Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 kwietnia 2017 , Komentarze (18)

Mam za sobą pierwszy trening z nowym pulsometrem. Ćwiczy się tak samo jak ze starym, ale wskazania ma całkiem inne! I sama nie wiem co mam myśleć, który wskazuje dobrze. Stary pulsometr zazwyczaj przy treningu ze sztangą pokazywał mi ok 150-160 kcal spalonych kalorii. Nowy 200. Po wczorajszym treningu, gdzie na koniec dołożyłam 9 minut skakanki pokazało mi 308 kcal. Przy killerze Chodakowskiej stary pokazywał mi co najwyżej 230 kcal.

Pewnie, że chciałabym, żeby nowy miał rację :) Innego nie mam, więc póki co muszę bazować na jego wskazaniach i przyjąć, że są właściwe. Pierwsze “założenie” było najlepsze. To nie był mój dzień treningowy, ale odpaliłam pulsometr, założyłam holter i zajęłam się domowymi obowiązkami. Puls pokazuje różny, po godzinie wchodzę na spalone kalorie, a tam 5 kcal. Mówię - zepsuty jak nic. Ciągle myślę co może być nie tak…. nagle olśnienie. Kurcze miałam biustonosz z fiszbinami - może ten metal zakłócał jakoś sygnał. Było już późno, więc stwierdziłam, że sprawdzę już na samym treningu i jak się okazało chyba to był klucz do sukcesu :)

Jutro wyjeżdżamy na majówkę do Teściów, więc pewnie do przyszłego piątku lub nawet poniedziałku się nie odezwę i na pewno nic nie schudnę, a nawet mogę trochę przybrać na krągłościach :) Od 8.05 wchodzimy na redukcję (no może od 9.05, bo 8 to nasza 7 rocznica ślubu) i mam nadzieję, że wtedy będę pisała o samych pozytywnych zmianach :)

Na majówkę życzę Wam przede wszystkim SŁOŃCA!!!!!!!!!!!!!!!!

Do napisania :)

26 kwietnia 2017 , Komentarze (12)

Powiem Wam, że moja praca naprawdę jest dość specyficzna. Czasem mam takie luzy, że nie wiem co ze sobą zrobić, a czasem (tak jak od kilku dni) mam taki młyn, że po 2 godzinach marzę już tylko o tym, żeby iść do domu. To nie jest tak, że wolę się nudzić - co to to nie! Tylko męcząca jest ta huśtawka - organizm sam nie wie jak ma funkcjonować - czy na luzie czy się spinać. Wolałabym codziennie mieć czas wypełniony po brzegi - szybciej mija czas i jakoś można sobie wszystko zaplanować. A tak - nigdy nie wiadomo co Cię spotka…. W przyszłym tygodniu mam urlop do 4.05, więc do końca tego tygodnia pewnie będzie się działo. No nic - ponarzekałam sobie na mój los i wystarczy :)


Poświąteczny balast chyba już uciekł. Mówię chyba, bo generalnie waga ma różne wahnięcia w granicach 300g. Od poniedziałku zgodnie z planem jestem na 2200 kcal. Potem majówka u Teściów, więc jak znam życie - będzie jedzeniowe szaleństwo, a po powrocie zaczynam obcinać kalorie i obserwuję jak mi idzie. Generalnie muszę przyznać, że 2200 kcal to naprawdę dużo jedzenia! Spokojnie nie wymagało by to ode mnie liczenia kalorii, bo ilość naprawdę jest duża - pod warunkiem, że będę jadła zdrowe, nieprzetworzone rzeczy, a nie chipsy i paluszki :) Makro nie do końca uda mi się “wycyrklować”, ale na razie się tym nie przejmuję.


Cały czas ćwiczę ze sztangą, na koniec dokładam kilka minut na skakance. Dzisiaj oczekuję kuriera, bo zamówiłam sobie nowy pulsometr. Mój stary Beurer odmówił posłuszeństwa - holter przestał się łączyć z zegarkiem. Mogłam go wysyłać do serwisu, zrobić ekspertyzę za 20 zł i zastanawiać się czy go naprawiać czy nie, ale uznaliśmy z Mężem, że chyba nie warto. Mój wybór padł na pulsometr marki Sigma. Trening dopiero jutro, ale dzisiaj już będę go ustawiać i powoli testować :) Chciałam, żeby wskazywał tętno i ilość spalonych kalorii - nie jestem zbyt wymagającym użytkownikiem. Mój Beurer miał więcej funkcji, ale w życiu z nich nie korzystałam :)


