Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Legenda do tytułów i wpisów: TdM = Trening do Maratonu

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 11799
Komentarzy: 197
Założony: 12 lipca 2014
Ostatni wpis: 2 lutego 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
LooLoo

kobieta, 31 lat, Poznań

159 cm, 55.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

19 listopada 2014 , Komentarze (2)

No właśnie, marsz, bo przecież nie bieg... jeszcze nie. Uznałam, że poczekam jeszcze ten tydzień i wstrzymam się z bieganiem, bo a nuż to jakieś grubsze przeciążeniowe sprawy, to kłucie pod rzepką? Zamiast biegania postanowiłam trochę poskakać w pokoju przy youtubowym fitnessie. Owszem, to był dobry pomysł, ale do czasu... Kolano zakłuło znowu, więc wzięłam szybciutko nr tel do sprawdzonego fizjoterapeuty, który ponoć cuda działa z urazami sportowymi i we wtorek dowiem się, co mi dolega. Bo że to nie jest normalne i że samo się nie zagoi, już wiem. 

W każdym razie trzymam się jeszcze, mimo że tęsknię za tym moim szuraniem, jak nie wiem co. Prawda jest taka, że nagle zrobiło się bardzo zimno, pizga złem i w takich momentach wcale nie żałuję, że jeszcze nie mogę wyjść się pomęczyć. Jednak wiecie... przychodzą takie chwile, że z żalu nawet maść na ból d*** nie pomoże ;)

Staram się ćwiczyć na stabilizację i rozciągać to, co zaniedbywałam do tej pory i powinno to już dać jakieś efekty. Potrzeba trochę czasu, żeby je zobaczyć, ale w końcu ze wszystkim tak jest - zwłaszcza z traceniem nadprogramowych fałdek, więc jestem w tym zahartowana i doświadczona :D 

Jem ładnie, bezsłodyczowo, niczego nie kupuję z działu tak zwanych syfów i śmieci. Czekam tylko, aż będę pewna, że nie zrobię sobie krzywdy - wtedy pójdę z wagą z kopyta, a co ! 

Szczególnie że motywacja jest przeogromna- oglądałam dzisiaj instagramy aniołków Victoria's Secret (smiech)


http://www.popsugar.com/fitness/Victoria-Secret-Mo...

jeśli chcecie się zainspirować, to link powyżej jest do tego IDEALNY.

Trzymajcie się ciepło !

15 listopada 2014 , Komentarze (9)

Roztrenowania ciąg dalszy. Korzystam na tym odpoczynku ! Mogę jeść więcej błonnika i nabiału niż zwykle, a co za tym idzie - bezkarnie ograniczam łatwo przyswajalne jedzenie, które było moim przymusem przed bieganiem, żeby uniknąć różnych sensacji ;)

Dużo sobie ćwiczę w domu, chodzę na spacerki, cieszę się aktywnością bez spiny i wiecie co? Ten cały odpoczynek i kontuzja nauczyły mnie inaczej patrzeć na to wszystko. Przecież chodzi o to, żeby czuć się lepiej dzięki aktywności fizycznej i odpowiedniej diecie, mieć dużo energii i patrzeć pozytywnie na życie ! To ma być środek, a nie cel ! Wiem wiem, normalnie Paulo Coelho się we mnie budzi, ale cóż... taki mój wniosek z ostatnich dni, którym muszę się z Wami podzielić, może się to komuś przyda. Jutro postanowiłam sobie lekko potruchtać z pieskiem i może też z mamą - luźne obciążenie, tylko żeby znowu to poczuć. 

No właśnie, kolejna rzecz - ten biegowy "głód", zżera mnie tak że aż ajajajaj !!! Jak ja bym już coś potruchtała, porobiłabym sobie chętnie jakieś przebieżki, lekkie interwały... a do tego to boskie uczucie "styrania" po, to leżenie bez sił z uśmiechem na twarzy... 

Dziewczyny, wkrótce, już niedługo ! haha nie mogę się doczekać :D

Będzie ogień, laski !

