Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (316)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 298190 |
Komentarzy: | 8055 |
Założony: | 25 lutego 2013 |
Ostatni wpis: | 26 lipca 2017 |
kobieta, 43 lat, Holandia
170 cm, 98.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
pierwszy trenng po urlopie - koszmar
To chyba faktycznie klasyczny syndrom pourlopowy. Zrobiłam wczoraj 7,6 km ... ale w drodze powrotnej już nieco ten bieg przeplatałam marszem. Jednak 6 dniowa przerwa od razu daje efekty. No nie mogę zapominać o jelitówce i ogólnym rozstroju z powodu powrotu do pracy...ale chyba właśnie z tego powodu to bardziej mi się powinno chcieć zmęczyć i narobić endorfin...ech. Koszulka od męża bardzo mocno na styk - nie martwi mnie to jakoś strasznie bo za miesiąc zamierzam już być na pewno mniejsza o jeden rozmiar. No jakiś kryzys mam. Założyłam sobie ,że do końca kwietnia będę ważyła 78 kg. Mam co najmniej 3 kg w plecy zatem. Cholera jasna i tyle.
Imprezka się całkiem fajnie udała. Zjadłam tylko dwa trójkąty pizzy. Wypić też za dużo nie wypiłam - jak to na firmowych spotkaniach.
Dobra już się biorę w garść. Po pierwsze codziennie bieganie ( no w miarę możliwości bo po dentyście to napewno nie pójdę biegać), dwa razy w tygodniu basen - co najmniej. I chyba wrócić muszę do notesiku o kermicie w którym robiłam plan diety...może nie mam tego jednak aż tak we krwo jak myślałam. Wczoraj poraz pierwszy od prawie 6 miesięcy jadłam czekoladę białą - dobrze ,że mąż pomagał bo chyba bym się przed całą tabliczką nie cofnęła. Nie wiem co się dzieje normalnie. No nic...w łikend odpocznę, posprzątam mieszkanko i zabieram się za siebie!
i z wczorajszego biegania wyszła d*** :(
Na śmierć zapomniałam o firmowej kolacji...no czego jak czego ja imprez nie odmawiam, nawet jak firmowe - żart. Tak czy tak zamiast o 18 się wciskać w leginsy i ,koszulkę itd. stroiłam się na wyjście przed lustrem:)) Oczywiście ,że już byłam gotowa, ubrana i stwierdziłam ,że jednak nie ta bluzka i z powrotem nura do szafy, Kobiety - któż je zrozumie? Dzisiaj już przyżekam chyba o żadnej aktywności popołudniowej nie zapomniałąm i głównym punktem programu jest jogging. Żaby poczuć wiatr z wakacji zaraz po bieganiu wskakuję na basen - nareszcie przyszedł mi karnet :)
Tak jak się spodziewałam powrót do prawdziwego życia po urlopie nie będzie wcale bezbolesny. Dobrze ,że dentysta przynajmniej w przyszłym tygodniu bo i tak mam dość wrażeń.
Endomondo polecone jest świetne! I nawet mogę je jakoś obsługiwać przez ipoda:)) choć póki co nie wiem jak :)
Strasznie mnie dziś ten upał pomęczył...potworna się zrobiła duchota i senność na maxa.
przypadkowa głodówka 48 h...dziś jestem jak młody
bóg!!!
Wczoraj mniej więcej o 16 jadłam pierwszy normalny posiłek po w zasadzie 48 godzinach przymusowej głodówki...oczywiście przy tej jelitówce w poniedziałek wieczorem wmusiłam w siebie jakąś miseczkę jogurtu i troszkę kaszki ...ale po pierwsze byłam zbyt słaba żeby jeść, a po drugie spałam cały dzień. Wczoraj znowu jogurt i ryżowy chlebek. A mąż mój złoty ugotował "rosołek" na piersi kurczakowej i tak się na to po pracy rzuciłam jakbym tydzień nie jadła...spokojnie mój malutki żołądek przyjął tylko jeden talerz rosołku ,ale z pokrojonym mięskiem kurczaka.
Myślę ,że jestem na tyle już dzisiaj wyleczona że mogę spokojnie wieczorem pobiegać. Trasa już z wujkiem google ustalona. Ustalając trasę zszokował mnie mój zasięg. Przez pierwsze 3 miesiące roku kiedy nordick walkingowałam jakoś się nad tym zupełnie nie zastanawiałam. Pies pod pachę...potem kijki w ręce i przed siebie. Raczej liczyłam czas szybkiego marszu niż przebyte kilometry...a teraz :)))) Niedługo cały ten mój śmieszny garwolinek będę obiegać do okoła...no wioski mi zbraknie. Nie jestem z tąd więc takie wycieczki cholernie mnie ciszą bo lubię poznawać, a nawet czasem to wręcz odkrywać okolicę. Niesamowite jest to ,że jak gdzieś mieszkasz od urodzenia to czasem właśnie przyjezdni wiedzą o okolicy więcej niż ty - przyznam ,że pewnie ja sama okolic mojego domu rodzinnego nie znam na siódmą stronę. Tak czy tak niecierpię jak ktoś mówi ,że mieszka w nudnej okolicy...bo prawdopodobnie jej rzetelnie nie poznał po prostu.
