Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Kobieta. Mądra, Piękna. Inteligentna. A co! Sobie komplementów nie będę żałować. Kocham smoki i ostatnio zaczynam się rozglądać za jakimś, Najlepiej czerwonym, bo ładniejszego koloru nie znam. Pozwalam zmianom, aby się działy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 82320
Komentarzy: 730
Założony: 22 lipca 2006
Ostatni wpis: 3 stycznia 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ognisko

kobieta, 51 lat, Bochny

162 cm, 85.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 marca 2012 , Skomentuj

Godzina prawdy nadeszła. To dziwaczne, ale nie wchodząc na wagę uważałam, że nie przytyłam aż tak bardzo. Ot tak tylko troszeczkę. Udawanie to kolejna specjalność, w której jestem dobra. Postanowiłam spojrzeć prawdzie w oczy i weszłam na wagę. Wiem, że zawyża ok. 3 kg, ale nic nie będę odejmować. Będzie co ma być. Trudno.

86,2 - spodziewałam się tego. Dobre jedzonko w dużych ilościach, do tego prawie siedzący tryb życia. Cudów nie ma. Gdzieś to musiało wyjść. O dziwo pomiary nie wypadły źle. Najwięcej weszło mi... w piersi. Ciekawe odkrycie.

<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" /> 

Plan na dziś

Rzeczy, które zrobione być muszą:

- Posprzątać ławę

- Posprzątać półki

- Napisać cztery artykuły

- Ćwiczenia

- Zadbać o ciało

- Odkurzyć

- Dieta 1500 kalorii

- Wysłać do grafika meila

- Posłać łóżko

- 10000 kroków

- złożyć życzenia

 

Rzeczy, które zrobione być mogą

- Sprzątnąć szafę

- Napisać trzy artykuły

- Uzupełnić biegi

 

Rzeczy, które zrobione być nie muszą

- umyć okno

- umyć żyrandole

- przeczytać książkę

17 marca 2012 , Komentarze (1)

Tego inaczej nie da się wytłumaczyć. Chociaż nie. Teraz znacznie popularniejsze jest wyrażenie brak motywacji. Właśnie się na siebie wkurzyłam. Od przeszło dwóch godzin jestem na nogach i zdążyłam jedynie zjeść śniadanie. Obfite śniadanie dodam uczciwie. Teraz usiadłam przy komputerze i zaczęłam układać mahjonga, bo to oczywiście rozwija pamięć i umiejętność kojarzenia, kiedy do mnie to dotarło.

JESTEM LENIWA

Co mogę zrobić?

Zaakceptować i udawać, że mi to nie przeszkadza.

A przeszkadza jak cholera. Bo gdzieś we mnie tkwi perfekcyjna pani

Zmienić się ? i w tym wypadku mam dwa wyjścia.

Robić to stopniowo lub od razu wypalić z korzeniami.

Spróbuje drugiego. Chociaż zdaję sobie sprawę, że porażka w tym wypadku jest łatwiejsza w osiągnięciu. Chcę jednak poczuć zmianę. Zatem jakąś organizację pracy trzeba przyjąć.

 

Rzeczy, które zrobione być muszą:

- Umówione spotkanie

- Kupić jajka

- Posprzątać biurko

- Napisać trzy artykuły

- Podlać kwiaty

- Ćwiczenia

- Przebrać pościel

- Odkurzyć

 

Rzeczy, które zrobione być mogą

- Wysłać do grafika meila

- Sprzątnąć szafę

- Sprzątnąć półki

- Napisać trzy artykuły

- Uzupełnić biegi

 

Rzeczy, które zrobione być nie muszą

- zagrać w mahjonga

- obejrzeć telewizję

 

Plan mam. Na razie plan....

 

 

Muszę i robię

Rzecz pierwsza

Przebrałam pościel, odkurzyłam łóżko, wymyłam pojemnik na pościel. Do wody z płynem dodałam kilka kropli olejku jałowcowego (tylko taki miałam w domu). W pokoju już roznosi się ładny zapach. Coś z listy odpadło. Euforii nie ma, bo łóżko zawsze należało do najlepiej wysprzątanych rzeczy w moim domu. Tak jakoś zawsze jest na początku listy. Krokomierz (jakimś cudem się znalazł) pokazał, że 27 kroków już dziś za mną.