A do inspiracji polecam instagrama kayla itsines, linka nie wkleję, bo mnie skasują, o ! ;)

13 listopada 2014 , Komentarze (3)

Ciągnę kolejny tydzień roztrenowania. Stety i niestety, zależy jak na to patrzeć. Na dzień dzisiejszy kolano w ogóle już nie daje o sobie znać. W niedzielę zrobiłam obiecany teścik i biegło się cudnie ! Po prostu lot nad asfaltem. Cóż, gdzieś tak do 5tego kilometra... potem to już powoli, z przerwami, truchcik na jednej nodze do domu. Każde zgięcie kolana kończyło się ostrym bólem. Wysłałam więc maila z rezygnacją z biegu i grzecznie rozplanowałam regenerację. 

Jeśli ktoś się zastanawia, to roztrenowanie to taki czas po sezonie przeznaczony na regenerację. Zależnie od obciążeń treningowych trwa od tygodnia nawet do miesiąca. Na szczęście nie polega na totalnym bezruchu. Wskazane są inne formy, zwłaszcza basen i rozciąganie. Joga i rower też są w porządku. 

U mnie co prawda nie ma jakichś poważnych zniszczeń związanych z zakończonym sezonem startów, ale i tak przymusowo muszę odstawić ten mój narkotyk. Dlatego we wtorek świątecznie wskoczyłam na rower :D Pech chciał, że było dużo momentów "pod górkę", więc kolano znowu zabolało, tym razem rzepka.

Dlatego ten okres bez biegania jeszcze trochę potrwa. W przyszłym tygodniu idę wybierać buty i już nie mogę się doczekać <3 Chociaż ten czas "na luzie" jest całkiem przyjemny. Mam w końcu czas i chęci na ćwiczenia na stabilizację, porządne rozciąganie, jakąś pokraczną domową jogę... Nie przejmuję się panicznie układaniem jedzenia pod bieganie, więc wreszcie mogę pakować w siebie tyle błonnika, ile mi się spodoba. 

Aaaa i koniecznie muszę się po cichutku pochwalić, żeby nie zapeszyć... Nie mam ochoty na słodycze ! ...ale odpukać, żeby to się nie zmieniło, bo aż sama jestem w szoku :PP

(slonce)Słońce, słońce, gdzie jesteś ????

8 listopada 2014 , Komentarze (4)

Zaczynając od dobrych - idzie nieźle. Zaktualizowałam w końcu wagę, bo aż mi było głupio tak ściemniać. W końcu okresy wagi 48, 50, 53, 54 kg przechodziły z jednych w drugie dość płynnie, i tak samo płynnie przeszły w czas wagi 55 - 58 kg. Ta ostatnia liczba pojawiła się nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, żeby równie szybko zejść, bo utrzymała się może ze dwa tygodnie i spadła. 

Tak więc dzisiaj ruszam z nieprzekłamanymi papierami pt. waga 56,7 kg (dziś rano). Fajnie, bo niewielkie zmiany w żywieniu i stylu życia w ogóle wywołały spadek ponad 1 kg w ciągu 1/1,5 tygodnia. Łatwy początek ciężkiej drogi ;)

Żywienie nieźle, nieźle, nawet mnie nie ciągnie na głupoty, ale wiem, że do czasu. Staram się tylko zapamiętywać, jak mi dobrze, kiedy jem z głową i modlę się, żeby to wystarczyło...

Ćwiczenia są obecnie typowo vitaliowe, a nawet wtedy czuję kłucie w prawym kolanie i ciągnięcie więzadła krzyżowego. Cóż, zawsze coś, przynajmniej mam czas się porozciągać i popracować nad mm. brzucha.

Ze złych wieści - biegowy przestój trwa. Liczę, że dziś ostatni dzień. Jutro po prostu muszę iść spróbować potruchtać. To nie moja fanaberia - muszę sprawdzić, czy będę w stanie pobiec ostatni start za tydzień. Jeśli cokolwiek zaboli, trudno... Jeśli nie, pomyślę :) ale bardzo nie chcę jeszcze kończyć sezonu, jakaś niespełniona jestem.

