Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem leniwcem pospolitym co nieuchronnie skutkuje tym, że systematycznie przybieram na wadze aż do osiągnięcia niechlubnego rekordu i postanowiłam z tym skończyć!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36467
Komentarzy: 426
Założony: 18 lipca 2011
Ostatni wpis: 28 czerwca 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia.89

kobieta, 35 lat, Legnica

168 cm, 79.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 czerwca 2022 , Komentarze (11)

Znowu nie pisałam tyle czasu, że nie wiem od czego zacząć. Połowa już pewnie nie istotna.

Zuzia :)

Nie wiem czy pisałam ale tym razem spodziewaliśmy się dziewczynki i 31.05.2022 urodziła się Zuzia. Miałam nadzieję, że uda się naturalnie i niby nie było przeciwskazań, nawet na początku maja byłam na wizycie i lekarz stwierdził, że mała jest mała i będzie jak będzie max 3 kg to będzie dobrze (czym mnie trochę nastraszył kilka razy mówiąc, że jest mała) ale pewnie samo się nie zacznie. Potem w połowie byłam u innego (w sobotę bo po jakimś mega ciężkim dniu - już nie pamiętam czemu coś nie czułam ruchów długo od poprzedniego dnia i się wystraszyłam) i stwierdził, że będzie średnia i że wszystko ok i że szyjka niby mięknie i powinno ruszyć. W dzień matki byłam u innego, który pracuje na oddziale żeby ocenił jak to wygląda i sprawdził czy wszystko ok i on stwierdził że mała jest duża, prawie 4 kg i że naciska główką na bliznę (wtedy było tylko 21 miesięcy od poprzedniej cesarki) i że blizna jest bardzo bardzo cienka już i on się boi o tą bliznę, żeby się nie rozeszła i że szyjka nadal nie skrócona ponad 3 cm, że termin jest na 30 maja to raczej samo nie ruszy tylko mała będzie coraz większa i że on by nie ryzykował bo może być różnie z tą blizną i kazał mi się zgłosić 31 maja na cesarkę. I tak też zrobiłam bo się wystraszyłam.

Tym razem na szczęście poród bez powikłań, słyszałam wszystko Zuzia od razu krzyczała 10 punktów miała, widziałam ją od razu przez chwilę to zupełnie inaczej niż przy ogólnym znieczuleniu tak nagle. I koniec końców ważyła 3300 g więc ten przypadkowy doktor miał rację, że będzie średnia :)

Ogólnie na szczęście mała póki co (i odpukać) jest spokojniejsza niż Antoś, choć ostatni tydzień już bywa czasem marudna (ale łudzę się że to upały a nie kolki) i ogólnie czuję się o niebo lepiej jeśli chodzi o poród, połóg i opiekę niż za pierwszym razem. Też odpukać noce ładnie śpi, budzi się tylko raz czy dwa a później już o 5 jest pobudka najpierw Zuzia potem koło 6 Antoś i się zaczyna jazda bez trzymanki :D 

Ale w ostatnią środę Zuzia mi się o 5 obudziła z temperaturą 39 stopni (koniec końców okazało się że ją przegrzałam bo zasnęłam z nią w łóżku koło 3 i spała ze mną pod kołdrą), dostała paracetamol ale cały dzień miała tak 37,5-38 pojechałam z nią od razu do mamy (jest lekarzem) nic jej nie było więcej i w czwartek miałyśmy już wracać do domu po tym jak mocz do badania zaniosłyśmy ale koleżanka mamy z pracy przekonała ją żeby mimo wszystko dać ją do szpitala na obserwację i badania bo taki maluszek 3 tygodnie to lampka czerwona itp. i wylądowałyśmy w szpitalu. Na szczęście nic nie wyszło i temperatura już nie wróciła ale co stresu to stresu i rozjechało mnie to, tym bardziej że w Boże Ciało Antoś znowu gorączkował do 40 na szczęście wyszła mu na drugi dzień angina i ładnie zareagował na antybiotyk.

Antoś :)

I dochodząc do Antosia póki co znosi to chyba w miarę dobrze, choć widać momentami zazdrość. Rano robi cacy cacy Zuzi i buzi daje ale czasami jak za długo karmię potrafi ni stąd ni zowąd podejść i jej przywalić. Naprawdę trzeba być mega skupionym bo jest czorcik. W ostatnim miesiącu był tylko kilka razy w żłobku (chyba ze 4) i panie mówiły, że zaczął bić inne, młodsze dzieci :( (i albo jest zazdrosny albo naśladuje, bo niestety Julek w domu go co rusz podpuszcza i jak nikt nie widzie to go bije i szarpie i ostatnio przyuważyłam, że Antek zaczął się w końcu bronić i może w żłobku to odreagowuje). Ostatnio naśladuje wszystko i taki kumaty się zrobił i już taki chłopiec. Ale czaruś rozrabiaka jest totalny, tu się uśmiechnie i dołeczki pokaże a jednocześnie już kombinuje co tu spsocić :) Trochę nam chorował a w zasadzie raz zachorował za to konkretnie. Dostał temperatury i ciężko schodziła, szybko wracała po 40 i kąpiele i paracetamol i ibuprofen jednocześnie i skubany nic nie chciał jeść i pić i nam się odwadniał. Antybiotyk dostał bo widać było, że bakteryjne i katar miał straszny ale tak mu przytkało, że nie dawałam rady ściągać i na początku marca wylądowaliśmy w szpitalu (głównie przez odwodnienie) i tak jak już się nawodnił i wykrzyczał (jemu wymaz na covid zrobili w niedzielę przy przyjęciu a mi kazali iść w poniedziałek na drugi koniec szpitala jak on nie spał to wrzeszczał przez kwadrans co się okazało mega pomocne bo w końcu ten katar mu wyleciał i go "odetkało") to na drugi dzień już nie gorączkował ani razu. I wszystko wydało się ok ale mama się uparła, żeby laryngolog go jeszcze obejrzał bo już rok temu miał duży 3 migdał i przez przypadek wyszło, że z zatok poszło mu na uszy (które go nie bolały) i ma wysięk w obu uszach. Za tydzień znowu nam się odwadniał (a ja wylądowałam sama na patologii ciąży po 3 dniach od wyjścia z pediatrii z Antosiem) ale na szczęście już mamie udało się ściągnąć kogoś do domu żeby podali mu kroplówkę i potem w końcu zaczął pić chłopak. I wszystko niby wróciło do normy ale wysięk w uszach się utrzymuje, wyszedł mu niedosłuch na poziomie 40 dB i generalnie mamy iść na wycięcie trzeciego migdałka i drenaż obu uszu 4 lipca. Bo Antoś bardzo mało mówi i dopiero niedawno zaczął i ten niedosłuch trochę może mu utrudniać. Poza tym oglądało go trzech laryngologów i wszyscy są zgodni, że straszny ma ten migdał i ten płyn że za długo i za dużo ma w tych uszach. Stresuję się straszenie jak to będzie. Idziemy prywatnie, Antoś z moją mamą będzie bo ja karmię piersią i na cały dzień Zuzi nie mogę zostawić ale na szczęście podobno rano pojedziemy razem przyjmą go, pierwszy będzie i niby wieczorem będzie można wrócić do domu. Antoś na szczęście za babcią przepada. I tak ciągle coś się dzieje, stąd już się wystraszyłam jak zaczął gorączkować w Boże Ciało.

Ciąża

Ta nie była taka kolorowa. Trochę z siłami było gorzej. I atak pęcherzyka na jesień, potem Covid mnie przeczołgał na koniec stycznia, potem w marcu znowu pęcherzyk i w międzyczasie przeprowadzka, znowu ciche dni z mężem i ogólnie kiepsko wspominam ten czas. Covid to u mnie gorączka prawie przez tydzień,  okropny kaszel i katar, które nie dawały mi  spać. Straciłam węch i smak i jak tylko zaczynały się ataki kaszlu to w tym samym momencie nietrzymanie moczu (hurra ciąża) i wymioty (taki kaszel) więc schudłam ze 3-4 kg w tydzień. Na szczęście z Zuzią wszystko ok. A zaczęło się akurat w weekend jak mieliśmy końcówkę rzeczy przenosić i mi wyszedł dodatki a Antkowi i mężowi ujemny (te domowe na szybko) więc oni się wynieśli a ja zostałam sama na starym mieszkaniu. Ale PCR wynik PCR we wtorek już mężowi wyszedł dodatki więc w środę (zajęło trochę zgłoszenie że zmieniam miejsce pobytu) przeniosłam się do Lutyni do chłopaków a w międzyczasie pakowałam resztę rzeczy. Mąż miał temperaturę tylko od wtorku przez dwa dni a pierwszy test Antosiowi wyszedł ujemny, w środę jak się przeniosłam do nich to Antoś przez niecałą dobę miał temperaturę i po tygodniu jak chciałam mu skrócić kwarantannę wyszedł mu dopiero dodatki i dodatkowe dni w izolacji. Masakra. Miesiąc później po szpitalu z Antosiem u mnie znowu pęcherzyk się odezwał, tym razem temperatura i CRP i ogólnie w ciąży chorować to i tak na patologii gdzie nic innego poza ciążą ich nie interesuje i żeby mnie chirurg obejrzał i zrobili USG brzucha a nie tylko macicy to musiałam się na własne żądanie wypisać z izby przyjęć ciążowej wrócić na izbę przyjęć zwykłą i po awanturze z ich strony że ja i tak muszę wrócić na patologię to łaskawie zrobili USG i wyszedł wodniak pęcherzyka. I bali się, żeby stan zapalny nie rozwijał się dalej to zostałam na patologii kilka dni dostałam antybiotyk ale tam też nie kontrolowali tego stanu zapalnego bo to nie ich działka. Dopiero jak powiedziałam, że wypisuję się na własne żądanie po 4 dniach to łaskawie zrobili kontrolne CRP czy spada i dostałam antybiotyk do domu (mój cały pobyt tam opierał się na antybiotyku dwa razy dziennie bo na patologii nie sprawdzali jak ten pęcherzyk bo chirurg tam nie zagląda). Masakra a tu Antoś w tym czasie w domu z kroplówką więc nie mogłam już usiedzieć. Na szczęście antybiotyk zadziałał ale znowu ze 3 kg zjechałam. Dopiero później wszystko się uspokoiło. Koniec końców dobiłam do 91 kg, czyli nie tak źle. Ale sił za bardzo nie miałam. Obecnie ważę 83 kg więc wróciłam do wagi prawie najniższej w ciąży i w końcu trzeba zacząć walkę z kilogramami na poważnie.

