Całkiem niedawno temu...
zdarzył mi sie jakis omam wzrokowy, całkiem realny dodam. Wyszłam na chwilę do blokowej pralni, zostawiając lekko uchylone drzwi mieszkania. Po paru minutach wracam i widzę, że mała myszka biegnie sobie po mojej osobistej kuchni. Ulokowała sie w kącie, gdzie stoi takie coś z Ikei na reklamówki. Mój plan działania był następujący׃ najpierw do przedpokoju po miotłę, potem po pufotaboret, wskakuję nań i szturcham miotłą to coś z Ikei. Plan wykonałam w 100% ale myszy ani śladu. Yyyyyy.... myślę sobie, zdążyła skubana zwiać, oj niedobrze bo będzie mi tu mysie gówienka zostawiać i jeszcze poprzegryza jakieś nasze dobra ruchome. Trzeba będzie poobserwować i ewentualnie obmysleć nowy plan. Przetrzepałam miotłą wszystkie kąty i kaloryfery i nie znalazłam ani jednej dziury, gdzie mogłaby się schować.... iiiii trochę zwątpiłam w to, czy ja ją rzeczywiście widziałam. Tymbardziej, że przed praniem obierałam ziemniaki, które leżały jeszcze w siatce na stole, więc teoretycznie jeden z nich mógł się stoczyć i ja go wzięłm za myszkę. Ale co? kartofelek z nóżkami?!!!
Co by tutaj...
Pierwszy dzień w pracy po krótkim urlopie, wiadomo
. Tym bardziej, że słońce zacina, aż miło. Dałam radę.
Tomcio Kwiatuszek wczoraj homarzątka przytachał i tak pysznie skwierczały na grillu a potem tylko masło czosnkowe, lekko posolone i wcinać. Polecam!!! U mnie śliwki trzy zostały z wycieczkowego prowiantu i litr mleka, które już ledwo ledwo zipalo ostatkiem sił co by się nie zsiąść. I drożdzówka trójśliwkowa wyłoniła się z piekarnika. Taki pomysł miałam słabo dietetyczny. Nadal nie wiem co z moją wagą, bo Tomcio Gapciuszek już ze trzy razy mi baterii nie dowiózł. Może tym razem mu się uda, bo właśnie po coś tam jedzie.
Majka jakaś taka podziębiona po wycieczce, lasery z nosa non stop ciekną. A!!! Zapomniałam, że fenomen jakiś na wycieczce się zdażył, bo ani razu, przez całe 8 dni nie miałam zgagi. Jeden dzień w Reykjaviku i witaj paskudo ponownie. Nie pojmuję.
Zdjęcia z wycieczki
zamieszczę później, bo są ich dosłownie tysiące, era cyfrówek wiadomo, i trzeba zrobić wstępną selekcję. Przez całą trasę chłopaki prowadzili bitwę na aparaty a wczoraj do 2 w nocy śledzili swoje fotki. Po obejrzeniu wszystkiego uznali, że zanim pousuwają niepotrzebne trzeba je wstępnie podzielić na foldery׃ Do usunięcia, Zamazane, Szkoda kasować, Mogą być i Orzeszki. Hihih.
Te ostatnie to tak naprawdę zdjęcia najlepsze z najlepszych, ale ta Tomkowa polszczyzna ... chodziło raczej o Rodzynki. W każdym razie zdjęcia wyjątkowe od tej pory nazywamy orzeszkami i tak już zostanie.
Ponadto dawno nie piekłam ciacha, więc pozwólcie że udam się teraz w rejony kuchenne i z niech mikser mym orężem, coś tam ukręcę dla odmiany. A homary z grilla chcę, więc Tomaszu gdzie ty sie podziewasz, chłopino moja? Po tygodniu suchego prowiantu na wycieczce wszyscy mamy ochotę na coś ekstra, to nie tylko moja ciążowa zachciewajka.
To idę.
No właśnie
Zdjęć i uśmiechów co niemiara. Przybywszy do domu oczywiście zamierzałam sprawdzić swoje kilogramy, ale waga nie chciała, zarządała nowych baterii, których akurat nie posiadam, więc akurat nie wiem ile ważę. Myślę, że akurat tyle co powinnam. Akurat! Czuję się jakbym dopiero co poznała ten wyraz, który akurat nadużywam. Zmęczenie.