Pamiętacie moją zupę krem z gruszką i pietruszką? Wczoraj robiłam ją po raz kolejny i wpadł mi do głowy genialny pomysł jak ją podrasować - dodałam przyprawę curry. No powiem Wam, że zrobiła się charakterna :D Przepyszna! Nawet mój Mąż pochwalił moją modyfikację :)

21 kwietnia 2017 , Komentarze (14)

bez zmian :) Coś ta świąteczna nadwyżka nie chce mnie opuścić :) No chyba, że to tak mięśnie mi urosły po zwiększeniu ciężaru :) Z drugiej strony grunt, że waga nie rośnie mimo zwiększenia kalorii i dojadania (w ramach limitu) świątecznych potraw. No nic - na razie nie jestem na redukcji, więc nie zależy mi na spadku. Martwić się będę w maju :) Wtedy na starcie oficjalne zdjęcia, pomiary i czekamy na efekty :)

Dawno już nie dodawałam żadnego przepisu, a chciałam się z Wami podzielić moim ulubionym daniem z kaszy gryczanej. Prześcignęłam nawet pierwowzór mojej Teściowej i teraz to ona korzysta z mojego przepisu :)

Pieróg Biłgorajski

Składniki:

500 g ziemniaków

500 g kaszy gryczanej

250 g twarogu

3 jajka

Śmietana 12% - opakowanie 400g

Sól, pieprz, czosnek niedźwiedzi.

Przygotowanie:

Ziemniaki obieramy, zalewamy wodą tak, żeby je “przykryć” i gotujemy z solą do miękkości. Jak są gotowe wyłączamy gaz (nie odlewamy wody!) i gnieciemy ziemniaki tłuczkiem do ziemniaków. Do rozdrobnionych ziemniaków w wodzie, w której się gotowały wsypujemy kaszę gryczaną, mieszamy, przykrywamy i odstawiamy na 30 minut. Po tym czasie kasza napęcznieje i wchłonie wodę z ziemniaków. W misce kruszymy twaróg, dodajemy jajka, śmietanę, ziemniaki z kaszą, przyprawy i całość mieszamy.

Wylewamy do formy i pieczemy około godziny (wierzch musi być przyrumieniony) w 180 stopniach.

Podajemy z kleksem jogurtu naturalnego. Można jeść od razu po upieczeniu pokrojone na plastry, albo potem kroić na plastry i podsmażyć na patelni również zajadając z jogurtem. Smacznego :) Edit: kaloryczność: ok 170kcal w 100g.

ps. ostatnie zdjęcie nie jest moje.

19 kwietnia 2017 , Komentarze (19)

Waga dzisiaj rano identyczna jak w poniedziałek. Na razie się nie załamuję tylko czekam. Łudzę się, że w końcu to zejdzie. Tak naprawdę mam za sobą tylko jeden dzień normalnego jedzenia, więc nie spodziewajmy się cudów. Mięta, pokrzywa, rumianek, zielona herbata - zawsze pod ręką. Niech wspomogą ten wymęczony brzuch. 

Zapomniałam Wam jeszcze napisać, że mierzyłam się w piątek i wymiary bez zmian. Po niecałym miesiącu ze sztangą efektów brak, ale przynajmniej nie ma więcej :) Spadków wprawdzie nie ma, ale uważam, że ciało prezentuje się lepiej. Żeby spadało to raczej muszę obcinać kalorie, a nie dokładać, więc prawdziwe efekty zacznę pewnie obserwować dopiero w maju. 

Ostatnio nasiliły mi się problemy z cerą. Wyprysk przy wyprysku - co chwilę pojawia się coś nowego... i to nie tylko na twarzy, ale też np. na ramionach. Wydaje mi się, że może to mieć związek z kupnymi słodyczami - tu mnie ktoś poczęstował czekoladą, tu cukierkiem..... włączyłam na stałe napar z pokrzywy i kupnym słodkościom mówię stanowcze nie. Zobaczymy czy będzie efekt. Macie jeszcze jakiś pomysł? Zewnętrznie włączyłam mydło antybakteryjne... naprawdę wyglądam kiepsko....