Przeprowadzka

Ogólnie wykończyła mnie. Oczywiście wszystko spadło na mnie, zabezpieczanie, pakowanie, rozpakowanie i jakoś ogarnięcie życia w nowym miejscu. Są plusy i minusy wspólnego mieszkania, czasem fajnie bo można z kimś pogadać a czasem człowiek chciałby trochę ciszy i spokoju  poczuć się bardziej jak u siebie  bo to jednak krępujące mieszkać na dwie rodziny, zwłaszcza że my nie mamy łazienki na piętrze i korzystamy z tej na wspólnym dole (oni mają drugą na drugim swoim piętrze) i wiadomo człowiek wkurza się przy wspólnym dole, że ktoś nie sprząta i tego typu rzeczy. Bałam się jednak że będzie gorzej więc ogólnie się przyzwyczaiłam. Do końca wakacji może zostaniemy sami w domu.

Mąż

Tu chyba najgorzej. W lutym nie dość, że covid mnie rozjechał i przeprowadzka to jeszcze mąż. Znowu kryzys ile się naryczałam a on nic, w dupie to miał i jeszcze się obraził na mnie kompletnie w moje imieniny (o których zapomniał) w przeddzień walentynek. Nie dość, że ja ciągle chora z gorączką do nich wróciłam to sama musiałam wszystko rozpakować, posprzątać i zająć się Antkiem i jeszcze zły na mnie. Masakra to była, dwa tygodnie cichych dni, on ciągle nie rozumie pewnych spraw. Pewnie gdyby nie izolacja i to że pierwszego dnia policja mnie sprawdzała to bym się wyprowadziła z Antkiem. Potem przez moment było ciut lepiej a ostatnio znowu się zaczyna. W niedzielę znowu mieliśmy poważną rozmowę. Ale ogólnie strasznie samotna się czuję. Teraz jak byliśmy w szpitalu to nawet nas nie odwiedził, bo praca bo przecież moja mama na miejscu. Ogólnie nie bardzo mogę na niego liczyć. Ostatnio to daję radę sama z dwójką głównie dzięki mamie i teściowi. Jak było ryzyko, że Antoś drugi raz wyląduje w szpitalu z odwodnieniem jak ja leżałam na patologii to mój mądry mąż wymyślił, że on nie może iść z małym bo praca i że teściu ma iść (na szczęście obyło się bez). I mąż sobie wrócił do domu a mały został z moją mamą i teściowie dojechali i latali po lekarzach. Trochę cierpi na znieczulicę i nie rozumie, że czasami trzeba okazywać uczucia i po prostu być. Ostatnio czuję się bardzo samotna, mówię mu o tym a on nic nie rozumie. Nawet nie rozmawiamy na błahe spraw, pytam jak dzień a on ciągle nie ma czasu. Z bratem i innymi więcej rozmawia niż ze mną. Nie wiem jak to będzie. Ciągle się pracą, brakiem czasu i stresem wykręca. Że niech się budowa skończy i będzie lepiej ale nie wiem. Zaraz jeszcze żniwa i całe lato będzie gorzej. Tylko nie wiem czy my jako para dotrwamy do przeprowadzki za rok. Bo już nas w zasadzie nic nie łączy, mieszkamy obok siebie ale nie razem. Nawet nie jemy razem. Dziećmi się w ogóle nie zajmuje, nawet w niedzielę. Soboty wszystkie pracuje, nawet jak wyszliśmy po porodzie w piątek to w sobotę pracował. Ogólnie boję się żeby dzieci nie nauczyły się takiego funkcjonowania obok siebie i braku empatii. Ale póki co nie mam sił na walkę, staram się ciągle ale to wygląda tak że ja za nim łażę a on ucieka, schodzę na dół z dziećmi to on idzie na górę. I powoli mam dość, nie mam teraz sił na wyprowadzkę ale boję się że jak stanę na nogi to wyprowadzę się ale sama z dziećmi. Nie wiem poczekamy do zimy, czy faktycznie zwolni z pracą.


Ogólnie ciężko streścić co się działo. Ale trochę tego było. Mam nadzieję, że w końcu zacznie być jakoś normalniej i trochę wezmę wszystko we własne ręce i będę bardziej kierować ja swoim życiem i nauczę się być z niego zadowoloną (bo z tym najgorzej ostatnio). I że wymyślę, gdzie wrócić do pracy za rok bo to mnie trochę przytłacza, że nie mam perspektywy pracy póki co.

3 stycznia 2022 , Komentarze (7)

Aż musiałam sprawdzić kiedy był ostatni wpis... o masakra ponad pół roku minęło a pozmieniało się dużo... już nawet parę razy zaczęłam pisać i miałam tytuł i coś mi przerywało

Ale zacznijmy jakoś (choć pewnie nie po kolei)

Praca

Wróciłam do pracy i tak jak pisałam pracowałam do 13-14. Mimo, że zmęczona fizycznie na psychikę super mi to zadziałało. Brakowało mi tego bardzo. Ale w połowie wakacji już widziałam, że krucho się robi w firmie, coraz mniej robót, kolega wrócił z L4, drugi z urlopów i byliśmy w komplecie w trójkę a pod koniec wakacji mieliśmy raptem jedną budowę, którą spokojnie jeden człowiek może ogarnąć. I tak czułam, że będę niepotrzebna i tak jak myślałam wróciłam na ostatni moment. 7 września szef zadzwonił, że chce ze mną pogadać za tydzień o pracy i 13 września pojechałam i wysłał mnie na urlop. Jak wracałam to już było średnio i tak ustaliliśmy, że jak nie będzie roboty to wrócę na pozostałe 12 tygodni rodzicielskiego więc się nie dziwiłam. Popracowałam do 20 września tylko uzgodniłam, że najpierw wykorzystam zaległy wypoczynkowy, a dopiero później rodzicielski bo tego już nie można by było podzielić a różne plany miałam. A ostatnio się odezwali bo zaczęli coś wygrywać, żebym organizacje ruchu na czas budowy im trzasnęła więc jakieś 2-3 małe robótki mam żeby całkiem nie zapomnieć o drogach a i przy okazji mężowi (a w zasadzie nam) projekt na zrobienie zjazdu do domu trzasnęłam :)

Antoś

Antoś w żłobku super się odnalazł i nadal odnajduje. Chodzi nadal bo z nim w domu nie byłabym w stanie nic zrobić. Żywe srebro jak to się mówi. W tygodniu wstaje o 6 w dni wolne zwykle o 5 :D, jedna jedyna drzemka już od lata 1-2 godzinki (akurat w żłobku) i koło 20 udaje się go uśpić. Energetyczny bardzo. Ostatnio trochę się złośnik zrobił i wymuszacz ale tylko przy mnie (nie wiem czym sobie na to wyróżnienie zasłużyłam i na wyrywanie włosów i gryzienie). Ale śmieszek cieszek nadal i ogólnie wesoły, pogodny i cudeńko moje. Od 2-3 miesięcy już nie zasypia niestety u siebie a u nas, potem go przenosimy i w nocy się budzi i trzeba go przenieść do nas to zasypia od razu i już tak śpi do rana bo ma jakąś czujkę i już później nie daje się przenieść. Trochę mnie stresował bo długo nie chciał chodzić, mimo że przy meblach już sobie chodził ale puścił się dopiero po wszystkich świętych i teraz już nie ma oporów i śmiga. Trochę nadal ma przeprosty w plecach i stópki nie do końca tak i kilka innych i wymaga pracy ale jest w takim wieku, że fizjo nie wchodzi w grę i wrzeszczy i kilku mi doradziło, żeby dać mu czas i wrócić jak skończy 2 latka bo teraz jest w tym wieku, że dzieci nie chcą współpracować a jego wady nie są na tyle duże że trzeba na siłę np. Vojtą. Ze skórą jedynie nadal mamy problemy ale przejściowe, wysypuje go i się drapie (nie mam pojęcia po czym) a potem jest trochę spokoju więc to chyba AZS. W rzutach pomaga nam maść ze sterydem (już przestałam się bać, daję tak mało i tak krótko jak trzeba) a potem jest kilka tygodni spokoju. Jak będzie starszy to dopiero będzie można szukać u alergologa jakiś przyczyn. Teraz już bym chciała żeby tylko coś więcej zaczął mówić bo zaczynam się stresować. Mówi sporo ale po swojemu (tinta, gaga i różne dziwne głoski) i tata bezbłędnie mu wychodzi, nawet ja jestem tata jak go odbieram :D. Ogólnie jest moje cudeńko kochane :)

