Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Legenda do tytułów i wpisów: TdM = Trening do Maratonu

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 11792
Komentarzy: 197
Założony: 12 lipca 2014
Ostatni wpis: 2 lutego 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
LooLoo

kobieta, 31 lat, Poznań

159 cm, 55.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 stycznia 2015 , Komentarze (4)

Raport 3#

  • jedzenie OK
  • zero słodyczy w dalszym ciągu - hurra dobrze idzie ! 
  • bieganie 8 km z podbiegami
  • ćwiczenia:  brzuch, rozciąganie
  • tańce, hulańce i dzikie bansy !

Dzisiaj głównie postawiłam na bieganie, z pozostałymi ćwiczeniami ograniczyłam się do pokatowania brzucha i porządnego rozciągnięcia łydek, powięzi i dwugłowych. Za to wieczorem czekają mnie dzikie taneczne podskoki i, mam nadzieję, dużo dobrej zabawy! :D Niestety mam trochę przesyt imprezowania po Sylwestrze i planuję szybki powrót, bez siedzenia do końca tym razem. Nauka goni mnie niemiłosiernie i to i tak sukces, że dzisiaj pobiegałam, pouczyłam się i jeszcze mogę iść się zabawić. 

Jedzeniowo jest w porządku, ilość, jakość, wszystko gra. Słodyczy nadal nie tykam, ale mandarynki i banany to już w każdych ilościach ;) no, może nie w każdych, raczej w umiarkowanych, ale lubię, lubię... 

Dajcie mi już trochę słońca ! Najlepiej w kombinacji z plażą i morzem...

Trzymajcie się ciepło !

4 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Raport 2#

  • jedzenie OK
  • zero słodyczy
  • pływanie 45 min
  • ćwiczenia: dziś duużo na piłce, na macie, rozciąganie

Odwiedziłam dziś basen z racji kapryśnej pogody i dobrze mi to zrobiło, oj jak dobrze ! :D Pół godziny porządnie się przegoniłam w wodzie, płuca i serce zaczęły pracować jak należy, ach... fantastycznie. Do tego 15 min normalnego pływania, wieczorkiem piłka + obiecana stabilizacja i wreszcie biorę się za mój skatowany dwugłowy - po paru długościach przepłyniętych na plecach poczułam, jaki jest spięty. 

Z nim mam największy problem w tej kwestii. Po dłuższych wybieganiach ciężko mi się pochylić, bo tak ciągnie, skurczybyk. To nie to, że jestem nierozciągnięta, bo jestem i to całkiem nieźle. Nie ma problemu, żeby dotknąć brodą kolan, tak w skrócie ;) Ale niestety ten dwugłowy to moja pięta achillesowa i muszę z nim trochę popracować. 

Nie rozpisuję się dzisiaj, bo wszystko ujęłam w raporcie. Aż mnie dziwi, jak dobrze jem, ilościowo i jakościowo, o nietykaniu słodyczy nie wspominając. Dlatego tym bardziej trzeba wzmóc czujność, żeby to się nie zmieniło niepostrzeżenie ;)

Mam nadzieję, że Wam też dobrze idzie? Trzymajcie się ciepło !

... i wcale się nie przejmuję tymi ilościami nauki i zaliczeń, które się na mnie zwaliły wczoraj i dziś.

3 stycznia 2015 , Komentarze (2)

Nowy Rok na Vitalii to jeden wielki wysyp deklaracji. Z założenia nigdy tego nie robię, bo jeśli mam coś zacząć, to zaczynam od zaraz, nie od poniedziałku ani nie od 1 stycznia. Zgodnie z założeniem, obyło się bez wielkich obietnic. Nie zmieniłam nic drastycznie z dnia na dzień w moim życiu.

Tylko że ostatnio dużo uwagi przykładam do robienia rzeczy inaczej. 