18 kwietnia 2017 , Komentarze (4)

Zgodnie z planem, czyli przez dwa dni nie liczyłam kompletnie kalorii. Po kokardy objadłam się w niedzielę i w poniedziałek rano hop na wagę (Mąż stwierdził, że jestem masochistką :)). Na plusie było 1.2kg. Myślę, że część dalej się trawiła, bo całą noc źle się czułam. Ot człowiek taki głupi… wie, że po przejedzeniu będzie się  źle czuł, ale zawsze kończy się tak samo. No nic - poniedziałek był grzeczniejszy do tego stopnia, że nawet zrobiłam wieczorem trening zgodnie z planem. Dzisiaj się nie ważyłam, bo nigdy nie robię tego kiedy dzień wcześniej wieczorem trenowałam. Jutro się okaże na czym stoję. O dziwo nie ma we mnie paniki - naprawdę wierzę w to, że przy spożywaniu 2000kcal (a od dzisiaj 2100) organizm jakoś przerobi tą nadwyżkę. Przy 1600 tyłam od byle cukierka. Jutro dam znać jak poświąteczny bilans. Dzisiaj oczywiście wyjadamy “resztki” świąteczne, ale wszystko poważone i podzielone na posiłki zgodnie z bilansem.

Święta miały też częściowo smutny charakter. Dowiedziałam  się, że zmarła 36-letnia dziewczyna. :( Byłyśmy kilka lat temu razem na światowych dniach młodzieży, znałyśmy się, mówiłyśmy sobie cześć. Kilka lat temu zaczęła biegać, schudła. Młodszą córkę miała w wieku mojej Miśki… walczyła z nowotworem piersi od kilku miesięcy. Zostawiła dwójkę małych dzieci….. Poruszyło mnie to naprawdę mocno…. mojego Męża też - powiedział, że nie wyobraża sobie jak by sobie poradził gdyby nagle mnie zabrakło i zostałby sam z Michaliną. Wczoraj skończył mi się okres… oczywiście pierwsze co zrobiłam po kąpieli to zbadałam piersi…. Takie śmierci tłumaczę sobie tym, że ta śmierć pomoże komuś innemu, bo ktoś inny wystarczająco wcześnie się zbada, bo ktoś zastanowi się ile znaczy dla niego druga osoba, której w każdej chwili może zabraknąć. Dziewczyny badajmy się!!!!! Bądźmy o krok przed chorobą - niech to będzie elementem naszego fit sposobu życia.

ps. pasztet wyszedł super!

14 kwietnia 2017 , Komentarze (17)

Chciałabym, żeby szefostwo wypuściło nas trochę wcześniej z pracy. Nie mam jakoś dużo rzeczy do ogarnięcia w domu, ale wiem, że ten dzień będzie się ciągnął. Dużo osób pobrało urlopy, generalnie cisza, spokój…. pewnie posprzątam trochę swoje stanowisko, bo po ostatnim zapracowaniu nie wygląda tak jak bym chciała.


Wczoraj w ramach zmian w treningu zwiększyłam nieco ciężar. Na ręce tylko 0,5kg, bo mam bardzo słabe, a na nogi 3kg. Było ciężko, ale dałam radę :) Nie mogę się doczekać redukcji. Tak mocno wierzę w to, że zacznie coś spadać… jeśli okaże się inaczej to będę mocno zawiedziona… Od wtorku wchodzę na 2100 (niedziela/poniedziałek nie liczę kalorii). Mój Mąż śmiał się ze mnie wczoraj, że nie może jeść kolacji bo czeka aż ja wprowadzę swoje obliczenia i czy zastanawiałam się ile spalam przez to klepanie :) Dzisiaj wielki piątek, więc też raczej nie dobiję do zakładanej kaloryczności. To nie jest tak, że poszczę cały dzień, ale śniadanie zjadłam mniejsze, do pracy wzięłam jeden posiłek zamiast dwóch. Myślę, że nie będzie to powodem jakiegoś wielkiego zaburzenia w organiźmie :)


Ze świątecznych przygotowań dzisiaj mam 3 podejście do pasztetu. Uwielbiam pieczony pasztet, ale nie potrafię go zrobić…. Pierwszy wyszedł za suchy, drugi za tłusty…. jak tym razem się nie uda to będę tylko bazować na pasztecie upieczonym przez moją Teściową, która jest mistrzynią :) Oprócz tego muszę zapakować prezenty dla dzieci, zrobić pisanki i dzisiaj zaplanowałam też coś dla siebie, czyli zrobię paznokcie. Mąż ma upiec mięso i białą kiełbasę (naprawdę u nas tradycją jest mięsny zapach w domu przy wielkim piątku, ale jakoś nas nie kusi :)). Jutro oczywiście idziemy poświęcić pokarmy, wielkie sprzątanie, przygotowanie sałatek i roladek z jajkiem w galarecie. Bardzo doceniam te święta - mam tak naprawdę do przygotowania tylko śniadanie wielkanocne, a reszta…. to ja się goszczę!


