Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nieznajoma52

kobieta, 67 lat, Cieszyńskie

158 cm, 86.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Zmieścić się w letnie ubrania z 2011

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 września 2020 , Komentarze (11)

W ubiegłym tygodniu nie było wiele nowości. Ale słuchałam często moich kursów on-line. I jak najwięcej z nich, wprowadzałam w życie. Raz nawaliłam z porannymi ćwiczeniami, bo byłam zbyt zmęczona, po wynoszeniu worów śmieci. Zresztą takie wytargiwanie worków, to też ćwiczenia. Tyle, że siłowe, bardziej w stylu Pudziana ;) Nie zrobiłam za specjalnej rzeźby, ale za to następnego dnia, zrobiłam farbę ;) Mam teraz lekko jaśniejsze włosy, jakby rozjaśnione promieniami słońca. Dzielnie chodziłam na spacery z psem, chociaż trochę w strachu. Bo on często kuleje i przewraca się.

Przyznaję, że duże wrażenie wywiera na mnie kurs "Emocji się nie je", prowadzony przez fajną psycholożkę z Częstochowy. Ona ma bardzo prosty i komunikatywny sposób wyjaśniania związku między emocjami a otyłością.

Mimo ćwiczeń, chodzenia na spacery i trzech posiłków dziennie, moje pomiary stoją w miejscu. Znowu mam mniej o 0,1 kilo i o 1 centymetr. Troszkę się martwię. Mam nadzieję, że to chwilowy zastój. Bo chcę wreszcie zobaczyć 7 z przodu. 

A w ogóle, to od niedzieli mam gości. I stąd opóźnienie z tym wpisem :D

Na zakończenie, zdjęcia z Cieszyńskiej Wenecji. 

29 września 2020 , Komentarze (5)

Miałam szczęście, bo pogoda dopisała, podczas pobytu na Klifach Moheru. Dla mnie osobiście, to najpiękniejsze miejsce w państwie irlandzkim.

Te skaliste cyple, w najwyższym miejscu mają 200m n.p.m.

Trasa spacerowa, wzdłuż klifów, ma 8 kilometrów długości. Niestety, na przejście całej, nie miałam czasu.

Przy potędze tych klifów, Ocean Atlantycki wygląda niegroźnie.

Niszcząca siła fal, gdzieniegdzie przyczyniła się do powstania postrzępionych skał, wokół których cały czas kotłowała się biała piana.

Robiąc zdjęcia uważałam, żeby nie zbliżać się zbytnio do krawędzi. Bo podmuchy wiatru były niespodziewane i gwałtowne. A dzień przed nami zginęła tam polska studentka. Nieostrożnie robiła sobie selfie. 

Skierowałam się w kierunku Wieży O'Briena.

Więżę O'Briena wybudowano w 1835r.,  na polecenie miejscowego właściciela i posła - Sir Cornelliusa O'Briena. Są dwie wersje, dlaczego ją wybudowano. Jedna głosi, że poseł chciał zaimponować kobietom z którymi się spotykał. Bo widok z wieży, szczególnie w słoneczny dzień, zaiste jest wspaniały. A druga wersja mówi, że wieża wybudowana została jako punkt widokowy, dla znajomych i nieznajomych turystów. Podobno, w środku mieściła się herbaciarnia, z okrągłym stołem i krzesłami z kutego żelaza.

I tutaj znalazłam pasące się krówki :D Trochę przypominają nasze dawne krowy rasy czerwonej, które miały małe wymagania, dużą odporność i dlatego można je było hodować w górach.

Skończyła się wytyczona trasa turystyczna. Ale byłam krnąbrna i poszłam jeszcze przed siebie, w kierunku tego cypla.

Wykorzystałam okoliczność, że pogoda była sprzyjająca wędrówkom. Bo nie było ślisko.

Po pokonaniu kolejnego zakrętu, zobaczyłam tę skałę.

Wyraźnie widać było na niej, warstwy wapienia i piaskowca. Podczas setek tysięcy lat, wapień i piaskowiec osadzały się naprzemiennie.

Niestety, musiałam wracać do autokaru, bo zbliżał się czas planowego wyjazdu. Żałowałam, że nie miałam więcej czasu na spacerowanie wzdłuż klifów.

Pojechaliśmy dalej, przez płaskowyż Burren. Jest ogromny. Obejmuje 260 km2. Zbudowany jest z wapienia i łupku ilastego.

Szczyty są białe w słońcu. Burren ma bardzo nieurodzajne tereny. 

Cromwell, wysiedlił tu zbuntowanych Irlandczyków, w połowie XVI wieku. Niewielu z nich przeżyło. Mierniczy Cromwella, Ludlow, opisał Buren w pamiętnych słowach: "Za mało drzew aby kogoś powiesić, za mało wody aby kogoś utopić, za mało ziemi aby kogoś pochować".

Teraz z drzewami jest lepiej.

A w ogóle roślin jest tutaj sporo. Od śródziemnomorskich do alpejskich.

Jechaliśmy prosto do miejsca noclegu, w pobliżu Galway.

Pokój był bardzo wygodny.

Przed nami Galway :D

26 września 2020 , Komentarze (2)

Pierwszym punktem naszego zwiedzania, był zamek i skansen - Bunratty. Zaczęliśmy od zamku. Powstał w XV w. i jest imponującym przykładem wieży mieszkalnej, nazywają go nawet XV-wiecznym wieżowcem. Wcześniej, podobno, stały tu po kolei trzy inne zamki, po których śladu nie zostało. Zamek przechodził różne koleje losu. Od początku XIX wieku, stopniowo popadał w ruinę. Na szczęście, w 1956 roku, kupił go wicehrabia Gort. I uratował przed całkowitym upadkiem. Zabytek został udostępniony do zwiedzania, w 1960 roku.