Mąż

Z mężem było różnie. Ciężko mi się z nim dogadać czasami. On nie czuje potrzeby okazywania uczuć, zainteresowania i innych takich, często mnie nie zauważa i zupełnie nie docenia tego co robię bo najzwyczajniej nie zauważa ogromu pracy w domu którą robią krasnoludki. Mieliśmy w lecie niezły kryzys. Już nawet szukałam mieszkania na wynajem po jednych cichych dniach. Potem trochę porozmawialiśmy, choć ostatnio mam wrażenie, że znowu zaczyna się to samo. Zaczęłam też w lecie chodzić do psychologa (w zasadzie zaczęło się od psychodietetyka ale już na pierwszej sesji stało się jasne, że psycholog na razie jest mi potrzebny) i to trochę pomogło w rozmowach z mężem, z poprawieniem naszej relacji i z samą sobą. Ogólnie już trochę straciłam złudzenia że on kiedyś się zmieni i jakoś to zaakceptowałam. Już nie walczę na siłę, jest lepiej jest ok, będzie gorzej trudno najwyżej się kiedyś rozstaniemy ale nie upieram się już że decyzja musi zapaść teraz albo że teraz musi się wszystko zmienić. 

Ja

Po wadze widać, że w sumie nic się nie zmieniło. Przynajmniej do jesieni, nie wzięłam się ani za dietę ani za gotowanie. Na szczęście do października regularnie ćwiczyłam i to mi trochę pomagało w byciu w formie. Wiedziałam co się szykuje w pracy i rozmawialiśmy z mężem (jak już kryzys największy minął) i mu powiedziałam, że jeśli chcemy drugie dziecko to teraz albo nigdy i akurat 13 września miałam owulację (dopiero 3 okres miałam więc sprawdzałam domowym testem i aplikacja też mi tak pokazała po ostatnim okresie) i 13 września rozmawiałam z szefem i 13 to moja szczęśliwa liczba i pierwsza próba okazała się skuteczna :D mąż był trochę w szoku (ja zresztą też) że jak to po jednym razie ale widać tak miało być :D Termin porodu mam na 30 maja/6 czerwca (OM/USG) i 23 grudnia potwierdziło się, że będzie dziewczynka :) więc temat pracy się wyjaśnił, jestem na L4 (z szefem wprost rozmawiałam, że jeśli to mu to nie robi różnicy to niech mnie jeszcze nie zwalnia bo będziemy się o drugie starać i tak nie zdążyłam wykorzystać reszty rodzicielskiego zostanie na po drugim). Ale drugą ciążę znoszę dużo gorzej. Nie mam siły (stąd rzuciłam ćwiczenia bo ciągle zmęczona a powinnam bo jak tylko przestaję to boli mnie kręgosłup). I miałam spore problemy z układem pokarmowym, atak pęcherzyka żółciowego i SOR i nie widać przyczyn bo ani kamieni ani nic, plus zrosty w jelitach i jak nie zaparcie to w drugą stronę i ciągle brzuch mnie boli ale nie dół ciążowo tylko właśnie pod paskiem od biustonosza albo jelita tam gdzie aktualnie przytkane. Stąd zjechałam przez tydzień na wadze ze 3 kilo i tak się trzyma. Zaczynałam z wagą 86 kg, obecnie bujam się koło 83 kg (w zależności od jelit) i zobaczymy co dalej. Z jednej strony cieszę się, że tak dużo nie tyję bo wiem że te 21 kg z Antkiem nie było zdrowie ani dla mnie ani dla niego a z drugiej zaczynam się trochę niepokoić bo właśnie 19 tydzień się zaczyna już ale na wizytach na szczęście wszystko ok. Apetyt mam tylko jakby mniejszy stąd może nie tyję tak szybko jak z Antkiem ale po prostu mam momenty, że nie wchodzi a już na pewno nie wchodzi tyle co kiedyś.

Zmiany = dom

Zaczęliśmy z budową, myśleliśmy o tym już wcześniej i pozwolenie czekało od lutego ale we wrześniu coś zaczęło się dziać, właśnie podsypywali naszą działkę jak przyjechałam z rozmowy z szefem i zaczęliśmy starania i potem ogrodzenie, fundamenty, teraz murują ściany. Mąż ma firmę budowlaną więc trochę swoimi ludźmi, trochę podwykonawcami ale sam dogląda w godzinach pracy, zresztą bazę firmy ma naprzeciwko. Teraz nabraliśmy przyspieszenia. Tylko ceny wszystkiego tak szybko rosną, że człowiek nie nadąża za tym. I nie ma materiałów, materiał na ściany i dachówkę musieliśmy zmienić producenta i z połysku na mat bo inaczej czekalibyśmy kolejne kilka miesięcy i nie byłoby pewne czy dojedzie. Może na koniec roku uda się wprowadzić. A póki co mąż postanowił sprzedać mieszkanie (jeszcze kawalerskie) żeby finansować budowę i wszystko wskazuje na to, że chętni (już po umowie przedwstępnej) dostaną kredyt i prawdopodobnie pod koniec stycznia albo w połowie lutego sprzedamy i będziemy musieli się przeprowadzić. Póki co do domu teściów (duży stał pusty bo oni ośrodka pilnują i w zasadzie przez 90% czasu tam mieszkają). Tylko będzie wesoło bo pod koniec sierpnia brat męża z żoną i synem (w międzyczasie jeszcze córeczka się urodziła) też tam zamieszkali (oni na 2 piętrze my będziemy z teściami na pierwszym a na dole kuchnia i salon). I też na czas wykończenia domu bo też tuż obok. Mąż razem z bratem pracują. Szwagrowie prawdopodobnie do połowy roku może wykończą swój dom i się przeprowadzą ale na razie będzie się działo. Aż się boję. Bo chłopaków razem (ich 4 latek i nasz 16 miesięczny) zaczynają się bawić razem ale oka nie można spuścić bo Julek szarpie Antka i nie ma wyczucia jeszcze, Antek z kolei wszystko je a Julek ma część zabawek już mniejszych i tego typu. Do tego schody i inne i bajzel totalny więc adaptacja żeby trochę "zabezpieczyć" teren będzie ciężka a u mnie z siłami słabo. Pocieszam się jedynie że mąż (choć tylko w ziemie bo w lecie wyjazdowo i tak go nie ma a jeszcze jak żniwa się zaczną to masakra) będzie bliżej i choć po pracy odpadnie czas na dojazd czy czasem w ciągu dnia coś się uda załatwić.

Wpis bez ładu i składu ale muszę tu wrócić, żeby nie zaprzepaścić wszystkiego. I chciałam dać znać, że żyję ale nie panuję trochę nad tym co się dzieje wokół. Ale codziennie Was czytam (choć już czasem głupio mi nawet zostawić po sobie ślad). I trzymam kciuki żeby wszystkim nam się jakoś udało w tym roku ogarnąć bo z tego co czytam to u większości z nas jakieś większe zmiany są albo się szykują :)

26 maja 2021 , Komentarze (19)

Mój pierwszy dzień mamy a jakoś ciągle nie mogę w to uwierzyć, że słowo mama to o mnie hehe :)

A że dzisiaj dzień mamy to będzie o Antosiu a co :D kocham tego człowieczka nad życie :) 

