Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 575432
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 marca 2013 , Komentarze (3)


No to się zmotywujmy od poniedziałku!!!!

Przez cały weekend nie rowerkowałam, jakoś tak zeszło. W piątek i w sobotę byłam na basenie. Wieczory sobotnie i niedzielne spędziłam na milondze, więc aktywność fizyczna była.  O wadze się nie wypowiem, bo musiałabym i tak wszystko wyrazić gwiazdkami.  No bo jestem grzeczna, jak nigdy, a ona dziwnie ustawione cyfry mi pokazuje. W drodze łaskawości wskazała mi dziś i wczoraj 91, ale dopiero za drugim razem, jak jej powiedziałam w dosadnych słowach, że 91,7 nie zaakceptuję. 

Śniegu napadało (znów będzie się topił, znów mi garaż zaleje), pantofelki trzeba schować, spódniczkę również, bo i zimno jak cholera. 
Wsiadam na rowerek, trzeba nakręcić zapasu endorfinek na cały dzień!!!

8 marca 2013 , Komentarze (2)


Coś robię źle i nie wiem co  Najpewniej źle jem, ale ja tego nie mogę ogarnąć. Kiedyś wystarczyło mniej jeść i się chudło. Teraz im mniej jem, tym gorzej chudnę, znaczy się tyję. Czytałam kiedyś pamiętnik vitalijki, która ograniczyła paszę, ćwiczyła w takich ilościach, że ja bym dawno wyzionęła ducha i nie chudła ani trochę. Podobno, źle jadła po tych ćwiczeniach. Była po czterdziestce. WTF????
To jest właśnie ten moment, kiedy zaczynam mieć wątpliwości, co do sensu mojego starania się o lepszy wygląd. 
Czuję, że stanęłam w miejscu i to wcale nie dlatego, że pedalę na rowerku stacjonarnym i pływam w kółko, w te i z powrotem 
Waga pokazuje mi cyfry nie w tych miejscach, na których chcę je oglądać. A nie mam sobie nic do zarzucenia. No, może za mało warzyw.
Nie chcę wykupować diety, bo wiem, że nie będę mogła się nią sensownie zająć, lub że na stosowanie się do niej wystarczy mi siły raptem na miesiąc a potem jak odpuszczę, to będzie masakra. Mam taki plan, że dostosuję swoje jedzenie do swoich upodobań i zwyczajów, będę jadła regularnie, zdrowo, w rozsądnych ilościach. Schudnę wolniej, ale przy okazji nabiorę prawidłowych nawyków, nie rezygnując ze wszystkiego. Plan mam, realizuję go od początku grudnia i na razie działał. Dopóki znów nie polubiłam aktywności fizycznej i nie zaczęłam ćwiczyć praktycznie codziennie. Mimo, ze staram się po nich tak jeść, jak proponują ludzie mądrzejsi ode mnie.
Nie chcę liczyć kalorii, bo to mnie zniechęca do utrzymywania paszy w rozsądnych ilościach. Z tego samego powodu nie chcę zapisywać, co pochłonęłam.
Waga od tygodnia się waha: to pokaże ciut mniej niż podczas ostatniego oficjalnego ważenia, to znów co najmniej kilogram więcej. I jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że raptem schudłam 0,1 kg 
Na razie nie odpuszczam, ale znam siebie i wiem, że jak nie będę miała jakiegoś wymiernego sukcesu, to znów się poddam. Tyle, że tym razem się nie podniosę, albo znów później niż powinnam.

Dobra, dość użalania się nad sobą!!! Na razie trwam!
Czasu na pisanie nie mam. Pedalę, ale machając kolanami ciężko się pisze. Za to poczytać Was mogę, co czynię regularnie i systematycznie. 

Z rzeczy pozaodchudzeniowych:
- w środę nabyłam drogą kupna 3 pary nowych butów (kobiecie kolejnych butów i torebek nigdy dość!)
- dziś byłam w Aquasferze z dziećmi na wycieczce i po pierwsze popływałam nadprogramowo, po drugie załapałam się na wodny aerobik gratis z okazji Dnia Kobiet (nawet mi się podobało, ale jak już jestem w wodzie, to preferuję pływanie)
- chodzę ostatnio do pracy w spódniczce nad kolano i wszyscy chwalą. Nie żeby było widać, że schudłam, bo nie widać, tylko wyglądam lepiej niż w spodniach. (Bosze, to jak ja w nich wyglądam???!!!! Chyba nie chcę wiedzieć, bo i tak lubię spodnie)
- pewnie byłoby jeszcze coś ciekawego do napisania, ale poczułam już zmęczenie, zatem pędzę do łóżka, bo być może za mało śpię i dlatego nie chudnę.

