Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam 34 lata, jestem pół roku po rozwodzie i próbuję się poskładać na nowo. Zrzucenie paru kilogramów ma mi pomóc w dokonaniu większych zmian, które są mi potrzebne. Jeśli uda mi się mały cel ( ważyć mniej o 5 kg ), może dam radę z większymi, życiowymi wyzwaniami.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 23579
Komentarzy: 280
Założony: 28 lipca 2010
Ostatni wpis: 5 sierpnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Esthere

kobieta, 43 lat, Kielce

168 cm, 66.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 sierpnia 2016 , Komentarze (3)

Witam wszystkich po miesiącu przerwy. Dokładnie miesiąc temu odwiedzając siostrę i szwagra zważyłam się na profesjonalnej wadze i ujrzawszy 67,4 kg przy moich 168 cm wzrostu, podjęłam decyzję o zmianie trybu życia na zdrowszy i zgubieniu kilku kilogramów. Zarażona ideą zdrowego odżywiania zaczęłam jeść produkty nieprzetworzone i sprawdzać składy. Zamieniłam poranne pieczywo na owoce z orzechami, owsianką i jogurtem. Jem też mnóstwo warzyw oraz kasze ( gryczana, jaglana ). Bardzo mnie to wszystko nasyca. Nie liczę kalorii. Sprawdzam natomiast ile określone produkty mają składników odżywczych.

Niesamowicie poprawiła mi się cera. Nic dziwnego. Cały miesiąc jem produkty o najwyższych możliwych wartościach. Orzechy, pestki dyni, bardzo różnorodne owoce, płatki owsiane, szpinak, i naprawdę cały pozostały katalog warzyw i owoców.Trochę mniej mięsa, ryby, pieczywo pełnoziarniste. Pokochałam ten styl odżywiania. Czuję się absolutnie nasycona. Więcej też się ruszam- spacer, basen, czasem biegam. W ciągu miesiąca schudłam 4 kilo. Tak po prostu. Nigdy nie chudłam tak komfortowo. To czysta przyjemność. Docelowo chcę zrzucić jeszcze 4 kilo. Ale nie jest to jakąś obsesją. Niech ta idealna waga 59-60 kg przyjdzie kiedy sobie chce, nie spinam się. Priorytetem jest zdrowie. Nigdy więcej przetworzonych produktów. Już 4ever owocowe śniadanie. Nie potrafię bez niego żyć. Moja cera jest piękna, nawilżona, jakaś taka " wyprasowana", chyba się dostatecznie wyposażyłam w witaminy i minerały. Jestem szczęśliwa. :-)

Ostatnie dni były ciężkie emocjonalnie. Zerwałam z kimś....to seria rozstań i powrotów....i spotkałam się z kimś innym w dalekim kraju....żeby zrozumieć, kogo naprawdę kocham. Znów powrót, nadzieja na posklejanie tego. Uwielbiam zapach i dotyk M...nasze rozmowy, nasz świat. Boję się, że on sobie nie poradzi ze swoimi lękami. jest podobny do mnie. Dlatego tak nas do siebie ciągnie. Nie jest to jednak w pełni zdrowa relacja. Tyle, że ja go kocham. To trudne. Nie zostawię go. Będę wierzyć, że on się upora ze sobą. Może to naiwna wiara. Ludzie się zmieniają, jeżeli chcą....Bardzo wierzę, że on będzie chciał...Bardzo go kocham. Bardzo za nim tęsknię,

8 lipca 2016 , Komentarze (5)