Bo w końcu PKT 7:

Zainspirowana wieloma pamiętnikami, także tym, który pozostawiła (?) po sobie Neskafe, zdecydowałam, że mogę zrobić jeden mały wyjątek. Postanowiłam wrzucać tutaj rozliczenie każdego dnia. Oj tak, KAŻDEGO. 

Trochę mnie to przeraża, bo wydawało mi się do tej pory, że nie mam czasu codziennie pisać. Prawda jest taka, że nie chciałam pisać każdego dnia, bo nie miałam o czym.

Od dzisiaj będzie nieco inaczej. Na pewno nie będę wrzucać menu ani liczyć skrupulatnie kalorii, o nie. Tak jak w bieganiu, tak w życiu kieruję się samopoczuciem, bo jeśli będę widzieć mroczki przed oczami i będzie mi słabo, to nie pomoże mi świadomość, że zjadłam tyle a tyle kalorii i jeszcze nie powinnam się tak czuć. 

Logika jest prosta: do tej pory zapierałam się rękami i nogami przed raportami dzień w dzień. Efekt? Totalny chaos, zero kontroli, najpierw zero efektu, potem nagle 7 kg w dół, ED i jojo. 

Wniosek? Spowiedź codziennie tutaj, wgląd we własne postępy, czarno na białym, a do tego publicznie. Wszystko razem wzięte powinno pomóc, zmusić do wytrwałości, jeśli jej na chwilę zabraknie. Numeracja dni też dużo da - w końcu zmiany wymagają czasu, a czas leci ;)

Jak powiedziała, tak zrobiła.

Raport 1#

  • jedzenie OK
  • zero słodyczy
  • bieganie 4 km interwały rano
  • ćwiczenia: dynamika, stabilizacja, na macie, z piłką, rozciąganie

Prosto i na temat. 

Niestety biegania dzisiaj było mało, malutko. Chyba zrobiłam sobie "ała" w łydkę :p Albo przeciążyłam, albo...gorzej... Tego drugiego nie biorę pod uwagę, bo ból ustępuje. Poza tym optymistą trzeba być i tyle. 

A póki co, to marzy mi się szpaaagaat


... i więcej dziar ;)

(Lubię, jak wpis nie jest tylko tekstem ;))

Trzymajcie się ciepło!

30 grudnia 2014 , Komentarze (3)

Uwaga, będę się "chwalić" - i ten cudzysłów jest tu jak najbardziej na miejscu. Naprawdę nie wiem, co mnie tak dzisiaj napadło. Od rana chodziło za mną coś słodkiego. Chodziło i wychodziło - po południu zaatakowałam pudełko otrzymane pod choinkę i wpadło 9 czekoladek. Wszystko spoko, jak obliczyłam, wsysło mi się 400-500 kcal w postaci cukru i tłuszczu. Zero wartości, zero sensu, ale cóż... człowiekiem jestem. Zresztą to nic nowego, że ciągnie mnie na słodkie po solidnej dawce mięcha na obiad.

No nic, ciągotki zaspokojone, zabrałam się za matematykę. Kilka różnych kalkulatorów twierdzi, że przy dzisiejszym treningu zmieściłam się w limicie kalorii, ba, nawet wg niektórych jestem pod kreską ! (Mówię tutaj o zapotrzebowaniu dziennym.) 

Teoretycznie? Super, powiecie. Zjeść ciastko i mieć ciastko.

Praktycznie?

No właśnie. Dzisiejsze solidne zimowe bieganie 11 km przy - 6 stopniach wcale mnie nie rozgrzesza. Podobnie godzinka ćwiczeń z hantlami i dzikiego podskakiwania do muzyki. Nawet spacer ze znajomym, na który już za chwilę wychodzę. Prawda jest taka, że dzisiejszy dzień i tak zalicza się do listy "krok w tył". 

Nie biadolę, że wszystko zepsułam, że zaczynam dietę od Nowego Roku, lub co gorsza, od poniedziałku. Nie dokładam dzisiaj dodatkowej godziny ćwiczeń, nie wylewam z tego powodu siódmych potów. Obliczenia wcale mnie nie cieszą, nie skaczę pod sufit, że tak mi się udało obeżreć bez konsekwencji.

