Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam 34 lata, jestem pół roku po rozwodzie i próbuję się poskładać na nowo. Zrzucenie paru kilogramów ma mi pomóc w dokonaniu większych zmian, które są mi potrzebne. Jeśli uda mi się mały cel ( ważyć mniej o 5 kg ), może dam radę z większymi, życiowymi wyzwaniami.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 23588
Komentarzy: 280
Założony: 28 lipca 2010
Ostatni wpis: 5 sierpnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Esthere

kobieta, 43 lat, Kielce

168 cm, 66.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 sierpnia 2010 , Komentarze (2)

Jak w tytule.
Po skromnym, ale urozmaiconym obiadku spakowałam się
i postanowiłam pomęczyć swoje oporne ciało na pływalni.
Może taka taktyka rozrusza mój metabolizm, bo na razie NIC nie działa
. Ani rygor w diecie ( 1000 kalorii , w porywach 1100 ),
ani hektolitry herbaty zielonej, czerwonej itd, ani kolacje proteinowe,
NIC.
 Pozostaje mi więc uzbroić się w cierpliwość i czekać.
Pływalnia jest ostatnią deską ratunku. Zobaczymy.
 Na razie kombinuję jakaś alternatywę dla 1000 kalorii, jakąś inną sensowną dietę,
której udałoby mi się schudnąć, ale możliwie bez uszczerbku dla zdrowia.
 Myślałam nad Dukanem, ale nie jestem do końca przekonana.
Wiem, że się chudnie, itd, ale wiem też, że ludzie różnie reagują na tę dietę-
jednym służy, innym nie. Generalnie każdy kto choć trochę interesuje się żywieniem
dobrze wie, że nadmiar białka w diecie nie jest dobry na dłuższą metę,
tak samo jak wszystko inne, czego się odpowiednio nie zbilansuje.
 Chociaż w jakiejś krótszej perspektywie,
 gdyby wszystko inne zawiodło, MOŻE bym się zdecydowała.
 Na razie rozważam inne możliwości.
 Siostra ma książkę o diecie Atkinsa- dziś będę się zagłębiać w jej tajniki.
Idea Atkinsa jest  podobna do idei Dukana, ale jakieś tam węglowodany dopuszcza.
Jak się czegoś konkretnego dowiem, opiszę.
Po prostu jestem ciekawa jak to wszystko działa.
 Sama już nie wiem- fakt, że nie chudnę zmusza mnie do poszukiwań.
Ponieważ moja dieta to przede wszystkim węglowodany
 ( choć staram się bardzo, aby były one złożone z produktów pełnoziarnistych ),
 potem białko, na końcu tłuszcz, i jak się okazuje to nie działa,
nie mam innego wyjścia jak po prostu szukać jakiegoś BŁĘDU
 w swoim żywieniu- może w proporcjach, może w łączeniu jakiś produktów.
Będę więc temat uważnie studiować,
a potem z przyjemnością podzielę się z Wami swoim "dochodzeniem"-
 ku pożytkowi nas wszystkich.
Pozdrawiam serdecznie...
Wracam do książki, więc na razie pa.
Buziaki.
ESTHERE

17 sierpnia 2010 , Komentarze (2)

Kochani!
 Gołąbki po meksykańsku wyszły mi pyszne!
Tak pyszne, że musiałam się bardzo pilnować.
Ponieważ jednak na śniadanie zjadłam niewiele,
na obiad pozwoliłam sobie więcej.
Szacuję go na 500-600 kalorii.
Zrezygnowałam jednak z podwieczorku i zamiast myśleć o jedzeniu
wybrałam się na pływalnię.Zrobiłam 30*25 m. :)
A wieczorkiem, tak jak deklarowałam- kolacja białkowa,
tylko 100 g serka wiejskiego, 80 kalorii.
Tym samym bilans wyszedł mi dziś na 999 kcl.
Fajnie. :)
Próbowałam jeszcze w domu robić brzuszki,
ale po ostatnich ćwiczeniach tak bolą mnie mięśnie,
że po prostu nie dałam rady. :(
Czytałam dziś sporo na Vitalii o zastojach w spadku wagi,
i myślę,że jest to zjawisko na tyle typowe, że nie ma się czym martwić.
Za jakiś czas na pewno coś ruszy, trzeba tylko cierpliwości.
Co do fascynacji muzycznych, prezentuję dziś dwie.
 Obie to wspaniałe wersje instrumentalne Linkin Park-
 ten sam utwór w różnych aranżacjach.
http://www.youtube.com/watch?v=6ZE8oHvI6do&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=HpkaEu93HbA&NR=1