Od jakiegoś czasu ogarnia mnie niemoc. Wiem, co powinnam robić, aby poczuć się lepiej, ale myśl o zmianie jest mi niemiła. Nie rozumiem do końca, co się ze mną dzieje. Ten wakacyjny czas mogłabym wykorzystać na obmyślenie jakiejś strategii na życie. Ja, kobieta prawie 35 letnia, jestem po rozwodzie, życie ucieka i czas się zatroszczyć o siebie. Mam przed sobą co najmniej 10 naprawdę dobrych lat. Nie mogę tego tak po prostu, swoją biernością, rozpieprzyć. Czy w siebie nie wierzę? Myślę, że był czas, że przeinwestowałam, robiłam rzeczy trudne, po to tylko, żeby sobie coś udowodnić, i zwyczajnie się wypaliłam. Do tego doszły problemy osobiste, sypiące się małżeństwo, brak miłości, i obarczona tą samodzielnością wtedy, i całym tym ciężarem odpowiedzialności, dziś mam już dosyć wielkich rzeczy, po prostu nie mam siły na wykrzesanie z siebie jakiejś energii na coś nowego, na jakiś ruch. I to jest właśnie patowa sytuacja. Nie mam siły działać, bo chyba do działania mam jakiś uraz. Z drugiej strony mam nic nie robić? Patrzeć, jak kurczą się pieniądze na koncie, odpuścić wszystko?

Prowadzę swoją działalność od wielu lat, ale jest związana z edukacją, więc latem nie mam zajęcia ani przychodu. Mam za to koszty. Spore. Jednak myśleć, działać, tworzyć, mogłabym. Miałam ruszyć w temacie szkoleń. Mam w tym kierunku wykształcenie, wiedzę, chyba talent, a nic z tym nie robię. Po prostu zapadam się w jakiejś ciemnej dziurze.To nie jest metoda na sukces. Ani nie jest to działanie wspierające poczucie wartości. Wiem o tym. Wiem, i ta wiedza wciąż mnie nie pobudza do niczego. Czuję się jakaś martwa w środku.

Próbuję sobie jednak pomóc. Doszło do tego, że przyjaciele sami do mnie dzwonią, motywują, zachęcają. Jeden z nich zaprosił mnie dziś razem z narzeczoną. Mieszkają w innym mieście, przejadę się. :-) On ciągle mi mówi, że mam w sobie potencjał, tylko go nie wykorzystuję, i że nie mogę tak bez przerwy "pływać". Że czas na działanie. Więc jadę do nich dziś, może zostanę do jutra. Poddam się dobrowolnie temu obstrzałowi motywacji werbalnej. Nawet się Krzyśkowi dziwię, że mu się tak chce. Sam do mnie dzwoni. Jakoś mu zależy na moim dobru. Jakby bardziej niż mi samej....

Kiedy się skończy ta okropna inercja? Czy to zmęczenie z przeszłości, przeinwestowane niegdyś siły, czy niewiara w siebie? Kiedyś byłam zupełnie inna. Perfekcyjna. Dziś czuję się chaotyczna i nieskoordynowana. 

Co robić? Jak żyć?

Dodaj komentarz

8 lipca 2016 , Skomentuj

Od jakiegoś czasu ogarnia mnie niemoc. Wiem, co powinnam robić, aby poczuć się lepiej, ale myśl o zmianie jest mi niemiła. Nie rozumiem do końca, co się ze mną dzieje. Ten wakacyjny czas mogłabym wykorzystać na obmyślenie jakiejś strategii na życie. Ja, kobieta prawie 35 letnia, jestem po rozwodzie, życie ucieka i czas się zatroszczyć o siebie. Mam przed sobą co najmniej 10 naprawdę dobrych lat. Nie mogę tego tak po prostu, swoją biernością, rozpieprzyć. Czy w siebie nie wierzę? Myślę, że był czas, że przeinwestowałam, robiłam rzeczy trudne, po to tylko, żeby sobie coś udowodnić, i zwyczajnie się wypaliłam. Do tego doszły problemy osobiste, sypiące się małżeństwo, brak miłości, i obarczona tą samodzielnością wtedy, i całym tym ciężarem odpowiedzialności, dziś mam już dosyć wielkich rzeczy, po prostu nie mam siły na wykrzesanie z siebie jakiejś energii na coś nowego, na jakiś ruch. I to jest właśnie patowa sytuacja. Nie mam siły działać, bo chyba do działania mam jakiś uraz. Z drugiej strony mam nic nie robić? Patrzeć, jak kurczą się pieniądze na koncie, odpuścić wszystko?