Antosiek ładnie odstawił się od smoczka tak jak od cyca - po prostu nadszedł moment i ani razu nie zapłakał za nim. Od poniedziałku 10 maja zaczęliśmy przygodę ze żłobkiem i mój superbohater też zniósł to dzielnie - uśmiechał się na wejściu i na wyjściu i po prostu rozwalił system :) pierwsze dwa dni po godzince, później 3-4 godzinki i przez cały tydzień gościu był tak wesolutki po powrocie, że aż mi było prawie przykro :) w niedzielę zaczął gorączkować (witamy żłobek) ale poza tym nic mu nie było i nawet humorek miał. Tym razem nawet nie trwało to trzy dni bo w poniedziałek tylko wieczorem i w nocy miał temperaturę a we wtorek już tylko na wyrost na noc dostał leki na temperaturę i od środy wrócił do żłobka. Mama go osłuchiwała ale nic mu nie było, ale zaczął pokasływać delikatnie wieczorami i rano choć panie w żłobku nic nie mówiły. Po tygodniu w sobotę mnie wystraszył bo od rana wymiotował (3-4 razy po każdej próbie zjedzenia czy wypicia i nic nie wchodziło) a w przerwach się śmiał i cieszył i nie miał temperatury. Jazda do babci i dzień u babci (jest lekarzem) - dostał antybiotyk bo delikatnie gardziołko miał czerwone i w końcu angina się pokazała i wieczorem już wracał do normy i w niedzielę było spoko, troszkę katarek się pokazał ale wrócił do sił. Mnie rozłożyło za to w niedzielę - temperatura, kaszel i ból gardła. I ja z niedzieli na poniedziałek przytulałam się z miską wc od 21 do 4 nad ranem i górem i dołem i w końcu też postawiłam na antybiotyk. Ale małego mąż musiał w poniedziałek zawieźć do żłobka - byli pierwsi o 6.31 :D dobrze, że teściu akurat przyjechał to razem ze mną go odebrał o 14 bo byłam tak słaba, że bałam się sama jechać samochodem - zresztą dlatego poszedł do żłobka bo nie dałabym rady się nim opiekować sama w domu. Wczoraj już u mnie było lepiej, na wieczór znowu trochę gorzej za to męża złapało. A nasz synek jest cudowny! Chyba wyczuł, że rodzice są nie w formie i o 19 zasnął (bez kolacji i kąpieli) i spał do rana :D Jeśli chodzi o spanie to od jakiegoś miesiąca już (wow) nie budzi się w nocy :D ogólnie mało godzin przesypia w ciągu doby - od urodzenia był nieśpioszek ale widać mu to wystarcza bo jest zadowolony. Zasypia jakoś koło 20-20.30 (niezależnie od tego czy jesteśmy w łóżeczku już od 19.30 czy o 20.30) i śpi do rana. Jedynie co to jego rano jest średnio o 5.30 :D Czasami (tak jak cały ten tydzień bliżej jest mu do 5 - dzisiaj 5.15) a czasami do 6 ale 6 na zegarku nigdy się nie pojawia. Śmieję się, że trenuje mnie do pracy (na 7 będę zaczynała więc żeby siebie i jego ogarnąć to tak o 5 powinnam wstawać). I powiem Wam, że już się przyzwyczaiłam do tego wczesnego wstawania. I z rana mam najwięcej sił i werwy i nieraz łapię się na tym, że w południe padam już z sił i wydaje mi się że to już prawie wieczór :) Ja kładę się spać tak z godzinkę po nim i chyba już weszłam w taki rytm dnia.

A co do pracy - miałam wczoraj iść do medycyny pracy a dzisiaj być pierwszy raz w pracy ale wzięłam jeszcze trzy dni urlopu do końca tygodnia z uwagi na to, że mnie tak rozłożyło. Więc jutro albo pojutrze muszę podjechać do medycyny pracy i od poniedziałku zaczynam. Udało mi się dogadać z szefem, że na początku będę godzinkę krócej pracować tak żeby małego koło 14 odbierać ze żłobka (akurat będzie po drzemce i po obiadku i już mama będzie). Ale ogólnie nastroje w firmie słabe i wszystko się sypie więc na jesień/zimę mam wrócić na resztę urlopu i nie wiadomo co będzie dalej ;/ martwię się tym nie powiem ale mam nadzieję, że sytuacja jakoś się poprawi.

Dieta niestety leży, jedynie co to nadal staram się ćwiczyć i spacerować (choć ostatni tydzień się całkiem rozjechał). Z pozytywów waga nie rośnie a to już sukces. Ciut ciut schudłam (0,5-1 kg) i tak zostało. No teraz zjechałam z 0,5 kg ale to efekt choroby więc pewnie wróci. Muszę zacząć planować jedzenie bo robiłam porządki w szafie i jest masakra! W nic nie wchodzę tylko ciążowe rzeczy i te nowe kupione w rozmiarze 44 ;/

A jeszcze muszę się pochwalić na koniec - Antosiek zaczął sam siadać i już szybciutko mu to wychodzi :) nie czworakuje ale pełza i to szybciutko (stracił zainteresowanie kolankami to pełzanie mu za szybko wychodzi i muszę go zacząć zachęcać do czworakowania żeby zaczął) - wszędzie za mną podąża po mieszkaniu i to szybciutko - nawet siusiu nie zdążę sama. I od kilku dni nauczył się klękać i jak coś dopadnie żeby się podeprzeć to klęka  i podnosi się. Czasami też staje na nóżkach a tułów równolegle do podłogi (nisko ma podparcie i tak mu wychodzi), raz mąż go postawił przy szczebelkach łóżeczka i stał tak trzymając się łóżeczka dobre kilka minut a później sobie usiadł :D mamy łóżeczko przywiązane do naszego łóżka (bez jednego wspólnego boku) i jego materacyk jest ze 20-30 cm niżej niż poziom naszego łóżka i zaczął już się wspinać do nas :D więc coś czuję, że nasz mały łobuziak niedługo mnie zaskoczy i sam zacznie przy czymś wstawać :D i coraz więcej coraz częściej gada a dokładniej "gęga" (ostatnio to głównie baba i gaga gęge) i dostał ksywkę Ganguś :D Ale ogólnie jest śmieszek-cieszek i jak jadę coś ogarnąć czy do biura to ze mną jeździł i wszędzie się odnajdywał i uśmiechał i na rączki do dziewczyn w biurze bez problemu, ostatnio nawet sobie zasnął w międzyczasie u koleżanki na rączkach. Słodziak :)

Taki wyszedł wpis synkowy ale nastrój mam dzisiaj taki, że duma mnie rozpiera :) 

21 kwietnia 2021 , Komentarze (4)

Jak zwykle... dawno nie pisałam, znowu nie mogłam się zebrać w sobie. 

U mnie bez zmian, niestety. Chandra a może już deprecha się ze mną zaprzyjaźniły i nie odpuszczają, ciągle brak mi sił i chęci a tak obiektywnie nie mam powodów aby być aż tak bez energii i ciągle czekam na koniec dnia. Czuję się beznadziejnie. 

Prawie miesiąc kiepsko było z treningami ale od poniedziałku zaczęłam znowu choć 6-ty miesiąc z boskim planem dla mam zaczynam już chyba czwarty czy piąty tydzień - mam nadzieję, że tym razem go skończę. Podobnie ze spacerami: ostatnio bywało gorzej, krócej i w ogóle ale staram się ogarnąć - pogoda lepsza to i większe szanse, że się uda. 

Jedzenie leży totalnie, słodycze i podjadanie rządzą i nawet jak się trzymam z rana to popołudniu płynę na całego. Miałam się wziąć za dietę ale nie wyszło. Dupa jestem i tyle. Już nie chcę pisać, że spróbuję bo pewnie nie wyjdzie - ale postaram się i jak się uda to dopiero wtedy się pochwalę.