Pomiędzy dwiema frontowymi wieżami jest głęboka wnęka. I to w niej na wysokości I piętra znajduje się wejście do zamku.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Eksploratorzy • Zobacz wątek - Zamek Bunratty - Irlandia

Odczekawszy swoje w kolejce, w końcu dostałam się do środka. Weszłam do sali zwanej Główną Salą Straży. Dawniej jedli tutaj, spali i odpoczywali, żołnierze z Bunratty. 

Obecnie, często urządzane są w niej uczty, w średniowiecznym stylu. Na które niestety nie trafiłam. 

A tak one wyglądają.

(zdjęcie znalezione w internecie)

To inne ujęcie sali.

Poza tym że mi się podoba, niewiele mogę o tej rzeźbie powiedzieć.

Ten apartament ma wspaniałe sklepienie wachlarzowe. Część żebrowań sklepienia, jest oryginalna.

Do każdej z czterech wież zamku prowadzą wąskie, kręte schody. Z każdego rogu Głównej Sali Straży. Przy tłumie odwiedzających, zrobienie zdjęcia sprawia wiele trudności i dlatego zamieszczam zdjęcie znalezione w internecie.

Bunratty Castle: A Perfect First Day of Ireland Travel - Around the World

Ta sypialnia, swoim nastrojem, zrobiła na mnie wrażenie.

Zwróciłam też uwagę na piękną płaskorzeźbę.

W tym miejscu zobaczyłam, jak grube są mury zamkowe.

Dotarłam na dach jednej z wież zamku. 

Z dachu zrobiłam zdjęcie płynącej nieopodal rzeki Shanon.

Prosto z zamku, ruszyłam na spacer po skansenie. Wokół zamku zrekonstruowano, XIX-wieczną wioskę irlandzką. 

Domy są różnej wielkości. Od takich chatynek, do całkiem sporych.

Obchodząc tę ścianę, dotarłam...

przed wejście do tej pięknej chaty.

Zaciekawił mnie sposób przechowywania siana i zboża. Dzięki temu pomysłowi, gryzonie nie mogły łatwo dobrać się do ziaren.

Wyposażenia domów, bardzo się między sobą różniły. Czasami nie mogłam uwierzyć, że biedni niegdyś Irlandczycy, mieszkali w tak pięknych, nastrojowych wnętrzach.

Tutaj jest już nieco skromniej. Ciekawe, jaką funkcję spełniał ten płotek? Może kojca ;)

A tu wszystko razem. Kuchnia, jadalnia i sypialnia. Można powiedzieć, taka ówczesna kawalerka ;)

W skansenie zachowały się też:

gabinet lekarski,

klasa szkolna,

zakład krawiecki,

i pub.

Idąc przed siebie...

znalazłam Dom Hazelbrook. Dom braci Hughes, którzy rozwinęli przemysł mleczarski, w 1800 r.

A tu zbliżenie tego domu.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Obrazek

Krążąc po krętych ścieżkach...

dotarłam do Bunratty House.

 Na początku XIX w., przenieśli się do niego, właściciele zamku. Dom można zwiedzać tylko w określonych godzinach.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Obrazek

Wnętrza zachwycają.

Podobają mi się stare zegary. Ale chyba nie chciałabym takiego mieć. Wybijanie godzin w nocy, mogłoby mi przerywać sen.

Za to, taki fotel prababci, chciałabym mieć na pewno :D

I jeszcze taką piękną jadalnię :D

Za domem, podwórze ze starymi maszynami rolniczymi, nie prezentuje się już tak wspaniale.

Ta ścieżynka, wzdłuż kamiennego płotku, spodobała mi się najbardziej ze wszystkich ścieżek, którymi tu spacerowałam.

Kościół został przeniesiony, kamień po kamieniu, z hrabstwa Tipperrary.

Na terenie skansenu zobaczyłam osiołka,

i świnki. Mimo błotnistego wybiegu były czyściutkie, no i nie w zamknięciu.

A tu z kolei, wilczarze irlandzkie - znudzone straszliwie, turystami.

Natknęłam się na mały młyn wodny,

oraz na duży młyn.

Niestety na herbatę w tej pięknej herbaciarni nie miałam już czasu.

Przeszłam w tempie przyśpieszonym tą zrekonstruowaną uliczką irlandzkiego miasteczka. Dotarłam do autokaru, w ostatniej chwili.

Te zdjęcia uliczek, zrobiłam już jadąc.

Znów mieliśmy króciutki przystanek, w Ennistymon. Zachwyciłam się widokiem dawnego kościoła św. Andrzeja. I pomnikiem poety, Briana Merrimana. Jego utwór "Dwór północy" jest często porównywany do poezji F. Rabelaisa.

No i w drogę, do Klifów Moheru :)

24 września 2020 , Komentarze (5)

Po wczesnym śniadaniu zaczęliśmy objazd Ring of Kerry. Pierścień Kerry, to 165-kilometrowa trasa widokowa, która obiega półwysep Iveragh. Zatrzymaliśmy się aby podziwiać Pojezierze Killarney.

Na zielonych pastwiskach pasą się konie. 

A tu z kolei, zieleń zarasta ruiny wieży.

Drugi krótki postój miał miejsce w miejscowości Killorglin. Właściwie, przystanęliśmy tylko po to, żeby zrobić zdjęcie temu pomnikowi. A przy okazji poznaliśmy jego historię.

