Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

25 maja 2017 , Komentarze (11)

Ten tydzień nie jest dla nas łaskawy....

We wtorek mój Mąż miał stłuczkę - na szczęście uszkodzenia są drobne, ale zniżki pewnie polecą, a i ujma na honorze dla mojego Męża :) Śmieję się, że chyba się zakochał, bo jakiś taki rozkojarzony....

Wczoraj szłam do pracy na 8 (zamiast na 7), bo zaczęłam uczęszczać na angielski w pracy. W każdą środę to mój Mąż ma za zadanie zwieźć i odebrać Michalinę ze żłobka, a ja wychodzę trochę później. Wczoraj wsiadam do auta nie zapala, jeden, drugi raz - nic. Wkurzona dzwonie do Męża, że pewnie jak robił oględziny "stłuczki" to coś rozpiął i nie odpala. A on mówi, że nie i wraca po mnie, żeby mnie odstawić na badania krwi i zawieźć do pracy. Sam też się spieszył, bo miał jakiś temat rozgrzebany z Klientem. Okazało się, ze padł akumulator - w tych naszpikowanych elektroniką autach jest tak, ze jak komputer nie dostanie info, że napięcie jest ok to nawet nie podejmie próby odpalenia samochodu. No by to..... Na szczęście znalazłam hurtownię niedaleko nas, gdzie gościu podjeżdża z akumulatorem i w ramach jego ceny go wymienia, sprawdza, wystawia paragon i daje 2 lata gwarancji. Na szczęście o 17 było po wszystkim (poza szczuplejszym nieco portfelem :))

Potem Mąż opowiedział mi jeszcze kilka historii - wylał kawę na laptopa, wycisnął sobie mus z Miśkowej tubki na spodnie i jeszcze coś, ale już zapomniałam. 

A żeby tego było mało to dzwoniłam dzisiaj z wynikami badań do mojej Pani doktor i okazuje się, że progesteron mam na granicy, więc muszę zwiększyć dawkę duphastonu. Za tydzień mam powtórzyć badanie. Cieszę się, że jednak poszłam do lekarza i nie czekałam na ten tydzień ciąży, kiedy coś będzie "widać". Staram się być dobrej myśli, bo przecież to wszystko to taki nasz mały CUD.....

24 maja 2017 , Komentarze (11)

Wczoraj zgodnie z tym co wcześniej pisałam byłam na wizycie u ginekologa. Sprawa wygląda następująco...

Endometrium pogrubione jak na ciążę, jakiś taki malutki pęcherzyk ciążowy był, ale to wszystko jest bardzo "świeże". Na oko Pani doktor ciąża ma około 4 tygodni, więc miałam co najmniej tygodniowe przesunięcie owulacji. Na chwilę obecną powiedziała, żebyśmy się cieszyli na pół gwizdka i żebyśmy uzbroili się w cierpliwość na najbliższe dwa tygodnie i wtedy znowu mam się pokazać. Dostałam Duphaston 2xdziennie na wszelki wypadek (ze względu na to plamienie co miałam) i kazała mi zrobić betę i poziom progesteronu. Mam zadzwonić jak będą wyniki lub jak cokolwiek mnie zaniepokoi. Generalnie na razie mam prowadzić normalne życie i "oczekiwać" :) Wiadomo, że wolałabym żeby ta sprawa była już "pewna", ale przy Miśce było tak samo, że musiałam czekać 2 tygodnie na rozwój wypadków. Gdyby nie te plamienia to pewnie bym jeszcze nie poszła na wizytę.

Czekamy.....

23 maja 2017 , Komentarze (10)

Ale cóż począć - teraz nie chodzi o poprawę wyników i efektów, a przynajmniej częściowe utrzymanie tego co jest.

ps. tak na marginesie to po sobotnim desancie wszyscy cierpią na zakwasy stulecia, a ja czuję tylko delikatnie mięśnie pleców :)

ps 2. wczoraj na łydce wbił mi się kleszcz! W weekend biegałam po górach, lasach i nic, a wczoraj mnie użarł w mieście! Na szczęście zauważyłam go dość szybko - nie wbił się za dobrze, nie zdążył napić. Teraz bacznie obserwuje to miejsce.

