Cześć, powracam na Vitalie już sama nie wiem, który raz z rzędu. Dlatego też nie nad tym chciałabym się rozwodzić, a raczej nad kwestią chandry czy psychicznego dołka, który przy pewnej wadze się gdzieś w głowie człowiekowi pojawia. Dochodzi wtedy człowiek do wniosku, że wszystkie jego życiowe problemy (życiowe, zawodowe jak i nieporozumienia z drugą połówką) mają podstawy u nadmiernej wagi. Człowiek rano wstaje do pracy, bo potrzebuje pieniędzy na zapełnienie burzącego z głodu brzucha, bo jest to jednak jakaś forma fizycznego dyskomfortu ... Ale z drugiej strony jest też ono - jedzenie. Każdy jego kęs (a szczególnie tego z działu słodyczy i przekąsek) daje tą chwilę rozkoszy w życiu, dzięki której choć na chwilę wraca dobry nastrój. Tylko, że to jest błędne koło, zajadanie problemów i smutków życiowych powoduje nadmierne tycie, a potem to te zbędne kilogramy dokładają kolejnych problemów i tak zatacza się błędne koło, które ciężko jest przerwać osobie, która ma poczucie, że skoro przez ostatnie blisko 10 lat życia nie udało się jej schudnąć, ale za to przytyć to i owszem, to już chyba źródełko czerpania motywacji zamieniło się w pustynię. Tak, wiem, może nie ważę dużo, bo 94,5 kg przy wzroście 166 cm, ale to mi daje już takiego doła i poczucie totalnej przegranej w życiu, że pomimo ogromnej chęci walki o siebie, ja już po prostu tracę powoli nadzieje, że kiedykolwiek osiągnę zdrową sylwetkę i będę bardziej zdrowa, szczęśliwa i jeszcze kiedyś poczuję się atrakcyjna ...