Życzę wszystkim miłej nocki, tymczasem znikam do łóżka,
z moim "Lotem nad kukułczym gniazdem".Pa!!!

17 sierpnia 2010 , Komentarze (1)

Robię właśnie na obiad gołąbki po meksykańsku
 i nie mam pojęcia ile mogę ich zjeść,
 wolałabym się zmieścić w limicie 350 kalorii, maksymalnie 400.
Skład gołąbków: kapusta, mięso mielone, jaja, kasza manna, ryż.
Są podpieczone lekko i duszone w sosie pomidorowym jak pulpety.
Obiecałam sobie dietetyczny dzień, więc nie mogę przesadzić,
a gotować czegoś oddzielnie nie mam czasu.
Chyba poszukam wartości kalorycznej dla zwykłych gołąbków i tyle.
Pozdrawiam serdecznie.
Miłego dietkowania wszystkim.
ESTHERE

17 sierpnia 2010 , Komentarze (1)

Hello wszystkim,
uroczyście oświadczam, że dzisiejszy dzień
będzie udany dietetycznie,
będzie wręcz idealny i bezgrzeszny.
Zaczął się bardzo dobrze,
lekkim śniadaniem i kawą,
w sumie 155 kalorii.
Obiecuję się tak starać do końca tygodnia,
a jeśli nic się nie zmieni
trzeba będzie pomyśleć
o zmianie diety-
może nawet ten nieszczęsny Ducan,
choć wolałabym tego uniknąć...
Albo South Beach.
Bo na razie nic mnie nie rusza.
organizm się zahibernował
i jedzie na jakiś tajemniczo zmagazynowanych
zapasach energetycznych.
Takie sobie dziwne
perpetum mobile.



Na razie jestem przelotem w pracy,
zdążyłam już potłuc swoją ulubioną lampę na parapecie,
bo zrobił mi się przeciąg.


16 sierpnia 2010 , Komentarze (1)

Niestety....
Dzień się zaczął dietkowo źle, od samego rana....
Pokusiłam się na kawałek eklera z kremem i pół naleśnika...
MEA CULPA, chciałoby się rzec.

Wprawdzie zrezygnowałam z planowanego zdrowego II sniadania i z podwieczorku, ale co z tego??? Bez nielegalnych przekąsek i tak mi wyszło dziś ok 1100 kalorii,
a z grzechami na koncie to pewnie z 1400.
Oki, nie przytyje od tego i nie umrę,
ale dzień wypada z odchudzania,
po prostu ooo tak- jakby ktoś zdmuchnął , zmazał, wyrzucił...

Nauczka dla mnie?
Jak się zaczyna dzień źle, to się i źle kończy.
Nie ma się co oszukiwać.

TRUDNO...
Będę wieczorem robić brzuszki.

Co do wagi, to sobie chyba leci ze mną w kulki, małpa jedna,
pokazywała mi dziś takie spectrum kilogramów, że ho ho,
od 64.8 do 65.5. W tej samej rundzie ważenia!
Więc ja mam to gdzieś...

Nie chudnę i koniec..
Poza spadkiem - 0.3 po sesji z piciem zielonej, kompletnie NIC.

Załamka....

