Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Florentinaa

kobieta, 59 lat, Warszawa

160 cm, 63.90 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: nawet jeśli bym zawaliła, to tylko chwilowo, serio!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 stycznia 2015 , Komentarze (6)

Bieda być grubąbabą Schudłam, a niezadowolona. Wczoraj miałam kryzys. Nie wiem, czy zapomniałam wziąć eutyrox, czy powinnam brac więcej? (to próba racjonalizacji i usprawiedliwiania sie, by nie wyszło, ze to juz klapa i koniec). Waga nie pokazała żadnej zmiany, a przecież miała obowiązek. NIe zrobiłam mojej gimnastyki, było mi ciężko, jakoś zimno. Na spacerze z psem na Seszele wyciągając z kieszeni coś tam zgubiłam klucz, trzeba było szukac. NIe zrobiłam ilości prac i dziś mam 2x tyle. Podjadałam przy gotowaniu. MIło, że ciuchy niektóre za duże, ale ogólnie bałagan - niektóre są za duże, bo chciałam schować wielki brzuch etc, więc lubię sie chować, choc wiem czym grozi. NIektóre mozna wyrzucić. Niektóre trzeba przerobić, ale moze nie warto teraz, bo chyba jeszcze moze schudnę. Niektóre ciągle za wąskie, ale ciut, za tydzien moze byc niezle. Niektóre za waskie  i moze beda dobre za pół roku  albo wczesniej albo pozniej? NIektóre w sam raz. Waga sie nie rusza, moze juz nie schudnę? 

Wczoraj popoludniu  jakos sie fatalnie czułam, rozbita i w ogóle - mialam zamiar sie wziąc za gimnastyke ale dwie proby podejscia padły, bo sąsiadka na chwilę, bo dziecko, bo dzieci, bo mąż, potem dzieci zabrały laptopy i net (uwaga, ilość laptopów powinna być powyzej :ilość dzieci + 2, bo w jednym dziecko robi zadania, w drugim zagląda do ściągi i td., w kolejnym dziecko ogląda film, jak mu zabrac, nie da mi cwiczyć, kolejny laptop - BARDZO WAZNA GRA )  próby kolejne  - było mi zimno i słabo. Byłam tak rozmarudzona, ze samej sobie sie dziwie. W koncu wpadłam na pomysł, ze skoro waga sie nie rusza, to moze czekoladkę.  Żona kolegi przynosi czekoladki ze swej firmy, super markowe i leżą. Ostatnio schowałam, żeby nie leżały na wierzchu, wiecie, co to są czekoladki roznokolowe róznosmakowe na wierzchu. WIec byłam bliska pożarcia "tylko jednej czekoladki" co zawsze, zawsze konczyło sie "przecież już jedną zjadłam", więc braniem następnej, ale podnosząc telefon niechcacy wcisnelam net, wyskoczyła vitalia i tam moj wykres wagi. Jakiś madry człowiek vitalii zrobił go tak, ze jest pokazany tylko etap mój, czyli drugi, NIe wygląda więc ze jest to mały kawałek całości ale ze jest to już prawie skonczony etap II. 'wiecie co - nie szukałam tych czekoladek, poszłam do łózla z herbatą christmas rozgrzewająca i słuchałam dziecka najmłodszego, czytającego z trudem lekturę. NIc juz nie zjadłam i dziś żyję. 

Sorry ze nudy miałkie ale żywot grubejbaby z tarczycą i nadwagą bywa ciężki. Dziś stukam zaległości ale te wyżalania sie wpisałam, na znak zwycięstwa;-) nad sobą czekoladkową. W lustrze widać buzię znacznie szczuplejszą niż ta co pisała miesiąc temu. nie ma tej nalanej napuchniętej twarzy, niektóre z Was są ładnie okrągłe, ja byłam nalana i napuchnięta z jakims ostrym niemiłym czymś, Musztardopoobiedzie, nie lubię. Teraz lepiej, choć nie wygląda to tak, jak by mogło. No dojdziemy. Dziś tylko nie mogę, nie mogę jeść wieczorem na spotkaniu firmowym tych podłych ciasteczek do kawy, słodkich, oblanych czymś tam, typu duże opakowania wiecie jakie. 

ok wracam do stukania, rozumiem, ze tez miałyście dołki jak ja i mnie rozumiecie coenieco z mych głupawych problemów, dobrego dnia

8 stycznia 2015 , Komentarze (7)

Patrze sobie na hasło vitaliowe - w 2015 schudnę i zmienię sie nie do poznania - i myslę sobie, no oczywiscie, ze tak. Tak wlasnie bedzie. To juz widać. 