Wróciłam!!!
Jak dobrze, że wróciliśmy właśnie w sobotę, jeszcze jeden cały dzień wolny przede mną. Cudowne rozwiązanie, genialny pomysł. Przez całą drogę mieliśmy piękną pogodę, Szef szefów stanął na wysokości zadania, mam na to dowody - dosłownie WSZYSTKIE zdjęcia w słoncu. Może teraz Majka niech zaprezentuje jak było fajnie.
Powiem tyle
że znikam na tydzień, bo przede mną Tour de Iceland
!!! Pogoda cudna już zamówiona u Szefa szefów, noclegi zaklepane, samochód wypucowany, turysta z Pl w drodze, czyli przemiły Wojtek, który do nas zjeżdza na dwa tygodnie w celach krajoznawczych. Tylko pakowanie ciągle w rozsypce... Więc znikam, spadam, uciekam. Nikto ne je doma. Dobry ten czeski.
Raz, dwa trzy próba pamiętnika
Juuuuhhhhhuuuuu! Ale niespodzianka! Najwyraźniej mój Apple uznał nową szatę Vitalii za twarzową i postanowił współpracować! Mogę pisać normalnie jak człowiek a nie, jak dotąd, jedynie w swoich komentarzach!!! A na dodatek jutro opuszcza nas Miećka i jego komputer, z którego czsami korzystałam. Obaj wyjeżdzają do Pl na przymusowe wakacje. No fajnie, fajnie. Lubię.
la la la do pieczenia chleba
Przyznaję, mistrzyni ze mnie żadna, no... nie wyszedł mi chlebek, porażka raczej. Ani zakwas nie wyszedł, zero bąbelków, ani ciasto nie wyrosło ale mimo to włożyłam do piekarnika i upiekłam gniota. Coś tam jest, trochę przypomina chleb z wyglądu, smakiem też odrobinkę, ni to razowiec, ni żytni, ni pszenny. Za sukces uznają, że nie ma zakalca. Tomek wyskoczył rano z wyra i pobiegł otworzyć balkon, bo w całym domu wali tym twoim chlebem! A powinno pachnieć, czyż nie? Ale ja mimo to będę próbować dalej, teraz z inną mąką, w końcu mi wyjdzie smaczny i wonny!
A!!! za tydzień już będziemy w drodze dookoła Islandii! wyjazd w sobotę rano! Raz, dwa, trzy, zaklepuję ładną pogodę na wyspie!!!
Czy rodzynki w czekoladzie pomogą?
Deszcz z oczu w dalszym ciągu siąpi, choć ustępuje powoli przed ogólnym rozdrażnieniem, które dziś osiągnęło punkt kulminacyjny, gdy rzuciłam w Tomka naleśnikami. No bo ja nie panuję nad emocjami! Wczoraj smażyłam te placki i specjalnie zrobiłam ich dużo, bo miałam w głowie, ze z tych które zostaną zrobie takie nadziewane farszem i zapiekane pod beszamelem. Czyli ze dziś tylko połowa roboty i obiad szybciochem. Potrzebowałam 8 sztuk. Patrzę, ze zostało tylko 6, ale myślę ok, też się najemy. Przygotowałam farsz i sos, grzeję piekarnik a tu telefon dzwoni, więc gadka szmatka, w tym czasie Tomasz wraca z pracy na głodniaka i łap za naleśnika, więc ja biegnę ratować go, tj naleśnika, wydrzeć z paszczy barbarzyńcy a ten jeszcze szybciej go upycha w swojej nieszczęsnej twarzy, ze niby he he, ale śmieszne, nie zdążyłaś, już zjadłem! No i zostało 5 pieprzonych naleśników, więc ja się drę, ze co ja mam z nimi teraz zrobić? I niech je sobie wsadzi i takie tam i ogolnie wszystkie 5 wylądowały na moim narzeczonym. Moja dzisiejsza historia kuchenna zakończyła się szczęsliwie, Tomasz mnie przytulił a ja dosmarzylam nowe placki. Kropka. A teraz ratuję się rodzynkami, bo znowu czarne chmury nade mną.