14 sierpnia 2010 , Komentarze (5)

Zastanawiałam się ostatnio nad przyczynami mojego zastoju z odchudzaniem. Od ponad tygodnia waga stoi w miejscu jak stała a ja nie mam pojęcia co robię nie tak. Na razie wykombinowałam coś takiego: może jest tak jak sugeruje gejsha- z jakiegoś powodu zatrzymuje mi się woda ? Faktycznie, pijam mniej. A skoro tak, to możliwe, że mój organizm asekuracyjnie magazynuje płyny na zapas.
Druga ewentualność: w mojej diecie są jakieś przekłamania. To jednak zostało dziś zweryfikowane. Mam wreszcie w domu elektroniczną wagę kuchenną i WSZYSTKO, co dziś zjadłam, zostało pieczołowicie zmierzone, zważone i policzone co do jednej kalorii i grama. Wyszło mi coś ok 907 kalorii. Więc diety się nie czepiam, ani bilansu ogólnego, bo został również policzony na Vitaliuszu i jest oki.
Może więc sprawdzi się teoria z tymi płynami. Na wszelkim wypadek zaczęłam znowu pić więcej, gł. zielonej herbaty i zobaczę, co się będzie dalej działo.
Poza tym: nie jestem głodna. Dziwi mnie to niezmiernie, ale jest faktem. Natomiast faktem jest również, że jestem zmęczona i bez siły. Czuję się jakby coś wysysało ze mnie resztki energii.
Na dziś to tyle.
Padam totalnie.
Aaaa, zapomniałabym.
Postanowiłam złapać się jeszcze jednej deski ratunku.
Dietetycy radzą spożywać kolację BIAŁKOWĄ.
Bo do trawienia białek potrzeba więcej energii.
Druga rzecz: staram się nie jeść po 20.00
Mam nadzieję, że te zmiany pomogą, że coś wreszcie ruszy.
Kończę...
Wybaczcie chaotyczny wpis,
ale nie czuję się najlepiej.
Pozdrawiam wszystkich gorąco
i dziękuję za rady.
ESTHERE
Ps.
Przeczytałam już "Mroczną połowę " Kinga i właśnie kończę kolejną - " Martwa strefa".( ta jest ekstra i nie mogę się od niej odkleić ).A w kolejce jeszcze jedna książka Agatki Christie i "Lot nad kukułczym gniazdem".


12 sierpnia 2010 , Komentarze (4)

Krótko i węzłowato:
moja waga stoi w miejscu. Od dobrych paru dni ani drgnie. Dietę stosuję nadal, staram się mieścić w limicie. To prawda, że czasem coś tam się skubnie, popróbuje, ale kurczę, choćby to było i 200 dodatkowych kalorii ( w co absolutnie nie wierzę!!! ) to i tak miałabym łączną sumę energetyczną na poziomie 1200, czyli znacznie poniżej dziennego zapotrzebowania, określonego dla PPM czyli Podstawowej Przemiany Materii. ( pamiętacie ten wzór? wklejałam, liczyłam, wszak jestem maniaczkę liczb, liczenia tudzież ). Więc pytam: dlaczego nie chudnę? Nie tylko , moje Miłe Panie I Panowie nie chudnę, a nawet przeciwnie, czasem moja waga płata mi psikusa w postaci dodatkowych + 200 g porannych, a ja czuję się ciężka jak słoń
( przepraszam: słonica ! ) w , że tak powiem, składzie porcelany.
Moi Mili- Panie i Panowie, nie w tym jednak problem najbardziej zasadniczy, co z ubolewaniem i niepokojem jednakowoż stwierdzam.
Dieta mi najwyraźniej NIE SŁUŻY.
Tak Mili Państwo.
Na nic te wszystkie mądralińskie dietetyczne zdrowo-rozsądkowe zabiegi. Chlebek pełnoziarnisty, warzywa, wyszukane owoce....BO ja po prostu:
CZUJĘ SIĘ ŹLE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A teraz, rozwinąwszy ów, jakże sensacyjnie i niewiarygodnie brzmiący wątek:( tu przybiorę ton poważny, bo i sprawa jest poważna jak mniemam: )

