Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Ja-Ogrzyca

kobieta, 49 lat, zabrze

160 cm, 78.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 czerwca 2014 , Komentarze (10)

Dziś odkryłam KASZĘ JAGLANĄ.

Oprócz oczywistych pozytywów (że bogata w składniki mineralne, witaminy a do tego silnie odkwasza organizm), to naczytałam się o niej cudów w negatywnym znaczeniu: że niesmaczna, że trudna w przygotowaniu, że nikt normalny na trzeźwo tego nie zje... A do tego jeszcze ze mnie kucharka jest od siedmiu boleści.
Eksperyment z kaszą wydawał się ryzykowny.

Kupiłam kaszę, poczytałam w necie, uprażyłam, ugotowałam z czosnkiem i listkiem laurowym i... mmmmm pychotka!!!!
Sprawność "kuchcika jaglanego" zdobyta.
Jestem z siebie dumna!!!!

11 czerwca 2014 , Komentarze (11)

Noooo!!!!!!!!!!! NARESZCIEEEEEE. Waga po tygodniu odstawiania fochów pokazała zniżkę, i łaskawie obniżyła się do 83,2!!!! Tym samym jest mnie już od 23 maja mniej o 4,8 kg. Obwód bioder i talii też jakoś o milimetry się zmniejszył :)
Obiecuję, że od piątku już przestanę dziczeć z tym codziennym ważeniem hehe :)

Wczoraj zaliczyłam basen.
I wiecie co jeszcze zaliczyłam? Zaliczyłam podrywanie przez faceta, czyli coś, czego nie doświadczałam już od dłuższego czasu. A trzeba Wam wiedzieć, że ubrana byłam ładnie, w spódniczkę, w którą jeszcze trzy tygodnie temu się nie mieściłam a i fryzurkę mam wyjątkowo udaną po ostatniej wizycie u fryzjera. Szalenie to przyjemne było!!!!

9 czerwca 2014 , Komentarze (5)

Waga od pięciu dni nie spada. Postanowiłam to olać. Dobrze się wyspać. Jeść tak jak jadłam. Dużo pić. Ograniczyć aktywność fizyczną do przesuwania myszki przed monitorem i półgodzinnego spaceru (może za dużo ruchu na raz sobie zapodałam w ten weekend?) 

Trudno, robię sobie relaks i czekam aż złośliwa waga zechce nieco się obniżyć.

9 czerwca 2014 , Komentarze (14)

Cholera nie wiem co się dzieje. 
W piątek jeździłam na rowerze (1,5 godziny), w sobotę cały dzień jeździłam na rowerze po trudnym jurajskim terenie, w niedzielę urządziłam sobie godzinne marszobiegi, cykl miesiączkowy: w środku cyklu, jedzenie jak najbardziej wg zasad...

To dlaczego do jasnej cholery w ciągu ostatnich pięciu dni waga spadła mi tylko o 0,2 kg (czyli prawie wcale)?!?!? Grrrr, jestem zła. Boję się, że to już nigdy się nie ruszy... i do końca życia będę gruba...

(Póki co na wadze 83,4, czyli od 23 maja 4,6 kg in minus)

8 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Wycieczka na Jurę miała być „lajtowa", wszyła dość ciężka. Oprócz pokonywania naturalnych w tym rejonie wzniesień terenu, musieliśmy się zmierzyć z głębokim piaskiem, oślizgłym błotem, niewygodnymi kamyczkami, bujną trawą i paroma jeszcze innymi „atrakcjami”. Z punktu widzenia czasu te właśnie różne „atrakcje” uczyniły wycieczkę ciekawą, ale w momencie pokonywania tych przeszkód wcale nie było mi do śmiechu. Wymęczyłam się porządnie i dziś w mięśniach czuję lekkie, przyjemne zmęczenie. Znajomi są rozsądnymi ludźmi, są przy tym troskliwi i opiekuńczy, czułam się z nimi bezpieczna i akceptowana, to dla mnie ważne, bo nie wszędzie i nie ze wszystkimi tak się czuję. Dzięki temu mogłam się odprężyć, skupić tylko na „tu i teraz”, biorąc z wycieczki jak najwięcej dla siebie. Naprawdę bardzo dobrze się z nimi czułam.

Bałam się tylko o to, że będę głodna. W końcu dwa tygodnie ograniczania jedzenia zrobiło swoje. Na szczęście jajecznica z serem, bogato „łomaczona” tłuszczem i z zabójczą ilością cebuli (wykonana przez mojego Samca) zrobiła swoje – pomimo sporego wysiłku głód mnie nie dopadł i wystarczyły skromne kanapki z jajkiem i pomidorem na uzupełnienie aktualnych niedoborów.

Na koniec poszliśmy na lody. Byłam zmęczona, na dworze było gorąco. Zimne, słodkie lody były idealne na taki stan rzeczy. Czułam, jak lodowa słodycz zasila mój organizm w energionośną glukozę. Tak, słodycze w takiej sytuacji to zupełnie inny wymiar niż słodycze jedzone li tylko na poprawę nastroju.

Swoją drogą musiałam zmierzyć się ze smutną prawdą, że kondycję to ja mam fatalną. Temat ruchu i kondycji na razie odkładam na „potem”, nie chcę składać sobie obietnic bez pokrycia. Na razie staram się zażywać na tyle ruchu, na ile sprawia mi to przyjemność. I tak ruszam się chyba więcej niż w poprzednich latach…



Na wtorek umówiłam się z koleżanką na basen.