6 marca 2013 , Komentarze (6)


Miałam się właśnie zdołować i pewnie skończyłoby się to totalnym obżarstwem. 
Czemu waga w dniu mojego oficjalnego ważenia jest taka wredna?? No czemu?
Pokazała tylko 0,1 kg mniej  A naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia. Przecież w niedzielę było już 91,1 i liczyłam po cichu na to, że po raz ostatni zobaczę 9. A tu wczoraj 92,4 a dziś 91,8. Dlaczego? Czyżby podczas kataru zatrzymywała się woda w organizmie?
No dobra, dość biadolenia. W sumie nie jest źle. Vitalia się nawet zlitowała i napisała, że już nie 47 a 46% tłuszczu mam na sobie. Chyba na pocieszenie, bo wymiary też się prawie nie zmieniły, tylko w biodrach 1 cm mniej.
Nie będę narzekać. W końcu miało iść powoli  Zawsze to mniej!
Wczoraj obejrzałam taki odcinek The Biggest Loser, w którym jeden w ciągu tygodnia przytył 17 funtów  Przy takim wysiłku, jaki im serwują?! Jeśli to zatrzymanie wody, to powinien od razu iść do lekarza. Ale coś mi tu pachnie jakąś manipulacją... W końcu to tylko telewizja.
A ja mam katar i dzisiaj basen. Mam zamiar jednak pojechać i będzie albo wóz, albo przewóz. Albo mi przejdzie, albo się całkiem rozłożę. Wolałabym tę pierwszą opcję 

4 marca 2013 , Skomentuj


Jakoś nie wiem, co pisać  To pewnie przez katar, który mnie dopadł wczoraj. 
Ogólnie jestem grzeczna: rowerkuję codziennie, 2 razy w tygodniu basen, włączyłam do ćwiczeń brzuszki, acz bez entuzjazmu, jem rozsądnie. To o czym tu pisać?
W zeszłym tygodniu wypedaliłam się na 13 miejsce w rankingu pedalarzy Basieńki  z 20 miejsca sprzed tygodnia. 
Motywuję się oglądając The Biggest Loser. Wyczytałam o nich u Ciasteczkowego Potwora z głównej i faktycznie to działa!!!! Ja tu się odchudzam bez stresu. Nikt mnie nie wyeliminuje po oficjalnym ważeniu środowym. A oni? Nie dość, że dostają nieźle w kość, to jeszcze stres ich zżera, że schudli za mało i ktoś odpadnie! Nie zazdroszczę, ale jak popatrzę jak się męczą, to siadam na rower i kręcę chociaż. 
Bałam się o kolano, a tu się okazuje, że takie kręcenie na najmniejszym obciążeniu robi cuda: pomaga. Jest jakby lepiej, mniej boli, bardziej mogę nim ruszać  Poskakać, to jeszcze sobie nie poskaczę, ale czuję postęp. I oby tak dalej!
A ja głupia, przez pół roku nie pedaliłam 

1 marca 2013 , Komentarze (2)


Dzisiejsza waga bardzo ładna: 91,7 kg. 
Wczoraj nie ćwiczyłam w końcu  Tak jakoś wyszło, że był to dzień na regenerację 
Ale dziś rano już się zmobilizowałam i oby tak było przez cały marzec!!!

28 lutego 2013 , Skomentuj


Dzisiaj waga większa, ale nie mam nic sobie do zarzucenia, więc się nie przejmuję. Zauważyłam, że tak zwykle jest, gdy sporo poćwiczę. A wczoraj był basen, tańce i 30 km rowerka  Jedzeniowo byłam bardzo grzeczna.
Kupiłam sobie kolejna zabawkę ćwiczeniową: 

Dziś złożyłam i miałam zamiar wypróbować, ale za dużo czasu zabrało mi co innego i chyba zostawię pierwszą próbę na wieczór. Może łatwiej będzie mi się zmobilizować do ćwiczeń brzuszkowych, bo zwis brzuszny mi się bardzo nie podoba.
Spadam, bo dziś mam zupełne wariactwo, a chcę jeszcze przed pracą choć trochę popedalić.
A po pracy: FRYZJER!! 

27 lutego 2013 , Komentarze (3)


No, takie coś w dniu ważenia to rozumiem  0,6 kg od wczoraj a od zeszłej środy 1,5 kg mniej!!!  Warto było nie odpuszczać, mimo zastoju wagi. Winowajcą okazała się oczywiście miesiączka, chociaż nie dopadły mnie żadne chcice  ani napady żarłoczności.
Paski na Vitalii dalej wariują, więc ogłaszam wszem i wobec tutaj: 91,9 kg. Jak to już ładnie wygląda w odróżnieniu od 98, które widziałam na początku grudnia!!!!
Może do wakacji nie będę jeszcze super laską, ale do następnych... Kto wie?!
Taki ułożyłam sobie w styczniu plan:
Do końca stycznia 2013  - 95 kg (było 94,3) 
Do końca lutego 2013    - 93 kg (było 92,4) 
Do końca marca 2013  - 91 kg
Do końca kwietnia 2013  - 89 kg
Do końca maja 2013  - 87 kg
Do końca czerwca 2013  - 85 kg
Do końca lipca 2013    - 83 kg
Do końca sierpnia 2013  - 81 kg
Do końca września 2013  - 79 kg
Do końca października 2013 - 77 kg
Do końca listopada 2013  - 75 kg
Do końca grudnia 2013  - 73 kg

Nie lubię planów, bo rzadko się ich trzymam. Oby ten był jedynym, który utrzymam przynajmniej w wersji spadkowej!!!