Zjadłam dziś normalne, pożywne śniadanie.
Kromka pełnoziarnista z serkiem twarogowym i pomidorem.
Ok 200 kalorii.
Ok 11.00 moja Niunia wyciągała mnie do parku, więc stwierdziłam, że zamiast kawy przewidzianej jak zwykle na 11.00, zrobię sobie taki HOKUS-POKUS: zjem to, co planowałam na podwieczorek, czyli: mini banan zmiksowany z garścią malin i 3 łyżkami jogurtu.
Tak tez zrobiłam.
Zanim się jednak wybrałam ( wiecie jak to jest- malowaniu, strojeniu i dopieszczaniu detali nie ma końca ) poczułam się FATALNIE. Słabo. Mdląco. Bez powietrza, bez siły, bez oddechu. Co lepsze, czułam wyraźnie,że ma to związek z jedzeniem czy tez jego brakiem więc "zgrzeszyłam"- i to zupełnie świadomie- filiżanką kefiru i 3 łyżkami płatków kukurydzianych. Dopiero to postawiło mnie na nogi. Przypływ energii był natychmiastowy. Dlatego zaczynam się martwić czy nie mam problemów z insuliną, albo coś w tym stylu. Serio się przestraszyłam. Dlatego podszykowałam obiad i poszłam do parku, żeby, jak wrócę koło 15, móc normalnie zjeść.
I całkiem świadomie, spożyłam dwa dania. Ale zaznaczam: DIETETYCZNE.
Pierwsze: wczorajsze resztki zupy, której całość kalorii policzyłam na ok 450, z czego zjadłam 1/3 zaledwie ( a była to pomidorówka na kostce Knorra, 2 łyżki koncentratu, 2 pomidory, czosnek, cebula, trochę makaronu pełnoziarnistego ) i na II danie: 3 łyżki puree i chyba 2 starte buraki. TYLE.
I cóż...Od tamtej pory, a minęło już prawie 5 godzin, czuję się dobrze. Darowałam sobie podwieczorek, który, de facto, został przeze mnie skonsumowany w porannym kryzysie, i miewam się OK. Została kolacja, choć niespecjalnie czuję się głodna, bo popijam w pracy Górską Naturę -gruszka, aloes, melisa, 2 kalorie w 100 ml. ( AŻ! )
I co Wy na to?
Myślę, że przyczyną braku spadku wagi jest prozaiczne przestawienie się organizmu na tzw tryb oszczędnościowy. Co do zasłabnięcia: tu nie wiem, ale boję się, że to nagły spadek cukru, tylko nie rozumiem, dlaczego tak nagle, i to w sumie godzinę po spożyciu ( koktajl owocowy, ok 140 kalorii ). I jeszcze jedno:
do tej pory grałam taką Twardzielkę, faktycznie nie czułam się głodna, a od jakiś 2-3 dni jest wręcz odwrotnie- jestem głodna notorycznie, i fakt permamentnego nienasycenia zaczynam odczuwać coraz boleśniej. DLACZEGO? Przecież nic się nie zmieniło w mojej diecie. Podstawą są nadal: pełne ziarna, owoce, warzywa, nabiał. A wartość kaloryczna posiłków zbliżona.
Nie rozumiem, nie pojmuję, niech mnie ktoś oświeci, bo się zaczynam martwić.....

Jeszcze jedno:
postanowiłam w końcu ruszyć swoje 4 litery i wziąć się za ćwiczenia. Wczoraj: 40 brzuszków. Dziś- z bólu mięśni, ledwie zmęczyłam, jak na razie tylko 5 i to jeszcze z wielkim halo, ale dziś nie jestem w kondycji ogólnie, więc sobie chyba daruję.....Wcześniej nie ćwiczyłam, bo jakieś tam wymachiwanie kończynami na dywanie wydawało mi się idiotyczne i niedorzeczne...no ale się przełamałam i teraz obiecałam sobie śmiało zasuwać. A nuż będzie jakiś efekt?