Prowadzę swoją działalność od wielu lat, ale jest związana z edukacją, więc latem nie mam zajęcia ani przychodu. Mam za to koszty. Spore. Jednak myśleć, działać, tworzyć, mogłabym. Miałam ruszyć w temacie szkoleń. Mam w tym kierunku wykształcenie, wiedzę, chyba talent, a nic z tym nie robię. Po prostu zapadam się w jakiejś ciemnej dziurze.To nie jest metoda na sukces. Ani nie jest to działanie wspierające poczucie wartości. Wiem o tym. Wiem, i ta wiedza wciąż mnie nie pobudza do niczego. Czuję się jakaś martwa w środku.

Próbuję sobie jednak pomóc. Doszło do tego, że przyjaciele sami do mnie dzwonią, motywują, zachęcają. Jeden z nich zaprosił mnie dziś razem z narzeczoną. Mieszkają w innym mieście, przejadę się. :-) On ciągle mi mówi, że mam w sobie potencjał, tylko go nie wykorzystuję, i że nie mogę tak bez przerwy "pływać". Że czas na działanie. Więc jadę do nich dziś, może zostanę do jutra. Poddam się dobrowolnie temu obstrzałowi motywacji werbalnej. Nawet się Krzyśkowi dziwię, że mu się tak chce. Sam do mnie dzwoni. Jakoś mu zależy na moim dobru. Jakby bardziej niż mi samej....

Kiedy się skończy ta okropna inercja? Czy to zmęczenie z przeszłości, przeinwestowane niegdyś siły, czy niewiara w siebie? Kiedyś byłam zupełnie inna. Perfekcyjna. Dziś czuję się chaotyczna i nieskoordynowana. 

Co robić? Jak żyć?

2 lipca 2016 , Komentarze (16)

Wracam na Vitalię w odmienionych okolicznościach życiowych. Jestem pół roku po rozwodzie. Mąż pozostał moim dobrym kumplem, mogę na niego liczyć. Mamy 9 letnią córcię Julię. 

Ja mam już prawie 35 lat i ta myśl wczoraj mnie przeraziła. Muszę zbudować swoje życie od nowa, praktycznie od zera. Chciałabym zadbać o siebie. Próbowałam dbać psychicznie, jestem po półtorarocznej psychoterapii i rocznych studiach coachingowych. Ale czuję, że wciąż trudno mi się zebrać w całość. Że jestem jak rozsypane puzzle.

Próbuję sobie jakoś pomóc. Mój terapeuta miał wypadek i czasowo nasze sesje są zawieszone. Myślę o tym, jak siebie wesprzeć. co zrobić. Problem jest to, że bardzo dużo wiem, mój poziom świadomości siebie przekracza chyba normy ;-) - ale wykładam się na działaniu. Tkwię w martwym punkcie. Pływam jak drewno unoszone na wodzie.

Tydzień temu byłam u swojej siostry. Jest 7 lat młodsza. Świetnie sobie radzi. Miała kryzys z mężem, ale jakoś go zażegnali.Wrócili do siebie i mają wspólne hobby- zdrowe żywienie i zdrowy tryb życia. Szwagier robił mi wykłady o żywności, dodatkach, nawykach ćwiczeń i biegania. Czułam się jak na jakimś kazaniu. Czułam się źle- strofowana i pouczana. I była to ironia losu, bo chyba sama po tych swoich terapiach, coachingach myślę czasami, że pozjadałam wszystkie rozumy. Teraz wiem przynajmniej, co to za uczucie - być uczniem kogoś, kto pokazuje mi własne ułomności. Jakoś kiepsko przetwarzałam tę wiedzę o sobie, robiła mi wewnętrzny zgrzyt. Szwagier mówił mądre rzeczy, ale to mi przypominało, że jestem bierna, że "pływam" i nic ze sobą nie robię.

Oprócz nieprzyjemnego zgrzytu świadomości udało się jednak wykrzesać ze mnie jakieś pokłady ambicji. Dlatego tu jestem. W nowej sytuacji życiowej to szczególnie ważne, żeby odbudować poczucie wartości, poczuć się pewniej i śmielej. Jednak nie po to tu jestem. Chodzi mi o to, aby skupić się na jakimś celu. Oderwać się wreszcie od myśli, kontemplacji. analiz. Zacząć coś robić. Działać. Poczuć nurt życia. Jeśli zacznę od małych rzeczy, nawyków, reszta powinna się przede mną otworzyć, z czasem...

