Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 czerwca 2013 , Komentarze (12)

Oczywiście ,że rano pobiegałam i już jestem uskrzydlona...zdecydowanie ta porcyjka porannego wysiłku nie sprawiła ,że mi endorfiny uszami wykipiały ale uzupełniłam ich wczorajszy drastyczny spadek. Może zanadto byłam w zeszłym tygodniu pewna ,że absolutnie nic już mnie z mojej drogi chwały nie ztrąci. A jednak smuteczki czasem przychodzą i nie trzeba sie im poddać. Od tego mam właśnie Was...i jednak ciągle także Chantel. Tak to własnie wygląda zycie i zapewne gdyby cały czas było trumfalnie i wspaniale przestalibysmy to zauważać. Zatem juz się cieszę z moich smuteczków bo dzieki nim wiem jak mimo tego jestem szczęśliwa.

Wczoraj popołudniu u mnie burza za burzą więc dałam spokój z bieganiem. Ale zawzięłam się i 2 h prasowałam...po prostu była tego gigantyczna sterta. Pranie z 2 tygodni bo jakoś nie miałam natchnienia...a to mi daje 336 kcal spalonych. To praktycznie tyle co godzina basenu :))) Dietetycznie było bez grzeszków. Więc słabo zaczęty poniedziałek skończył się całkiem nieźle...tylko znowu jakoś się nie wyspałam - nic to ,spróbuję dzsiaj.

Pozdrawiam już w znacznie lepszej formie ... i pomyśleć ,że wystarczyło chwileczke pobiegać.

3 czerwca 2013 , Komentarze (16)

Wszystko przez to ,że bardzo późno wczoraj sie połozyłam i nie było opcji że wstanę an poranne bieganie. Zresztą na maxa źle spałam. No nie mazgam się już ,ale jakoś słabo jest i tyle.

W łikend było bardzo slabo i dietetycznie i treningowo. W zasadzie tylko wczoraj rower był. Nareszcie mi przyjechały rowery - ech no tego się nie zapomina :)))) Normalnie tylko pupa usiadła na siodełku i od razu wielka radość. Przejechalismy 20 km...to chyba niezbyt dużo ,ale może na początek to dystans w sam raz.

Coś mi się wydaje ,że mi poziom endorfin spadł drastycznie i z tąd te smuteczki. Fakt ,że mnie ostatnio życie nie oszczędza...mało kasy, mój wyczekiwany awans dostaje najwieksza idiotka w biurze tylko dlatego ,że jest o 2 lata dłużej w firmie...czasami trzeba przełknąć sporo goryczy i jak się k**** nadal usmiechać. No normalnie zdaje się. Generalnie to takie mam wrażenie ,że gdyby nie te wszystkie joggingi, baseny i rowery to dawno bym w jakąs totalna depresje wpadła. A tak - no cóż zaciskam zęby i do przodu. To wszystko w końcu się musi zmienić.

29 maja 2013 , Komentarze (20)

AAAAAA...juz przestałam wierzyć ,że ta franca się pojawi...że ta łazienkowa podłota sie opamięta. Pierwszy spadek od chyba 2 miesięcy.Nie ważne - mam "7" z przodu i nie zawacham się stracic więcej!!!! Zaczęłam też robić przysiady - w ramach rozgrzewki przed bieganiem. No mam zakwasy po tej niepozornej rozgrzewce -czuje sie z tym cudownie. Zrobiłam tez kilkanascie brzuszków....może juz czas na siłownię. Dzis tak czy tak basen bo jest dzień przerwy w bieganiu. Ludzie trzymajcie mnie bo wyfrune przez okno!!! Chcę ćwiczyć!!! Co kolwiek!

Ok...staram sie uspokoić. W końcu trzeba zacząć pracować - mimo ,że dziś nadprogramowy piątek :))) Jeszcze tylko dodam coś o Chantel ,do której ksiązki wczoraj znowu zerkłam. Stwierdziłam ,że osiągnęłam dokładnie wszystko co ta kobitka. Fakt  - mam ciagle co najmniej 10 kg do zrzucenia....a tak naprawde 15. Ale chodzi mi bardziej o nastawienie, o podjęte przeze mnie samą decyzje, o zmianę myślenia i to że przed sukcesem się już nie obronię. Zwycięstwo jest tylko kwestią wyboru...ale nic by mi się nie udało bez WAS!!!! Każdy przeczytany tutaj wpis coś mi dał...i to było ogromne coś.