26 lutego 2013 , Komentarze (1)


Powinnam dziś zapytać, czy każda babka w spódniczce nad kolano, szczególnie taka ponad 90 km, wygląda seksownie. Dziś odważyłam się założyć takową. Książę małżonek kazał zakupić w C&A, to nabyłam, ale musiała przejść w domu okres karencji. Jakoś nie byłam przekonana i nie jestem. Jednakowoż na przejściu dla pieszych pan w samochodziku się zatrzymał. Pewnie musiał obejrzeć sobie to chodzące dziwadło. Przez chwilę pomyślałam, że chciał podziwiać moje nożyny. O ja naiwna!! Stara i głupia!!! Ale chodzić w niej będę, bo wygodna. Pewnie majątek wydam na rajstopy, dziś już jedne podarłam. Przecież zwykle chodzę w spodniach. W pracy też się przyzwyczają, bo dziś to była sensacja roku!!
Koleżanka znalazła dziś w jakimś starym pudle zdjęcia sprzed paru lub parunastu lat. Boże jaka ja byłam chuda!!!! A pamiętam, że czułam się jak hipopotam. Oj, głupia byłam i tak mi zostało. 
Znalazłam sobie niezłą motywację!!!! Oglądam sobie na Youtubie The Biggest Loser USA. Oczywiście podczas pedalenia  Rewelacja!!! I powiem, że nie robią na mnie wrażenia ich spadki po 2 czy 3 kg na tydzień. Przecież oni nic innego nie robią tylko ćwiczą i odpowiednio się odżywiają. W porównaniu z nimi moje spadki 2 kg na miesiąc są mega wyczynem! Bez trenera, który nieźle daje w kość, bez dietetyka, bez totalnej izolacji od problemów dnia codziennego?  Mogę być z siebie dumna!!! Muszę tylko "ciut" dłużej wytrwać. 

25 lutego 2013 , Komentarze (3)


Jaka szkoda, że znów poniedziałek. Weekend mija zdecydowanie zbyt szybko. Brakuje mi jakiegoś dnia między sobotą a niedzielą  Szczególnie jak w piątek padam na pysk.
W sobotę rano podpadłam synowi. Zawiozłam go na zajęcia zamiast na 9.30, to godzinę wcześniej  Ale co on? Na zegarku się nie zna? Za to ja miałam długą sobotę. Namówiłam wreszcie księcia małżonka na basen. Potem pojechaliśmy na zakupy: kupił sobie fajna zimową kurtkę z przeceny 200 zł taniej za 150. Ja też trafiłam na fajna promocję w camaieu i nabyłam 2 bluzeczki i spodnie za cenę tych spodni, które były już przecenione. Udane zakupy!
W ramach obiadu wszamaliśmy kebaba. Mniam 
Jeszcze tylko zaliczyłam biedronkowe sprawunki, ogarnęłam chałupkę, ale bez szału i pojechaliśmy na plotki do szwagierki.
W niedzielę rano musiałam trochę popracować: zaliczyć szkolenie na platformie oke, żeby mogli mnie powołać na egzaminatora. Jak się uda, to wpadnie trochę grosza, będzie na paliwo. Przy okazji pojeździłam na rowerku i nawet nie wiem kiedy ukręciłam 50 km.
Potem pobawiłam się w fryzjerkę, przystrzygłam teścia. Zrobiłam na obiad naleśniki, w czym pomógł mi książę małżonek, bo on lubi smażyć placki a ja nie.
Zaliczyłam zebranie ZNP, przy okazji dowiedziałam się najnowszych szkolnych plotek. Jaka ja jestem mocno niezorientowana  Cóż, szczerze? Nie interesuje mnie to wszystko  Ale czasem trzeba wiedzieć, co w trawie piszczy, żeby gafy nie strzelić.
Wreszcie po tym wszystkim był czas na kulminację weekendu: milongę. Z tego powodu uwielbiam niedzielne popołudnia!! Wcześniej był to prolog do kolejnego tygodnia pracy, a teraz sama przyjemność.
Waga dziś rano też była łaskawa i pokazała wreszcie mniej: 92, 5 kg

22 lutego 2013 , Komentarze (1)


Tak czułam się dziś po pracy. Dawno takiej niemocy już nie miałam. Wobec tego się zdrzemnęłam. Gdyby nie książę małżonek, spałabym do rana. A tak obejrzałam nudny film "Kochanek królowej" i stwierdziłam, że mogę spać dalej. No ale jak tak, bez pedalenia dzisiaj? 
Dawno nie miałam takiego lenia. Mimo tego jednak się zmobilizowałam. Obejrzałam sobie "Życie Pi" i przejechałam 40 km. Oczywiście pod koniec się spłakałam. Ten film mogę z czystym sercem polecić.
Czytam, to co napisałam i zasypiam, Co za nudy???!!! Chyba nie jestem dziś w formie.
Czwartkowa hospitacja całkiem udana. Dzięki za trzymanie kciuków.