Wciągnięta przez szwagra na Endomondo, trzy dni biegam. Mam jakieś lekko depresyjne zajawki i jest mi ciężko. Spałabym głownie, czytała książki. Ale dziś rano poczułam, że jest nowy dzień, i że się nie poddam. Zrobiłam wczoraj zdrowe zakupy - masa owoców, warzyw, orzechy, suszona żurawina, śliwki, płatki owsiane. Na kolację, zamiast chleba- owoce. Dziś owsianka na bogato- z malinami, żurawiną, orzechami. Moje synapsy potrzebują witamin. Trzeba dżwignąć ten wychwyt zwrotny serotoniny. Poderwać się od ziemi. Trochę nasłonecznić. Mieszkam prawie w lesie i obudził mnie dziś śpiew ptaków. Chciałabym posprzątać, zadzwonić wreszcie do klientów ( mam ostatnio wielką, gigantyczną niechęć do pracy i wszystko odkładam na później, na wieczne, nieśmiertelne potem ), wyjść po południu na słońce, zjeść zrobiony wczoraj pyszny chłodnik litewski, poczytać książkę Jean'a Christophe Grange i pobiegać wieczorem. 

Za 2 tygodnie mam randkę w Szwecji. Trzeba się ogarnąć, pozbierać, wyjść do nowego życia. Poczuć, że ono przepływa przeze mnie, a nie płynie obojętnie obok.

Pozdrawiam wszystkich, licząc na wsparcie.

Esthere

29 października 2014 , Komentarze (2)

Witam. Chodzę na siłownię i na rollmasaż. Nie wiem, czy najpierw się masować, a potem wskakiwać na bieżnię lub stepper, czy odwrotnie? Siłownię od rolleticu dzieli tylko ścianka, zawsze mam dylemat, co najpierw. :-)

Będę wdzięczna za sugestie i uwagi.

29 października 2014 , Skomentuj

hejcia,

dawno mnie nie było,

chyba dlatego że nie miałam sie czym chwalic.

Spadek wagi minimalny,

wydaje mi się, że jak na ograniczenie jedzenia i zmianę nawyków ( pieczywo pełnoziarniste, brak szaleństw, mini-kolacja i ruch ) to troszkę za mało.... :-(

Aczkolwiek na krótko przed rozpoczęciem ponownej przygody z Vitalią ważyłam 71.5 kg!

Licząc od tego wagowego rekordu, to prawie 3 kg mniej

No ale nie wiem, jakoś sie nie cieszę, i koniec.

Dobra wiadomośc-

od piatku w tamtym tygodniu chodze na siłownię.

Mamy ją na basenie, na piętrze, z góry tak fajnie widać wieczorem podświetlony basen.

Aż trochę zazdrosczę tym na dole, że woda ich chłodzi, gdy ja zdyszana, ocierając pot biegam na bieżni i ćwiczę na stepperze.

Pierwszy dzień, piatek, na biezni, był tragiczny. Zero kondycji. Biegania może z 10 min, ale dopadła mnie zadyszka i zawroty głowy.

Kolejny dzień to była niedziela. Miałam taki dziwny zryw, zachciało mi się biegania i ćwiczeń o 21.00. Poszłam. Fajnie, bo już czułam się ok, spaliłam równo 200 kalorii. Ale spanie- porażka. Tak mnie to pobudziło, że nie mogłam zasnąc. :-(

No i wczoraj, wtorek. Najlepszy dzień jak dotąd. Spaliłam 200 kalorii, bez jakiegos specjalnego utyrania i zadychy, nawet było wrażenie niedosytu. Fizycznie ok, był power, natomiast trochę czułam już mięśnie, odpuściłam.

Świetną sprawą jest stepper. Nie wykańcza jak bieznia, ale nieporównywalnie bardziej czuje się pracę mięśni nóg i posladków. Tego trzeba mi było. :-)

Po treningach wskakuję obok na rolki. Relaks i masaż dolnych partii ciała. Wczoraj czułam ból łydek i tyłka. Coś tam się jednak dzieje, coś tam pracowało, bo małe zakwasiki są, ciesze się. :-). Kiedyś chodziłam na rolki regularnie i widziałam efekt- nawet bez cwiczen nogi były jędrniejsze, bardziej zbite. Super. 