No dobrze biorę się za pisanie. Jeden artykuł może mi spadnie.

Rzecz druga

Jeden z trzech artykułów udało mi się napisać. Długi nie jest, ale co tam. I tak musiałabym go napisać, więc sobie zaliczam. Napisałam, przeczytałam i wysłałam do korektorki. Kobieta będzie zdziwiona totalnie. Nigdy tak szybko tekstu do nowego numeru jeszcze nie dostała.

Rzecz trzecia

Jajka. Wyprawa po jajka zakończyła się przeszło godzinnym spacerem po lesie. Ciepło dziś wyjątkowo się zrobiło. Nie pamiętam już, abym miała taką spokojną godzinkę. Po prostu łaziłam, oglądałam ślady pozostowione przez bobry. Żaby też się już obudziły. I pomyślałam o pracy może ze dwa razy, kiedy rzuciła mnie sterta śmieci wyrzuconych do rowy i kiedy wpadło w oko obiektywu ładne zdjęcie. Przedwiośnie też nie jest złe. No i limit 10 tys. kroków udało mi się wykonać.

 

 

Rzecz czwarta

Spotkanie. Trochę je przesunęłam, ale dotarłam, porozmawiałam i mam zdjęcia. Teraz jeszcze tylko dopisać artykuł i będzie całkiem nieźle.

Rzecz piąta<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Napisałam kolejny artykuł. No dobrze to tylko zaproszenia na imprezy, ale zawsze coś do przodu. I zaliczam sobie to jako drugi z, trzech co miałam stworzyć dzisiaj. No dobrze dorzuciłam jeszcze do tego kawałka sprawdzenie i poprawienie cudzego artykułu. Teraz uważam, że jest w porządku.

Rzecz szósta

Podlałam kwiaty. To chyba najprostsze z listy. Tyle, że ja wiecznie o tym zapominam.

Rzecz siódma

Odkurzyłam wykładzinę. Dumna nie jestem. Zwykle odkurzanie zamyka cykl sprzątania. W tym wypadku nie jestem nawet w połowie drogi, ale zobaczyłam przynajmniej jak wygląda niebieski kolor po zdjęciu z niego masy papierów i innych niezbędnych rzeczy, które zalegały i zalegać będą jeszcze przez kilka dni, dopóki w końcu ich nie uporządkuję. Za zrobię to. Po prostu zrobię

Rzecz ósma

Napisałam jeszcze jeden tekst. Nie chciało mi się jak nie powiem co, ale napisałam. Wiecie, że co godzinę umiera w Polsce 1 człowiek z powodu raka jelita grubego. Zatem, po jaką cholerę mam to być ja? Może czas iść do lekarza.

Rzecz dziewiąta

4 dzień a6w. Starszawa się robię. Nie pamiętałam, że to tak piekielnie nudne ćwiczenia. A do tego kondycja już nie ta...

Rzecz dziesiąta

Posprzątałam biurko. Ciut mi to zajęło, ale kurze dokumentnie przemieściłam. Kiedyś, w czasach wielkich natchnień posegregowałam papiery układając je w skoroszytach. Te co nie wpinałam zalegają jeszcze na podłodze, więc główne praca i tak polegały na wyjęciu wszystkiego z szuflad (całych ośmiu) wytarciu ich i wrzuceniu całego tałatajstwa z powrotem.

 

Podsumowanie

Z rzeczy, które musiałam zrobiłam wszystko. Dieta leży, ale rano wpisze ja na listę rzeczy, które zrobić muszę. Sadystka ze mnie

16 marca 2012 , Skomentuj

Żyła sobie pewna maruda. Narzekała, że na nic nie ma czasu. Teraz to dopiero mogę sobie narzekać. Straszliwie wręcz. Zachciało mi się pracy w nienormowanym czasie. No to mam. Przez przypadek znalazłam stare wpisy, pomyślałam jak mi kiedyś tu dobrze było i postanowiłam wrócić. A co!

