Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 maja 2013 , Komentarze (8)

Zawiesiłam bieganie na łikend. I po prostu pływam:)) Zrobiłam 50 basenów co daje 1250 m :))) Zdecydowanie kocham pływać. Chociaż formy nie mam takiej jak miałam - ale jak wiemy to kwestia czasu więc luz. No nic lece w gary i pozdrawiam serdecznie!


17 maja 2013 , Komentarze (10)

To chyba faktycznie klasyczny syndrom pourlopowy. Zrobiłam wczoraj 7,6 km ... ale w drodze powrotnej już nieco ten bieg przeplatałam marszem. Jednak 6 dniowa przerwa od razu daje efekty. No nie mogę zapominać o jelitówce i ogólnym rozstroju z powodu powrotu do pracy...ale chyba właśnie z tego powodu to bardziej mi się powinno chcieć zmęczyć i narobić endorfin...ech. Koszulka od męża bardzo mocno na styk - nie martwi mnie to jakoś strasznie bo za miesiąc zamierzam już być na pewno mniejsza o jeden rozmiar. No jakiś kryzys mam. Założyłam sobie ,że do końca kwietnia będę ważyła 78 kg. Mam co najmniej 3 kg w plecy zatem. Cholera jasna i tyle.

Imprezka się całkiem fajnie udała. Zjadłam tylko dwa trójkąty pizzy. Wypić też za dużo nie wypiłam - jak to na firmowych spotkaniach.

Dobra już się biorę w garść. Po pierwsze codziennie bieganie ( no w miarę możliwości bo po dentyście to napewno nie pójdę biegać), dwa razy w tygodniu basen - co najmniej. I chyba wrócić muszę do notesiku o kermicie w którym robiłam plan diety...może nie mam tego jednak aż tak we krwo jak myślałam. Wczoraj poraz pierwszy od prawie 6 miesięcy jadłam czekoladę białą - dobrze ,że mąż pomagał bo chyba bym się przed całą tabliczką nie cofnęła. Nie wiem co się dzieje normalnie. No nic...w łikend odpocznę, posprzątam mieszkanko i zabieram się za siebie!

16 maja 2013 , Komentarze (4)

Na śmierć zapomniałam o firmowej kolacji...no czego jak czego ja imprez nie odmawiam, nawet jak firmowe - żart. Tak czy tak zamiast o 18 się wciskać w leginsy i ,koszulkę itd. stroiłam się na wyjście przed lustrem:)) Oczywiście ,że już byłam gotowa, ubrana i stwierdziłam ,że jednak nie ta bluzka i z powrotem nura do szafy, Kobiety - któż je zrozumie? Dzisiaj już przyżekam chyba o żadnej aktywności popołudniowej nie zapomniałąm i głównym punktem programu jest jogging. Żaby poczuć wiatr z wakacji zaraz po bieganiu wskakuję na basen - nareszcie przyszedł mi karnet :)

Tak jak się spodziewałam powrót do prawdziwego życia po urlopie nie będzie wcale bezbolesny. Dobrze ,że dentysta przynajmniej w przyszłym tygodniu bo i tak mam dość wrażeń.

Endomondo polecone jest świetne! I nawet mogę je jakoś obsługiwać przez ipoda:)) choć póki co nie wiem jak :)

Strasznie mnie dziś ten upał pomęczył...potworna się zrobiła duchota i senność na maxa.

15 maja 2013 , Komentarze (10)

Wczoraj mniej więcej o 16 jadłam pierwszy normalny posiłek po w zasadzie 48 godzinach przymusowej głodówki...oczywiście przy tej jelitówce w poniedziałek wieczorem wmusiłam w siebie jakąś miseczkę jogurtu i troszkę kaszki  ...ale po pierwsze byłam zbyt słaba żeby jeść, a po drugie spałam cały dzień. Wczoraj znowu jogurt i ryżowy chlebek. A mąż mój złoty ugotował "rosołek" na piersi kurczakowej i tak się na to po pracy rzuciłam jakbym tydzień nie jadła...spokojnie mój malutki żołądek przyjął tylko jeden talerz rosołku ,ale z pokrojonym mięskiem kurczaka.

Myślę ,że jestem na tyle już dzisiaj wyleczona że mogę spokojnie wieczorem pobiegać. Trasa już z wujkiem google ustalona. Ustalając trasę zszokował mnie mój zasięg. Przez pierwsze 3 miesiące roku kiedy nordick walkingowałam jakoś się nad tym zupełnie nie zastanawiałam. Pies pod pachę...potem kijki w ręce i przed siebie. Raczej liczyłam czas szybkiego marszu niż przebyte kilometry...a teraz :)))) Niedługo cały ten mój śmieszny garwolinek będę obiegać do okoła...no wioski mi zbraknie. Nie jestem z tąd więc takie wycieczki cholernie mnie ciszą bo lubię poznawać, a nawet czasem to wręcz odkrywać okolicę. Niesamowite jest to ,że jak gdzieś mieszkasz od urodzenia to czasem właśnie przyjezdni wiedzą o okolicy więcej niż ty - przyznam ,że pewnie ja sama okolic mojego domu rodzinnego nie znam na siódmą stronę. Tak czy tak niecierpię jak ktoś mówi ,że mieszka w nudnej okolicy...bo prawdopodobnie jej rzetelnie nie poznał po prostu.