Vitalijaka "nigdyniekochalam" - Viki...trafiłam do niej na samym początku i dopiero wtedy uwierzyłam ,że moje - 25 kg jest spokojnie do zrobienia - ale nie w 3 miesiące jak początkowo zakładałam :))))

Tazik - nie wiem jakim cudem dzieki niej zaczęłam biegać - i KOCHAM TO!!!

Gruszkin - zawsze pełna najmądrzejszych porad :)))) nawet tych o pogodzeniu z mężęm :)))))

MargotG - dzieki niej zaczełam biegac rano...wiem ,że to nie jest odkrycie bóg wie czego ,ale generalnie od kiedy podjęłam decyzję o zawalczeniu o nowa mnie tak strasznie mnie cieszy przezwyciężanie swoich słabości...5 miesięcy temu do głowym by mi nie przyszło ,że ja...JA!!! Ja wstane o 5:00 rano...godzine wcześniej sama z siebie tylko po to żeby pobiegać - SZALEŃSTWO.

Dzisiaj jestem królem i basta...mam 7 z przodu...albo nie OD DZIŚ jestem królem....królujcie ze mną!!!! ...naprawdę musze sie uspokoić :)))

28 maja 2013 , Komentarze (15)

Tak, znowu sama siebie zwyciężyłam i 5:05 już przerabiałam z radością nóżkami. znowu zauważyłam problem z trzymaniem tempa...bardzo sie tym nie przejmuje bo rano mam mało czasu więc 10 km nie przebiegnę - ale muszę zacząc zwaracać na to uwagę bo faktycznie przy dłuższych dystansach natychmiast spuchnę.

Dziś postaram się króciutko. Tylko się z wami podzielę zaskakującym odkryciem. A mianowicie ,że już nie jestem jedzenioholikiem...a nawet jeśli jest się nim już do końca życia to wymieniłam nieodparta chęć nażarcia się na nieodparta chęć pobiegania. W przykrej atmoswerze to wszystko odkryłam bo posprzeczałam się z mężem. Bardzo żadko się kłócimy...i ja tego absolutnie nie cierpie. Zamiast się rozryczeć jak porządna baba to ja to potem wszystko tłamsze w sobie i generalnie mega stres. Ale wczoraj pierwszy raz kompletnie nie miałam ochoty ani rzucic sie na czekoladę, ani zrobić dokładki pysznego objadu ani nic. Dodam ,że pora była późna więc w brzuchu już mi sie mocno przeluźniło. Miałam za to przeogromną ochotę iść pobiegać. I gdyby nie to ,że zabałam właśnie późnej pory - mam ostatnio jakąś schizę że mnie na tym bieganiu napadną. No w każdym razie dobrych parenaście minut się przekonywałam że nie będę w środku nocy bigać nawet jak mieszkamy w malutkim garwolinku. Sprzeczce to co prawda nie pomogło...mnie troszkę tak. Pobiegałam więc rano...ale to juz nie ze złości z potrzeby. Ech...

I jeszcze kila słów o Chantel Hobbs i jej książce "Nie używaj słowa dieta". Zapomniałam dodac ,że pozycja podpowiedziana oczywiscie przez niezawodą Gruszkin. Ponieważ wczoraj pogoda była albo "do baru" albo pod kołderkę z książką ...wybrałam opcję z kołderką. I nim się całkiem ściemniło już byłam w połowie. Zdecydowanie polecam ta pozycję każdemu kto jest na poczatku drogi. Kiedy jeszcze nie wie się na 200% ,że pokłady motywacji wystarczą na długie miesiące walki. Napisana w bardzo amerykańskim stylu...ponadto sposób motywacji troszke przypomina mi "Rozmowy z bogiem Noela Walscha" - no napewno kwestia osobistego odbioru. Do mnie nie do końca to trafia. Ale nie jest to glówny temat ksiazki. Chantel nie tylko opisuje w ksiażce swoja historię - która sama w sobie jest motywująca - ale dzieli się wszystkim czego chciała i musiała sie dowiedziec aby osiągnąc sukces. w zasadzie żadne odkrywanie ameryki ćwiczenia + racjonalne odzywianie. Dlatego uważam ,że dla kogoś kto jest na początku drogi może to być fajny drogowskaz...porcja motywacji. W książce jest tez program treningowy itp...napewno dokończe ja czytać i polecam.

