Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 572487
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 kwietnia 2007 , Komentarze (11)

Waga okazała sie dziś łaskawą bestią i pokazała 0,9 kg mniej. Tym razem głupota wyszła mi na dobre. Ale nie mam zamiaru wracać do tego typu herbatek. Już kiedyś to przerabiałam. Przez parę lat piłam różne, najróżniejsze i skończyłam na najmocniejszej, bez której w ogóle nie dałam rady się wypróżnić. Niestety (a raczej w przebłysku mądrości) odstawiłam i zaczęłam tyć. Ale jeżeli teraz chudnę bez herbatek, to nic z tego, na pewno do nich nie wrócę.

Wczoraj udało mi się przejechać ponad 20 km i zajęło mi to troszkę ponad godzinę. W terenie to jest dla mnie nie lada wyczyn. Na tej trasce, którą zwykle przemierzam jest parę niezłych górek. A jedna serpentynka ciągnie się chyba prawie kilometr. Sapię na niej jak miech kowalski. Ale za to ile przyjemności. I całe szczęście, nie mam po drodze pokus w postaci kawiarenek z lodzikami i super ciasteczkami, tylko sama natura: las, łąki. Jak pięknie pachną choinki! Dzisiaj też nie daruję. Pogoda taka, że żal nie jechać. Może w sobotę namówię całą rodzinkę? Tym bardziej, że wieczorem idziemy do Teatralnej potańczyć. A że książę małżonek ma akurat urodzinki, to i jakoś tort będzie i szampan.

12 kwietnia 2007 , Komentarze (12)

I nie mogę się zmobilizować do wyjścia na rowerek. Już prawie, prawie wychodziłam, ale jeden dzieć, który ma dziś wolne jako i ja, stwierdził, że by coś zjadł. No to po powrocie ze spacerku z Puciem rzuciłam się na gary, bo to i książę małżonek niedługo z pracy wróci i będzie wył, że głodny. Pies też zagląda do miski co chwila. Już mu sie żarełko gotuje, tylko muszę pilnować, żeby nie wykipiało, bo potem paskudnie się kuchenkę czyści. Wiem co mówię, bo ciągle mi przez siedzenie przy kompie coś kipi :)

Tylko ja jakaś taka niegłodna, ale i tak jem co chwila. Jeżu, jak ciężko wrócić do dietki po świętach! Jutro ważenie, więc nic mi nie pozostało, dziś muszę choć trochę spalić tych pochłoniętych nadwyżek kalorycznych. We wtorek rowerek stacjonarny zaliczyłam, całą godzinę pedałowałam. Wczoraj niestety nie byłam na basenie, bo jakiś remont jeszcze do piątku mają. No i oczywiście do rowerka już się nie zmobilizowałam. Za to po pracy pochłonęłam jakąś koszmarną górę jedzenia.

Przyznam się wam do mojej koszmarnej głupoty. Wstyd mi, że aż uszy pieką, ale cóż, głupota nie wybiera, ją się ma. W niedzielę wielkanocną zgodnie z założeniem nie żałowałam sobie jedzenia. Ale bez przesady, nie było totalnego obrzarstwa. Wieczorkiem zaparzyłam sobie herbatkę przeczyszczającą, coby szybciej opróżnić jelitka, ale oczywiście przedobrzyłam i zamiast jednej saszetki, wrzuciłam do szklanki dwie. Rano, już o 4 miałam pobudkę, potem co chwila biegałam do kibelka. Nie wspomnę nawet, że w jelikach miałam niezłą rewolucję, no i oczywiście bolesne skurcze. Głupoty nie sieją, sama się rodzi. Ale za karę do dzisiaj mam problemy z jelitkami, a dziś jeszcze na dokładkę brzuchol. Ale zaraz kończę gotowanie i nie dam się wnętrznościom, tylko pojadę się przewietrzyć. Dosłownie, bo wiaterek nieźle wieje.