Na koniec bym wam chciała troszkę o yerba mate "poagitować" :)) Dostaliśmy pierwszy zestaw do yerby jako prezent ślubny...ja zakochałam się od razu. Choć przyznać muszę ,że ma specyficzny smak i zapewne nie każdemu odpowiada. Ja pije yerbę od sierpnia mniej więcej ,w zasadzie z przerwami tylko na urlopy. Podobnie jak wczesniej piłam kawę z przerwami na urlopy. Widać w dni wole od pracy pobudzanie kofeiną nie jest mi potrzebne:) Tak, tak kofeiną...yerba mate ma większą zawartość kofeiny niż kawa - ale nie przerażajcie się nie jakąś gigantyczną. Ja piję yerbę w tych śmiesznych naczynkach (które to włąśnie nazywają się mate - z tąd yerba mate ..czyli w wolnym tłumaczeniu herbata ,bądź zioło w naczynku) ,ale są jak najbardziej dostępne herbaty normalnie w formie torebek ekspresowych. Nie będę się tu doktoryzować na temat historii i właściwości yerby ,ale wklepując "yerba mate" w google wyskoczy wam milion artykułów od wikipedii począwszy, skończywszy bóg wie na czym :)) W ramach ciekawstki to do dziś w Argentynie działa plantacja (o nazwie Amanda dla ścisłości) założona przez polskich imigrantów. A wspominam o tym w ogóle dlatego ,że yerba mate jest dodatkiem do suplementów diety o działaniu odchudzającym. Oczywiście nie jest to żadne zioło cód ,że pozazywasz je miesiąc i schudniesz 24 kg...ale nieco przyspiesza metabolizm, ogranicza łaknienie i takie tam. Podobnie jak kawy nie zaleca się jej kobietą w ciąży. No ja bardzo zachęcam...jeśli nie w formie naparu to w formie tabletkowej. I przyznam szczerze ,że naczynkiem zrobiłam w biurze furorę (oczywiście żart :)) Moje naczynko wygląda mniej więcej tak..

 

14 maja 2013 , Komentarze (15)

W sobotę przy ostatnim rozpustnym śniadaniu śmialismy się ,że od poniedziałku wszyscy przechodzimy na głodówkę po niemal 2 tygodniach pełnej rozpusty - i prorocze były to żarty :))) Prawdziwe życie przywitało mnie jelitówką w nocy z niedzieli na poniedziałek...i miełam przymusową głodówke wczoraj + niewyobrażalne osłabienie + wizyta na pogotowiu :)) Dziś jednak jestem w pracy - do niczego sie jednak nie nadaję. Już coś tam jem ,chyba będzie już dobrze ale niezły był to koszmarek. No nic - tak bywa.

Mimo przyrzeczeń jednak się zważyłam po tym urlopie i... przytyłam raptem 1 kg!!! Wierzcie mi, to co wyprawialiśmy to juz nie było "odstępstwo" od diety tylko pełnowymiarowy festiwal ...no rajska uczta po prostu. Jednak bieganie i basen zrównoważyły zgubne skutki rozpusty. Paska jeszcze nie zmieniam bo ważenie programowe jest w sobotę i mam nadzieję ,że jeszcze coś się uda zmienić:))) Chociaż po tej jelitówce nie mam absolutnie siły na bieganie ani nic innego - no ale dieta ścisła przymusowa powinna jednak coś dać:)

Ciąle nie mogę wyjść z osłupienia myślac o tym moim bieganiu. W ciagu 3 tygodni zwiekszyłam dystans dziesięciokrotnie, nie mówiąc już o tym że teraz to już ciagły, prawdziwy bieg. W między czasie dodatkowy sukces, troszke z tym bieganiem związany - przestałam palić :))) Dodam ,że nie paliłam jakoś na maxa codziennie ale przy imprezach do piwka jak najbardziej. Od dwóch tygodni nie tknełam fajek ... w razie super kryzysu pociagam e-papierosa ale juz bez niekotyny. Wydolnościowo to nie tyle mi się poleprzyła kondycja co strzeliła wręcz do góry. Póki co te 10 km to raczej mój max ,ale tylko dlatego że mięśnie nóg jeszcze to mocno przeżywają. Wydolnościowo ten dystans zjadam ze spokojem..bez jakiejś zadyszki itp. Chociaż ciagle pierwszy kilometr to dla mnie ciężkie chwile. Po pierwszym kilometrze moge już biec ile chcę.  Pierwszy tydzień urlopu troszkę się leniłam ale w drugi biegałam już codziennie...i tak zaczęłam od dystansu 4 km w niedzielę...a w piątek było już 10 km! Po tych historiach jelitowych zapewne muszę spokojnie wrócić do 5-7 km , ale to chyba nie wcześniej niż w czwartek bo czuje się nadal mega parszywie. Ach jeszczę się pochwalę ,że jak mąż usłyszał że o tych 10 km to wpadł w zachwyt i w ramach święta dostałam koszulke do biegania i kurteczkę.