27 maja 2013 , Komentarze (21)

Znowu ze sobą wygrałam...wstałam o 5:00 i godzina joggingu zaliczona. W kilometrach bez szału: 5,31 km. Dzisiaj miałam mgłę za towarzyszkę - było cudownie. Ale jak wpadłam do domu to lekka panika bo się mi zrobiła 6:10 ...a o 6:30 wychodzę do pracy. Jakoś jednak zagęściłam ruchy i spokojnie się wykompałam, ubrałam ,umalowałam ...ale i tak jestem maksymalnie nie wyspana. Jak zwykle trzeba odespać niedzielę :)) W dodatku przez sobotnią imprezę nie posprzatałam chatki więc jeszcze za karę sprzątanie. I tak najważniejsze ,że rano wygrałam z leniem i pobigałam - nic innego się nie liczy :)))  Żadnych braci biegaczy nie spotkałam - czyżby poniedziałek ich wystraszył? Niestety moje lustrzane odbicie ciągle wyglada słabo...brzuch to jakaś totalna masakra.I z łazienkową też nie mam ochoty gadać...generalnie żywię do niej takie uczucia:

No nic...rozpiera mnie duma :)))) MargotG - bardzo Ci dziękuję!!!

Edit: kurcze teraz sie podwójnie cieszę ,że się rano do biegania zmobilizowałam bo teraz ulewa na maksa u mnie więc na bieganie szans by nie było...bo bieganie przy mżawce rozumiem...ale ulewa to przesada

 

25 maja 2013 , Komentarze (9)

W grajdołku gdzie mieszkam zmaterializowały się zajęcia jogi!!! 3 lata na to czekam...podobnie jak na basen :))) Kurcze tak się cieszę. W przyszłym tygodniu - jeśli tylko się ta joga nie boi długiego łikenu - to ja w to wchodzę!!!

Z powodu potwornej ulewy zmuszona byłam wczorajsze bieganie wymienić na basen ,ale strzeliłam 70 długości czyli 1,75 km. Dziś przerwa bo po pierwsze impreza...po drugie tak mnie brzuch boli od okresu że w ogóle nie wiem co będzie z tą imprezą. Żadne prochy nie pomagają - no fuck i tyle.
Waga idiotka się śmieje nadal ze mnie. Dziś powiedziała ,że stoi w miejscu i ma w d****. Pomierzyłam się a jakże...ale albo ja się dziwnie mierze albo nie wiem co. Bo czuje ,że jestem mniejsza...zresztą wlazłam w spornie w które miesiąc temu nie było szans ,że zapnę. I wyniki są takie ,że w talii ubyło mnie 5 cm, w bicepsie 3 cm ,a pozostałe wymiary bez zmian. Nie myślcie ,że mnie to demotywuje...dokładnie odwrotnie. Ale kurcze ten tydzień był naprawdę sooper. Co dziennie godzina aktywności , z dietą po za 2 kostkami czekolady w poniedziałek 100% uczciwie. No nic póki co obwiniam za to okres. Od poniedziałku ostra walka :)))

MIŁEGO ŁIKENDZIKU!!!

23 maja 2013 , Komentarze (7)

było pare pytań...może to pomoże :)))

22 maja 2013 , Komentarze (15)

Trochę się wczoraj późno położyłam i szczerze powiedziawszy przed zaśnięciem odrobinę zaczęłam sie martwić czy sie obudzę. No ale wizja obciachu zadziałała na mnie ogromnie. Rano cięzko mi sie wstawało. Do momentu jak przed klatka stanęłam w pełnym rynsztunku miałam napewno niezły grymas na twarzy. Ale otwierając oczy sobie pomyślałam - i co ja powiem jak zapytają o poranny jogging...że zaspałam...obciach. Oczywiście to pytanie zgodnie z przewidywaniami padło i w drodze do pracy i na porannej kawie...ech gdyby oni wiedzieli ile to mnie walki kosztuje z samą sobą. No ale nic, mam nadzieję że jak się jeszcze te pare dni nie złamię to będzie mi to łatwiej przychodziło.

edit: Nie mijałam żadnych kierowników, ale biegacza a jakże ...może jestem fiśnięta ale jak minęłam tego chłopaka i oczywiście się pozdrowiliśmy to się czułam jakbym zaczęła frunąć a nie biec. A było to już pod koniec więc wyglądałabym raczej jak latajaca świnka czerwona niż gołąbek smukły i biały. I już do samego domu z bananem na twarzy - że jestem biegaczem... to nic że to jeszcze nie w rozmiarze 38 :)))))

Dzisiaj znowu zmieniłam trasę. Po jakiś 10 minutach wbiegłam między pola - i lekka panika. Trasę ustalałam z endmondo...ale na mapce to mi wyglądało na asfaltową dróżkę pomiedzy osiedlem domków. A tu regularne pole, łąka, błotko. Nie myślcie że nie lubię takich atrakcji ,ale przez chwilę było niepewnie. Zabłądzenia też się specjalnie nie boję...ale przecież za 1,5 h musiałam być gtowa do pracy!!! Wzięłam telefon co prawda, ale dopiero w domu sobie uświadomiłam że przecież mam internet w telefonie jak by co - no panika zwykła. Tak czy tak rozejżałam się do okoła. Wylosowałam jakąś dróżkę - i była to dobra dróżka...okolica urokliwa.