Teraz liczę na jeszcze lepsze rezultaty. Dieta, ćwiczenia i masaż. No chyba lepiej być nie może???

Jesli ktoś ma doświadczenia z siłownią i rolkami, proszę o wskazówki.

Dobrze robię? Cwiczenia + masaz czy masaz+ cwiczenia? Jaka kolejnośc?

I jak czesto? 3-4 razy w tygodniu będzie dobrze, optymalnie, czy można codziennie?

Kupiłam karnet, mam czas, tylko nie wiem, czy mięsnie nie potrzebują jakiś przerw, regeneracji? Proszę o rady. Pozdrawiam ciepło,

Wasza Esthere.

20 października 2014 , Komentarze (8)

Ślub i wesele Siostry było w sobotę, na warszawskiej Starówce. Szykowanie na szybko, więc nie było czasu na uprzednią refleksję o diecie i wpływie dań weselnych na figurę. Zgłębiłam temat dopiero PO imprezie, ale utwierdzając się w swojej wcześniejszej opinii. Otóż- co jeść na weselu? ODP. wszystko na co ma się ochotę. Oczywiście w rozsądnej ilości, nie przejadając się. W końcu wesele to okazja raz na jakiś czas. Przy zachowaniu umiaru i powrocie do diety po imprezie, nic złego stać się nie może. 

Od wczoraj przeskoczyłam już na zwyczajne tory i nie daję sobie pofolgowac. Nie mam też wyrzutów sumienia z powodu soboty. Przeciwnie, dania były nawet tak skomponowane, że wydawały się dość bezpieczne. Np: Duszone polędwiczki z kapustą i grzybami. Nietłuste, apetyczne, i sycące już w małej ilości. Z szaleństw to tylko tort weselny i po jednym kawałku sernika i szarlotki. Gdyby nie to, mojego jedzenia nie mozna by prawie nazwać grzechem. ;-).

Martwi mnie coś innego. Ten ślub mnie zdołował....A dół wynika z obserwacji. Moja Siostra jest juz w związku 5 lat, wiem, że są szczesliwi. Potrafią się cieszyć sobą i życiem. Znajdują czas na wypoczynek, na weekendowe wycieczki, na wspólne studia, pracę, obowiązki. Wspierają się. A ja...?

Jestem 13 lat po slubie, mamy dziecko. Z powodu ciagłych problemów nie odwazyliśmy się nawet wziąc razem kredytu. Każde żyje w innym świecie. Dzieli nas swiatopogląd, wykształcenie, podejście do życia. Mąż jest dobrym człowiekiem, ale skrytym, małomównym, niechętnym do konfrontacji, do powaznych rozmów, do podejmowania decyzji, - zyciowo stoi w miejscu, podczas gdy ja chciałabym się rozwijac. Bardzo mnie to ciągnie w dół...I odkąd wróciłam z Warszawy nie mogę o tym przestać myśleć, ciągle che mi się płakać. :-(.

Nie wydaje mi się, żeby była to sytuacja do odkręcenia. Chciałabym żyć inaczej, ale to się już nie spełni, nie ma co się łudzić. Zmiana życia to narażanie się na dziwne układanki w różne relacje, pewnie nie do końca odpowiednie, zanim w ogóle znalazłabym kogoś, kto naprawdę byłby moim przyjacielem. Odchodząc zadaje się ból drugiej osobie, i swojemu własnemu życiu, wieszając na nim etykietkę: ROZBITE i NIEUDANE.

Jesli ktoś ma jakieś refleksje w tym temacie, prosze o wsparcie....Może ktos przezył cos takiego? Jak zyć dalej? Nie wiem....

17 października 2014 , Komentarze (3)

Znalazłam w sieci taki bardzo ciekawy filmik. Dotyczy pewnych substancji, które są wszechobecne, i mogą przyczyniac się do tego, że przybieramy na wadze. Po drugie wyjasniono proces powstawania w naszych organizmach komórek tłuszczowych i tego, co się z nimi dzieje, jesli w wieku dojrzewania było ich za dużo. Czy one giną? Czy mozemy się ich pozbyć? Dociekliwych zapraszam do oglądania. 