Od wieków, co roku w środku sierpnia, w miasteczku odbywają się targi zwane Puck Fair (Targi Kozła). Zanim rozpoczną się uroczystości otwarcia targów, grupa mężczyzn wyrusza w pobliskie góry i łapie dzikiego kozła. Tak jak u nas w Tatrach żyją kozice, tak u nich takie oto dzikie kozy. Złapanego kozła przetrzymuje się w klatce przez trzy dni. A trzeciego dnia wypuszcza z klatki i prowadzi w pochodzie. Na środku rynku, kozioł jest koronowany na Króla Kozła, przez młodą dziewicę (uczennicę jednej z miejscowych szkół). A potem, wypuszcza się kozła w górach. Ciekawe, czy w koronie? 

Dopiero wtedy zaczynają się targi. Pierwszego dnia - targi koni, a drugiego dnia - bydła. Przybywają tu też wtedy, licznie, drobni producenci i rzemieślnicy. No i oczywiście na taką imprezę, zjeżdżają się tłumnie turyści. 

Dotarliśmy do kolejnego punktu widokowego. Podziwialiśmy zielone krajobrazy.

Tym razem na pastwiskach były krówki.

Następny przystanek był w miejscowości Waterville...

z ciekawymi półwyspami po obu stronach zatoki. Pospacerowaliśmy po plaży.

No i wszyscy zrobiliśmy sobie zdjęcia z pomnikiem Chaplina, słynnego artysty filmowego, który podobno bywał w tej miejscowości.

Pojechaliśmy dalej. Z przełęczy widać było pobliską wyspę Skellig...

i okoliczne wzgórza.

A w miejscowości Sneem zrobiliśmy przystanek na obiad, w restauracji  Niebieski Byk. Pilot powiedział, że podają tam przepyszną zupę rybną.

Ale ja z koleżanką, najpierw wybrałyśmy się obejrzeć miasteczko...

i przełomy rzeki Sneem. 

No i przez to, nie starczyło już dla nas, pysznej zupy rybnej (szloch)i musiałyśmy poprzestać na sałatce.

Po obiedzie, pojechaliśmy na fermę owczą, Kissane. Na dzień dobry, wszyscy (łącznie z pilotem), rzucili się do przytulania pięknego szczeniaczka border collie.

To właśnie owczarki tej rasy, najlepiej sprawdzają się w pilnowaniu owiec.

Zrobiono nam pokaz zaganiania owiec. I to z odległego pastwiska.

Ta suczka, w tempie przyśpieszonym...

przyprowadziła do nas całe stadko owiec.

Potem oglądaliśmy pokaz strzyży owiec. Owce naszego farmera, znakowane były plamą czerwieni.

Później wyruszyliśmy w dalszą podróż. Widoki nadal były piękne.

Teraz powiem coś o roślinach. W Irlandii jest mnóstwo rododendronów. Są piękne, ale równocześnie ekspansywne, bo nie mają naturalnych wrogów, a klimat im przypadł do gustu. Wypierają miejscową roślinność i dlatego zwane są morderczymi rododendronami. Rozpoczęto nawet program wypleniania rododendronów na dużych połaciach wyspy.

A tu niewinny żarnowiec ;)

Ostatnim punktem programu był Muckross House.

Czekaliśmy na dziedzińcu pałacu na swoją kolej zwiedzania.

Od strony ogrodów, pałac wyglądał okazale. Jego ostatnimi prywatnymi właścicielami, byli córka i zięć magnata górniczego z Kaliforni. Po śmierci Maud, jej mąż i rodzice postanowili, w 1932 r., podarować całą posiadłość narodowi Irlandzkiemu.

Ogrody pałacowe bardzo mi się spodobały.

Poza kwietnymi rabatami zachwycałam się roślinnością z różnych stron świata. To właśnie tu powstał pierwszy, niewielki park narodowy w Irlandii. Obecnie jest on częścią dużego Parku Narodowego Killarney,

W niektórych miejscach ustawione były współczesne rzeźby.

Wróciliśmy do hotelu. Następnego dnia czekał nas ekscytujący dzień.

22 września 2020 , Komentarze (4)

Zbliżam się do Rock of Cashel - okazałej grupy średniowiecznych budowli i fortyfikacji. 

Teraz będzie trochę o legendach. Według jednej z nich, przelatujący Szatan, trzymał w zębach głaz. Po co go trzymał nie mam pojęcia. Ale gdy zobaczył świętego Patryka głaz ten upuścił. 

I tak powstał Rock of Cashel.

W tym miejscu zachowały się w dobrym stanie najważniejsze średniowieczne zabytki Irlandii.

Zbliżam się do katedry.

Zaczęłam od spaceru wokół katedry św. Patryka. Z tej strony najlepiej było widać okrągłą wieżę z XII wieku. Niektóre źródła zapewniają, że powstała w X wieku. Dawniej wejście do niej znajdowało się na wysokości 3,5 metra.

Gdy chmury zasłoniły słońce, wyczuwałam posępność tego miejsca. Wokół katedry zachowały się najstarsze nagrobki z rozległego niegdyś cmentarza.

Ale mi najbardziej spodobał się ten skromny aniołek.

Jeszcze jedna strona katedry. A w głębi Pomnik Rodu O'Scully wzniesiony przez miejscową rodzinę ziemiańską.

Podeszłam pod ten monument. Górna część pomnika została zniszczona podczas strasznej burzy, w latach siedemdziesiątych XX wieku.

Ludzie chętnie fotografują się przy Krzyżu św. Patryka. Od niedawna znajduje się tu jego kopia. Oryginał, od 1982 roku, znalazł schronienie w niewielkim muzeum.

Zauważyłam wyrzeźbioną postać świętego, który podobno w 450 roku odwiedził Cashel. 