Po prostu przykro, że tak ciężko się wyplątać z zachcianek, tak trudno odciąć się od zajadania problemów. 

Gdybym mogła teraz zmienić coś w mojej "dietowej przeszłości", na pewno zabrałabym się za to wszystko inaczej. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi pod poprzednim postem, macie rację - za pierwszym razem łatwiej jest zrzucić. Teraz niestety doszły hormony w tabletkach, trochę zaburzeń z grupy ED i wszystko jest mniej kolorowe. 

...ale próbować trzeba. Bo warto, dziewczyny, naprawdę warto !

28 grudnia 2014 , Komentarze (6)

No właśnie. Po świętach powinnam wrócić do Was przybita obżarciem i bezruchem. A tu proszę - dostałam takiego kopa do działania, że sama się sobie dziwię. Nawet nie wiem, skąd u mnie taki pęd do MŻ i ćwiczeń?

Ano jakoś tak poczułam, że znowu się poddałam. A już kiedyś powiedziałam sobie, że szkoda mi czasu na bycie niezadowoloną z siebie, z tego, jak wyglądam. Jedynie trochę mi przykro, że pozwoliłam na uzbieranie się tego balastu, zaprzepaściłam całą dotychczasową pracę i muszę zaczynać z gorszego miejsca, niż poprzednio.

Na szczęście siły mnie nie opuszczają i teraz mam przed sobą prosty cel - zrzucić parę kg. Na początek dobić do 55, potem 53 i docelowo do ok. 50 kg. 

Plus jest taki, że nic mnie nie boli i mogę biegać moje ukochane dyszki, które dawały mi najlepsze efekty. Wczoraj padła pierwsza od dłuższego czasu, nawet całkiem przyjemna. Jutro tylko parę km, a pojutrze kolejna dyszka. I tak stopniowo do celu.

Zastanawiam się tylko, czy za drugim razem jest łatwiej? W sensie, czy łatwiej tracić nazbierane jojo, czy może wręcz przeciwnie - lepiej zrzuca się za pierwszym razem?

Ktoś coś wie? Może znajdzie się jakaś doświadczona ?

20 grudnia 2014 , Komentarze (4)

Trochę słońca i jakoś tak od razu chce się żyć ! Fakt faktem, wiatr jest zimny, ale to nie przeszkadza ani nie zraża do wychodzenia na zewnątrz. Korzystacie z pogody? Mam nadzieję, że wychodzicie chociaż na spacery, wystawiacie się na słońce?

Ja dzisiaj już trzasnęłam godzinkę biegu po lesie, w tym mocny sprint -od razu zrobiło mi się lepiej, a już szykowała się dzika kłótnia w domu... Na szczęście wystarczyło wyjść w odpowiednim momencie, zanim powie się coś niepotrzebnie. Kiedy wróciłam, już nie pamiętałam o co chodziło ;) Chwilka rozciągania już była, ale zaraz wyruszam na spacer, potem wieczorkiem jeszcze godzinka podskoków, dywanówek, hantli i stabilizacji w postaci różnej, rozciąganie po raz drugi i można kończyć dzień :)

Moja Vitalia na święta oszalała - co chwila, jak klikam w stronę, wyskakuje mi milion dziwnych reklam i okienek, no i nie mogę dodać żadnych emotikonek, bo wyrzuca mi je na początek wpisu. Nawet nie mogę zmienić czcionki :(

Świąt jeszcze nie czuję, ale jedno wiem na pewno - nie brakuje mi śniegu. Uwielbiam go w górach, na spacerach, podczas biegania, ale nie ukrywam, że to ostatnie jest dużo łatwiejsze bez ujemnych temperatur...