10 kwietnia 2007 , Komentarze (11)

... ee, nie będę się brzydko wyrażać. Nauczycielce nie uchodzi! Klasówki leżą głęboko schowane, bo na stole, który zwykle jest zawalony stertą moich papierzysk i podręczników moich rodzonych dzieciów, stoją jeszcze świąteczne mazurki i mrugają do mnie migdałowymi oczkami. Rowerek w kącie stoi jak wyrzut sumienia, a ja chodzę dookoła niego jak pies koło jeża. Czekam aż książę małżonek wybędzie z domu. Jakoś nie mogę pedałować jak on na mnie patrzy. Głupio i tyle.

O! Właśnie wyszedł! Łeee, skończyła mi się wymówka. No dobra, już idę pedałować...

9 kwietnia 2007 , Komentarze (9)

Święta prawie za nami. Plan obżarstwa wykonany nawet w 200%. Nawet nie chcę myśleć i wypisywać co pochłonęłam, smaczne było, że mmmmmmmmmmmmm.... Ale z przyjemnością wrócę jutro do dietki, bez uczucia straty i niewykorzytanej szansy. W końcu co roku będą święta, a ja nie mam zamiaru zawsze rezygnować z tych pyszności. Trzeba od razu radzić sobie z tym, żeby potem wrócić do normalności, a nie ciągnąć nadwyżkę kaloryczną w jedzeniu przez kolejne miesiące. Bo to był mój problem (mam nadzieję, że już nie jest), że jak sobie odpuściłam, to na całego. Niestety w kwestii ruchu, poza przenoszeniem się zza jednego stołu, za drugi, ewentualnie przekładania się z jednego boku na drugi, nic nie było. Pogoda, że brrrrrrrr. Cały dzień pada i wieje, a do południa biało. Chyba tym na górze święta się pomyliły. Wiem, wiem, ale jak patrzyłam na rowerek stacjonarny, to od razu mnie mdliło. Mam zakwasy po sprzątaniu. ;)

Jutro biorę się do roboty! Mam taką stertę prac do sprawdzania, że zajmie mi to chyba cały dzień! Ale na pocieszenie czwartek też mam wolny. Łaskawcy, przepadają mi tylko 2 lekcje. VI klasy piszą sprawdzian. Taki mam przedmiot, że bardziej się przejmuję niż oni. Troche jestem niesprawiedliwa, dzieciaki też to przeżywają, w końcu to ich pierwszy poważny egzamin w życiu. Tylko konsekwencje jego są żadne, przynajmniej dla nich. Tylko szkoły ustawiane są w rankingu i rozliczane przez kuratorium. Ech, szkoda gadać.

Jak mnie już naszło tak na refleksje (to chyba z przejedzenia), to chcę włączyć się do dyskusji o młodych panienkach, które chcą schudnąć z kości na ości. Niestety sprawa nie dotyczy tylko nastolatek, te po 20-tce też często nie są mądrzejsze. Wpis typu: "musiałam podać, że jestem niższa, bo nie mogłam się zalogować z moja docelową wagą" przypawia mnie o dreszcz grozy. Może to wyda się niemożliwe niektórym, ale jeszcze pamiętam czasy, kiedy byłam w ich wieku. (Chociaż dziecię zapytało mnie kiedyś: mamo, a pamiętasz jak żyły dinozaury?) Też uważałam, że jestem gruba mając 55 kg. Ale chodziło mi o jakieś 2-3 kg. Nigdy nie marzyłam, żeby ważyć 45, nawet przy moim niewielkim wzroście. Bo to było nienormalne. Uprawiałam sport, biegałam i to wszystko. Jadłam normalnie. Fakt, nie było wtedy tych wrednych chipsów itp. Ale przecież z tego można zrezygnować, nie trzeba się zaraz głodzić. Jak czytam, że rozpaczają, bo zjadły normalny obiad, to się we mnie przewraca. Ech, już adrenalinka mi podskoczyła, dość, bo będę musiała wykasować, to co mi się pod palce nasuwa :)

Pozdrawiam! A jutro do dzieła z dietką. Alleluja i do przodu!!!