Na zakończenie tego wpisu chcę Wam życzyć spokojnych, bardzo rodzinnych, przepełnionych uśmiechem świąt Wielkiej Nocy. Świąt wolnych od stresu, liczenia kalorii i takich gdzie znajdziecie choć chwilę tylko dla siebie. Wesołych!!!!!


ps. do zobaczenia we wtorek i dalej będziemy jechać z koksem :)

12 kwietnia 2017 , Komentarze (23)

Nareszcie jeden “luźniejszy” dzień! Już naprawdę byłam padnięta, mimo, że pomiędzy tymi dniami był weekend, ale przecież wszystkie wiemy, że na tydzień przed świętami to weekend, nie weekend zawsze jest co robić. Postaram się trochę przybliżyć Wam co się u mnie działo.


Michalina wykaraskała się z ospy, a po kilku dniach dostała kaszlu. Po jednym ze spacerów dostała takiego ataku kaszlu, że myślałam, że się udusi! Na szczęście mieliśmy te wszystkie leki do nebulizacji i od razu jej podaliśmy. Mówię do Małża - szukam prywatnego alergologa, bo ktoś musi ją zobaczyć kiedy ma objawy, a nie za dwa miesiące jak wszystko ustąpi. Miałam namiar na jedną babkę, ale nie miała miejsc, potem nie odbierała, albo mnie odrzucała. Zaczęłam szukać po przychodniach i okazało się, że w pobliskiej jest alergolog. Dzwonię w poniedziałek, a Pani mi mówi, że na wtorek może być wizyta, koszt 120 zł. Sprawdzam po nazwisku lekarza w necie - ma świetne opinie! No to umawiam Miśkę.

Pan doktor przeprowadził z nami bardzo dokładny wywiad pytał o wiele rzeczy, również o leki i mówi tak: "Te leki są bardzo dobre, tylko nie dla Państwa dziecka, bo ono nie ma alergii". Powiedział, że alergia wziewna u tak małego dziecka jest prawie niemożliwa i pytał na jakiej podstawie alergolog nam to stwierdził, czy robił testy. Powiedział, że na testy naskórkowe jest za małą, ale na te z krwi już nie, ale tak czy tak on nie widzi potrzeby brnięcia w takie koszty. Zobaczył to zaświadczenie od tamtego lekarza o astmie wczesnodziecięcej i powiedział - tak Państwa dziecko ma astmę, ale to nie jest taka astma o jakiej każdy by pomyślał. Astma wczesnodziecięca to zespół objawów (kaszel, katar) wynikających z osłabienia odporności i generalnie dotyczy prawie wszystkich dzieci, które poszły do żłobka/przedszkola. Dziecko zaczyna się stykać z obcymi wirusami, bakteriami i układ immunologiczny nie potrafi sobie z tym poradzić, więc dziecko cały czas jest chore, ale z drugiej strony ukł. odpornościowy się uczy jak reagować. Powiedział, że to jest całkowicie normalne i ona z tego wyrośnie. Kazał odstawić wszystkie leki p/alergiczne, w przypadku kaszlu stosować dalej nebulizacje i nie bać się strydu, bo wziewne nie mają skutków ubocznych, a poza tym te jej dawki są bardzo bezpieczne i tak naprawdę można je stosować bez konsultacji z lekarzem i przepisał nam doustne szczepienie na poprawę odporności. Powiedział, że wg niego na jesień będzie po sprawie, ale gdyby nie to zaprasza po drugą dawkę. Kuracja trwa 3 miesiące, więc zgodnie z zaleceniami ją stosujemy, a leki na alergię odstawiliśmy. Wyszłam z gabinetu bardziej skołowana niż byłam, ale nie mamy nic do stracenia - może ma rację? dodałam tak wyczerpujący opis, bo może którejś mamie pomoże.