I powoli zaczynam myśleć o tym, jak rozwiążę kwestię jedzenia w święta. Raczej pójdę w umiar niż odmawianie sobie wszystkiego. Jeśli któraś ma sprawdzony patent, to czekam na cynk ;)

Trzymajcie się ciepło !

10 grudnia 2014 , Komentarze (7)

Dzisiaj dużo efektów ubocznych przeglądania zszywki ;) rzadko tam zaglądam, ale czasem jest na czym "paść oczy" hehe :D a foto powyżej, cóż, nie interesuje mnie, czy faktycznie "photoshop skalpel i silikon" (ten przycięty łokieć z prawej...) po prostu fajnie na coś takiego popatrzeć. Takie widoczki już mnie nie dołują, teraz tylko motywacja :)

U mnie dobrze, nieźle, do przodu. Weekend był intensywny biegowo, ale nie wciągam się jeszcze w realizację kolejnych TdM wg planu. Szczególnie że wczoraj wracałam ze łzami w oczach, piszczele znowu chwyciły i czuję je nawet, gdy idę nieco szybciej. Cóż, taka karma. Rozbiegam to ! Muszę, nie ma na to innego sposobu...

Dlatego dzisiaj kolejne ćwiczenia na stabilizację i rozciąganie. To ostatnie, łącznie z paroma najprostszymi asanami, to już taki mój wieczorny rytuał. Bieganie będzie jutro, ale delikatnie i raczej krótko, bo będę musiała wyjść po zmroku, ech nie znoszę tego :( a nie mam z kim biegać, więc muszę przecierpieć i biegać szlakiem latarni. Na szczęście tych tutaj pełno, więc luuuuz ! 

Cieszę się bardzo, że niedługo święta ! Rodzinka, rozmowy, ciepło, prezenty, a od zeszłego roku też solidne wybieganie w poranek 25 grudnia <3 Warto wstać rano na wcześniejsze nabożeństwo, żeby potem na dwie godzinki czmychnąć do lasu z psem. Cisza, spokój, lekki mróz, jestem sama i mogę lecieć, gdzie tylko chcę - i tak nikogo nie spotkam. Nikt nie pracuje, nie widać żywego ducha wokół domów, w ogrodach, w lesie. Cud miód korniszony po prostu. Polecam ;)

Muszę uciekać do nauki, jak się odrobię to może wreszcie wpadnę do Was poczytać, co tam słychać.

Trzymajcie się ciepło i przedświątecznie ! 

6 grudnia 2014 , Komentarze (6)

(skasowało mi wpis....trudno, piszę jeszcze raz)

Wreszcie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że biegam już bez bólu. Dzisiaj było 8 km po lesie, w tym długi odcinek przebiegnięty na maxa, coś około 800 - 1000 m. Uśmiech na twarzy jest, zapał do dalszego biegania jest, nawet nowe legginsy są ! Takie śliczne, ładne, kolorowe, z Nessi, wygodne, nie zjeżdżają z tyłka, ja tam jestem zadowolona :) 

Aha i nowe buty też są ! Zdecydowałam się na adidas boost, wersja sequence dla pronatorek. Są o niebo lepsze niż poprzednie, lżejsze, lepiej się w nich biega ze śródstopia, a właśnie tak powinnam biegać. I co ważne, nie są to takie "żelazka", jak te poprzednie. Są zgrabne, o <3 zakochałam się w tych moich nowych nabytkach. A podobno pieniądze szczęścia nie dają ???

A nawiązując do tematu - tak się dzisiaj zastanawiałam. Szklana jest dla mnie bezlitosna, wczoraj wieczorem pokazała 2 kg mniej niż dzisiaj rano, więc coś mi tu nie gra. Mimo to podświadomie złapałam doła, bo nie tykam słodyczy, nie przesadzam z porcjami, jem naprawdę zdrowo, a tu nic? Może to kwestia braku biegania? Organizm w szoku, bez solidnej dawki ruchu zaczyna przybierać? 