Psychicznie leżę. Jeszcze ostatnio z mężem nie mogę się dogadać. Zaczynam się zastanawiać czy my tak razem wytrzymamy całe życie albo czy ja wytrzymam. Czuję się niewidzialna. I nie czuję, że widzi we mnie partnerkę tylko pomoc domową i to nieudaną bo nie gotuję codziennie i to co lubi. Mówię mu ciągle, że potrzebuję przytulenia, czułych słów, jakiegokolwiek okazania emocji i nic. Ostatnio kilka tygodni mu marudziłam i w końcu po kolejnym razie jak mu powiedziałam, że go kocham to doczekałam się w końcu ja ciebie też (bo nawet na to nie mogę liczyć). Gdybym ja nie podchodziła jak wraca i na siłę nie wymuszała cmoka to w ogóle byśmy się nawet nie dotykali. Jak wraca to też jakby go nie było, ciągle w głową w laptopie albo jak już siedzi w tym samym pokoju to z nosem w telefonie. I żadnego dobrego słowa. W poniedziałek szalałam z porządkami w łazience, bo już trochę zarosła, wiecie takie dokładniejsze sprzątanie i akurat na kolanach byłam w łazience szoruję a tu w drzwiach już czy obrałam ziemniaki, mówię że nie bo nie zdążyłam (a zupa była) i już foch, za chwilę znowu kupiłaś chleb u brudasa z wyrzutem (nie pasuje mu piekarnia, z której mają chleb w budce gdzie kupuję bo podobno właściciel piekarni to brudas) ale innej budki nie ma, sam też nie kupił. I ani dzień dobry ani nic tylko od wejścia z wyrzutami aż się popłakałam. Człowiek się stara a tu nic, powiedziałam mu że może by tak zacząć od przywitania a później uwagi ale nic. Wczoraj byłam jeszcze zła, starałam się zachowywać jak on - zero dzień dobry, zero dotknięcia i tylko odburkanie. Wiem, że to głupie i nic nie da bo zawsze ja wymiękam. Nie zauważył. Idę dzisiaj i jutro oglądać żłobki - pytam czy chce iść ze mną - odpowiedź: po co? Sama wybierz. Ciągle się czuję jak samotna matka. I jeszcze jeśli chodzi o przyszłość to zachowuje się jakby to on sam decydował a nie wspólnie. Mieszkamy w jego mieszkaniu ale w planach mamy budowę domu na działce, którą ma po rodzicach. Ja moje wynajmuję. Niby mamy już pozwolenie na budowę i ostatnio słyszę jak z bratem rozmawia, że chyba sprzeda mieszkanie. I pytam o czym rozmawiałeś z bratem, a on że się zastanawia bo nie wie co ma zrobić. Najpierw myślał, że jak się wybudujemy to to wynajmiemy ale teraz myśli, że przeprowadzimy się do domu rodziców (teraz stoi prawie pusty bo oni w ośrodku mieszkają, tu tylko czasami przyjeżdżają) na czas budowy żeby nie brać kredytu a to się sprzeda. Ja mówię, że można wziąć kredyt na rok na czas budowy i sprzedać jak się przeprowadzimy - zresztą on ma tyle inwestycji i funduszy i kredytów na firmę że nie chodzi już o kasę (na wszystko jest a na to nie ale inna sprawa), nawet mówię można na moje mieszkanie wziąć jak nie chce na swoje. A adaptacja też będzie kosztować (na parterze nie ma żadnego pokoju, zabezpieczenie schodów, podkładanie do pieca żeby ciepła woda była po stromych schodach w piwnicy) i ciężko tak z niemowlęciem i przede wszystkim podwójna przeprowadzka. Ale mniejsza o to, nie chodzi o wniosek tylko o to, że ze mną o tym nie rozmawia. Tylko z bratem. I tylko że ON jeszcze nie zdecydował. Ja nie mam nic do powiedzenia. To mu powiedziałam w złości, żeby uważał bo jak ON zadecyduje że się przeprowadza do rodziców to ja mogę też zadecydować że się przeprowadzam ale gdzie indziej. I ogólnie czuję się źle. Czuję, że nie mam partnera. I czuję, że usycham jako kobieta i w ogóle jako człowiek. Na szczęście jest Antoś choć on lubi się przytulać :)

A co do Antosia :D aż mi się buzia uśmiechnęła :D cyca nie ma i ani razu nawet nie zapłakał nie chciał wrócić nic, dekolt duży był ciągle i ani zająknięcia. Bezboleśnie i bezproblemowo - niepotrzebnie tyle się tym stresowałam. Jemy prawie wszystko, czasami ma fajny apetyt czasami nic nie wchodzi ale jest bardzo zmienne. Konsystencje próbujemy już nie tylko płynne - tu bywa różnie ale do przodu. Właśnie próbuję nauki picia z kubeczka - niekapek już w użyciu ale chcemy odstawić i od wczoraj z kubkiem takim 360 stopni chyba - póki co oswajamy kubek ale może w maju coś się uda. Jeszcze nie siedzi sam ale na czas jedzenia w krzesłku IKEI całkiem sobie radzi. Kupki są codziennie, nawet kilka razy dziennie - byliśmy trzy razy na konsultacji u chirurga i na kontroli w szpitalu i już mamy się nie pojawiać jak nic niepokojącego się nie będzie działo. Jeśli chodzi o fizjo to chodziliśmy co tydzień, w kwietniu babeczka stwierdziła, że możemy co dwa i od maja spróbujemy zrobić przerwę. Jest lepiej choć skłonność do odgięć mu chyba zostanie ale grunt, że umiejętności idą do przodu. Póki co bujamy się na czworakach, jeszcze nie ruszył ale myślę, że wkrótce nadejdzie ten moment bo coraz szybciej "wskakuje" na kolanka i coraz częściej i mocniej podciąga je pod siebie. Ale już się zrobił wędrowniczek w stylu dowolnym - trochę obrotów, trochę skrętów trochę podepchnięć i kontakty już musiałam pozabezpieczać bo paluszki w jednym już prawie były i suszarkę na pranie musiałam wynieść bo też uwielbiał ją targać i prawie nie siebie przewrócił więc po podłodze już się sporo przemieszcza. Dzisiaj jak rano leżeliśmy w łóżku to miałam go u siebie na brzuchu a nogi miał na materacu i jak się odepchnął z takiego jakby klęku to przez moment na chwilkę usiadł :D Od tygodnia zdarzają nam się przespane noce! Nie każda ale już z 4 czy 5 było w ostatnim tygodniu. Ranny ptaszek rośnie na szczęście bo pobudki w okolicach 6 ale i koło 20-20.30 chodzi spać. 

Ja szykuję się do powrotu do pracy, miało być od maja ale chyba wyjdzie od czerwca. Stąd poszukiwania żłobka. Jeden oglądałam w lutym ale trochę lokalizacja nie w tą stronę jeśli chodzi o dojazd do pracy, no i dopiero od 7. Dwa inne znalazłam, dzisiaj idę jeden oglądać jutro drugi i trzeba będzie coś wybrać. Tak od 10 maja myślę próbowalibyśmy się adaptować. Teraz już mi tak nie zależy ale jak już ustaliłam z szefem, że wracam to teraz nie chcę udawać wariata, zresztą na zimę wróciłabym na wolne - taka branża. To tyle mały wstał to zmykam. Aaa i odstawiamy się od smoczka - od weekendu nie był w buzi ani razu. W weekend też tylko w drodze - jechaliśmy do teściów i był płacz z nudów w samochodzie ale na szczęście albo nie smok nie był wypluty od razu i trzeba było się zatrzymać na chwilę, więc w zasadzie od zeszłego tygodnia nie ma smoka w użyciu :) choć zamówiłam jeszcze smoczki z myślą o żłobku że pewnie trzeba będzie zostawić a tu nam wychodzi że zostaną zapakowane bo mamy jeszcze 3 tygodnie więc wątpię, że wrócimy.

6 marca 2021 , Komentarze (12)

Trochę się zadziało od ostatniego wpisu i się zbierałam żeby napisać ale jakoś mi nie szło i dzisiaj popatrzyłam a tu Antoś ma 200 dni :D

Co do karmienia to jak już przetrawiłam że koniec to popołudniu zaczęło mnie rozsadzać i to cyca który był wcześniej i dłużej pusty taki zonk :D chyba myślenie o tym to spowodowało. Wróciliśmy jeszcze na chwilę do nocnych już raczej prób niż jedzenia bo nie był za bardzo zainteresowany raczej się bawił a dwa dni później dopadła nas trzydniówka. Nie powiem stresu sporo ale poza gorączką nic mu nie było, ale ten drugi dzień był najgorszy bo słabo spadało po lekach i na zmianę paracetamol z ibuprofenem szły i do 38 udawało się zbić temperaturę. Ale muszę przyznać że Antoś dobrze to znosił, nawet nie był jakoś marudny troszkę tylko energii miał mniej i nie chciał jeść ani pić i cyca próbowałam dawać często i w dzień i w nocy i nie chciał wcale tylko mleko modyfikowane, woda też nie a cyc (wtedy chciałam bardzo żeby choć ciut wypił to odpychał i mowy nie było) to w ogóle zło było. Na szczęście przeszło równo po 72 godzinach i jak przeszło to nawet odzyskał zainteresowanie cycem pierwszego dnia :D potem już znowu cyc raczej do zabawy i kilka nocy z pobudkami co 45 minut dwa ciumki sen i za chwilę znowu i chyba 3 nocy dałam o 3 butelkę wypił i spał do rana (tzn. do 6), później koło 1 wymiękłam i po kilku nocach dzisiaj w końcu była tylko jedna pobudka o 3.40 na mleko i wczoraj też pierwszy raz nie dałam cyca przed snem (codziennie dawałam ale już w ogóle nie był zainteresowany) więc chyba teraz już naprawdę jest koniec cyca. Teraz takie jeszcze bardziej stopniowe odstawianie to czuję delikatnie jedną pierś ale ewidentnie chyba organizm wie, że przestaje produkować. Gorzej że tyję na potęgę. Staram się nie podjadać, jeść regularnie, ograniczyłam trochę słodycze a kilogramy szybują w górę ;/ 

Wróciłam do dłuższych spacerów i do bardziej regularnych ćwiczeń ale rosnę na potęgę. Mam nadzieję że to taki szok dla organizmu z powodu odstawienia cyca i później już nie będzie tak odkładał i uda mi się go zmusić żeby puszczał balast bo niedługo wrócę do wagi z dnia wyjścia ze szpitala.

Dojrzewam do tego żeby zacząć jeść wedle diety Vitalii, tylu osobom pomogła i chyba nie ma bata muszę jeść pod dyktando bo sobie nie poradzę. Muszę tylko się przemóc i z mężem pogadać żeby mnie wspierał i pilnował i żebyśmy jakoś razem uzgadniali menu bo jak przyniesie jakieś coś dla siebie to znam siebie i i tak zjem coś fajnego i będę znowu podwójne posiłki miała. 