17 października 2014 , Komentarze (12)

Wasze gromy spadające na mą głowę po niefortunnym spożyciu 900 kalorii zmusiły mnie do poszukania odpowiedzi na pytanie ile faktycznie potrzebuję tej energii, a ile należy uciąc z dziennego jadłospisu, żeby schudnąc. Uwaga:

  •  Kobiety :18 do 30 lat:  dzienne podstawowe zapotrzebowanie na kalorie liczycie tak: pomnóż wagę (w kilogramach) przez 13,5 i dodaj 487. 
  • Kobiety : 31 do 60 lat – pomnóż wagę przez 8,85 i dodaj 829.
  •  Otrzymany wynik pomnóż  przez 1,3-tryb zycia siedzący; 1,5 mało aktywny; 1,6 umiarkowanie aktywny lub 1,9- bardzo aktywny
  •   Odejmij 550 kalorii dziennie (lub spalaj tę liczbę ćwicząc), żeby w ciągu tygodnia schudnąć pół kilograma (tygodniowe ograniczenie kalorii o 7700 oznacza zrzucenie 1 kilograma).

No i tyle w temacie. Wyszło mi 1880 kalorii, obcinam 550, wychodzi 1300. 

Czy wszyscy krytycy zadowoleni? ;-)

Pozdrawiam, i informuję,że jutro baluję na weselu, odrabiając straty kaloryczne, o które było tyle krzyku. :-)

Wasza Esthere.

17 października 2014 , Komentarze (32)

Ufff, wczoraj był ciężki dzień. Ogólnie źle się czułam, byłam jakaś zmulona. Nie wiem, czy to zmęczenie jesienne, czy hormony, - było kiepsko. Nawet jedzenie mi nie szło. Zamieściłam wpis o tym, że czuję się słabo, że mam plan posiłków tak ułożony- że zaczynam od większej ilości węglowodanów rano, a w ciągu dnia staram się je ograniczać. I że kalorycznośc moich wczorajszych posiłków to ok 900. No i posypały się dwa komentarze w tonie ironicznym, że" 900 kalorii to chyba żart" , i  "gratulacje, ręce opadają". Dobiło mnie to. Zastanawiam się do czego jest Vitalia. Mamy się tutaj obrażać, wyśmiewać i nabijać, czy pomagać sobie i motywować? 

Podważono moją wiedzę z zakresu zywienia. Otóż- mam ją sporą. Na tyle, aby wiedzieć, jakie produkty wzmagają apetyt, choć są niskokaloryczne, a jakie go stabilizują, choć są bogate odżywczo. I te własnie wybieram. Nie jestem maniaczką liczenia kalorii, nie robię sobie krzywdy, jem na co mam ochotę. Wczoraj? Chleb z tłustym twarogiem,  masłem, konfiturą ze śliwek. Ponad 300 kalorii na dzień dobry. Do tego kawa z mlekiem, cukrem. Kawę zawsze odrobinę słodzę, pół łyżeczki- bo lubię! Obiad- kotlet mielony , marchewka zasmażana z groszkiem. Kolejne 300 kalorii. Kolacja- dwa jajka smażone na łyżce oleju. 300 kalorii. O co chodzi? Byłam najedzona, produkty były różnorodne, wyszło 900 kalorii, ale DOBREJ JAKOŚCI, - TAKIE KALORIE, KTÓRE DAJĄ UCZUCIE NASYCENIA. I pewnie zjadłabym więcej, ale na Boga, miałam trudny dzień, naprawdę słaby dla mnie psychicznie i fizycznie. Czy to powód, żeby od razu to krytykować i obsmiać? Dziś to mnie ręce opadają. :-(. Zapewniam wszystkim, że wiem, co robię, że znam się na tym dobrze, i że potrafię o siebie zadbać. Przede wszystkim jem wszystko, na co mam tylko ochotę.A Wy ? Jesteście niesprawiedliwi, myślicie schematycznie i stereotypowo. Wystarczyło Wam przeczytać, że to było 900 kalorii, i wiedzieliście już wszystko na ten temat. Smutne. Tyle ode mnie...