Na wagę odwagi nie mam jakoś wejść. Stoi sobie gdzieś cichutko w kąciku i czeka na dużo lepsze czasy. Bidulka taka jedna. Nawet czasem to mi jej szkoda. Może w ramach tego współczucia jutro wejdę sobie na nią i zobaczę jakieś cyferki. Chociaż zawsze mogę wejść bez okularów i wtedy cyferki sobie będą i ja będę sobie.

Czytałam ostatnio sporo o anoreksji. Co bycia motylkiem mnie nie ciągnie. Ale ciągnie mnie do czegoś innego. Do wypracowania doskonałości. Zauważyliście, że większość kobiet ma takie dziwaczne pragnienia bycia najlepszą, perfekcyjną. Tylko, że brakuje nam kogoś, kto by chciał nas przypilnować. Takiego własnego poganiacza niewolników, który by z batem stał i w razie czego na ścieżkę prawdy i porządku przywołał. O ile wtedy życie byłoby łatwiejsze, a planowanie celów i ich osiąganie duże bardziej realne.

No dobrze. Na dziś dość gdybania. Poprzeglądam sobie wpisy z lat minionych. Dam ogłoszenie, że szukam jakiegoś poganiacza i zacznę realizować. Te 55 kg ciągle brzmi pięknie ;)

24 kwietnia 2011 , Skomentuj

Kilka dni temu do mnie coś dotarło. Odpuszczałam. Całą masę rzeczy sobie odpuściłam. Wymówki zawsze się znalazły. Przede wszystkim chodziło o to, że tak było wygodniej zatem po co się męczyć. Takie ładne słowo lenistwo. Bo ja jestem leniwa. Nie jestem. Po prostu jest mi z tym wygodnie. Od kilku dni robię plan dnia. Ostatnio wszystko zwalałam na przesilenie wiosenne, pracę, problemy w związku. I robiłam tylko to, co bardzo musiałam. Nic po za tym. Takie snucie się z kąta w kąt. Tu cukiereczek, tu serialik w telewizji, tutaj jakiś rozmowa na czacie i dzień zleciał. Kładłam się spać zmęczona i wstawałam jeszcze bardziej zmęczona. Jak ładnie można się oszukiwać. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

W końcu rąbnęło mnie to, z tym odpuszczaniem, odkładaniem na potem, na jakieś jutro, które nigdy nie nadchodzi. No i zrobiłam rachunek sumienia. Takie pomysły wiążą się u mnie ze sprzątaniem. Ostatnio kończyło się na przyniesieniu drabiny i wytarciu kurzu na górnych półkach szafy. Teraz zaczęłam trochę inaczej, od biurka. Pracuję dużo w domu. Papiery nawarstwiły się piętrowo. Przeglądałam je, segregowałam i zapisałam co mam jeszcze do zrobienia. Znalazły się całe masy zapomnianych spraw. Ładna lista mi powstała rzeczy, które muszę zrobić. Parę sprawozdań jest z zeszłego roku. Odgruzowanie tej części pokoju pozwoliło ciut inaczej popatrzeć na resztę. Wcale nie było łatwo. Plan co prawda pisałam, ale zaległości gonią zaległości. Nawarstwiają się. Dalej pomaga mi sprzątanie. Z tym, że zrobiłam się systematyczna. Powtarzam te same rzeczy każdego dnia i do listy dopisuję kolejną. Czasem małą, czasem większą. Ale nie dopuszczam do bałaganu w tam gdzie sprzątnęłam. Zawsze miałam z tym problem. Skończyłam w jednym miejscu w innym już był burdelnik. Sprzątałam zrywami. Strasznie mi pasowały słowa Prachetta, że chaos zawsze pokonuje porządek, bo jest lepiej zorganizowany.

Wczoraj się uparłam, że zrobię dwie rzeczy. Zrobiłam. Poszłam spać o 3, bolało mnie wszystko, ale zrobiłam. Nie odpuszczę. To moje życie i mam dość odpuszczania.

