Dziś święto i Krzysiek nie idzie do pracy. Chciał oczywiście świetować, a to oznacza furę jedzenia. Nie zgodziłam się i było spiecie. Przypuszczam, ze gdyby gdzieś wyjechał na pól roku, to ja bym schudła do 60 kg. Strasznie mnie denerwuje gdy jest nadmiar jedzenia w lodówce. On ciągle ustami rusza. Powinien zrzucić kilka kilo, bo jest ulany i ma brzuch. Niestety racjonlne argumenty nie trafiają i tylko o jedzeniu myśli. Inna sprawa, ze ja nie mam silnej woli jeśli chodzi o jedzenie. Jest jedzenie, które lubię, to jem bez względu na konsekwencje. Gdyby ode mnie zależało, tobym kupowała na bieżąco tyle ile potrzeba. Nie byłoby nadmiaru tobym nie jadła. On jedzie raz w tygodniu do supermarketu i zwozi całe siaty, a ja sie rzucam i pochłaniam 2000 kalorii na raz i od razu kilo wiecej. Czemu tyję kilogram gdy zjem niecałe 1000 kalorii ponad normę, pojęcia nie mam. Ponoć 7000 to kilogram.
Pada i to sporo. POgoda jak to w listopadzie. Lubie taką, ale wyjsc sie nie da. Mikuś deszczu nie lubi. Ja tobym nawet chętnie wyszła pod parasolką i w kaloszach, ale Mikusia ciągnąć nie będę. Pewnie dziś spędzę cały dzień przy piecu. Wyjdziemy może jutro.
Jestem zachwycona dwoma serialami. Chodzi o Bridgentonów i Outlander. Książki są i chcę je kupić. Problem nie w cenach a braku miejsca. Juz teraz książki leżą na fotelu w sypialni. Nie wiem czy są ebooki...
Od farbowania włosy mi sie trochę podniszczyły. Zrobiły się troche suche. Zwłaszcza na końcach. Niby to zostało ścięte. Wczoraj nałozyłam jednak na nie naftę. Trzymałam dość długo pod czepkiem i ręcznikiem. Zmyłam i dziś włosy są miękkie, lśniace. Będę to co jakiś czas praktykować, bo odzywka to za mało...
Jest w mojej opasce coś takiego jak chodzenie w pomieszczeniu. Wczoraj było 350 m, około 600 kroków. Spaliłam 28 kalorii i 5 minut intensywnego ruchu. Puls był tylko 121 i chyba spada powoli. To jedna seria. Ja zrobiłam takie trzy. Tak mam zamiar trzymać gdy spacerów nie będzie. Do tego oczywiście około 20 minut jogi...