Za to jest jeszcze jedna dobra wiadomość - okazało się, że wszystkie, ale to wszystkie moje boleści do tej pory wywołane były... BUTAMI. Co z tego, kobito, że wydasz kupę hajsu na superturboekstra buty z najlepszą-amortyzacją-ever. Ta amortyzacja po 1000 km przestaje istnieć, a ja w swoich butach przebiegłam, uwaga uwaga, jak obliczyliśmy w sklepie - grubo ponad 2500 km... Bez komentarza. Na szczęście biegałam naprzemiennie w drugiej parze terenowej. Dlatego tak polubiłam przełaje - bo wtedy nic nie bolało... Po czym jeden start w butach "na asfalt" i zbieram się już drugi tydzień, a końca nie widać, albo przynajmniej jutro się dowiem.

Dla biegających krótkie info:

- duży drop ~12 mm spowodował obciążenie piszczeli = nadwerężenie przednich mięśni, zapalenie okostnej, przeciążenia przy najlżejszym treningu i skurcze do dziś

 -zdarta amortyzacja = efekt betonu dla stawów kolanowych. Czyli betonowe buciki nie tylko w filmach gangsterskich - każdym krokiem fundowałam swoim stawom obciążenia, jakbym biegła bez żadnego wsparcia. Dla stawów przyzwyczajonych do dobrej amortyzacji to był szok. Dlatego każdy start kończył się takim bólem...

Wymieniam buty w trybie natychmiastowym i wracam do treningów do maratonu ! :D(zaraz po regeneracji...)

JEJEJEJJEJEJEJEJEEEEEEEE  będę znowu normalnie biegać <3


3 listopada 2014 , Komentarze (5)

Jak w tytule - to dopiero początek, ale idzie dobrze. Minęło zaledwie parę dni od poprzedniego wpisu, więc to absolutnie nie jest żaden wielki sukces. Jednak jak na mnie, taki czas kontroli nad tym, co wkładam do tego przepastnego dzioba bez dna, jest i tak dużym postępem. Tak zwane zawsze coś;)

Mimo to, i tak przez cały ostatni tydzień byłam głupiutka, muszę przyznać... Gdybym nie próbowała biegać, śródstopie byłoby już w normalnym stanie i kto wie, może jutro wyszłabym na trening... Jednak stało się, dwa razy próbowałam truchtać i skończyło się to szybko, bo po 2, a potem po 3 km. 

Na szczęście nie odpuszczam ruchu, co to, to nie ! Wczoraj było to nieszczęsne truchtanie i dywanówki, a dzisiaj rower ok. 80 minut. Wieczorem jeszcze coś na brzuch, pośladki i rozciąganie. Stopa nie boli, więc jestem pełna nadziei, że w czwartek potruchtam przed zajęciami.

Motywacja jest spora, nie tylko do tracenia fałdek tu i tam. Przede wszystkim za 2 tygodnie jest bieg górski, na którym mi zależy. Jak już ruszę na nowo z bieganiem, to samo pójdzie traceniem cm i kg. A święta tuż tuż, trzeba jakoś wyglądać... ;)

Trzymajcie się ciepło !

31 października 2014 , Komentarze (7)

Przede wszystkim muszę się przyznać sama przed sobą: przestałam walczyć o siebie. Niestety. Położyłam śląską przysłowiową "lagę" na wszelkie swoje cele, marzenia, ambicje. Jedyne, co mnie napędzało, to kolejne starty i ten jeden, najważniejszy - maraton.

Muszę też powiedzieć, że tego wpisu i zwrotu akcji by nie było, gdyby nie komentarz pod ostatnim wpisem. Niewinne pytanie, ale wywołało lawinę przemyśleń w mojej głowie, które spływają teraz tutaj w formie wpisu pt. Podnoszę się kolejny raz. 