Pozdrawiam Was gorąco.
ESTHERE


11 sierpnia 2010 , Komentarze (5)

Przeczytałam wczoraj o takim schorzeniu, wybaczcie, nazwa wypadła mi z głowy, polegającym na obsesyjnym planowaniu i stosowaniu zdrowej diety. Zaczynam myśleć, że powoli podpadam pod wymienioną tam charakterystykę. Już kładąc się spać rozmyślam, czego i ile zjem na następny dzień. Poświęcam mnóstwo czasu na staranne przygotowywanie zdrowych i niskokalorycznych posiłków. Nie tknę niczego bez sprawdzenia kaloryczności na ilewazy.pl, i nie kupię niczego bez sprawdzenia wartości kalorycznej na opakowaniu. 100 gram produktu przeliczam automatycznie na ilość sztuk lub opakowanie- np kupując pieczywo pełnoziarniste czy jogurt.
Teraz się zastanawiam...czy oby nie przesadzam? Czy nie popadam z jednego natręctwa ( kompulsywnego jedzenia ) w kolejne ( liczenie kalorii, kontrolowanie diety ) ?
Prawie wszystkie swoje zainteresowania ograniczyłam i zawęziłam do odżywiania-albo buszuję po forum na Vitalii, albo szukam w necie artykułów o odchudzaniu, albo przeliczam kalorie kalkulatorem, albo liczę w słupkach na kartce.
Czas nawet odmierzam posiłkami- za godzinę kawa, za dwie II śniadanie, za trzy obiad...Czuję, jak cały mój dzień upływa rytmem jedzenia, kolejnych posiłków. To chore. :( A kiedy chcę się poczuć lepiej, mierzę się centymetrem krawieckim jak jakaś wariatka i uzupełniam historię pomiarów. Jakbym konwertowała szczęście w liczbę zgubionych centymetrów.
("Och, to już trzy mniej z brzuszka, wspaniale! , ach, jeden mniej z łydki, WRESZCIE! ").
Nie wiem, czy to tylko ja wariuję? Czy czujecie się podobnie? Czy to jedynie mój prywatny obłęd?




10 sierpnia 2010 , Komentarze (3)

Znudzona  standardowymi obiadami i natchniona niechcianym wyobrażeniem dwóch samotnych ziemniaków posypanych koperkiem , tkwiących bezradnie na moim talerzu postanowiłam coś zmienić-urozmaicić i ubarwić, wypowiadając zaciekłą walkę kulinarnej nudzie. Założenie było od początku ideą w moim umyśle bardzo klarowną- ma być kolorowo, interesująco, smakowicie i niskokalorycznie, a przy tym sycąco i zdrowo.
I w taki sposób powstało puree. Z ziemniaczków ugotowanych w proporcji pół na pół z cukinią,   łyżką chudej śmietanki, łyżeczką masła i gęstą posypką suszonego koperku mój zwinny mikser wyczarował miły dla oka i jakże miły dla podniebienia aksamitny kremik.
Zachęcona pozytywnym rezultatem smakowo-wizualnym postanowiłam dziś kontynuować eksperyment-z tą jednak różnicą, że  zastąpienie cukinii brokułami i zieloną fasolką dało nieporównywalnie lepszy efekt- jeszcze milszy w doznaniach i wyrazistszy, i to niestety w sposób zbliżający się w swej idealnej postaci do nieuchronnej katastrofy pod tytułem : UWAGA, ryzyko przejedzenia, ziemia do Esthere, uwaga, kulinarne niebezpieczeństwo, wycofać się z zagrożonej strefy!
Usłyszawszy ten jakże alarmujący komunikat, uświadomiłam sobie z całą mocą powagę sytuacji i zaniechałam dalszych eksperymentów. Wszak moja dieta 1000 kalorii nie chce z miłości do wyrafinowanych smaków popełnić samobójstwa. Jeszcze nie dziś. :)
Pozdrawiam wszystkich smakoszy.
ESTHERE.