No i tutaj można wspomnieć o kolejnej legendzie. Święty Patryk podobno właśnie w Cashel tłumaczył miejscowym, na przykładzie zerwanego listka koniczyny, tajemnicę Trójcy Świętej. Od tej pory koniczyna jest nieoficjalnym godłem Irlandii.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Irlandzki, tekst, symbol, koniczyna biała, szczęśliwy, bandera, republika,  irlandia, ludzie.

Weszłam do katedry. Jest ona dziełem Irlandczyków. Wybudowano ją bez pomocy zagranicznych artystów, w XIII wieku.

Podziwiałam te smukłe lancetowate okna. I piękne okno w prezbiterium, wypełnione kamiennym maswerkiem. Poprosiłam o zrobienie zdjęcia.

Pochodziłam po wnętrzu i znalazłam tę starą kolumnę...

a także płytkie kaplice z niszami grobowymi...

i bogato zdobionymi sarkofagami.

Dowiedziałam się, że prezbiterium jest dłuższe od nawy, bo tę skrócono, aby dobudować wieżę obronną. A ta pełniła rolę rezydencji arcybiskupa.

Spodobało mi się to sklepienie krzyżowe.

Niektóre okna zmniejszono, aby łatwiej było się przez nie bronić.

Przez jedno z takich okien zobaczyłam ruiny opactwa Hore. Wybudowane zostało przez Cystersów, w XIII wieku. Co prawda kolejna legenda mówi, że pierwszymi zakonnikami byli benedyktyni. Pewnej nocy opatowi przyśniło się, że mnisi chcą skrócić go o głowę. Wypędził ich więc i sprowadził cystersów.

Nie tylko ruiny, z okien strzelniczych, zobaczyłam. Ale też pasące się na pobliskim pastwisku stado krówek :D

Z katedry przeszłam do Sali Kantorów, z XV wieku. Dom ten zbudowano dla uprzywilejowanych chórzystów z Cashel. Już przy wejściu zachwyciłam się pięknym stołem i arrasem.  

W krypcie Domu Kantorów, mieści się niewielkie muzeum. I to  w nim znajduje się oryginalny Krzyż św. Patryka. Według tradycji, potężny cokół krzyża to kamień koronacyjny królów Munsteru. Była to prowincja, której nazwa wywodziła się od gaelickiej bogini Muman. Prowincja ta słynęła z wielu legendarnych królów, z których najsłynniejszy był Brian Boru. Ciekawostką jest to, że sam krzyż jest prostszy niż większość krzyży celtyckich. W środku krzyża brak typowej aureoli. Podpórki monumentu prawdopodobnie symbolizowały dwóch łotrów ukrzyżowanych z Chrystusem. Jedno ramię i podpórka się nie zachowały. Po jednej stronie krzyż przedstawia wyrzeźbioną postać Chrystusa, a po drugiej stronie, św. Patryka. Według przekazu, dotykanie krzyża pomaga w problemach zdrowotnych. A co ważniejsze w znalezieniu współmałżonka. Krzyż był tak nagminnie dotykany, że trzeba było oryginał schować w krypcie ;)

W muzeum schronienie znalazło też wiele ciekawych, kamiennych płaskorzeźb, znalezionych podczas wykopalisk archeologicznych w Rock of Cashel.

Weszłam do Kaplicy Cormacka. Według przekazów, król Cormac ufundował tę piękną, wczesno-romańską kaplicę.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Twierdza Cashel, Hrabstwo Tipperary, Irlandia. | jolasolotrips

 Ze względu na ochronę tego zabytku, co pół godziny wpuszcza się grupę zwiedzających. Wszyscy opuszczają kaplicę jednocześnie.

Kaplica ozdobiona jest okrągłymi łukami, które zwieńczone są fantazyjnymi żłobieniami i kamiennymi głowami. 

Podobno trzeba było dużo zapłacić, aby podobizna się tu znalazła.

Ze wspaniałych niegdyś fresków, zachowały się tylko fragmenty. Do wykonania fresków sprowadzano barwniki z zamorskich krain.

Podeszłam do niekompletnego sarkofagu z XII wieku. Jest dużo przesłanek, że to tutaj spoczął król Cormac.

Sarkofag zdobią dekoracje w stylu Urnes - z zaplecionymi wężami i bestiami.

Na te schody, nie wolno było wchodzić.

Weszliśmy za to na maleńki dziedziniec.

Rzeźba nad wejściem, zachowała się lepiej i można było zobaczyć centaura, w hełmie, mierzącego z łuku do lwa.

Wypatrzyłam na dziedzińcu miejsce, gdzie stykają się ściany kaplicy i katedry. Jaśniejsze są ściany kaplicy wykonanej z piaskowca.

Popatrzyłam jeszcze na miasteczko Cashel leżące u podnóża fortyfikacji.

Wychodząc, obejrzałam się i zrobiłam ostatnie zdjęcie Rock of Cashel.

Ten dzień ukoronował Wieczór Irlandzki. Siedzieliśmy w dużej sali, popijając Gunessa. Słuchaliśmy smutnych piosenek...

oglądaliśmy skoczne tańce (irlandzki step jest znany na całym świecie) ...

i słuchaliśmy zespołu, który wspaniale nam przygrywał.

Do hotelu wróciliśmy późno. A następnego dnia wcześnie wyjeżdżaliśmy, żeby zobaczyć słynny Ring of Kerry.

20 września 2020 , Komentarze (10)

Oj działo się, działo. 

W poniedziałek, dostarczyli mi kuchenkę. Panowie sprawnie ją zainstalowali, a przy okazji sprawdzili szczelność instalacji. Postraszyli mnie, że jest niebezpiecznie, bo gaz się ulatnia na złączach. Po ich wyjeździe zadzwoniłam do właściciela domu. Przyjechał tego samego dnia, ale porządek ze złączami zrobił dopiero we wtorek. A w dodatku, we wtorek byłam na wspaniałym zabiegu - na twarz - peeling węglowy. Sprawił mi wiele przyjemności. Moja skóra też powiedziała, że jest zadowolona ;).

