udało mi się złapać pół godziny snu. A tak normalny poniedziałek. Wredny, niedobry i takie tam. Kolejny będzie na pewno lepszy. W końcu może uda mi się napisać coś wcześniej.

Zmieściłam się. Ledwo i mocno naciągane, bo nie mam zielonego pojęcia ile ważyły ogórki, papryka i maliny. Ale jakiś ogromnych ilości nie było.

Chleb 270

Masło 36

Ogórki 40

3 x Ser 216

Kisiel 123

Kawa 20

Zupa zacierkowa 200

Maliny 56

Papryka 18

Danio - 168

Razem 1200

Zapomniałam o coli. Zatem jest 1202

9 września 2013 , Skomentuj

Wafelki, wąskie, oblane ciemną czekoladę leżały w dużym kartonie, kiedy się gryzło słychać było charakterystyczne chrupanie. Miały lekko orzechowy posmak. Pewnie w nadzieniu umieszczono orzechy. Jadałam je jeden za drugim. To był piękny sen. Rzadko  pamiętam co mi się śni, ale takiej okazji nie mogłam przepuścić. A swoją drogą, żeby po pierwszy dniu już marzyć o podobnych rzeczach. W domu wafelków nie było więc pokus też nie. Do sklepu nie poszłam, ale do lasu na grzyby mnie siłą i niecnym podstępem wyciągnięto. Kilka koźlaków znalazłam. A później poszłam spać. Deficyt snu mi się ostatnio daje we znaki, więc odsypiam. Ale praca leży. Będę gonić w poniedziałek.

 

Zmieściłam się.

Chleb 89,2

Jajko - 93

Masło - 15

Ogórki – 60

Zupa 200

Chleb 89,2

Banan 171

Jajko faszerowanego (kapary, małosolny, żółtko, majonez) - 150

Danio 168

Cola zero 2

Sok pomarańczowy - 94

Kawa 40

Razem 1171,4

8 września 2013 , Skomentuj

Jest sobota, a ja zaczynam nowe życie. Wszystko przez Zmora. Wpadł na genialny pomysł, że chce mieć wpływ na moje narzekanie. No dobrze, trochę mu pomogłam z tym wpadaniem na pomysł, ale to drobny szczegół. Aczkolwiek do głowy mi nie przyszło, że może mieć tak fatalny pomysł. Chodziło mi raczej o coś dużo bardziej spokojniejszego. Poza tym co to za pomysł, aby zmieniać człowiekowi życie w sobotę. W środę to mogę zrozumieć, do tego po odpowiednim nastawieniu, ale żeby człowieka zaskakiwać w piątek wieczorem podobnymi rewolucjami to nie jest do pomyślenia.

Rewolucja polega na tym, że mam schudnąć. Dieta 1200 kcal i zero słodyczy. Osobisty Zmór przypomina Ostina z programu telewizyjnego o odchudzaniu. Nie pamiętam tytułu tej produkcji, ale Kubańczyk jest równie wredny i niebezpieczny dla otoczenia co mój Zmór. Żeby nie myśleć o jedzeniu postanowiłam zmniejszyć kupkę rzeczy do zrobienia. Siedzę sobie właśnie i pije kawę. Za oknem hałas. Wycieli drzewa i robią chodnik. Siedzę i pisze zaległy list do znajomego. Normalny list, taki co później wsadza się w kopertę, nakleja znaczek i wysyła. Miałam to zrobić już miesiąc temu, ale ? ( w tym miejscu można wpisać miliony powodów, dlaczego czegoś się nie zrobiło). Cztery strony powinny wystarczy. W kopertę i na pocztę.

 

Na pocztę dotarłam. Znaczek przykleiłam i poszło. Z duma dobrze spełnionego obowiązku poszłam do redakcji. Nawet rachunku za telefon nie zapomniałam i wzięłam ze sobą z domu. Głód jest bardzo dobrym sposobem na pamięć. Kwiatki podlałam z litości. Makietę nowego numeru zrobioną przez reklamę wzięłam i pomaszerowałam do organizacji społecznej. Miało być na chwilę, a zeszło mi grubo więcej. Od kilku dni mamy stażystę. A to oznacza więcej niepotrzebnej pracy. Tak, wiem wredna jestem, ale kiedy zobaczyłam co zrobił szlak mnie trafił trzy razy na miejscu i wzięłam się za poprawianie. Ma być po mojemu i już.  Tyle, że te po mojemu zajęło masę czasu. Przy okazji odgruzowałam biurko. Blat nawet widać. Wypełniłam dokumenty, które trzeba będzie zanieść w poniedziałek ? no i tu się młody człowiek przyda, wypiłam obrzydliwą zieloną herbatę, bo innej nie było i mogłam spokojnie wrócić do domu. Po drodze jeszcze odezwał się Zmór, aby mnie zapewnić, ze jest szczęśliwy i nie rozmyślić się co do rewolucji. Nic to, poczekam aż mu przejdzie.

 

Jest 17.43  a ja właśnie posłałam łóżko. Dziś pozwoliłam mu się grzecznie wietrzyć. Niech też coś z życia ma. Poza tym dałam szansę roztoczom na ucieczkę. Te, które postanowiły nie skorzystać z możliwość zginęły śmiercią szybką w czeluściach odkurzacza.

 

Z tenisem udało mi się prawie uporać. Artykuł wyszedł mi dłuższy niż planowałam, ale to nie jest problem. Wrzuciłam go na stronę i z głowy. Do rozliczenia brakuje mi jeszcze trochę, ale jest późno i się wybieram spać.

Wygląda na to, że się w tych piekielnych 1200 zmieściłam:

Brzoskwinia ? 75,9

Banan ? 171

Arbuz ? 144

Ser ? 216

Masło 36,75

Kajzerka 147,5

Chleb - 89,2

Zupa kapuściana 200

Danio 168

Kawę z mlekiem powiedzmy jakieś 20

Cola zero -3

Razem 1169

Zatem mieszczę się. Mogłabym coś nawet jeszcze zjeść, ale zęby już umyłam. Ciekawe ile kalorii ma pasta do zębów.