Podobno doskonałość zabija. Mnie dążenie do doskonałości uszczęśliwia. Pokonywanie własnych ograniczeń. Myślenia, że nie dam rady, nie potrafię, nie uda się.

Dam. Mam jeszcze 80% mózgu, którego nie wykorzystuję. Do czegoś musi się przydać. Wesołych Świat Maleńkie!

23 kwietnia 2011 , Skomentuj

Weź kopę jaj, pół garnca suchej mąki pszennej, kwaterkę gorącego mleka.... Czy ktoś jeszcze dziś wie, ile tego mleka mieści się w kwaterce? Lubię przeglądać stare kucharskie książki. Kiedyś zastanawiałam się, jak nasze prababki dawały sobie radę z przygotowaniem świąt, nie mając mikserów, półproduktów, lodówek, internetu, gdzie można znaleźć najnowsze przepisy. Odpowiedź też udało mi się znaleźć również w książce kucharskiej: „Weź i poślij dziewkę służebną do komory, aby przyniesła kopę jaj...”.<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Kto dziś sili się na wielogodzinne odparowywanie mleka do masy kajmakowej, kto miele trzykrotnie twaróg, nastawia zakwas na żur? Przecież baby wielkanocne same wyrastają w cukierniach, a żurek z torebki smakuje jak ten u mamy. Zamiast łuskać cebulę kupujemy barwnik w proszku. Tempo życia wymusza ustępstwa, korzystamy z gotowców. A i tak ciągle się spieszymy, bez przerwy brakuje nam czasu. I przychodzą Święta. Już tak na nie nie czekamy, nie wyglądamy. Coraz częściej zamiast przy rodzinnym stole lądujemy we Włoszech czy innych Karaibach. W dźwiękach rezurekcyjnego dzwonu coraz mniej słyszymy radości ze Zmartwychwstania. Tradycja jeszcze się w nas kołacze, jeszcze dzielimy się święconką, jeszcze wysyłamy kartki do cioci z Ciechocinka.

Zatem aby owej tradycji stało się zadość, życzę samych dobrych wiadomości, czasu na zrobienie mazurka, długiego wiosennego spaceru, radości z bycia razem i przede wszystkim odnalezienie ducha świąt, tych najradośniejszych - Wielkanocnych.

23 grudnia 2010 , Skomentuj

Święta to czas... No właśnie czego? Radości, oczekiwania, pojednania? A może jednak hipokryzji, udawania, zmęczenia? Czy siadając przy wigilijnym stole, dzieląc się opłatkiem z ludźmi, których jesteśmy w stanie znieść raz na pół roku, a i to nie zawsze nam się udaje, jesteśmy szczerzy? Czy odświętny strój, choinka, zapach pierników, pójście na pasterkę coś zmieniają w naszym życiu? Czy przejdzie nam przez myśl, żeby zrozumieć tego mężczyznę, kobietę siedzącą naprzeciwko nas, a nie tylko tolerować ich obecność? Czy świąteczne życzenia to zlepek słów, które wypada powiedzieć, ale nie trzeba już w nie wierzyć?<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Zdaję sobie sprawę, że większość oczekiwała innego komentarza na świąteczny tydzień. Powinien być łatwy, lekki i przyjemny. Zawierać wszystkie te słowa, które chcemy usłyszeć, patrząc na choinkowe lampki. Powinno być dużo o miłości, która tworzy magię świąt. A ja tu wyskakuję z obłudą. Ale może warto zatrzymać się na chwilę w tej pogoni za poprawnością, za kolejnym prezentem, który nic nie znaczy, obojętnością.

Kocham Święta i nienawidzę ich równocześnie. Kocham za cudowne chwile, kiedy przytulając się do najbliższych wiem, że są, że akceptują, dają i biorą bez zastrzeżeń. Nienawidzę za to, że już nie poczuję dotyku tych, którzy odeszli na zawsze i których najbardziej brakuje przy wigilijnym stole.

Ciągle szukam zapachu pomarańczy. Tej z dzieciństwa, wystanej w kilometrowych kolejkach. To mój zapach świąt....