No nie w takim tempie, jakbym chciała jak zastanawialam sie czy kupić ten zestaw czy jak to sie nazywa. Patrzyłam ze oferują mi jako wielkie coś, ze schudnę moje 22 kg w ciągu pół roku, pomyślałam sobie, eee, jak długo, ja chce już. Ale zdałam sobie sprawe ze pół roku temu ważyłam 2 kg mniej niz w tamtej chwili (czyli 76 a wczesniej 74) i ze po drodze mialam wiele bohaterskich akcji (to powazne określenie odpowiadające wysiłkom, cwiczyłam mel b 4 x dziennie, bo byłam zbyt słaba wychodząc z anemii i po operacjach by cwiczyc dłużej niz 15 min na raz, to i tak było wypracowane). 

Przyznaje, walnełam te 52 nie wierzac, ze dojde, ale pomyslalam, ze jak wycisną ze mnie 58 to bedzie bajka, a jak 60 to bedzie i tak bardzo ok. 

Teraz widze, ze wszystko przede mną i dużo za mną. Owszem,  6 stycznia wazyłam 67,5 a teraz 67,8 - to efekt jedzenia restauracyjnego z 3 kontrahentami gdzie zachowalam sie nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeedobrze, i wieczorem tez niedobrze. Ale wróciłam na drugi dzien do pana DJ i do diety mojej blondynki i do jutra mysle osiągnąć to co juz było:-) to chyba jakas moja wlasnie nieporadna sciezka odchudzania - taka falowana. Ale schudłam w końcu te  6,7 kg od 22 listopada, więc chyba mam sie z czego cieszyć. Ciągle w dół Florka, nie marudz. Jest dobrze, bedzie lepiej. I to juz na zawsze, a nie na 2 miesiące.

No więc praaawie sie mieszczę w żakiet 12. W moim starym polarku wyglądam luźno, a nie opięta przy wciąganiu brzucha, i luźne są ulubione miękkie spodnie po domu (urocze, choc niebezpieczne, z gumką). Wyglądam bardzo dobrze w kurtce - jakaz ona była opięta, a ja tego juz nawet nie widziałam! Wczoraj jechałam na rowerku moim 25 min. Chodze na spacery na Seszele z psem codziennie, choć nieraz 10 nieraz 30 min. Ćwiczę codziennie i jestem spokojniejsza, a jak jestem spokojniejsza, mniej jem, jestem tak wyjątkowa, jak wszyscy, co na stres, humory męża, jego rodziny, dzieci starszych i młodszych reagują czekoladą i ciastkiem, czekoladką i ciasteczkiem. Więc widzę też, że odchudzanie sie rozstrzyga u mnie przed jedzeniem, pomiędzy jedzeniem, po jedzeniu. To dlatego moge tak sie objadac w ramach diety mojej blondynki. 

Ciesząc sie vitalią wyszłam z mojej ochronnej dziupli pamiętnikowomotywacyjnogimnastykowopilatesowodietowostrechingowej i popatrzyłam na jakies popularne wątki. Wiecie co, wcale nie fajnie. Ktoś kogoś obraża, ktoś komuś wymyśla, ktoś kogoś poucza nie znajac jej realiów, jakoś powiało straszliwie niemiło, nie będę tego czytać. W końcu jestem tu po wsparcie, egoistycznie, a nie po to, by zaspakajać czyjeś ego, męskie ego obrażające kogoś, kobiece ego jeżdzące po kimś. Będę czytać tylko osoby życzliwe - w końcu to moja dziupla vitaliowa, będę wspierać tego, kto chce, ale na potyczki słowne jestem, sorry, za stara. Nie mam czasu, musze schudnąć, a wygląda, że mam szanse, mimo tego idiotycznego obżarcia sie we wtorek. Ale to było pouczające - grzecznie jadłam te miłe, smaczene rzeczy z diety. I obiad vitaliowy jem ok. 13 30. Ten z klientami miał byc kolo 2. Ale rozmowy zeszły firmowe, obiad sie zrobił sporo po 15, wiec ja z wychowanym rytmem byłam juz porządnie głodna.... no i rzuciłam sie na jedzenie, niestety, co waga z oburzeniem pokazała. 

no ale wracam, Florka wraca. 

A, tak w ogóle to mialam pisać o tym, co w tytule. Ze łatwo by ucieszyc sie, ze nie jestem juz wielorybem z nalaną twarzą. jak opuchniętą. I ze juz sie mieszcze w zestaw sredni. I wysłuchać życzliwej krewnej, ze jestem za stara na odchudzanie. Ale widziałam panie w moim wieku vitaliowe i ja tez moze mogłabym.... No wiec zgadzam sie, szanowna Musztardopoobiedzie, nie jestem juz chyba wielorybem, ale jestem grubą babą. Moze sredniogrubąbabą, ale postanawiam nie zatrzymywac sie w polowie drogi (znajac mnie, to byłoby chwilowe i znowu dobiłabym do 76). Zamierzam dobić do 5x kg, nawet jesli to nie bedzie 52 . 