 

A to już moja rzeczka...bo trasa zachaczała częściowo o tą wczorajszą.

Potem oczywiscie prosznic. I pakowanie śniadania...i nie wziełam chlebka :(((( No jakos nie zrewidowałam należycie tej mojej "sniadaniówki". Nic to - pójde na zupę, trudno.

A jeszcze sie pochwalę: endomondo powiedziało ,że od poczatku maja przebiegłam już 50,81 km!! Pływania nie analizowałam, ale ładnie to wszystko wygląda na kalendarzu :))))

 

21 maja 2013 , Komentarze (14)

No nie mogę wyjść z podziwu nad soba samą. Ja śpioch zadeklarowany, wielbiciel i wierny słóga łóżka mego!!! Tak ja sama wstałam o 5:00 naciagnęłam leginsy i resztę utensyliów i dawaj gazu. Tu spore podziekowania dla MargotG - mocno mnie zmotywowałas to porannego wyzwania. Trasa już inna niż ostatnio..nieco przyjemniejsza, nad brzegiem rzeczki. Ptaków śpiew, morza szum...po prostu szał. Z takich przyziemnych rzeczy to mijałam na trasie kierownika jednego z wydziałów fabryki w której pracuję...i mówię o tym koledze czy wie ,że jego kierownik rano biega. I kolega mi strzelił: bardzo mi zaimponowałaś tym porannym joggingiem :))))) Wiem ,że to próżność ale wykorzystam każdą metodę żeby się do tego porannego joggingu zmusić. Tzn. do biegania się bynajmniej nie muszę zmuszać, ale do wstawania to się zmuszałam dziś całą sobą - wygrałam. Trasa króciutka: 4,5 km ...bałam sie ,że się z czasem nie wyrobię i w sumie było tak na styk. Bo jeszcze przeciez prysznic i pakowanie śniadania. A tu moja trasa:

 

Jak to teraz jest przyjemnie kiedy już się tylko wsuwa buty i jest się gotowym. Bez owijania w te szaliczki ,czapeczki itp.

Basen wczoraj jak najbardzoej zaliczony. Strzeliłam 10 basenów więcej czyli dobiłam do 1,5 km. Jakoś to marnie wygląda ,a to przecierz 60 basenów! Zaczynam podejżewać ,że za dużo od siebie wymagam...biorąc jednak pod uwagę ,że mam skłonnosci do oszukiwania samej siebie to chyba po prostu robie lekką nadwyżkę:)

20 maja 2013 , Komentarze (10)

A była to niedziela cudowna. Postanowiłam jeszcze raz porozmawiać z wagą i zmieniła zdanie, wczorajszy wyrok: 80,5 kg :) Był znowu basen i kolejne 1,25 km. Oprócz tego bulgoty wszelkiej maści, sztuczna rzeka itp...słowem ubaw po pachy i nawet mąż się skusił. Wpadł też spacerek bo pogoda wyśmienita. Dieta niestety tez poszła na spacer, ale nic to, od dziś spinka dupeczki. Dieta na 5+ ,basen , bieganie...aż żyć sie chce. Mam mocne postanowienie choć w jeden dzień pobiegać rano - tak łatwo spełnić swoje marzenie...dlaczego to tak trudno przychodzi??

Zamówiłam już "Nie używaj słowa dieta" ...recenze są świetne. Absolutnie nie uzależniam żadnego mojego wyniku od tej publikacji...ale na pewno mi to nie zaszkodzi. Jakoś ostatnio brakuje mi czasu na czytanie. Generalnie już sie mąż denerwuje ,że mnie ciagle w domu nie ma. Bo jak nie basen to bieganie, a teraz sobie jeszcze jakąś salse wymysliłam :))) Nie mówiąc o tym ,że jeszcze czas na siłownię muszę wygenerować.

Bardzo dobrze się z tym wszystkim czuje i bardzo się sobie dziwię jak ja mogłam tyle czasu bez tych aktywności wytrzymać. I nie powiem ,że troche mnie na poczatku dziwiły wasze wpisy o tym jak to fajnie sie spocić po pachy i ile jest z tego tytułu frajdy. Mam nadzieję ,że niebawem przyjadą rowery i mąż się też od endorfin uzależni. Czego generalnie życzę Wam wszystkim :)))