24 grudnia 2009 , Komentarze (2)

To tekst, który kiedyś napisałam do gazety. Ale i tak mi się podoba....

 

Poradnik spalania świątecznych kalorii

Nie od dziś wiadomo, że święta to nie tylko rodzinne spotkania prezenty, kolędy. To także wielkie biesiadowanie. Zaczyna się od dwunastu wigilijnych potraw, a później te szyneczki, flaczki, bigosiki ...

Gdzie się człowiek nie ruszy to czyhają na niego pokusy. Spróbujcie tylko odmówić zjedzenia makowca upieczonego przez babcię, albo sałatki zrobionej przez ciocię. Obraza na cały rok gwarantowana, a i święta zepsute.

Wychodząc na przeciw zapotrzebowaniu przygotowałam sprawdzone metody spalania świątecznych kalorii. Założeniem jest, że jemy tylko 100 gramowe porcje.

Zaczniemy od potraw wigilijnych.

-         barszczyk czerwony sam w sobie niegroźny ma banalne 32 kalorie, z uszkami ma ich około 150. Aby je spalić wystarczy przez godzinę pośpiewać, najlepiej kolędy.

-         kawałek smażonego karpia wymagać będzie już pół godziny tańca. To może być dobry treningu przed sylwestrem.

-         kapusta z grochem zostanie zmieniona w energię podczas dziewięciu minut czołgania się po podłodze w poszukiwaniu ukrytych prezentów. Na tą z grzybami wystarczy pięć minut.

-         kluski z makiem wymagać będą 25 minut jazdy na łyżwach. Jak lodowisko daleko za jednym zamachem można by spalić pierogi z grzybami i kapustą podczas dwugodzinnej jazdy samochodem

-         śledź w śmietanie to 45 minut mycia naczyń, a ten w oleju to kolejne półtorej godziny przy zmywaku. Dzięki temu można stwierdzić, że brak zmywarki ma swoje dobre strony.

-         szklanka kompotu z suszonych owoców to godzina pisania e-meili z życzeniami do znajomych

-         rybę po grecku mamy szansę spalić podczas godzinnego leżenia. Ostatecznie w wigilię odrobina spokoju nam się też należy

-         sałatka warzywna będzie nas kosztowała 20 minut wchodzenia po schodach. Dość intensywnego wchodzenia po schodach. A schodząc mamy szansę spalić rybę w galarecie

 

Słodycze są zmorą wszystkich dietetyków, ale i im można dać radę:

-         piernik z bakaliami to tylko 45 minut biegu, takiego niezbyt intensywnego

-         sernik to pół godziny jazdy na nartach, jak śniegu nie będzie to może być rower

-         za pokusę zjedzenia makowca musimy zapłacić prawie godziną pływania. Pływania, a nie stania pod biczami.

-         najwięcej wysiłku będzie nas kosztować czekoladowy (150g) Mikołaj. Aby spalić 795 kalorii trzeba dwie i pół godziny rąbać drzewo lub prawie tyle samo kochać się. Wybór należy do ciebie

 

Pokusy bożonarodzeniowe

-         na flaki można sobie spokojnie pozwolić, to tylko godzina czytania na głos mojego pamiętnika.

-         golonkę spalimy podczas godzinki szybkiego spaceru. Można by było odwiedzić znajomych z drugiego końca miasta

-         bigos - tu wszystko zależy od tego, co się nawinęło, kaloryczność od 100 w górę. Przy tych z dużą ilością dodatków polecam, co najmniej godzinę gry w piłkę nożną. Jak będzie na śniegu może być trochę krócej.

 

Ostatnia rada

To byłby przegląd najpopularniejszych świątecznych potraw.. Kalorii oczywiście nikt nie widział, a w biodra i tak wchodzą. Najlepszą metodą na uniknięcie zbędnych świątecznych kilogramów jest jednak kręcenie głową w prawo i w lewo, za każdym razem, gdy ktoś zaproponuje dokładkę. Dobrych Świąt.