Będę jeszcze wygladac i sie ruszać:-) wszystkim tego samego;-) i bardzo dzieki!

6 stycznia 2015 , Komentarze (8)

Wychowywana przez Was, vitaliowy pogram, wagę, spódnice i lusterko z niejakim wahaniem uznałam, ze chyba juz nie jestem wielorybem. Dzis poszłam rano na wagę (po zapisaniu sie na vitalię ważenie sie rano stało sie bardzo sympatycznym, inspirującym, pocieszającym momentem dnia) i z zadowoleniem zobaczyłam 67,8. Czyli schudłam od początku 6,7 kg. Podoba mi sie. Mówiąc uczciwie - niespecjalnie wierzyłam opłacając tę dietę&co, że tak bedzie. Patrzyłam sobie przez chwilę na wagę, tak ciut, by sprawdzić, by uwierzyć, ze zeszłam z 68. W sumie 7 na wadze to nie jest moja szczesliwa liczba. ;-))))  Naprawde jestem zawstydzona, ze byłam tą nalaną twarzą i ważyłam 75,4. Niedawno przecież, pamietam odbicie w lustrze i widze to paskudne zdjecie robione pod koniec sierpnia przez nieżyczliwego fotografa, gdzie wyglądam jak z karykatury, co więcej, dane mi w prezencie przez kogos, kto lubi, z hasłem, zobacz, jakie fajne zdjecie - było nas tam wiecej osob. No więc juz bym tak nie wyszla na zdjęciu, ale to nie jest głowny point, ja sie inaczej czuje, inaczej funkcjonuje, inaczej jestem.  Poza tym - większość dnia u mnie zawsze i od lat owija sie wokół rodziny, dzieci, wożenia ich do szkoły, na korepetycje, na basen, na zbiórki harcerskie, na niemiecki, na angielski, na muzykę, robienia lekcji, ich zdrowia, lekarzy, szpitali, poradni, rehabilitacji, dentysty  - bo co jakis czas któres potrzebuje, zwyczajnego podawania urozmaiconych ciepłych śniadań, robienia porządnych drugich, obiadów podawanych gdy mąz z pracy, dzieci ze szkoły, kolacji, prania, prasowania, sprzątania, etc. Jak to typ żona matka gospodyni normalnie... A teraz mam swoje rozne nowe nawyki vitaliowe, które jakos mówią "teraz Florka"  - teraz Florka ćwiczy, teraz Florka wybiera przepis, teraz Florka sie waży - moje 3 min.

Waga to w ogóle przyrząd umowny, Przy porządkach (odchudzanie siebie ciała i głowy przynagliło mnie do odchudzania mieszkania z nadmiaru rzeczy) znalazłam starą wagę mechaniczną, Wlasciwie nie wiem, jakie wagi są dobre. Ta z baterią zawsze mnie zastanawia, czy koncząca sie bateria nie oszukuje, Ta stara z kolei nie na baterie pokazuje 3 kg mniej, co miłe, ale nierealne. No ok - ale nawet jeśliby sie okazało, ze ta bateria do wymiany (kupie jutro) to i tak ta różnica jest najbardziej inspirująca. 

Waże więc 67, 8. Będę sie tym delektować przez cały dzień, nie ma lepszej milszej trampoliny niz sukces, wtedy jem jeszcze mniej i ruszam sie więcej, z zadowolenia nad sytuacją.  Nie zmienia to faktu, ze pamiętaim, ze wazylam tyle w zeszłym roku (bardzo lubie te zapisy vitaliowe, które za mnie pamietają te szczegóły z datami trzezwo i bezlitosnie wspierająco) i pamietam, ze wiosną w lecie była to BARDZO WIELKA WAGA osiągnieta pierwszy raz w życiu, usprawiedliwiona szpitalami operacjami etc. A teraz, ho, ho, zadowolenie, ze tyle mam, Bo prawie rok mija, i jestem z powrotem. Mam tez miłe poczucie, patrzac codziennie na buzie załogi zajmującej sie moim odchudzaniem, moje plany diety, gimnastyki, zestawy ćwiczeń video, vitamotywację etc, - ze bedzie lepiej. 