W środę, wędrując po Cieszynie, kupiłam książkę o Marii Czubaszek. Są to wspomnienia jej męża. Wzruszające. Nie mogąc oderwać wzroku od książki, zabłąkałam się do kawiarni Zamku Cieszyńskiego. Przy piwie z cieszyńskiego browaru, poczytałam co nieco na leżaku z takim mottem.

 A towarzyszył mi różowy jelonek.

 W czwartek, miałam spotkanie Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Chciałam ładnie wyglądać, więc uprosiłam znajomą fryzjerkę, aby mi zrobiła fryz. Samo zebranie było wielce tajemnicze. Wszyscy w maskach. Na szczęście bez pistoletów :D Przegłosowaliśmy kilkanaście ważnych ustaw. Jak w polskim sejmie. Ekspresowo. Po zakończeniu  miałyśmy fajną pogawędkę z dawno niewidzianą koleżanką.

No i piątek, piąteczek. Minął mi spokojnie. Tylko spacery, gimnastyka, słuchanie wykładów i pichcenie. Tylko do automasaży mi daleko.

Za to w sobotę, razem z bratanicą Agnieszką, przerzuciłyśmy mnóstwo klamotów zalegających składzik. Większość, dzięki łagodnej perswazji bratanicy, wyrzuciłyśmy do śmieci. W tym czasie, Marcin kosił trawę, a potem zatankował mi samochód. Ja nie lubię tankowania ;) Bo jak kiedyś tankowałam to uszkodziłam reklamę stacji, przy cofaniu. Dodatkowo Marcin zdemontował  dwie szafki kuchenne, w których było pełno zbędnych rzeczy. Służyły tylko do zbierania kurzu ;) 

Potem pojechaliśmy do Castoramy, aby kupić metalowy regał, roletę dzień-noc do kuchni i zawiasy do drzwi uszkodzonej szafki. Agatka gromko zaczęła się domagać żarełka. Trzeba było na niego długo poczekać, bo dużo ludzi też wybrało się do Restauracji Konczakowskich. Warto było czekać, bo każde z nas było zadowolone ze swojego dania. Mała Agatka zjadła najszybciej. Swoje ulubione naleśniki z dżemem. 

Po powrocie do domu, ruszyliśmy do działania, a nieoceniona Agatka nam oczywiście pomagała ;) Tacie w skręcaniu regału, a nam w wynoszeniu śmieci.

Jak Marcin skręcił regał to my wzięłyśmy się za układanie rzeczy.

Oto efekt naszej pracy.

Te dwie półki czekają jeszcze na swój czas. 

Marcin wziął się też za naprawę drzwiczek w szafce i wymianę starej, popsutej kuchennej rolety, na nową.

A dzisiaj, w niedzielę, było leniwie. Przyjechała kumpela. Poszłyśmy do miasta na obiad. Byłyśmy po raz pierwszy w knajpce Eko Tradycja. Ja zjadłam placki ziemniaczane ze szpinakiem i bryndzą.

A później opalałyśmy się na rynku na ławeczce. Z widokiem na Floriana i gołębie.

Po powrocie w ogrodzie, oplotkowałyśmy wiele spraw. Marysia powiedziała mi jak fantastycznie bawiła się na wczasach w Bułgarii. Pojechała do domu, a ja ruszyłam na drugi spacer z psem.

A to zdjęcie ogrodu w promieniach zachodzącego słońca.

No i jeszcze na koniec. Waga się ustabilizowała. Znowu 0,1 kilo mniej i 3 centymetry mniej w obwodach. Nie przejmuję się, bo trochę grzeszków mam.

Do zobaczenia w kolejnym wpisie.

16 września 2020 , Komentarze (7)

Zwiedzanie Kilkenny rozpoczęliśmy od zamku. 

Kilkenny, to najpiękniejsze średniowieczne miasto w Irlandii. Nad zakolem rzeki Nore, góruje zamek. I właśnie spod niego zrobiłam zdjęcie rzeki i kamiennego mostu..

Na początku XII w., przybyli na te tereny Normanowie. Zbudowali w tym miejscu fort. W 1391 r., zamek Kilkenny stał się własnością angielskiego rodu Butlerów. I był w ich władaniu do 1935 roku. Wtedy się z niego wyprowadzili, a zamek zaczął popadać w ruinę. Z powodu rosnących kosztów utrzymania, w 1967 roku, spadkobiercy ofiarowali zamek narodowi irlandzkiemu, za symboliczne 50 funtów. Chcieli zaoszczędzić na podatku? ;)

 Średniowieczny kształt budowli, z charakterystycznymi wieżami, zachował się do dziś.

W epoce wiktoriańskiej, zamek został przebudowany w stylu neoklasycystycznym.

Weszliśmy do środka. Trasa zwiedzania obejmowała kilka komnat. 

Ściany komnat zdobią arrasy.

Arrasy przedstawiają historie rzymskiego konsula. Według przekazów, przepowiedział on swoją śmierć w bitwie pod Wezuwiuszem (w 340 p.n.e.). Tkaniny powstały w brukselskim warsztacie tkackim, na podstawie szkiców samego Rubensa, w XVII wieku.

Spodobały mi się także kominki, które według mnie nadają komnatom przytulności.

W tym pięknym, kryształowym lustrze, odbijała się duża jadalnia.

Przeszłam do pokoju wypoczynkowego. Obrazy, miękkie kanapy i wygodne sofy...

A takie jak ten, piękne okrągłe drewniane stoły, zawsze wzbudzają mój zachwyt. W swoim mieszkaniu, też okrągły stół mam.