Na koniec bym wam chciała troszkę o yerba mate "poagitować" :)) Dostaliśmy pierwszy zestaw do yerby jako prezent ślubny...ja zakochałam się od razu. Choć przyznać muszę ,że ma specyficzny smak i zapewne nie każdemu odpowiada. Ja pije yerbę od sierpnia mniej więcej ,w zasadzie z przerwami tylko na urlopy. Podobnie jak wczesniej piłam kawę z przerwami na urlopy. Widać w dni wole od pracy pobudzanie kofeiną nie jest mi potrzebne:) Tak, tak kofeiną...yerba mate ma większą zawartość kofeiny niż kawa - ale nie przerażajcie się nie jakąś gigantyczną. Ja piję yerbę w tych śmiesznych naczynkach (które to włąśnie nazywają się mate - z tąd yerba mate ..czyli w wolnym tłumaczeniu herbata ,bądź zioło w naczynku) ,ale są jak najbardziej dostępne herbaty normalnie w formie torebek ekspresowych. Nie będę się tu doktoryzować na temat historii i właściwości yerby ,ale wklepując "yerba mate" w google wyskoczy wam milion artykułów od wikipedii począwszy, skończywszy bóg wie na czym :)) W ramach ciekawstki to do dziś w Argentynie działa plantacja (o nazwie Amanda dla ścisłości) założona przez polskich imigrantów. A wspominam o tym w ogóle dlatego ,że yerba mate jest dodatkiem do suplementów diety o działaniu odchudzającym. Oczywiście nie jest to żadne zioło cód ,że pozazywasz je miesiąc i schudniesz 24 kg...ale nieco przyspiesza metabolizm, ogranicza łaknienie i takie tam. Podobnie jak kawy nie zaleca się jej kobietą w ciąży. No ja bardzo zachęcam...jeśli nie w formie naparu to w formie tabletkowej. I przyznam szczerze ,że naczynkiem zrobiłam w biurze furorę (oczywiście żart :)) Moje naczynko wygląda mniej więcej tak..
i po urlopie ... i po masakrze
W sobotę przy ostatnim rozpustnym śniadaniu śmialismy się ,że od poniedziałku wszyscy przechodzimy na głodówkę po niemal 2 tygodniach pełnej rozpusty - i prorocze były to żarty :))) Prawdziwe życie przywitało mnie jelitówką w nocy z niedzieli na poniedziałek...i miełam przymusową głodówke wczoraj + niewyobrażalne osłabienie + wizyta na pogotowiu :)) Dziś jednak jestem w pracy - do niczego sie jednak nie nadaję. Już coś tam jem ,chyba będzie już dobrze ale niezły był to koszmarek. No nic - tak bywa.
Mimo przyrzeczeń jednak się zważyłam po tym urlopie i... przytyłam raptem 1 kg!!! Wierzcie mi, to co wyprawialiśmy to juz nie było "odstępstwo" od diety tylko pełnowymiarowy festiwal ...no rajska uczta po prostu. Jednak bieganie i basen zrównoważyły zgubne skutki rozpusty. Paska jeszcze nie zmieniam bo ważenie programowe jest w sobotę i mam nadzieję ,że jeszcze coś się uda zmienić:))) Chociaż po tej jelitówce nie mam absolutnie siły na bieganie ani nic innego - no ale dieta ścisła przymusowa powinna jednak coś dać:)
Ciąle nie mogę wyjść z osłupienia myślac o tym moim bieganiu. W ciagu 3 tygodni zwiekszyłam dystans dziesięciokrotnie, nie mówiąc już o tym że teraz to już ciagły, prawdziwy bieg. W między czasie dodatkowy sukces, troszke z tym bieganiem związany - przestałam palić :))) Dodam ,że nie paliłam jakoś na maxa codziennie ale przy imprezach do piwka jak najbardziej. Od dwóch tygodni nie tknełam fajek ... w razie super kryzysu pociagam e-papierosa ale juz bez niekotyny. Wydolnościowo to nie tyle mi się poleprzyła kondycja co strzeliła wręcz do góry. Póki co te 10 km to raczej mój max ,ale tylko dlatego że mięśnie nóg jeszcze to mocno przeżywają. Wydolnościowo ten dystans zjadam ze spokojem..bez jakiejś zadyszki itp. Chociaż ciagle pierwszy kilometr to dla mnie ciężkie chwile. Po pierwszym kilometrze moge już biec ile chcę. Pierwszy tydzień urlopu troszkę się leniłam ale w drugi biegałam już codziennie...i tak zaczęłam od dystansu 4 km w niedzielę...a w piątek było już 10 km! Po tych historiach jelitowych zapewne muszę spokojnie wrócić do 5-7 km , ale to chyba nie wcześniej niż w czwartek bo czuje się nadal mega parszywie. Ach jeszczę się pochwalę ,że jak mąż usłyszał że o tych 10 km to wpadł w zachwyt i w ramach święta dostałam koszulke do biegania i kurteczkę.
Koszulka taka...ale kolor czarny
dziś 7,4 km - dane potwierdzone przez wójka google
czy może być coś lepszego niż 45 minutowy jogging?