O ile plan treningowy narzucał mi do tej pory przyjemny treningowy reżim, o tyle żywieniowa samokontrola po prostu dla mnie nie istniała w ostatnim czasie. Najwyższy czas powiedzieć dość. Skończyć z tymi ciągłymi zrywami, odbijaniem się od ED i równie gwałtownym powrotem w wygodnie objęcia kompulsów i lenistwa.

Pogodziłam się z problemem. Chyba doszłam do takiego momentu, że już dłużej nie jestem w stanie udawać przed sobą, że "kiedyś będę szczupła i wszystko będzie idealne".

Otóż prawda jest banalna - nic nie będzie idealne nigdy. Zawsze będzie coś do poprawy, zawsze będzie jakieś ale na drodze do samozadowolenia. Szczęście to wybór, moje drogie. Postanowiłam dokonać tego wyboru i zacząć walczyć o siebie, żeby oprócz tego, płytkiego jak na razie, szczęścia pojawiła się satysfakcja i miłość do samej siebie.

Prawda jest taka, że okoliczności sprzyjają. Jest dużo pracy na studiach, ale przecież ja to lubię. Przecież to właśnie mnie napędza. Jest fantastyczny start w połowie listopada, wymarzona okazja, żeby przeżyć coś fantastycznego i pokazać sobie, że ta wymarzona przyszłość jest wyborem.

Byłam już bardzo bliska radykalnego powrotu do diety i zbijania kg, ale w porę przypomniałam sobie, jak się to skończyło ostatnim razem. Dlatego odpuszczam sobie zero litości dla słodyczy, pieczywa, alkoholu itp. Podejmę się chętnie wyzwania antysłodyczowego na listopad, ale w moim pojęciu dotyczyć ma ono kupowania i zjadania samotnie gotowych słodyczy. Co innego np. wspólne pieczenie ciasta przy winie ze znajomymi. Inny klimat i zupełnie inny efekt - tutaj nic nie kończy się wyrzutami, ale wielkim uśmiechem i naładowanymi akumulatorami. A o to przecież chodzi.

Podsumowując - wracam do faszerowania warzywami mojego menu. Śródstopie powoli wraca do normy, więc lada moment wrócę do treningów. Chyba jednak zaplanuję jakąś regenerację po listopadowym starcie. Chwilowy przestój, raczej niezasłużony, ale nie chcę kontuzji. Przede mną długie budowanie formy, nic nie może zawieść. Nie stać mnie na to, nie wtedy, gdy psychika może być wyczerpana rygorem i wysiłkiem fizycznym.

Plan jest dobry, bo przede wszystkim mój i pode mnie dopasowany. Ostatnim razem nawet nie zauważyłam, jak doszłam do wymarzonej figury, bo tak byłam zapatrzona w te wasze motywacje, thinspirations, wyfotoszopowane szczapy trenujące na siłce 24/7. Nie mówię, że to źle je zamieszczać, sama uwielbiam je oglądać i się motywować. Tylko że to jest po prostu nierealne tak wyglądać. Mam inną budowę i wiem, jak mogę wyglądać w swojej najlepszej wersji - i wiecie co? Podobam się sobie o niebo lepiej w tej wymarzonej wersji, niż te powyginane dziunie. Bo to jestem ja, to są moje wypracowane w górach nogi, to jest mój wysoki tyłek wyrobiony na podbiegach i to jest moja wiecznie zaznaczona talia. Tylko różnica jest taka, że uda będą szczuplejsze, w tym na górze, brzuch będzie płaski, a nie wiecznie przeszkadzający, biust będzie mniejszy, a nie odstający i ciężki, biodra będą ładne na siedząco, a nie rozlazłe.

 No i energii do życia będzie więcej...

Nie odkładam życia na później. Już nie.

30 października 2014 , Komentarze (2)

Wykurowałam stawy, dzisiaj mogę już normalnie chodzić i śmigać po schodach bez bólu. Co ciekawe, w ogóle nie miałam zakwasów  ani bóli mięśni. Jedynie właśnie kolana i kostki, zwłaszcza w prawej nodze, i przy rozciąganiu bardzo ściśnięte tylne pasmo. Reszta spoko. 