8 kwietnia 2007 , Komentarze (4)

Staropolskim obyczajem dużo szynki życzę z jajem

niech zające i barany pospełniają wasze plany

święta to jest czas wyżerki

porzućcie wszystkie rozterki

niech to będzie czas uroczy

życzę wam miłej Wielkanocy

6 kwietnia 2007 , Komentarze (8)

Mam taką uśmiechniętą buziulkę, bo mogłam przesunąć mojego motylka aż o 1,1 kg. A już chciałam go wymienić na ślimaka. Jednak dieta o zmniejszonej dostawie kalorii i skrupulatne odmierzanie porcji na nowej wadze przyniosło wreszcie efekty, bo wcale więcej nie ruszałam się niż ostatnio.  A pani Joasia stwierdziła, że chyba jestem za leniwa, dlatego tak wolno chudnę. Tzn powiedziała bardzo delikatnie, że to moja przemiana materii jest leniwa, ale ja już sobie doczytałam między wierszami... No i trzeba się znaczy się wziąć do galopu i to dosłownie :) Szczególnie, że są święta, a moja teściowa robi super smaczne ciasta i ja z premedytacją planuję nagrzeszyć bez żadnych wyrzutów sumienia. Nawet jak waga podskoczy, to nie będę się dołować, tylko najwyżej więcej pedałować. Zresztą poczyniłam już przygotowania do popełnienia przestępstwa: nabyłam drogą kupna herbatkę przeczyszczającą. Wiem, wiem, to pachnie bulimią. Ale obiecuję, że ją po świętach wyrzucę. Ale i tak nie mam zamiaru napychać sie "do kija", tzn. tak, żeby nie było siły się zgjąć. O nie, nie!! Tylko troszkę sobie pofolguję.

Dość o przestępstwie z premedytacją! Teraz to już muszę zająć się troszkę domeczkiem i jednak ogarnąć go trochę przed świętami. Wczoraj uporałam się z zimowymi butami i kurtkami. Nawet łyżwy wyniosłam już do pownicy, chyba się już nie przydadzą. Krytego lodowiska jak nie było, tak nie ma. Potem polką galopką przeleciałam się po Olsztynie i wreszcie udało mi się zakupić coś podobnego do dywanu. Stary już leży na śmietniku - poległ w walce z Puciem.

Dwa kurczaki w koszu siedzą,
i rzeżuchę sobie jedzą,
baran w szopie zioło pali,
pewnie zaraz sie przewali,
ksiądz za stołem juz się buja
Wesołego Alleluja!!!

Wesołego królika, co po stole bryka,
spokoju świętego i czasu wolnego,
życia zabawnego w jaja bogatego
i w ogóle - wszystkiego, kurcze, najlepszego!

Dzisiaj z rana bez gadania weź się do jaj malowania,
maluj wszystkie bez wyjątku i te z majtek i te z wrzątku.

No to lecę malować te jajka!

3 kwietnia 2007 , Komentarze (6)

Kto to widział, żeby po takich ciepłych i śliczniunich dniach zrobiło się tak zimno. Nic tylko wskoczyć pod kołderkę. Ale nie ma tak dobrze, robota czeka i to taka nie cierpiąca zwłoki. (Oj będą zwłoki, ale moje, jak się w końcu nie wyśpię).

Wszystko mnie boli i czuję wszystkie mięśnie. Książę małżonek dał dzisiaj czadu. Tańczyliśmy ze 2 godziny. I żeby było śmiesznie, to zupełnie bez muzyki. Nie żeby się odtwarzanie zepsuło, nie, nie. Po prostu, co ma nam muzyka w tańcu przeszkadzać ;) Ćwiczymy poszczególne kroki i ich połączenia i na razie to ciężka praca, trochę przyjemności też. Dopiero potem, w nagrodę, mamy potańczyć przy muzyce. Ale nie wierzę, że nastąpi to w tym stuleciu.