Idąc przez kolejne sale, dotarłam do sypialni, zwanej Chińską Sypialnią. Na parawanie, stojącym w tle, widnieją chińskie malowidła.

Na koniec, najwspanialszy punkt - Długa Galeria. Została przebudowana na początku XIX wieku. Wystawiane są tu liczne portrety rodziny Butlerów.

Właśnie tą ozdobną bramą wyszłam z zamku. Szare mury ozdabia kolorowy herb.

Ruszyłam na spacer po średniowiecznych uliczkach.

 Zawsze podobały mi się takie kamienne domy. A już ten, z podcieniami i wykuszami, szczególnie.

Kompleks Rothe House, składa się z trzech kamienic, z końca XVI wieku. Na tyłach domów znajdują się piękne ogrody. Zwiedzać je można, ale za spore pieniądze. Jedyne co z tym zrobiłam, to zdjęcie ;)

Podeszłam pod XVIII-wieczny ratusz. 

Z drugiej strony podcieni ratusza, zobaczyłam duży, kamienny herb miasta.

Spacerowałam dalej, podziwiając kolorowe kamienice. Mnie bujność kolorów podoba się bardzo, bo jest energetyczna.

Na dole kamienic mieszczą się sklepy lub bary, a na górze są mieszkania właścicieli. Przynajmniej nie muszą płacić za wynajem lokali ;)

Jak zwykle, podczas swoich podróży, wynajduję jakieś ładne portale i drzwi.

Od drzwi do drzwi, dotarłam do słynnego pubu Kytelers Inn. Sam budynek kojarzony jest z damą Alice Kyteler. Była szlachcianką. Po śmierci czwartego męża, oskarżono ją o czary i trucicielstwo. Ale wysoko postawieni przyjaciele ostrzegli ją i pomogli uciec do Francji. Cały gniew oskarżycieli skrupił się na służącej. Petronela była torturowana i w końcu spalono ją na stosie. Był to pierwszy tego rodzaju wyrok w Irlandii.

Odchodzę od historycznych zapisów.Teraz w restauracji można sobie poucztować lub wpaść na miejscowe piwo. 

Ten muzyk David Brenan, gra i śpiewa swoje piosenki. Głównie w barach i pubach. Zaczął tworzyć jeszcze podczas kilkuletniego pobytu w Japonii.

A tu budynek browaru Smithwick's. Piwo z tego browaru smakowało mi bardziej niż słynny Guinness. Bo wolę piwa jasne :D

(zdjęcie znalezione w internecie).

Smithwick's Experience (Kilkenny, Irlandia) - opinie

A tymi pięknymi kamiennymi schodami wspięłam się do katedry.

Katedra św. Kenneta, z okrągłą wieżą, zbudowana została w XIII wieku, w stylu angielskiego gotyku.

Spacerowałam wokół tej najdłuższej katedry w Irlandii. Widoczna obok wieża liczy sobie 35 metrów. Można na nią, za dodatkową opłatą, się wspiąć. Nie podjęłam się tego, bo nie lubię wchodzić po wąskich schodach i jeszcze za to płacić :D

Podeszłam do wejścia do świątyni.

Znów zachwyciłam się kolejnymi pięknymi portalami.

Weszłam do wnętrza katedry. Nawa główna rozświetlona jest przez liczne witraże. 

Te witraże są replikami oryginalnych okien, z XIII wieku.

Sprzed ołtarza zrobiłam zdjęcie nawy głównej. 

Katedra zawiera jedne z najwspanialszych XVI-wiecznych zabytków w Irlandii. Spodobał mi się ten złoty orzeł.

Trochę zmieniam nastrój. W katedrze podziwiałam też wiele wspaniałych nagrobków rycerzy z rodu Ormondów i Butlerów...

Ciekawy jest ten motyw salamandry.

Podeszłam do pięknych drewnianych ław zwanych stallami.

Gdy zobaczyłam ten średniowiecznego tron zespolony z murem, zaskoczyła mnie jego prostota.

Pod koniec zwiedzania wypatrzyłam tę średniowieczną, kamienną chrzcielnicę. Zastanawiałam się ile istnień zostało w niej ochrzczonych.

Koniec czasu wolnego. Wyjeżdżam z Kilkanny. Z autobusu, ostatni rzut oka na miasto.

Jadę do Cashel. 

14 września 2020 , Komentarze (10)

Dzisiaj będzie krótka notka. Mało się działo w ostatnim tygodniu.

Ale po kolei.  W poniedziałek, byłam na masażu wyszczuplającym nogi. To już nie jest ta seria masaży, o których pisałam wcześniej. Niewątpliwie są mniej bolesne, ale jeszcze nie wiem czy równie skuteczne. 

W czwartek dotarły do mnie zamówione zioła, przyprawy i słoiki na przyprawy. W związku z czym, jestem w trakcie przeorganizowywania kuchni. Chcę wszystkie strączki, kasze, ryże i przyprawy mieć pod ręką. Kupiłam nawet specjalne mazaki do szkła, żeby podpisać słoiki. Na czerwono - przyprawy indyjskie, a na zielono - miejscowe.

W piątek wybrałam się na pogawędki do przyjaciół. Czas miło spędziliśmy w ich pięknym ogrodzie. W ogrodzie jest wiele pięknych drzew i krzewów, ale najciekawsze są dorodne, stare tulipanowce i miłorzęby.

Zdjęcia zamieszczam z internetu, bo tam nie myślałam o fotografowaniu.