Koszulka taka...ale kolor czarny

 

11 maja 2013 , Komentarze (13)

No nie była bym sobą gdybym przed wyjazdem nie zaatakowała tego dystansu...nie powiem ,że mi to tak całkiem łatwiutko poszło, ale to daje takiego kopa że niech się każda kawa schowa! Ja nie wiem czy mogę łączyć to bieganie  z yerba mate bo jeszcze zacznę samochody podnosić :))) Kochani apeluję: biegajmy!!!

9 maja 2013 , Komentarze (9)

Wielkie mam marzenie żeby nim się skończy wyjazd przebiec 10 km ...tyle mi potrzeba żeby dobiec do następnego miasteczka. A taki miałam dziś widok dokładnie w połowie mojej trasy...Pireneje:))) Morze się schowało po lewej stronie za wydmą.

Jestem już całkowicie od tego biegania uzależniona...endorfiny mi się wylewają uszami i nosem. Ale nie myślcie ,że tak zupełnie mi to idzie bez wysiłku - łydki troszkę pobolewają, uda nieco mniej.Ale taka jestem szczęśliwa!!!! 7,4 km ciągłego biegu  :))))

8 maja 2013 , Komentarze (7)

Ustanowiłam swój życiowy rekord - pierwszy :))) Wytyczyłam wczoraj sobie na google maps trasę i już bez wachania powiem przebiegłam 7 km!!! Mój ipod oczywiście oszukuje jak ta lala (ale i tak go uwielbiam bo muzyczkę gra lalala)...więc jednocześnie zamieszczam sprostowanie: kiedy wam na początku pisałam że zrobiłam 5-6 km to ipod oszukany mówił...czyli zaczynałam od dystansu 2-3 km...po 2 tygodniach jest 7 km!!! Potem oczywiście był bbasenik. Mijałam dzisiaj mnóstwo biegaczy i tu się do mnie wszyscy uśmiechali i pozdrawiali - cudnie!  Całuje was mocno i lecę bo wołają ... ale jutro do wszystkich postaram się zajrzeć:)

8 maja 2013 , Komentarze (7)

Czy może ? Może!! Co? 45 minutowy jogging a potem 45 w baseniku....już nie wspomnę o  plenerze. Po prawej ręce morze śródziemne ,po lewej ośnieżone szczyty Pirenejów ...czy Pireneji? Byłam straszną kretynką zmarnowawszy tyle czasu zanim w końcu zaczęłam biegać. Za gramanicą to jest fajne ,że na biegnącego człowieka nikt się nie patrzy jak na kosmitę - tutaj to jest zupełnie normalne :))) Dzisiaj odkryłam z niekrytą zupełnie satysfakcją ,że ja już nie szuram - ja regularnie biegam!!! Po 2 tygodniach biegam!!! Jest bosko ,endorfiny wylewają się uszami:)))

Pozdrawiam wielce radośnie!

7 maja 2013 , Komentarze (7)

Dosłownie słowa trzy : trafiłam do raju:) Pogoda cudowna...krajobraz...jedzenie...po prostu nie ma najmniejszego błędu - no może język. Ni w ząb nie rozumiem francuskiego, ale to da się przeżyć :) Nie biegam codziennie ,ale tylko dlatego że całe dnie spędzam tutaj:


Buty do biegania, które kupiłam za waszymi poradami są nieziemskie. W ogóle pojęcia nie miałam co traciłam nie mając wygodnych butów. To już nie jest teraz bieganie tylko czysta poezja...no nie mówiąc o tym ,że biegam nad brzegiem morza :))) Ale mój lasek też sooper. Buty wylosowałam takie


Jeszcze taki milutki akcencik na koniec. Ja nie mądra nie zmierzyłam stroju kąpielowego przed wylotem ... oczywiście jak się nie trudno domyśleć na miejscu okazało się że zeszłoroczny strój jest w kosmos za duży. Wnerw był...ale radość była tak wielka ,że przestało mnie to natychmiast obchodzić. W końcu wczoraj kupiłam nowy strój - rozmiar 42!!!! Niestety pełnego rozmiaru 42 jeszcze nie mam...przypomnę jednak ,że rozmiar zeszłorocznego stroju to 46 :)) Poniżej porównanie, oczywiście 46 pod spodem. No nie rzuca to jeszcze na kolana...ale jak wszystkie wiemy to kwesta czasu :))))

Całuje...niedługo do was wracam:)))