24 czerwca 2009 , Komentarze (4)

18 mu już stuknęła. Staruszek kochany. W związku z tym sprawiłam mu nowa okładkę, zieloną, niech ma.

Mi też o dziwo jakieś prezenty przynieśli, choć lojalnie uprzedzałam, ze skończyłam obchodzenie urodzin na 28. Swoją drogą odkąd tylko pamiętam urodziny obchodzę jakiś tydzień. Większość znajomych wie, że wiążą się one z końcem roku szkolnego. No i przychodzą. W różnym czasie.

Cud, że ja to wytrzymuję. Te ciasta, ciasteczka, czekoladki. Potwór jest jednak doskonały i na wadze jednak mniej. Nie za dużo, bo nie za dużo, ale mniej. Świętą mnie powinni zrobić, albo przynajmniej uległą miesiąca.

Jurto znów wyjeżdżam, ale na szczęcie na krócej. Jak mnie już doszkolą zamierzam nie robić nic przez cały tydzień. Absolutnie nic. Wspaniała perspektywa. Czego i Wam życzę Maleńkie.

19 czerwca 2009 , Komentarze (1)

Wykrzykniki są niezbędne. Właśnie pożegnałam stan otyłości i weszłam w nadwagę. Banalną małą nadwagę. Dobra wiem ociupinkę przesadzam z radością, ale sukces jakoś trzeba uczcić.

 

Ostatnio byłam zalatana, stad brak wpisów. Niemniej się trzymałam. Potwór nie pozwolił zbytnio folgować. Głodu nie czuję dalej, Żyję jak przykazane, od czasu od czasu (dokładnie trzy razy) jedząc coś słodkiego.

 

Jeśli chodzi o ruch to mam go nawet w nadmiarze. Kurs doskonalący dla instruktorów trochę dał mi się we znaki, ale parę nowych ćwiczeń poznałam. Bardzo obrazowo na temat łapania kilogramów wypowiadał się jeden z wykładowców i tak

1 kg tłuszczyku to 9000 kcal – sporo prawda

a teraz wyobraźcie sobie, ze codziennie wieczorem zjadacie dodatkową kanapkę z masełkiem, żółtym serem cieniutkie plastereczki – łącznie 100 kcal.

·        po trzech miesiącach jest 1 kg więcej

·        po roku 4kg

·        po dwóch latach 8 kg

i tak dalej, a wszystko przez banalne 100 kalorii więcej

Ładne kolorowe wykresy pnące się coraz bardziej w górę symbolizujące kolejne lata i kolejne kilogramy.

 

Otyłość to choroba, która polega m.in. na zaburzeniu ośrodków łaknienia. Mózg nie dostaje informacji o sytości. Dlatego jemy więcej niż potrzebujemy. I tak przestajemy jeść, aby żyć, a zaczynamy żyć aby jeść.

No dobrze dość teorii, trzeba wziąć się w końcu do pracy. Trzymajcie się Maleńkie.

29 maja 2009 , Komentarze (1)

I nawet się z tego cieszę. Dziwna chyba jakaś jestem.

 

Ostatnio padł komputer z powodu wirusów (i po kiego ciorta człowiekowi te programy), stąd zero wpisów. Ale podobno naprawili i wszystko ma działać. Pożyjemy zobaczymy. W każdym razie znów wracam do picia wody. Bez komputera zdecydowanie tak nie smakuje.

 

Chudnę sobie spokojnie dalej, acz tempo ciut zwolniło. Potwór mimo zawirowań działa. Więc nadal zero słodyczy i ciągle mnie nie ciągnie do jedzenia. Zaczęto zauważać moje nowe linie. Kurczaczek ale to brzmi. NOWE LINIE. Stara się człowiek to ma, a raczej nie ma. Takich np. banalnych 4cm w obwodzie uda.

 

Sportowo wytrwale dążę do doskonałości. Staram się te 10 tys. kroków robić + basen + rower. Ostatnio nawet w kosza próbowali mnie nauczać. Co do brzuszków właśnie mijam półmetek a6w i kaloryferka. Oszalałam na starość. Ale skoro w szaleństwie jest metoda. To czemu nie?