Tulipanowiec

Tulipanowiec chiński - wymagania, sadzenie, uprawa, pielęgnacja, cięcie

Tulipanowiec CHAPEL HILL Liriodendron C10/80-120cm | Future Gardens

Miłorząb

Miłorząb dwuklapowy - sadzonki | Ogrodniczy sklep wysyłkowy

Miłorząb dwuklapowy (don. C5) Ginkgo biloba duże drzewo

Ostatnie takie spotkanie mieliśmy w lutym, na moich imienino-urodzinach. Kowid sporo namieszał w naszych relacjach towarzyskich (szloch)

Wczoraj, poszłam na targ. I nakupiłam sobie roboty. To znaczy, kupiłam dużo grzybów, a później musiałam je wszystkie obrobić. A zaczęło się od napatrzenia na zdjęcia grzybów, zbieranych przez vitalijkowe koleżanki.

Korzyść przyszła szybko. Bo dzisiaj wpadła do mnie przyjaciółka, na obiad. I zjadłyśmy pyszną kaszę gryczaną z sosem grzybowym.

Z pewną taką nieśmiałością, przechodzę do swoich pomiarów :) Bo waga i obwody stanęły w miejscu. Być może dlatego, że pojadałam pieczywo. Niby wszystko OK, podgrzewałam tak jak zaleca Ajurweda, ale przekroczyłam zalecane ilości.

 Dokładnie rzecz biorąc, jest mnie mniej o 1 centymetr i 0,1 kilo. Ale w sumie lepiej to, niż nic ;)

Do przyszłej niedzieli. Będzie lepiej :D

10 września 2020 , Komentarze (6)

Przyjechaliśmy do Glendalough. Znajdują się tam ruiny klasztoru św. Kevina. Święty pochodził z królewskiego rodu Leinster. Odszedł od wystawnego życia rodzinnego i został pustelnikiem. W VI w., po przeżytym objawieniu, założył z grupą mnichów, klasztor. W okresie VI-XII w., był to ważny ośrodek naukowy, który rozsławił kościół celtycki w całej Europie. 

Klasztoru nie oszczędzały trudne chwile. Był łupiony przez Wikingów (w IX i X w.) i przez Anglików, w XIV wieku. Ostateczny cios zadała mu likwidacja zakonu, w XVI wieku. 

Tym kamiennym przejściem wkroczyliśmy na teren opactwa św Kevina. 

Zaczęliśmy od wędrówki między bardzo starymi nagrobkami, pod okrągłą wieżą z XII w. W wieży widać trzy otwory. Podobno najniższym, mieszczącym się 3 metry nad ziemią, zakonnicy wchodzili do środka. Drabinę wciągali i najeźdźcy nie mogli łatwo dostać się do środka. Wieża pełniła rolę obronną.

Wśród wielu nagrobków, ten spodobał mi się bardzo. W centralnym miejscu krzyża celtyckiego, widnieje postać jakiegoś zwierzątka. Zastanawiałam się co to za zwierzę? Baran, czy wół? Każde przecież ma swoją symbolikę w chrześcijaństwie.

Większość nagrobków zwieńczona jest krzyżami celtyckimi.

A tak naprawdę, najbardziej mi się spodobał ten krzyż.

Tu widać  wejście do kościoła św. Kevina, zwanego Kuchnią św. Kevina. Jest to przysadzista kamienna kaplica o beczkowatym sklepieniu. Mogła powstać za czasów świętego, ale wieżyczkę dobudowano już w XI w. Budowla była wielokrotnie przebudowywana.

Obchodziliśmy kaplicę dookoła.

Następnie udaliśmy się do ruin Katedry Glendalough, wybudowanej w XII wieku.

Spodobał mi się ten portal. Prawdopodobnie była tu kiedyś (dziś zupełnie niewidoczna), płaskorzeźba przedstawiająca św. Kevina.

Z wnętrza ruin katedry spojrzałam wstecz i zrobiłam zdjęcie zakonnego cmentarza.

A tu wnętrze ruin katedry w całej swej okazałości.

Zrobiłam zbliżenie fragmentu tego wspaniałego łuku...

i nie mniej wspaniałego okna.

Obchodziliśmy ruiny katedry. Tu też widać okno, które fotografowałam z bliska.

A tutaj krzyż św. Kevina, pochodzący z VIII w. Można sądzić, że ten okazały krzyż wyznaczał granicę zakonnego cmentarza.

Oczywiście, nie mogłam sobie odmówić zdjęcia z tak wspaniałym zabytkiem. Wsłuchałam się w jego wibracje.

Bardzo spodobało mi się to stare drzewo. Pewnie niejedno widziało i mogłoby nam opowiedzieć, niejedno.

Opuściliśmy ruiny opactwa i poszliśmy na spacer doliną Glendalough.

Po drewnianym mostku, przekroczyliśmy strumyk.

Szliśmy wśród wzgórz Wicklow. W oddali widać poznaną już wcześniej okrągłą, kamienną wieżę.

Po drugiej stronie Dolnego Jeziora, wśród zieleni, przycupnęły białe domostwa. 

Dotarliśmy do Górnego Jeziora.To do niego, według legendy, św. Kevin zepchnął młodą dziewczynę, która zakradła się do jego pustelni, zwanej Łożem Kevina. Pustelnia, znajdowała się na urwisku nad jeziorem. Teraz dostać się do niej można tylko od strony wody. 

(zdjęcie znalezione w internecie)

Plik: Park Narodowy Gór Wicklow Glendalough Valley Łóżko St Kevins 02.JPG

 My nie mieliśmy na to czasu. Ale jak widać, mimo chłodu, chętni znaleźli czas na moczenie nóg w jeziorze.

Do autobusu wracaliśmy inną drogą, wśród zieleni.

Udało mi się zrobić niezłe zdjęcie, znanej 30-metrowej, okrągłej wieży.