Niestety dzisiejsze rozbieganie zakończyło się po 2 km, i to przebiegniętych na palcach. Uszkodziłam sobie "coś" w lewym śródstopiu, przy zewnętrznej krawędzi stopy. Nie wiem, jak i kiedy to się stało. W momencie normalnego stania a nawet nacisku na tą stopę nie czuję nic. Niestety w momencie pracy tego śródstopia - przenikliwy ból, podobny do pęknięcia czegoś w środku.

Żeby to była pęknięta kość - niemożliwe. Zero opuchlizny i bolesności przy bólu. Obstawiam nadwerężone mięśnie międzykostne (ludzie chyba też je mają?), które po prostu nie są w stanie utrzymać wystarczającego napięcia, żeby zapewnić dobrą stabilizację, i przez to np. nadwerężam sobie więzadło albo kości i czuję ból. Tak tylko obstawiam, wróżę z fusów. Niemniej jednak przerwa w treningach na ten tydzień, smarowanie Traumonem i kilometry na rowerze, żeby podtrzymać to, co wypracowałam.

Dieta leży. Tyle w temacie. No, może jeszcze tyle, że BED wróciło, a sumienie zostało w lesie. Zero wyrzutów, maksimum rozpusty. Pod tym względem się staczam.

Będzie lepiej. Musi.

26 października 2014 , Komentarze (8)

Poprawiłam swój rekord życiowy na dystansie 21,097 km ! I to o całe 4 minuty!

Teraz jest to 1:55, duma mnie rozpiera :D Jeeeju jestem przeszczęśliwa, mega satysfakcja.

Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na 7 kilometrze, tak dobrze się biegło. Od 10km nogi przestawiły się w jakiś dziwny, nowy tryb, którego do tej pory nie znałam. Zaczęły same przebierać jak u chodziarza, i to w takim tempie, że bałam się, że nie utrzymam go do mety. Punkty odżywcze super zorganizowane, woda, izotonik, banany, czekolada, cukier... co tylko chcieliśmy. Na finiszu jak zwykle przeszłam do tego desperackiego sprintu, którego pewnie nie powtórzyłabym w normalnych warunkach, ale wiecie... adrenalina ]:> no i świadomość, że to ostatnie metry.

Po drodze fajni, jak zawsze sympatyczni ludzie (w końcu biegacze), tak samo na mecie, zagadywałam do masy uśmiechniętych osób i wszyscy szczęśliwi, z życiówkami albo udanymi debiutami. No nie było tam ponuraków, to muszę przyznać ;)

Jedyne, co trochę martwi, to bóle stawów, takie, że ledwo mogę stawiać kroki. Odespałam godzinkę tradycyjnie, jak to po biegu, wygrzałam się i właśnie drukuję do Was spod kocyka, przy gorącej herbacie i leczę gardło zmasakrowane zimnym powietrzem.

BIEGANIE TO FANTASTYCZNA SPRAWA. Dziewczyny, dajcie się wciągnąć i pokochajcie to, co robicie, a ta pasja odwdzięczy się Wam na tyle sposobów, że nie jesteście w stanie nawet sobie tego wyobrazić.

A teraz uciekam, trzeba się w końcu zapisać na ten kwietniowy maraton...

25 października 2014 , Komentarze (3)

Uwaga uwaga, przedstartowy check list:

pakiet startowy - odebrany

trasa - podzielona w głowie na etapy

koszulka pakietowa - sprawdzona, wygodna, można jutro założyć

piszczele - rozbiegane, niebolące

banany i domowy izotonik - przygotowane

i o dziwo.... figura startowa - jest ! 

Szok, dziewczyny, ile systematyczność potrafi zdziałać. Długo to trwało, ale w końcu doczekałam się spadku w udach i biodrach. Gdyby jeszcze @ nie miała nadejść za 2 dni, to może efekty byłyby jeszcze lepsze... ale to zobaczymy już po. 