Co do diety i ćwiczeń. Od poniedziałku jestem na 2000 kcal i powiem Wam, że naprawdę jem dużo i nie wiem gdzie tu jeszcze coś upchnę skoro czasem zjem cukierka, żeby podbić kaloryczność(a zgodnie z wpisem od Happy_SlimMommy chcę jeszcze coś dołożyć, bo przyszłościowo lepiej jeść więcej niż mniej). Ważę się kontrolnie co 2 dni, żeby sprawdzić jak to idzie. Póki co waga jest mniej więcej na tym samym poziomie czyli 61 kg i taka sama była nawet dzień przed okresem. To jest kolejny miesiąc gdzie nie miałam napadów obżarstwa przed okresem. Wypryszczyło mnie tylko, ale powodów może być mnóstwo. Generalnie na śniadanie pochłaniam teraz nawet 500 kcal. jak zwiększam kaloryczność to zawsze dokładam coś albo do śniadania, albo do II śniadania, albo do lunchu. Nauczyłam się przygotowywać cały zestaw jedzenia do pracy, żeby nie liczyć nerwowo kalorii rano, a tylko wyciągnąć wszystko z lodówki i do pracy. Powiem szczerze, że w sumie to mało jest momentów gdzie odczuwam głód. Mam przeczucie, że mimo świąt nie będzie jakiejś rażącej nadwyżki jeśli chodzi o wagę, a nie zamierzam wszystkiego ważyć przy świątecznym stole. Mam problem z makrami - pod koniec dnia okazuje się, że czegoś jest za dużo a czegoś za mało, ale póki co staram się tym nie przejmować. Wszystko w swoim czasie. Redukcję planuję rozpocząć po majówce obcinając po 100kcal tygodniowo. Co do treningu to cały czas mam ten sam zestaw i te same obciążenia, choć powoli dojrzewam do jakiejś zmiany. Muszę trochę poczytać i przemyśleć jak to zrobić. Mierzyć się będę w najbliższy piątek, ale to będzie po niecałym miesiącu, więc nie liczę na powalające efekty. Ja zauważam już pewne zmiany jeśli chodzi o jędrność nóg, wydaje mi się, że trochę zeszczuplały, brzuch też wygląda lepiej, ale zobaczymy jak cm - one nigdy nie kłamią.


Powoli zaczynamy przygotowania do świąt, choć w tym roku naprawdę fajnie to wszystko wyszło. U nas jest śniadanie - my i mama. Potem na obiad jedziemy do siostry, bo 21.04 ma 40-tkę, a w poniedziałek zaprosiła nas na obiad mama. Także tych przygotowań nie ma tak dużo - wiadomo, że jakieś sprzątanie nas nie ominie, ale i tak będzie mniej roboty. Nie piekę też żadnego ciasta. Uznaliśmy, że to nie ma sensu, bo prawie nie ma nas w domu, mój zamrażalnik już pęka w szwach, a Miśka i tak nie przepada za ciastami. Za to uwielbia ciasteczka wszelkiej maści, więc uznaliśmy, że robimy ciasteczka. Można je zrobić wcześniej, bo poleżą, więc bez stresu, bez gonitwy....

Ok-na razie kończę moje wywody - i tak sporo napisałam. Muszę koniecznie zajrzeć co u Was!

7 kwietnia 2017 , Komentarze (12)

Hej, hej!!

Nie mam ostatnio kompletnie czasu, żeby dodać wpis. Mam nadzieję, że zmieni się to w przyszłym tygodniu. Generalnie praca, przygotowania do świąt, choroba Miśki.... 

.... ale trzymam się - ćwiczę, od poniedziałku jestem na 1900kcal, a od najbliższego chcę wskoczyć na 2000. Nie tyję (a to już 300 kcal na plusie od startu) - waga waha się cały czas plus/minus 300g. Miałam zacząć redukcję po świętach, ale ostatecznie myślę, że zacznę po majówce. Podbiję jeszcze trochę kaloryczność, majówka u teściów, więc szkoda było by zaprzepaścić gdyby coś spadło do tego czasu.

Po weekendzie napiszę coś więcej. Trzymajcie się!!!!!!