22 maja 2017 , Komentarze (17)

Przede wszystkim dziękuję Wam za wszystkie gratulacje!!! Po moim Mężu jesteście pierwszymi osobami, które się dowiadują.

Dzisiaj rano powtórzyłam test. Raczej już nie powinnam mieć wątpliwości, ale cały czas gdzieś tam w głowie wydaje mi się to takie nieralne! Że to już - to dziecko nie dało nam się o siebie “wystarać” :) Zdecydowanie. Jutro mam zaplanowaną wizytę u lekarza, więc może dowiem się coś więcej. Tak naprawdę na razie ciężko mi ocenić tydzień ciąży, bo na mój gust musiało być jakieś spore przesunięcie. Może usg już coś pokaże. Wczoraj cały dzień wszystko mi wypadało z rąk, a mój Mąż mówi: “Kora nie rób drugiego testu - na bank jesteś w ciąży”. Potem powiedział coś śmiesznego i zaczęłam się śmiać, dostałam ataku śmiechu na co mój Mąż: “Kora teraz zacznij płakać to już na 200% jesteś w ciąży” i co? I zanim skończył to mówić ja zalałam się łzami. Taką zmienność miałam w pierwszej ciąży. Śmiech i zaraz łzy.


Po piątkowym pozytywnym teście ustaliliśmy z Mężem, że normalnie jadę na integrację, ale uważam na siebie - przecież nikt nie może mnie do niczego zmusić i nie piją alkoholu. Na co dzień jestem osobą aktywną, więc takie lekkie wejścia pod górkę czy coś w tym stylu nie powinno być dla mojego organizmu zaskoczeniem. Zresztą w pierwszej ciąży długo byłam aktywna i “normalnie” żyłam, że uznaliśmy, że jeśli mamy mieć to dziecko to będziemy je mieć. A jeśli to jeszcze nie jest nasz czas to nawet leżenie plackiem nie pomoże. Jestem na tyle odpowiedzialna, że jeśli tylko coś by mnie zaniepokoiło to od razu bym odpuściła. Generalnie impreza było bardzo fajna - miałam okazję spróbować kilku nowych rzeczy i już wiem, że wspinaczka na ściankę jest nie dla mnie. Nie weszłam nawet do połowy. Nie wiem czy ⅓ chociaż była. Off-road był taki jak i 2 lata temu, więc mnie nie zaskoczyło. Mega atrakcją był zjazd na tyrolce - nie było to jakieś duże wzniesienie, ale było naprawdę super. Wszystko było zorganizowane bezpiecznie z pełną asekuracją. Pewnie myślicie, że jestem nieodpowiedzialna, ale w mojej drużynie była dziewczyna, która niedawno miała “podwieszaną” nerkę i też bez problemu dała radę. Zresztą tak sobie myślę, że organizatorzy zdawali sobie sprawę, że zabierają ludzi pracujących w biurze, więc z kondycją im raczej nie po drodze.

Wieczorem się wytańczyłam i przed 3 poszłam spać. Plamienia nie wróciły, bóli nie było - wszystko jest ok. No może trochę bardziej zaczynają się odzywać mdłości. Jedno jest pewne - moje drugie dziecko będzie pewnie lubiło imprezy i ekstremalne doznania :) Co do alkoholu to tak to było zorganizowane, że nikt nawet nie zauważył, że nie piję :) Jak będę mieć jakieś zdjęcia to pokażę Wam co nieco.