Nie wiem, czy wy też tak macie. Jak chudłam, to nikt tego nie widział, sama musiałam się chwalić. Teraz, jak waga stoi jak zaczarowana, wszyscy rozpływają się nad tym, jak to podomno znikam w oczach (wolałabym raczej w dupie). No ale teraz głupio byłoby znów się obeżreć i przytyć. A było się nie chwalić!! Dzisiaj i tak zgrzeszyłam, najpierw tylko trochę i bez wyrzutów sumienia (taki jestem zatwardziały grzesznik): gryzek sznikersa i 2 łyżeczki czubate karmelu z puszki (mniam). No ale potem, to dowaliłam: jajecznica na kiełbasie!! Ale to przez to, że się przegłodziłam i ominęłam lunch. Dzisiaj już tylko woda, nawet suchego czarnego chleba nie będzie :(

2 kwietnia 2007 , Komentarze (2)

Ale też i zadowolnona. Ruszyłam znowu z aktywnościa fizyczną. Wprawdzie w domu syf i przedświątecznych porządków jak nie było, tak nie ma. Ale nie mam zamiaru chodzić zła tylko dlatego, że muszę sprzątać, a nie mam na to ochoty. Dzisiaj zamiast myć okna i czyścić kuchnię, pojechałam sobie rowerkiem do lasu. Super!!! O niebo lepiej niż w domku na stacjonarnym. Godzinka zleciała nie wiadomo kiedy. Z resztą okien na razie myć nie będę, bo postawili mi przed domem jakies rusztowanie i będą elewację odświerzać. Nie wierzę, że nie zachlapią okien. Umyję póżniej. "Co masz zrobić dziś, zrób pojutrze. Będziesz miał 2 dni wolnego" Ha, ha, "wolnego", akurat. Przecież dzisiaj spałam raptem marne 5 godzin, bo szkolnej roboty od cholery i trochę. Teraz głowa tak mnie boli, że idę spać. Najwyżej wstanę wcześniej i nadgonię rano. (Podobno głowa to może boleć najwyżej Beatę Tyszkiewicz. A nas to po prostu czacha nap...)

Dzisiaj chyba po raz pierwszy w 100% zrealizowałam plan posiłków, bez żadnych zmian. To dzięki nowej wadze. Mogę wreszcie dokładnie sprawdzić, ile jem a nie tylko na oko. Zliczam też kalorie. Maksima miała rację, że waga zawyża ich liość. Nie szkodzi, niech zawyża. Dzisiaj nawet z zawyżaniem zmieściłam się w 1200 kcal. Jest nieźle, zobaczymy co na to waga łazienkowa powie w piątek. Może tak po rodzinie, też będzie dla mnie dobra?

Miałam kilka pytań o tę wagę. Otóż zamówiłam ją przez Allegro i zapłaciłam razem z przesyłką 85 zł. Przysłali bardzo szybko, bo płaciłam przelewem. Na razie jestem zadowolona :))

Chciałam kupić dzisiaj nowy dywan, bo stary już cosik przez Pućka sfatygowany: brudny i nadgryziony z jednej strony, która akuratnie schowana jest za sofą i za bardzo nie widać, no chyba, że ktoś się nachyli. Nawet zmobilizowałam księcia małżonka do wizyty w OBI i kicha. Nic porządnego, tzn. maskującego brud i niedrogiego (bo przecież najwyżej ze 2 lata wytrzyma) nie ma. A już miałam nadzieję, że czyszczenie dywanu sobie odpuszczę. Nic z tego.

Acha, w niedzielę znów ćwiczyliśmy tango i nawet jutro mamy w planie. Znaczy się książę małżonek wrócił do formy.