Już niedługo się dowiem, ale nie o tym chciałam pisać. Mimo takiej a nie innej liczby na wadze, czuję się dobrze sama ze sobą. Niestety bywają momenty, że patrzę na siebie i uświadamiam sobie, że mam PRZECIĘTNĄ figurę. Właśnie tak, przeciętną, i to mnie boli! Jest fajna talia, ale są też boczki, i tak w zasadzie mogłabym powiedzieć o każdej części ciała. Są plusy, ale też minusy. I właśnie ta przeciętność mnie dobija. Teraz już nie wiem, czy to jest jakieś ślepe dążenie do ideału czy po prostu zdrowa walka o swoją lepszą siebie?

Boję się, że znowu nie będę umiała wyznaczyć sobie granicy...

2 grudnia 2014 , Komentarze (2)

Wizyta u fizjo podsumowana w zasadzie jednym zdaniem : jesteś zdrowa, możesz biegać. 

Krótko - wszystkie moje bóle okazały się przeciążeniowe. Jestem dobrze rozciągnięta i nie grożą mi w najbliższym czasie dolegliwości typu syndrom pasma biodrowo-piszczelowego albo "kolano biegacza". To mnie bardzo cieszy, szczególnie że nie mam żadnych przeciwwskazań anatomicznych, żeby biegać. 

Jedyne, czego mi brakuje, to dobra stabilizacja, czyli umiejętność utrzymania równowagi, tak w dużym skrócie ;) U mnie ta stabilizacja jest przeciętna, a na tym etapie biegania potrzebna byłaby lepsza. To ma pomóc i teraz, i w przyszłości.

Te wszystkie informacje są bardzo przydatne, ale i tak poszłam tam tylko po jedno zdanie - możesz biegać. 

Tak oto dzisiaj po miesiącu przerwy włożyłam świeżo kupione buty do biegania i poszłam w długą :D nie mam słów, żeby to opisać, ale powiem krótko - brakowało mi tego. Bardzo. 

Wracam powoli do regularności, w tym tygodniu jeszcze lekkie truchtanie, a w przyszłym może powoli zacznę wracać do normalnych dystansów. Teraz więcej czasu trzeba poświęcić na rozciąganie, ćwiczenia na piłce i na stabilizację. 

Tylko jakoś tak straciłam poczucie sensu prowadzenia tego pamiętnika. Wcześniej to było dla mnie przydatne i fajnie się czytało wasze wpisy i zmagania. Teraz mam więcej roboty i już mnie tutaj tak nie ciągnie... zobaczymy.

Trzymajcie się ciepło :)

30 listopada 2014 , Komentarze (4)

W sumie na tytule mogłabym zakończyć cały wpis. Niestety jak na gadułę przystało, muszę zrobić parę przypisek...

Dopiero jutro idę do fizjo, przesunął mi wizytę o tydzień. Kiepsko, ale cieszę się, że kolano przestało boleć. Nie wiem, czy to zasługa czasu, czy jogi, rozciągania i rolowania dzień w dzień. Pływanie też przyniosło mi dużą poprawę w ruchomości i co najważniejsze - w samopoczuciu. 

Tak więc ćwiczę sobie w domu, odpoczęłam od biegania i znowu poczułam ten głód. Trochę śmieszne, że zajęło mi to aż miesiąc, myślałam, że z niewyżycia będę chodzić po ścianach po tygodniu. A tu proszę. Ale nie narzekam, wzięłam tyle czasu, ile potrzebowałam.

Co do vitaliowych tematów - schudło mi się. Widzę po sobie, po ciuchach, po samopoczuciu. Pewnie niewiele, ale wystarczająco, żeby to poczuć. Za tydzień poznam bardziej liczbowy wymiar tych efektów. 

A zresztą kij z wagą i pomiarami - dobrze się ze sobą czuję. A że zaraz wrócę do biegania, to w ogóle czuję się świetnie na samą myśl !

Trzymajcie się ciepło :)