Naprawdę cieszę się, że pojechałam, bo teraz przede mną czas dużej troski o samą siebie. Teraz już będzie grzecznie i choćby lekarz kazał mi leżeć plackiem to tak zrobię bez marudzenia. Nawet dzisiaj już planuję trening dla kobiet w ciąży, a nie codziennie fit, pop sugar czy sztangę. Ze sztangą zaprzyjaźnia się teraz mój Mąż. W ogóle na wyjazd wzięłam takie cienkie, letnie spodnie, których nie nosiłam ponad rok i mimo tego, że ważę więcej to są luźniejsze niż w zeszłym roku. Chyba jednak jakichś mięśni mi tam przybyło od tej sztangi.


Najlepsza była moja córka po moim powrocie - tuli się, całuje mnie i mówi:

-“Mamo prezent dla Ciebie!”

- “Jaki prezent?”

Na to wtrąca się Mąż - “Oj cicho Michalina!”

A Misia: “Fartuszek”

Wybuchnęłam śmiechem i mówię - “No to w takim razie skoro już wiem, to możecie dać mi wcześniej mój prezent”


I tym sposobem zostałam “Super mamą”

17 maja 2017 , Komentarze (13)

...... również kulinarnie. Podczas majówki w Zamościu trafiliśmy na majówkowy jarmark na rynku. Moja siostra zafascynowana kaszą jaglaną kupiła coś na kształt tego pieroga z kaszy gryczanej, którego kiedyś Wam wrzucałam. Bardzo jej posmakował, ale moja Teściowa powiedziała, że nie zna tego przysmaku. Zaczęłyśmy szukać po necie przepisów, ale okazało się, że tam potrzebne jest ciasto drożdżowe (a do tego uważam, że trzeba mieć rękę) i wchodzi sporo masła, a że mój chrześniak jest pod opieką dietetyka to odpada. Mówię tak - Siostra ja Ci to zrobię bez ciasta i trochę to odchudzę. Tym sposobem powstał mój przepis na słodkie śniadanko, a ponieważ polubiłyście pieroga z kaszy gryczanej na słono to i tym przepisem się podzielę.


Pieróg jaglany

(ponieważ to była próba to proporcje są na bardzo małą porcję, kolejny raz zrobię z podwójnej porcji)

Kasza jaglana 125g

Twaróg półtłusty 150g

Śmietana 12% 100g

1 jajko

Suszona żurawina 50g

Cukier trzcinowy 30g

Masło 10g


Kaszę jaglaną płuczę kilka razy. Na patelni roztapiam masło, dodaję kaszę i chwilę ją przesmażam. Po tym czasie podlewam kaszę wodą (jak wyparuje dolewam kolejną porcję aż do uzyskania odpowiedniej “miekkości” tak żeby potem nie odlewać żadnej wody). W trakcie gotowanie dodaję też 10g cukru.

W misce rozgniatam widelcem twaróg, wbijam jajko, dodaję śmietanę, resztę cukru, żurawinę i kaszę z patelni. Całość mieszamy i przekładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i pieczemy około 1 godziny. Po upieczeniu odstawiamy na jakieś pół godziny, żeby dobrze się związało. Najlepsze jest na drugi dzień odsmażane w plastrach na maśle i polane jogurtem naturalnym.


Z opowieści “dietowo-treningowych”. Jestem na 1900 kcal, ale wydaje mi się, że nie tracę na wadze… zobaczymy jutro - mam zaplanowane ważenie. W ogóle mam ostatnio naprawdę duże problemy z zatrzymywaniem wody  w organiźmie. Piję pokrzywę, wodę…. ale np. dwa dni temu ledwo wtłoczyłam się w swoje spodnie, a wczoraj były dobre. Nie wiem też jaki to ma związek z okresem, bo w tym miesiącu nie dość, że spóźniony to jeszcze na dodatek dość skąpy. Treningowo wczoraj zwiększyłam obciążenie. Sztanga w sumie 17 kg, a hantle po 4 kg. I pomyśleć, że kiedyś 1 kg było dla mnie mega wyzwaniem!