30 marca 2017 , Komentarze (9)

W związku z zaplanowanym na dzisiaj treningiem postanowiłam zważyć się jednak dzisiaj. Waga od piątku spadła o zawrotne 100g, ale mam za sobą urodzinowy weekend, więc w sumie dobre i to. Skontroluję wagę jeszcze po weekendzie i może od poniedziałku zacznę jeść 1900 kcal. Mam nadzieję, że po świętach będę mogła rozpocząć redukcję. Nie mam tak dużo do stracenia, więc do wakacji powinno się udać. Jak się głodziło to teraz trzeba cierpliwości, żeby to naprawić. Pomiary ogarnę za jakiś czas. Wydaje mi się, że cotygodniowe mierzenie jest bez sensu, albo raczej że ja nie mam na to czasu :) Muszę też zrobić sobie zdjęcia - czasem obiektywniej patrzymy na siebie na zdjęciach ( mi się wydaje, że wyglądam lepiej niż w rzeczywistości :) ) no i oczywiście porównanie przed/po - bezcenne :)

Mój Mąż od jakiegoś czasu biega, zaczął więcej jeść i nareszcie waga tej mojej chudziny rośnie, ale bez straty dla wypracowanego już brzucha. Nie pamiętam kiedy miał taki brzuch jak teraz. Nie jest to kaloryfer i pewnie nigdy nie będzie, ale jest mniejszy o dobre 5 cm w obwodzie, a wszyscy wiemy jakie konsekwencje może mieć nadmiar tłuszczyku w tym rejonie :) W ogóle cieszy mnie, że “wziął się” za siebie. I nawet więcej - przyznaje mi rację, że lepiej się czuje po zdrowszym jedzeniu i po tym, że je w pracy 2 razy, a nie tylko raz. Mówi, że już nie ma takich zjazdów, że zasypia na siedząco. Brawo ja :)


Przyzwyczailiście się już do zmiany czasu? Ja cały czas mam problem. Wieczorem o 22 to już jestem wrak, a rano nie mogę się obudzić i potem wszystko robię w biegu. Moja córka też ma problem ze wstawaniem, ale za to szybko zasypia, więc szybciej mogę zacząć ćwiczenia. A propos ćwiczenia… nie wiem co się stało, ale mój pulsometr nie chce współpracować. Miga i nie może się połączyć z holterem. Wczoraj Mąż wymienił baterię w holterze, ale nie pomogło…. dzisiaj spróbuję jeszcze raz. Jak nie to już nie mam pomysłu. Nie mam też pomysłu na to co będę wprowadzać w fitatu.


A tu znajdziecie przepis na moje drugie śniadanie (kolejny przypadkowy przepis, który się nawinął jak kupiłam amarantus i nie wiedziałam jak go “ugryźć”):

https://kuchnialidla.pl/product/zapiekanka-z-jablkiem-i-amarantusem

Wprowadziłam drobne modyfikacje. Nie dałam orzechów, bo nie miałam i zamiast laski wanilii dodałam 3 łyżeczki domowego ekstraktu z wanilii. 

29 marca 2017 , Komentarze (15)

Może tak jak ja macie zbyt dużo słonecznika, bo kupiłyście na ostatnich zakupach? Ja kupiłam w 100% pewna, że już nie mam. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że powinnam kupić pestki dyni :)

Ostatnio coraz częściej się zdarza, że jak coś mi “zalega” w szafce to przepis na wykorzystanie tego produktu sam się nawija. Tak samo było i tym razem - przepis pochodzi z bloga Kuchenne szaleństwa. Wszystkich łasuchów zachęcam do przygotowania masła słonecznikowego (w sumie to takie miodzio-masełeczko :) )


Krem słonecznikowy

200 gr nasion słonecznika

3 łyżki miodu (można na początek 2, bo wszystko zależy od preferencji smakowych)

3 łyżki oleju rzepakowego

woda (tu trzeba oczekiwać pożądanej przez nas konsystencji)

Sól - duża szczypta


Wszystkie składniki umieszczamy w pojemniku i zaprzęgamy do pracy blender! Mój Mąż był pewny, że to pasta zrobiona z orzechów :-) Nie jest to pasta o niskiej kaloryczności, ale jak zawsze podkreślam: “We wszystkim najważniejszy jest umiar”!


ps. jestem po 3 treningu. Było ciężko, ale dzisiaj już nie mam zakwasów. Jednak na zakwasy najlepszy jest trening :)