W ogóle jakąś mam chandrę ostatnio i deprechę, szukam żłobka dla małego i jest spory problem. Z drugiej strony czuję się jak wyrodna matka, że marzę o tym aby choć na kilka godzin mały mógł zostać z kimś innym. Tak na dobrą sprawę to chciałabym choć czasami móc go na chwilę gdzieś zostawić ale nie ma takich klubików. Mąż za późno wraca a poza tym nie ma nawet teraz za bardzo gdzie wyjść, a samotne spacery po ciemku to też niekoniecznie. Ostatnio jak mały był chory mama przyjechała w sobotę (jest lekarzem) a mąż w pracy był to wyrwałam się do Rossmanna bo już pustki były i groził nam nawet brak papieru. I cieszyłam się że mogę wyjść a z drugiej strony czułam się podle że cieszę się i wyrwałam się do głupiego sklepu w czasie kiedy mały ma trzydniówkę. Myślę, że dużo lepiej znosiłabym to macierzyństwo gdyby tak na 2-3 godziny co jakiś czas mogłabym go u kogoś zostawić. Boję się, że zacznę obwiniać bezbronne dziecko o moje złe stany psychiczne a tego bym nie chciała bo to największe moje szczęście jest i jest cudo kochane i taki dzielny i pogodny i wszystko bezproblemowo znosi i przyjmuje i jest naprawdę cudowne dziecko. Koniec tych rozmyślań.

Z pozytywów po trzydniówce też drugi ząbek nam się pokazał :D coraz bardziej Antoś ćwiczy wysoki podpór i coraz częściej balansuje na rączkach, włosy coraz gęstsze tylko mała łysina z tyłu ciągle jest :D i wczoraj pierwszy raz dosyć dobrze poszło mu z jedzeniem w kawałkach całkiem sporo bananka udało się zjeść w kawałku i troszkę kalafiora też. Ale agent nauczył się że jest karmiony i jak jest już głodny to chce jeść ale czeka z buzią otwartą i aż oczy się cieszą na widok jedzenia ale ubrudzić rączek jedzeniem nie chce, próbuję mu kawałki do rączki dać żeby dotknął, sprawdził konsystencję cokolwiek to zupełnie nie zainteresowany tylko czeka z otwartą buzią :) choć do innych posiłków daję mu czystą łyżeczkę (bo mi wyrywa tą którą go karmię) i się bawi tą pustą łyżeczką i próbuje ją pchać do buzi i nawet czasem trafia (choć nie zawsze tą stroną :) ) :D

Waga na dziś 86 kg i znów mamy otyłość.

Czas się wziąć w garść bo zaraz mały zacznie biegać i musi mieć sprawną mamę!

23 lutego 2021 , Komentarze (4)

Nie śpię od drugiej w nocy a jest już prawie szósta. Nie mogę zasnąć. Wczoraj pisałam że chyba kończę z karmieniem piersią i organizm chyba to wyczuł bo stało się, chyba nie mam już mleka. Jeszcze wczoraj w ciągu dnia czułam że w jednej piersi chyba już nie rośnie ale zwykle w tej miałam mniej i rzadziej karmiłam nią w nocy bo ona jakby od środka łóżka i bałam się zasnąć później bo mąż się bał że zgniecie małego przez sen jak nie będzie wiedział że ten jest z nami w łóżku. Ale w drugiej czułam pokarm a koleżanka miała tak pod koniec że jedną tylko karmiła. I na wieczór jeszcze drugą czułam pełną ale mały nie był za bardzo zainteresowany jedzeniem przed snem. I o 2.20 się obudził z płaczem przystawiłam go ale czułam że pierś jest bardziej pusta niż była po odstawieniu go przed snem. Antoś szybko zasnął chyba pociumkał ale nie jadł. A ja nie mogę zasnąć przeżywam chyba i martwię się co będzie jak się drugi raz obudzi na jedzenie. Ale o dziwo się nie budzi. Pierwszy raz od nie wiem kiedy (czy kiedyś) budził się tylko raz. Koło 6-7 zwykle wstaje a już prawie 6 więc chyba już się nie przebudzi tylko obudzi. Sama nie wiem co myslec. Z jednej strony myślałam o tym a  z drugiej chyba nie byłam psychicznie gotowa że to tak nagle że już że nie wiedziałam że to koniec tak nagle i że samo się trochę stało. Jakoś emocje mnie rozsadzają 

22 lutego 2021 , Komentarze (5)

Dłuuugo mnie nie było... znowu

Prawdę mówiąc wiele razy już próbowałam się zmobilizować żeby napisać ale jakoś nie mogłam się zdecydować. Prawdę mówiąc nie ma się czym chwalić a znowu trzeba bić się w piersi. Chyba też trochę depresja znowu mnie łapała ale taka pogoda za oknem że trzeba się wziąć w garść.

Staram się ćwiczyć (ostatnio coraz gorzej było z regularnością) ale zwykle 3-4 razy w tygodniu się udaje po jakieś 20-30 minut - nadal Boski plan dla mam Kasi Wawrzeckiej. Miałam parę obsuw ale obecnie kończę 4 miesiąc (5 licząc z miesiącem zero) i powiem Wam, że się uzależniłam trochę od tych ćwiczeń - dobrze mi robią i nie żałuję, że się zdecydowałam wykupić program. 

Jeśli chodzi o spacery to nadal są ale w lutym trochę to zaniedbałam. Do tej pory było tak, że spacerowałam codziennie (chyba że mocno lało albo byliśmy w trasie czy cały dzień poza domem) i zwykle robiłam ulubioną trasę coś około 6-7 km. Ale w lutym zaczęłam odpuszczać - najpierw przez mróz i śnieg (pewnej niedzieli udało mi się dojść tylko kilkaset metrów do najbliższego sklepu i musiałam zawrócić do nie dawałam radę z wózkiem) i później przez tydzień odpuściłam spacery. Teraz powoli wracam do tego ale moje trasy po lesie obecnie nie nadają się na spacery z wózkiem (miejscami jeszcze śnieg leży mimo kilkunastu stopni a na pozostałej części jest takie błoto że dorosły człowiek się topi) i trochę po osiedlu krążę. Ale jakoś tak trasy mi się skróciły i kilka razy jak mały przysnął pomyślałam wrócę szybciej może nacieszę się drzemką ale mój trener budzi się jak tylko zbliżam się do mieszkania. Efekt jest taki, że luty spacerowo wygląda słabo - średnią mam koło 7-8 tysięcy kroków dziennie.

Dieta leży, słodycze rządzą i nawet tego nie ukrywam. Masakra jest. Apetyt mam wielki i mimo że wiem, że mogę aż tyle jeść i podjadać nie umiem się powstrzymać.

Schudłam trochę po szpitalu i później do świąt i już było 81 kg już oczami chciałam widzieć 7 z przodu. A potem święta i 2 kilo do przodu potem mały coraz mniej jadł i obecnie dobijam do 85 kg ;/ i znowu jestem na granicy otyłości - czasami mam czasami 100-200 gram mi brakuje ;/ I muszę się wziąć w garść bo wiem, że jak przestaję karmić to waga może mi zaszaleć dodatkowo w górę. A chciałabym w dół.

Jedynie co to przyzwyczaiłam się trochę to innego sposobu spania (czy niespania). Staram się chodzić wcześniej spać, z godzinkę po małym (koło 22) i nawet ostatnio zasypiam w miarę szybko jak na mnie (z godzinkę mi to zajmuje) i wstaję koło 6-7. O dziwo budzę się sama rano i jestem w miarę wyspana i chwilkę po mnie budzi się mały rozrabiak. W nocy mamy średnio dwie pobudki. Wczoraj jedynie załapałam chyba dopiero drugą czy trzecią drzemkę w ciągu dnia od porodu i nie mogłam zasnąć chyba do 1 ;/

Mały jest cudny :) Jak ten czas leci już pół roku mamy.

Z kupkami nam się unormowało, chirurg i nasza druga pediatra stwierdzili że to żaden Hirschprung. Dostawał przez 3 tygodnie Debridat i jakoś po dwóch tygodniach zaczęły pojawiać się codziennie kupki. Choć nie wiem czy to Debridat czy warzywka. Bo po pobycie w szpitalu i tych zaparciach radzili raczej wcześniej rozszerzać dietę i w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia mały próbował pierwszy raz czegoś innego niż mleczko mamy. I muszę przyznać, że je bardzo chętnie i ładnie i jakoś już 2 dni później były kupki więc nie wiem co pomogło. Obecnie jemy już 3 posiłki dziennie i od 3 dni raz dziennie butelkę z mlekiem modyfikowanym. Rano kaszka mleczna i dodaję owoce różne, później mleczko modyfikowane, później zupkę warzywną (czasami z mięskiem ale jakoś warzywne mi częściej wychodzą), na wieczór kaszka gryczana mleczna czasami sama czasami z warzywkiem i po kąpieli cyś no i w nocy cyś i nad ranem cyś. Obecnie w ciągu dnia nie ma już cysia (od kiedy pojawiło się mleko czyli od 3 dni). 