15 maja 2017 , Komentarze (27)

Weekend spędziliśmy bardzo miło :)


W sobotę pojechaliśmy na rocznicowy obiad do francuskiej restauracji. Jadłam najpyszniejszą zupę cebulową w życiu. Miodzio - będę próbowała ją odtworzyć :) Na drugie danie (zamawiamy zawsze dwa różne dania, a potem się wymieniamy, żeby próbować każdego :) ) były polędwiczki faszerowane wiśniami i królik w śmietanie. Królika zamówiliśmy, bo w sumie nigdy nie jedliśmy, ale nie urzekł mnie i raczej nie zagości na stałe w moim menu, choć wiem, że jest chudy, zdrowy itp. Potem wybraliśmy się do Palmiarni.


Kolejnym punktem wycieczki były lody w Grycanie i wystawa kolejek. Spędziliśmy naprawdę miłe popołudnie. Wieczorem jak już mała poszła spać to wypiliśmy jeszcze po 2 drinki i zajadaliśmy się orzechami (o dziwo z szafy, w której są chipsy i paluszki wybraliśmy najzdrowszą wersję przekąski !!). Bilans na pewno przekroczony :D


W niedzielę mój Mąż też mnie rozpieścił, bo postanowił zrobić obiad. Nie oszukujmy się - bomba kaloryczna, ale generalnie zmieściłam się w bilansie. Potem spaliliśmy trochę spacerując po parku  i ucząc Michalinę jazdy na rowerku biegowym, ale nie załapała bakcyla. Myślę, że na razie - kiedyś tak samo było z hulajnogą, a teraz śmiga.


Dzisiaj na lunch do pracy przygotowałam sobie zupę z soczewicą i ciecierzycą. To przepis od Pani dietetyk, więc może kogoś zainteresuje - nawet moja Miśka się nią wczoraj zajadała ze smakiem na kolację.

Zupa z soczewicą i ciecierzycą

Składniki:

Bulion 1,2l

Ziemniaki 200g

Ciecierzyca konserwowa - 1 puszka

Pomidory w puszce - 1 puszka

Czerwona soczewica 200g

Cebula 50 g

Czosnek - 3 ząbki


Do bulionu wrzucamy pokrojone na mniejsze kawałki ziemniaki i cebulę pokrojoną w piórka. Kiedy ziemniaki są “pół-twarde” dorzucamy ciecierzycę (wraz z zalewą) i soczewicę. Po ok 10 minutach dodajemy pomidory i czosnek przeciśnięty przez praskę. Zagotowujemy, wyłączamy gaz i kilka ugniatamy całość tłuczkiem do ziemniaków (żeby troszkę rozdrobnić ziemniaki). Całość doprawiamy i gotowe (choć zupa jest tak aromatyczna, że niewiele już jest do zrobienia - u mnie sól, pieprz i słodka papryka).

W 100g ma około 52 kcal, 3,2g białka, 0,6g tłuszczu i 9,5g węglowodanów.

12 maja 2017 , Komentarze (26)

dzisiaj rano zawitał okres. Także z ciąży nici. Ale jest pozytyw - zaczął się pełną parą bez tych dziwnych plamień przed okresem. Uważam, że te plemienia były wynikiem mojej wieloletniej “głodowej diety” w granicach 1600 kcal, na której nawet potrafiłam tyć. W tej chwili jestem na 2000 kcal i pomimo okresu mam spadek 0,5 kg w tym tygodniu. Już nigdy nie zejdę poniżej 1700 kcal!

Trochę już się przyzwyczaiłam do myśli, że jestem w ciąży, ale tym sposobem na spokojnie zrobię sobie podstawowe badania, pójdę do lekarza i bez stresu pojadę na desant :) A i dzisiaj wracam do treningu ze sztangą :)

11 maja 2017 , Komentarze (16)

W wiadomej kwestii nadal cisza. Choć może nie do końca….