Pojechaliśmy dalej. Mieliśmy krótki postój na robienie zdjęć wzgórz Wicklow...

i pasących się owieczek.

Ostatnim punktem programu dnia, był Dolmen Brownes Hill, nieopodal miejscowości Carlow.

Uważa się, że ustawiono go w miejscu pochówku miejscowego wodza.

Wiek grobowca oblicza się na ponad 4000 lat.

Jak go ustawiono, nie wiadomo, bo główny głaz waży 100-150 ton.

Jednym bokiem opiera się on o ziemię, a drugim o trzy inne głazy.

Czułam w tym miejscu jakieś wyciszające i uspokajające wibracje. Coś mistycznego w tych głazach tkwi...

Jutro jedziemy do Kilkenny. Do zobaczenia w Kilkenny :D

6 września 2020 , Komentarze (13)

Wracam do opisywania minionych wycieczek.

Tym razem będzie o wycieczce objazdowej po Irlandii. 

Po zapewnieniu opieki nad zwierzakami, wyruszyłam pociągiem do Warszawy. Przyjechałam do stolicy na tyle wcześnie, żeby mieć czas na spacer z przyjacielem. Bagaże zostawiłam w skrytce na dworcu, a my ruszyliśmy w miasto. Między innymi, połaziliśmy po ogrodach Biblioteki UW. To stamtąd pochodzi poniższe zdjęcie. 


Do Dublina lecieliśmy z przesiadką we Frankfurcie. Całe szczęście, że leciał z nami pilot ;) Lotnisko olbrzymie, a czasu na przesiadkę mało. Biegiem, za swoim pilotem lecieliśmy pod właściwą bramkę. I tak samolot musiał na nas trochę poczekać. 

Nie mam żadnych zdjęć z lotu - było już całkiem ciemno. 

Na miejsce, dotarliśmy o 23.00, ichniego czasu (w Polsce była już północ). 

Pierwszy skrócony nocleg mieliśmy w hotelu pod Dublinem.

Następnego dnia, po późnym śniadaniu, ruszyliśmy na zwiedzanie. Pierwszy w planie był Powerscourt. 

Jest to rozległa posiadłość położona u podnóża gór Wicklow. Zarówno pałac, jak i ogrody, powstały na życzenie Richarda Wingfielda, pierwszego wicehrabiego Powerscourtu, w latach trzydziestych XVIII wieku. Do pałacu podjechaliśmy piękną aleją. Sam pałac nie miał szczęścia. Doszczętnie spłonął w 1974 roku. Na szczęście Irlandzkie Towarzystwo Georgiańskie podjęło się jego odbudowy, którą zakończono pod koniec XX wieku.


Ale turyści przyjeżdżają nie tyle dla samej budowli, ile dla wspaniałych ogrodów. Irlandczycy chwalą się, że są to trzecie pod względem urody ogrody na świecie - po paryskim Wersalu i londyńskich Kew Garden.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od drugiej strony pałacu. Poszliśmy prosto do najstarszej części ogrodów. Ta część otoczona jest murem. Weszliśmy tam przez piękną, pozłacaną bramę z kutego żelaza. Wykonano ją w Wiedniu, w siedemdziesiątych latach XVIII wieku.


A w ogóle są dwie bramy ;)


W starych ogrodach, pełno kwiatów. Zauroczyły mnie te zimowity jesienne. Wyglądają jakby wyrosły na zgliszczach.

Te ciemierniki nie wyglądają tak efektownie, ale mają mój ulubiony odcień czerwieni.

Taką piękną aleją, wśród starych drzew szliśmy w głąb ogrodów.

A tu coś wyjątkowego. Cmentarz ulubionych zwierząt domowych - pets'ów :D

(zdjęcie znalezione w internecie).

ie2011 168

Oglądałam nie tylko nagrobki ukochanych piesków i kotków. Uhonorowane tu zostały nawet krowy rekordzistki. Na przykład ta - krowa Eugenia. Zmarła w wieku 17 lat. Miała 17 cielątek i dała 100 tysięcy galonów mleka. I krowa Princessa, która zdobyła trzykrotnie tytuł mistrzyni Dublina 

(zdjęcie znalezione w internecie)

cmentarz dla zwierzat.Irlandia/ Powerscourt. - zdjęcia na FotoForum |  Gazeta.pl

Doszliśmy do Jeziora Trytona. Jego nazwa pochodzi od fontanny usadowionej na środku stawu. Rzeźba Trytona (pół-człowiek, pół-ryba - prawdopodobnie syn Posejdona) wzorowana była na XVII w. rzeźbie, dziele słynnego artysty włoskiego, Berniniego. 

Za mną widzicie wycięte w zboczu wzgórza stopnie tarasowego ogrodu i sam pałac.

Na tym zdjęciu, wyraźniej widać wspaniałe włoskie schody (dobudowane w 1874 r.). Łączą one pałac z Jeziorem Trytona. Schody są "strzeżone" przez posągi Pegazów. Te skrzydlate konie Zeusa, znajdują się w herbie rodu Wingfieldów.

Krążąc po parku, dotarliśmy do Ogrodu Japońskiego. Widać tu wyraźnie przestrzenność ogrodów. Na pierwszym planie, miejsce odpoczynku - o kształcie pagody.

(zdjęcie znalezione w internecie)

Zuzanka.blogitko | Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Spacerem doszliśmy do Pepper Pot Tower (Wieży Pieprzowej), wzniesionej w w 1911 roku.

Z góry wieży doskonale widać Great Sugar Loaf (Wielka Głowa Cukru).

A tu, blanki wieży z działami armatnimi.

W drodze na dół obserwowałam grubość ścian wieży.


Udajemy się do Opactwa św. Kevina.