Generalnie dojrzewam do porzucenia cyca. Widzę, że mały w ciagu dnia w ogóle nie jest nim zainteresowany ani nie tęskni. Od dwóch tygodni już też nie zasypia wieczorem przy cycu tylko prawie przysypia, po czym się rozbudza i wariuje w łóżeczku ze 20-30 minut zanim zaśnie więc chyba też z odstawieniem wieczornego karmienia nie będzie problemu. Jedynie co to martwię się co będzie w nocy. Bo budzi się i od razu wrzask i nic nie pomoga jedynie cyc. Po chwili jak przyśnie a jeszcze cmoka można zamienić na smoka bez problemu i go odłożyć ale jak się zaczyna to smok jest wypluwany momentalnie tylko cyc. Wiem, że wszędzie mówią żeby cyc jak najdłużej ale ja od początku tego nie czułam i trochę się musiałam zmuszać. Pół roku minęło i myślę, że już mogę bez wyrzutów sumienia zrezygnować, zwłaszcza że widzę że jakoś nie tęskni za nim (poza nocami ale może jakoś nam się uda nauczyć zasypiać bez cyca).

Jeśli chodzi o odgięcia raz jest lepiej raz gorzej. Już zaczęłam się mieszać bo babeczka też zaczęła mówić że dobrze, raz że źle. Byłam ostatnio u innej i ona mówi, że ogólnie jest dobrze może obręcz barkową trochę wzmocnić ale tragedii nie ma. Troszkę napięcia jest ale nie jest bardzo źle. Mówili, żeby skonsultować z neurologopedą wędzidełko bo może ono generować napięcia. I byliśmy i powiedziała, że kwalifikuje do podcięcia i dzisiaj jesteśmy umówieni (fuksem bo terminy są masakra, do najbardziej polecanego Babiaka jesteśmy zapisani na 17 lutego 2022! ale u innej polecanej stomatolog zwolnił się termin a byliśmy na liście rezerwowej i dzisiaj idziemy - stresuję się na maksa). Ogólnie mam nadzieję, że to podcięcie pomoże i już te napięcia w szyi nie będą wracać i będziemy mogli porzucić cotygodniowe wizyty u fizjoterapeuty i już nic go nie będzie spinać. Ale na święta zaczął się obracać na brzuszek :) dosyć długo tylko przez jeden bok ale jakoś tydzień-dwa temu zaczął w końcu korzystać z drugiego boczku :) i pływa namiętnie od miesiąca już i do wysokiego podporu nam coraz bliżej więc czekamy na siad :)

Jeśli chodzi o skórę to tu jest największa walka. Ilu dermatologów tyle wizji. Ogólnie jedna mówiła że AZS i żeby szukać co może powodować (znowu wykluczałam i wracałam nic nie znalazłam). Druga że ŁZS z grzybicą i trochę AZS i bardziej mnie przekonała. Generalnie przy ŁZS natłuszczanie może nasilać. I zaczęłam kąpiele w nadmanganianie potasu (co któryś dzień) i stan zapalny się jakby zatrzymał (czerwony kolor zmian) i przestało się rozsiewać (ale na każdej części ciała były zmiany i prawie całe plecy i brzuch) ale ciągle były zmiany tylko już nie takie czerwone. Używałam emolientów ale mniej i takie mega lekkie konsystencje. Ale nie schodziło. Na plecach próbowaliśmy steryd ale nie było żadnej różnicy (nie chciałam na wszystkich zmianach bo inni mówili że za mały a tych zmian ma mega dużo, na pewno połowę powierzchni ciała). Kolejny że to wyprysk pieniążkowy, kolejny emolient i że samo zejdzie za parę miesięcy (wiosna lato jak będzie więcej promieni UV w powietrzu). Trochę rzadziej zaczęłam go kąpać w nadmanganianie bo już nie było różnicy i od lutego chyba przestałam. Ale ostatnio znowu coś się mocno nasiliło, zmieniłam kolejny emolient (z polecenia pediatry) i było jeszcze gorzej. Normalnie codziennie dużo gorzej, zaczęło się znowu czerwone, skóra się zaczęła łuszczyć i taka skorupa na rączkach robić i byłam załamana. Kolejny dermatolog że paskudna atopia i że latami będziemy walczyć. Zrobiłam mu już wyniki z krwi na alergeny (panel chyba na 30 i ogólne IgE) ale nic nie wyszło i te sumaryczne IgE też w normie. Pediatra znowu kazała podawać Fenistil (w grudniu dawałam przez tydzień chyba ale nie było różnicy więc przestałam) tylko dłużej. I znowu go wykąpałam w nadmanganianie i od tygodnia jest od niebo lepiej. Dosłownie z dnia na dzień. I aż oczom nie wierzę. Tylko nie wiem co pomogło czy nadmanganian czy Fenistil. Generalnie Fenistil daję jeszcze i będziemy raz na tydzień kąpać (żeby nie wysuszyć za bardzo ale żeby ten stan zapalny powstrzymywać). Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia co wyzwoliło taką wznowę. I czekam żeby całkiem zeszło. Bo mimo, że jest o niebo lepiej to ciągle widać że zmiany były i trochę są (tylko zdecydowanie bledsze). Najgorsze są ramionka bo tam ciągle mu troszkę się łuszczy i czerwone i chyba tam trochę go swędzi.

Gratuluję jeśli ktoś dotarł do końca. Chyba głównie dla siebie wspomnienia spisałam.

Muszę częściej pisać.

Muszę się wziąć w garść.

Przepraszam, że ostatnio nie odpisałam na komentarze - jakoś byłam podłamana a po kilku tygodniach głupio mi już było odpisywać. Przepraszam.

Będzie lepiej. Musi być.

14 grudnia 2020 , Komentarze (6)

Jejku jak ten czas leci...

Znowu długo mnie nie było, codziennie zaglądałam co tam u Was ale przyznam, że nie zawsze miałam siły żeby choć ślad zostawić - starałam się ale nie zawsze byłam psychicznie w dobrym stanie. 

Ostatnio miałam trochę gorszy czas, zaczęłam łapać chandrę i deprechę i jakoś sił mi brakowało. Do tego trochę stresów z małym i jakoś mnie to rozwaliło.

Mały ma od 12 listopada wysypkę na skórze a w zasadzie bardziej plamy mu się zaczęły rozlewać i wygląda jakby był poparzony co najmniej ;( i coraz większą powierzchnię ciała mu to zaczyna zajmować i już nie mam pomysłu po czym ale nasila się po kąpieli (zmieniłam już wszystko, ostatnio nawet w krochmalu się próbowaliśmy kąpać) i jak się zdenerwuje a najgorzej że całe rączki ma w tym i pół klatki i plecki i tył głowy i małe plamy na nóżkach ;/ próbuję teraz od nowa podstawowe alergeny bo jedna doktórka powiedziała, że skoro na początku miał inną to mogło być co innego a na przykład na mleko czasem może wychodzić dopiero w 4 miesiącu alergia i to że wtedy wykluczyłam i wróciłam i nic nie było to może akurat tak czas się zgrał. A ostatnio w czwartek jak byliśmy w przychodni i u neonatologa i u dermatologa to nikt nie miał pomysłu, że dziwnie to wygląda i że duże i ogólnie nie mieli pomysłu. Jedna mówi, że raczej kosmetyki druga że kosmetyki na pewno nie szukać w jedzeniu. Jedna mówi podawać probiotyki druga że nie bo za długo już brał (do 12 tygodnia). Jedna mówi że maść ze sterydami nie bo za duża powierzchnia ciała a druga zapisała. I ogólnie po tym czwartku byłam taka skołowana że szok.

Poza tym nadal mi się odgina i już rehabilitantka też mówi, że jest bardzo oporny, byliśmy w środę u neurologa ale na szczęście mówi, że neurologicznie jest wszystko ok. A odgięciowy jest bardzo ale mówi, że po prostu trzeba to dalej rehabilitować i go pilnować i nosić odpowiednio i tą głowę trochę blokować żeby nie mógł tak szaleć do tyłu. Ale spędza mi to trochę sen z powiek.