Nie pamiętam czy o tym pisałam, ale jeśli nawet to było to tak dawno, że nikt by już o tym nie pamiętał. Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę do zrobienia testu skłoniła mnie zadyszka po wejściu na kilka schodów i to, że mój pulsometr podczas ćwiczeń wskazywał wyższe wartości niż przed paroma dniami. Wczoraj myślę tak - podczas ćwiczeń nie sprawdzę tej kwestii, bo nowy pulsometr mam od niedawna, a poza tym przy obecnych treningach nie bardzo mam możliwość kontrolowania jego wskazań. Od czasu do czasu tylko zerkam na czas i na koniec na kalorie. Pomyślałam, że w takim układzie sprawdzę tętno spoczynkowe. Jak kupiłam pulsometr i się z nim oswajałam moje tętno spoczynkowe wynosiło ok 55-58 uderzeń na minutę (niecały miesiąc temu). Wczoraj 67-70. Popatrzyliśmy na siebie z Mężem, ale chyba żadne z nas nie może uwierzyć w to, że “to” mogło się udać! Dzisiaj rano jak wstałam miałam lekkie mdłości, które przeszły zaraz jak zjadłam śniadanie. Ale tu znowu myślę, że pewnie sobie wkręcam skoro pojawił się cień nadziei.


Muszę to w sobotę zweryfikować. Jeszcze tylko dwa dni niepewności. Martwię się jeszcze jedną kwestią. 20.05 mam firmową imprezę integracyjną i w ramach atrakcji zapisałam się na D-day - ma być paintball, off-road, wojskowy tor przeszkód, zjazd na tyrolce, strzelnica. Jak test wyjdzie pozytywny to nie wiem jak to “odkręcić”.... nie chcę na tak wczesnym etapie informować wszystkich o ciąży. Z alkoholem sobie poradzę. Może wykręcić się jakimś zabiegiem? Doradźcie mi coś. Ciężko mi teraz ocenić czy będę mogła na miejscu się wymigać, bo wiem, że mamy działać drużynowo. Nie mam pojęcia jak to rozegrać...

10 maja 2017 , Komentarze (22)

Hej, hej! Dopiero dzisiaj mam chwilkę, żeby cokolwiek napisać. Na majówce nie było czasu na pisanie (przyznaję bez bici, że było grillowo i alkoholowo), a po powrocie do pracy musiałam nadrobić zaległości i nie miałam kompletnie czasu napisać co u mnie. 

Majówka mimo kiepskiej pogody była udana. Nie ma to jak doborowe towarzystwo :) Było naprawdę miło, gwarno, trochę zwiedzaliśmy, trochę biesiadowaliśmy :)

Waga ok 1 kg na plusie, ale powoli spada. Nie wiem ile też z tego wody, bo powinnam mieć okres.... jakieś 3 dni temu. No i właśnie. Mieliśmy z Mężem jedną "ryzykowną" sytuację (o ile można tak stwierdzić po 7 latach małżeństwa), ale byłam pewna, że nic z tego nie wyjdzie, bo już było dawno po owulacji. I teraz sama nie wiem. Poczekam do weekendu i zrobię test. Nie chcę mi się wierzyć w taki "złoty strzał". Przy Michalinie seks na komendę z mierzeniem temperatury, z testami owulacyjnymi i udało się dopiero w 4 cyklu. A tu tak po prostu? Tak czy tak czekam. Będzie co ma być. Mieliśmy zacząć starania za kilka miesięcy, ale jak wyszło teraz to się ucieszymy.

Po powrocie wróciłam do planu. Treningi co drugi dzień, z 2200 kcal zeszłam na 2100 i nawet coś tam spada, ale w zaistniałej sytuacji nie wiem jeszcze jak to będzie dalej. Czy dane będzie mi kontynuować "odchudzanie". Wolałam zacząć ciążę z niższą wag, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. 

Śmigam na zupę, a potem wracam do pracy.