Jutro półmaraton, połówka, połóweczka, zwał jak zwał. Trasę mam już rozpracowaną i podzieloną w głowie na etapy. To prawdziwe zbawienie dla psychiki - o wiele łatwiej biec z myślą "tyle za mną, jeszcze tylko do tego miejsca, a potem kolejne etapy". Myślenie, że "OMFG jeszcze 17 km, jeszcze 16,5, jeszcze 16,499" jest naprawdę zabójcze, dlatego lepiej się skupić na tym, co tu i teraz - "dobra, dobiegamy do ronda, zaraz punkt z wodą, potem od mostu można zacząć przyspieszać" etc.

Trochę jestem zła na siebie, że tak koncertowo zawaliłam sprawę jedzenia, ale po prostu miałam okropne ciągoty. Na szczęście jest to w miarę opanowane i nie czuję do siebie jakiejś nienawiści czy wielkich wyrzutów, że zrobiłam to czy tamto. Po prostu "pozwoliłam sobie na... i na tym poprzestałam". Trudno. Coś w stylu planowego cheat daya, przy czym ja nie ograniczam kcal tak restrykcyjnie, żeby miało mi to jakoś magicznie zadziałać na przemianę materii.

Ale ale ! Nie ma co się przejmować, pozostaje mi tylko cieszyć się tym, co przede mną ! A wkrótce będę najszczęśliwszą Vitalijką pod słońcem, wcinającą banana na mecie z medalem na szyi i znieczulicą w nogach. Już wkrótce... <3

(zapożyczone z "Biegam bo mnie ludzkość wk..wia" na fb, polecam ;))

23 października 2014 , Komentarze (3)

11 i 12 TdM upłynęły mi pod znakiem ~10 km luźnych biegów z elementami siły biegowej. Czyli po ludzku mówiąc, biegałam pod górkę;) Dwa treningi po godzinie, bez forsowania tempa, jak to w tygodniu przedstartowym. Ból w piszczelach już nie tak ostry jak w niedzielę, mimo że czuję zmęczenie tych mięśni. Na szczęście w trakcie wysiłku nie czuję nawet lekkiego skurczu. 

Drugą obolałą częścią mojego jestestwa jest tyłek. Dałam sobie wczoraj w kość moimi ulubionymi ćwiczeniami i teraz mam za swoje - ledwo wczoraj wstawałam z krzesła, nie mówiąc już o siedzeniu na twardym czy wchodzeniu po schodach.

Wniosek - do niedzieli nie katować tyłów ! Niczym, nigdy ani nigdzie ! 

W ogóle czeka mnie jeszcze lekkie rozbieganie w sobotę, a w niedzielę o 11 ruszamy z Rynku ! Ach już się nie mogę doczekać, bosko będzie <3 

Kolejną sprawą jest moje studenckie jedzenie...a raczej mocno burżujskie jedzenie, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się odżywiałam, serio ! (smiech) Łososie, szpinak, awokado... szaleństwo po prostu. Ale dopiero początek roku, więc spokojnie, dobry początek nie będzie trwał wiecznie niestety.


W tytule obiecałam motywację i jak powiedziałam, tak zrobię. Oprócz obrazków, zaczęłam wreszcie widzieć i odczuwać efekty systematycznych treningów zgodnych z planem. Może sobie wmawiam, może nie, dowiem się za tydzień, kiedy w końcu odwiedzę dom i szklaną sukę w łazience. Tak czy inaczej, czuję się dobrze i chyba też dobrze wyglądam. No mniejsza. Jednak oczy nadal mi się świecą do lasek z motywacji i sama znalazłam też trochę "fitspiracji" <3


figura absolutnie idealna(puchar)


Super super, wszystko pięknie ładnie, ale co z tego, skoro tak bardzo w góry mi się chce ! (szloch)

Trzymajcie się ciepło i bezkontuzyjnie (Vess ! :* )