I ostatni problem to kupka a w zasadzie jej brak. Pytałam już tylu lekarzy, że nie zliczę i wszyscy że do 10-14 dni to norma. Ale u niego nawet po takim czasie dopiero czopek albo inny impuls jest w stanie wywołać kupkę. I w piątek umówiłam go do poradni gastroenterologicznej we Wrocławiu i oczywiście na wejściu też że to norma że może robić tak rzadko. Ale zrobili usg (oczywiście inny lekarz zanim usiadł to na wejściu też że to normalne że 10 dzień nie robi kupki) i wyszły zalegania duże wszędzie tylko nie na samym końcu. I że to pewnie choroba Hirschprunga i dali skierowanie do chirurga na konsultacje na pilne i że do 7 dni powinna być wizyta. No to pytam co mam do tego czasu robić i babka no faktycznie zapełniony tak go nie wypuścimy i wylądowaliśmy w szpitalu na cały weekend. Długo by pisać, najpierw izolatka bo wynik na covid potem oddział, zrobili wlewkę z soli nic nie dało, na drugi dzień dopiero coś innego ale to sobota to nie sprawdzali jak się przeczyścił, w niedzielę zrobili usg i usłyszałam że jednak nic mu nie jest i wygląda jak zdrowe dziecko ale nie było tego który nas przyjął i dopiero w poniedziałek nas wypuścili. Byłam jak wrak. Dzisiaj po tygodniu po znajomościach udało się skonsultować z tym chirurgiem i on mówi, że na Hirschprunga zupełnie mu to nie wygląda i że to nie to ale na wszelki wypadek za 4 tygodnie jeszcze mam przyjść do kontroli bo jedyne pewne wykluczenie to biopsja to już inwazyjne mocno badanie. Więc się trochę uspokoiłam.

Ale wyszłam jak wrak po szpitalu, jeszcze trochę na męża się wkurzyłam bo sajgon w domu większy jak był, zlew pełny naczyń, pranie dopiero dzisiaj skończyłam (bo nie miałam gdzie wieszać) suchy chleb i nic więcej a on pojechał dalej do pracy i takie miałam powitanie. A szpital i pobyt tam z maluszkiem to dramat (np. do wanienki wody nalewałam głębokim talerzem bo inaczej nie miałam jak napełnić jej). Aż 2 kg zleciałam, normalnie bym się cieszyła ale wolałabym być 10 kg na plusie ale żeby mały był zdrowy i takie pobyty nas omijały. Potem ta środa i czwartek i byłam wrakiem, dopiero w czwartek jak sobie poprzeglądałam zdjęcia małego i poryczałam to trochę się uspokoiłam. Ogólnie dopiero zaczynam wracać do żywych ale psychicznie siadłam i jakoś ciężko mi się pozbierać.

26 listopada 2020 , Komentarze (19)

Jak w tytule to już 100 dzień mojego nowego życia z małym Antkiem :)

Ale ten czas leci. Jakoś ostatnio nie mogę się ogarnąć i też nie mam weny na pisanie stąd moja nieobecność. Czytam codziennie co tam u Was ale nawet ciężko mi zostawić po sobie ślad, czasami mi się udaje ale nie zawsze. Bardzo Was za to przepraszam. Jakaś chandra ostatnio i dołek mnie złapały, nigdy nie byłam mega optymistką a i miesiące zimowe źle na mnie działały i chyba mnie dopada znowu. 

Diety brak, jem źle po prostu. Za dużo wpada, za bardzo monotonnie i znowu ilość warzyw i owoców spadła a słodycze wróciły. Nie umiem nad tym zapanować i nie mam pomysłu na to co bym jadła a obiady to już masakra. Niby mam dietę tutaj ale nie umiem z niej korzystać a jeszcze jak pomyślę że trzeba zakupy i jakoś to zgrać z jedzeniem męża to już całkiem mi się odechciewa. W ogóle nie mam zapału do niczego i cała jestem do niczego.

Jedynie co to udaje mi się nadal spacerować. Choć mój zegarek się czasem wiesza i wycina mi np. połowę spaceru przez co nawet nie zawsze mogę się cieszyć że znowu udało mi się zrobić moje minimum kroczków a teraz te małe sukcesiki psychicznie są mi potrzebne. I ćwiczę ze 4 razy w tygodniu po 20-30 minut i nawet mały w tym czasie mnie obserwuje :) drzemek już jest za mało żebym dała radę wtedy ćwiczyć ale zaskoczył mnie bo kładę go wtedy przed sobą na macie na podłodze i przez te 20 min patrzy jak się ruszam i coś tam do niego gadam czasami, mój osobisty trener bo muszę się ruszać i zaczyna marudzić jak przestaję :)

A co do maluszka rośnie jak na drożdżach. Troszkę mnie spraw martwi bo znowu go po czymś wysypało i już nie mam pomysłu na co tak reaguje. I nigdy nie sądziłam ale spędza mi sen z powiek jego kupka a w zasadzie jej brak, od niemal początku jest jedna na tydzień ostatnio na dwa i to po czopkach a już z 4 czy 5 neonatologami rozmawiałam i wszyscy że jak tylko na moim mleku to nie ma się czym martwić ale ostatnio to już widać było, że mu to przeszkadza :( I jeszcze jest odgięciowy mocno do tyłu a do przodu w ogóle główki nie próbuje dźwigać, chodzimy do fizjoterapeuty żeby go zachęcić do aktywowania mięśni brzucha i przodu ogólnie. I ogólnie trochę się martwię czasami.

I włosy lecą mi garściami... i humor siada

26 października 2020 , Komentarze (9)

Jak w tytule dziś kończymy 10 tygodni nowego życia. Trochę się już oswoiłam z tym nowym życiem, ale przyznam że codziennie jest inaczej. Ale jestem już trochę spokojniejsza, trochę bardziej wrzuciłam na luz i na nastawienie nic nie muszę co ma być to będzie. Przestałam cokolwiek planować na dany dzień bo to się zupełnie nie sprawdza, jak poranek jest spoko i wszystkie rzeczy obowiązkowe odhaczymy szybko to później nam nic nie idzie a jak poranek zaczyna się długo i powoli i już myślę, że dzisiaj to nic się nie uda to później jest mały spokojny i okazuje się że jest dużo wolnego czasu :D

Niestety osiadłam trochę na laurach. Z dietą jest coraz gorzej i słodycze mnie pokonały ;/ ilości się zwiększyły znacznie i zaczęły znowu nade mną panować i ciągle chodzę i szukam co by tu schrupać ;/ a już 200 gram dzieliło mnie od BMI 29,99 i nadwagi a nie otyłości ehh ;/ ale moja wina, ucieszyłam się że waga ruszyła i to ładnie z kopyta i zaczęłam sobie pozwalać a waga niestety stanęła a nawet drgnęła w górę no ale samo się nie dzieje... Muszę zacząć się ograniczać i chyba zacznę spisywać co i ile jem i ile kalorii dziennie wychodzi to może się opamiętam.

Na szczęście z ruchem idzie dobrze. Codziennie spacerek jest (raz w poprzedni weekend jeden dzień odpuściłam, jakoś byłam bez sił i pogoda była marna ale byliśmy coś załatwić poza domem więc chociaż coś) i póki co w październiku średnią dzienną ilość kroków mam na poziomie 10,5 tysiąca :) więc cel osiągnięty od listopada będę celować w 11 tysięcy jak pogoda pozwoli. I ćwiczę z boskim planem dla mam czyli prawie codziennie krótki trening (dwa dni w tygodniu wolnego): 5 min rozgrzewki, 10 min treningu i 5-10 min rozciągania. Przyznaję, że mimo że treningi są króciutkie ale idzie się nieźle spocić - kondycję mam kiepściutką ;/ no i wykroki mnie dobijają jak są (moje znienawidzone ćwiczenie jeszcze sprzed ciąży, czuję w nim słabość nóg). W tym tygodniu w planie już są ciut dłuższe treningi bo 2 razy po 10 min i dzisiaj się nawet udało choć przyznaję, że ledwo dałam radę ale mam nadzieję, że z każdym dniem i tygodniem będzie lepiej.

Waga obecnie waha się koło 85,5 kg ;/ a było już prawie 84,5 kg...

Antoś ma się coraz lepiej. Coraz dłuższe ma okresy aktywności ale patrzy już całkiem rozumnie i nie każde nie spanie oznacza płakanie i noszenie na rączkach. I zaczyna się coraz częściej uśmiechać :D ostatnio miałam problem bo co drugą noc pielucha przeciekała, czasem po 2 razy mimo że dopiero była założona i zmieniłam na inną firmę i inny rozmiar na noc i póki co druga noc jest ok, mam nadzieję że pomoże na dłużej. Co ciekawe w dzień stare nie przeciekały więc na dzień jeszcze zakładam żeby zużyć jak jeszcze są. A mały budzi się coraz mniej w nocy, ze dwa razy tylko a dzisiaj to w ogóle tylko raz. Ale przyznaję że pobudka o godzinie 3 jest dla mnie kryzysowa i wtedy zwykle mały zostaje już ze mną w łóżku co przy przeciekającej pieluszcze oznaczało zmianę naszej pościeli co drugi dzień ;/ Mam nadzieję, że znajdę w sobie siły aby go jednak odkładać do łóżeczka zwłaszcza że ma dostawkę więc naprawdę nie ma daleko ale zwykle się wtedy budzi więc przy pobudce o 3 wymiękam, poza tym od jakiegoś czasu w nocy karmię na leżąco i przyznaję że o tej 3 sama lekko przysypiam chyba i sama nie chcę się rozbudzać ehh