1 kwietnia 2007 , Komentarze (9)

Oczywiście "dawno" to pojęcie względne, ale jeżeli wczesniej pisałam coś codziennie, to teraz faktycznie dawno tego nie robiłam. Jakoś entuzjazm w odchudzaniu mnie opuścił. W końcu zaakceptowałam, że to ciężka i długotrwała robota. A też nie miałam się czym pochwalić, ani pożalić, bo efekty marne (tylko 0,2 kg) i nie miałam jakichś koszmarnych wpadek.

Mam już kuchenną wagę z opcją liczenia kalorii. Niezła zabawka i całkiem przydatna. Pomaga w kontrolowaniu pochłanianych produktów, no bo najpierw trzeba je zważyć i zapisać do pamięci. Trzy razy pomyślę zanim coś wtrząchnę. A ile czasu mi na razie schodzi na ważeniu! :) Zanim znajdę na liście kod potrzebnego produktu, to już nie mam czasu na jedzenie. W wolnej chwili muszę tę listę zrobić według własnego klucza. Marzenia! Kiedy ja znajdę wolna chwilę?

Zeszły tydzień przemknął pod znakiem braku wolnego czasu i totalnego niewyspania. Stwierdziłam, że tej roboty domowej i zawodowej w życiu nie przerobię tak, żeby mieć 100% satysfakcji. Jakaś perfekcjonistka jestem, czy co? Zatem wczorajszy dzień sponsorowała (jak to pisze panifoka) literka O i W. Najpierw olałam świąteczne porządki, a w zasadzie porządki w ogóle a potem pojechaliśmy z księciem małżonkiem i młodszą latoroślą na wycieczkę rowerową. Pogoda była super, pies się zmachał i miał dość spacerów do dzisiejszego ranka. Potem wybraliśmy się na wernisaż do Synagogi w Barczewie, niestety latorośl się zbuntowała. Też miała dość po wycieczce. Wernisaż jak to wernisaż. Załapaliśmy się na darmowego szampana i czerwone wytrwane winko. :) No co?! Przeciez dobre na trawienie. Posłuchaliśmy występu słowno muzycznego w wykonaniu miejscowego chóru.

Sami też mieliśmy koncert, ale w czwartek, na zamku w Olsztynie. Też przy okazji otwarcia wystawy - ikon. Śpiewaliśmy muzykę cerkiewną. No a po koncercie jak zwykle do "Teatralnej", a ja grzecznie tylko soczek pomidorowy, gdy inni piwko.

Fryzurkę też mam już nową. Króciutkie włoski, na 2 miesiące spokój. Pan Andrzej dobrze strzyże, więc nawet jak włoski podrosną układają się pięknie.

27 marca 2007 , Komentarze (10)

Jestem nauczycielką! A nauczyciele mają zawsze kupę (dosłownie, tej śmierdzącej) domowej roboty. W szkole to pryszcz, to 0,1 całej roboty. Papiery nas zalewają, a jeszcze jak dyrektorka ambitna, to daje tyle dodatkowej roboty, że nic tylko płakać. Właśnie przygotowuję z koleżanką podsumowanie próbnego sprawdzianu klas VI (uczę w podstawówce matmy). Nie chciało mi się robić po trochu od stycznia, to teraz muszę zawalić drugą już nockę. Brrr...
Dietka leży dziś na całej linii. Staram się nie obżerać, ale chyba przesadziłam z kaloriami. Starałam się jeść często i po troszeczku, ale zupełnie nie to, co w dietce. Chociaż ruchu było dużo. Najpierw 2 godziny z dziećmi na kręgielni, potem rundka przez miasto na piechotę. Nawet fajnie było, bo pogoda piękna!! Teraz siędzę w arkuszu kalkulacyjnym i liczę. Ufff... Jutro Rada pedagogiczna i fryzjer. Powinnam jeszcze zdążyć do córki do liceum na wywiadówkę. Chyba znów trzeba będzie rozciągnąć dobę :) Uciekam do harówki, zajrzę do was chyba dopiero jutro