6 czerwca 2014 , Komentarze (4)

Po dwóch tygodniach odchudzania na wadze 83,6 kg, czyli wynik in minus 4,3 kg :)
Przyjechałam dziś do pracy rowerem. Oczywiście zmokłam i wyglądam... no, powiedzmy że romantycznie... :)
Po wczorajszej wizycie u fryzjera i kosmetyczki dziś z chęcią ładnie się pomalowałam i założyłam duuuuże kolczyki, zaraz lepiej się czuję.
A na jutro od rana znajomi zaprosili mnie na rowerową wycieczkę na Jurę Krakowsko Częstochowską. :)

5 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Wczoraj kupiłam sobie kolorowe, koronkowe majteczki.
Dziś w pracy usłyszałam, że schudła mi buzia.
Po pracy odwiedziłam fryzjerkę i kosmetyczkę.

Poczułam się odrobinę kobiecej...

Tęsknię do tego, żeby znowu się czuć atrakcyjną kobietą, zauważoną, ważną...
I wiecie co jeszcze? Tęsknię za takim sexem, kiedy świat się zatrzymuje a wszechświat przestaje istnieć...

5 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Po 13 dniach głodowania usłyszałam wreszcie dziś w pracy, że mi buźka schudła :)
No!

3 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Mam huśtawkę nastrojów w związku z tym moim odchudzaniem.

Z jednej strony cieszę się że już 10 dni chudnięcia za mną i dobrze mi idzie, i jestem pełna nadziei, że się uda. Z drugiej strony czuję się żałosna z tą swoją nadzieją na trwałe schudnięcie. Tyle razy chudłam, męczyłam się, walczyłam, a potem znowu tyłam. Obojętnie czy chudłam wolno czy szybko, zdrowo czy niezdrowo, finalnie zawsze przychodził taki moment, że z czymś tam przestawałam sobie emocjonalnie radzić i wpadałam w jedzeniowy ciąg. To się zdarzało tuż po schudnięciu, ale czasami nawet rok po schudnięciu (więc to raczej nie efekt jojo wynikający z fizycznego bilansu organizmu, a chyba naprawdę kwestia psychiki).

Jedzenie wciąż stanowi dla mnie jedyną osłodę wszelkich problemów. Koi, uspokaja. Nic innego tak nie działa. No, chyba że alkohol, ale po alkoholu jestem głodna, więc i tak sięgnę potem po jedzenie.

Dlaczego po świecie mogą chodzić piękne chude lachony, a ja całe życie (nie licząc kilku odchudzonych miesięcy) byłam tłustym obleśnym spaślakiem?!?!?!?!?

Chce mi się wyć.

1 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Zaobserwowałam ciekawe zjawisko.
Jestem pożeraczem. Nie potrafię zjeść spokojnie, w skupieniu i uważnie. Ja pożeram.
Nawet jeśli mam święty spokój i czas dla siebie, a na talerzu tylko zdrową skromną porcję, mam ochotę wrzucić wszystko w siebie tak, jak wrzuca się śmieci do śmietnika. Cap, cap, mlask, mlask i pożarte.
No normalnie żadnej uczty dla zmysłów, żadnego rozkoszowania się… Niemal tak dziko jak podczas kompulsywnych napadów. Cap, cap, mlask, mlask i pożarte.

Wczoraj miałam cały dzień tylko dla siebie. Ćwiczyłam spokojne i uważne jedzenie. Cały czas walczyłam z przemożną chęcią wrzucenia wszystkiego na raz do paszczy. Starałam się poczuć smak, zapach, dotknąć to jedzenie, przyjrzeć się jaki ma kolor i posłuchać jaki odgłos wydaje, kiedy je gryzę albo zbieram z talerza. Medytacja nad jedzeniem najlepiej mi wyszła z orzeszkami nerkowca. Może dlatego, że było ich dużo, i nawet jak się skupiałam tylko nad co trzecim to i tak sporo się skupiałam. :)



To jest dla mnie zupełnie nowe odkrycie. Wiedziałam, że jem szybko i dziko podczas kompulsów. Ale żeby w spokojny dzień, kiedy mam dużo czasu?!?!?
Paradoks. Jedzenie zajmuje najwięcej myśli i energii w moim życiu, ale samo zjadanie odbywa się szybko i nerwowo i wcale nie zajmuje moich myśli…
Kiedy mówię o kompulsywnym jedzeniu, często mówię o szukaniu przyjemności. Jem, żeby sprawić sobie przyjemność. Ale jak sprawić sobie przyjemność czymś, czego jest się ledwo świadomym?!?! W takim sensie fakt, że zamiast zjeść jednego batonika Kinder Czekoladki (12g) to ja potrafię naraz zjeść trzy całe Kinder Czekolady (każda po 100g) przestaje mnie dziwić…


Dziś też będę ćwiczyć SPOKOJNE jedzenie.


* * * * * * * *
A w nawiązaniu do wczorajszej notki:
1. Zamiast jajecznicy z pomidorami wyszła mi pomidorownica z jajkami (no co, chciałam dużo pomidorków, żeby dużo jedzonka było a mało kalorii). Smaczne.
2. Szparagi udały się tak sobie. Moim zdaniem przereklamowane. Ale może czasem jeszcze po nie sięgnę.


* * * * * * * *
A w nawiązaniu do ważenia z okazji pierwszego dnia miesiąca: 84,5 kg (czyli mam już 3,5 w dół)