Lubie moją vitamotywacjowe cwiczenia, pomagają mi uczyć sie siebie, przewidywać sytuacje. Teraz tez wiem, ze w tej chwili euforycznie bedzie mi miło z powodu 67,8, wiec bede chudnąć (mimo ze dzis obiad z kontrahentami w restauracji, w zaden sposob nie do odmówienia, bo przeciez nie zaprosze do domu na przepis vitalii paru panów zawodowo znanych). Ale tez wiem, ze bardzo, bardzo realne i prawdopodobne, że pojawi sie sytuacja, która juz była w czasie vitaliowym: poczuję sie za dobrze z luźniejszą spódnicą i wtedy moze byc tak ze moge sobie pozwolić na uległość wobec otoczenia i swych złych nawyków i zjem coś niewlasciwego typu ciacho.

Ale wtedy wracam, tak, Florka wraca. Mój wykresik robiony przez vitalie wyglada jak falowana kreska, zawsze w dół. To miłe. Dietetyczka blond, pan DJ i sliczne panie  z video coś wymyślą. 

No więc Florka wstaje ostatecznie i zaczyna dzien. Idziemy robic sniadanie, bardzo miłe, bo dietetyczka blond na szczescie jest zwolenniczką porządnych śniadań. Nieco je zmodyfikuję, choc przepis uroczy, ale czegos tam nie mam, na szczescie przepisy dopuszczają mnóstwo modyfikacji. Schudłam, prosze pań, znowu schudłam, mam szczuplejszą buzię, mniejszą talię, zaraz wyjmę kolejną węższą spódnicę. Drogie Panie, dobrego dnia, bardzo miłego dnia. Jakby nam coś nie wyszło, to tylko chwilowo, tylko chwilowo.

5 stycznia 2015 , Komentarze (4)

No więc po wczorajszym zdziwieniu wagą, dziś tak, jak oczekiwałam;-) schudłam. Może niedużo, ale bardzo pociesza mnie sytuacja, ze nawet jeśli potem mam wpadki świateczno gosciowo sylwestrowe, to nigdy nie wracam do wagi początkowej (jak ja mogłam tyle ważyć?jakie to było męczące!), tylko trochę i wtedy można szybko wrócić w dół. Wywalam dwie bluzy, które służyły jako worek przykrywający tłuszcz. Nie oznacza to że jestem szczupłą osobą (wisi brzuch z przodu i z tyłu zwały) ale jest lepiej. Zupełnie inaczej czuję sie w trakcie biegania (umawiamy sie, ze to jest bieganie)

No więc jestem mniej gruba. Dziś też pospacerujemy z psem po uliczkach, psi kwadrans zaznaczę grzecznie w vitalii, a potem bede grzecznie rozwiązywała quiz z nawyków, który mi ostatnio nie wyszedł jak należy. Tak, Pszczółko, nawyki powoli zmieniam, powoli, ale widać efekty.To jeszcze potrwa, ale rokuje dobrze. Zastanawiam się wlasnie, gdzie wcisnąć dzisiejszą gimnastykę bo teraz stadko biega po domu, pracka zaległa do skończenia a popołudniu pracuję poza domem. 

Wczoraj wieczorem pani Asia patrzyła na mnie z video dla mnie słusznie krytycznym wzrokiem. Pani Asiu, zrobię to jeszcze raz, lepiej. słowo.

4 stycznia 2015 , Komentarze (13)

No więc Gratiss miałaś rację, powoli przestaję być wielorybem. Dziś byłam zaskoczona, że w sumie choć oczywiscie to nieobiektywne, miałam poczucie, że od wczoraj dość dzielnie, choć nieidealnie sie sprawowałam, to jednak schudłam te ciut po diecie i gimnastyce i spacerze, moze nie na Seszele, ale ten kwadrans psi był. No i okazało się, ze nie schudłam na wadze. Ale zmieściłam sie bezstresowo w jasną spódnicę, w którą jeszcze w połowie grudnia nie bardzo, a potem była opięta niemiło. Teraz odruchowo wsadziłam w nią bluzkę i okazało sie, ze dobrze wyglądam, serio!!! NIe  w sensie, zebym wyglądała jak Patisonek, ale jak na moje ostatnie wersje...

No więc, lekko sie zdziwiłam. Waga stoi, jasna spódnica w sam raz. NIe rozumiem, ale dieta dalej i ćwiczę dalej. No dieta niedzielna trudna bo goście przychodzą z ciastami, rodzina domaga sie posiedzeń jedzeniowych i dań różnych,  ale - po cichu wam powiem, ze jeszcze dwa dni i wszyscy pójdą do pracy i szkoły, a ja biorę sie wtedy za żelazne przestrzeganie diety i żelazne gimnastyki z panem DJ i paniami o świetnej figurze, które po kolei biorą sie za mnie. 

I czuję sie lepiej, jestem lżejsza psychicznie, lżejsza fizycznie, sama dla siebie milsza i świat jest sympatyczniejszy niż był. Naprawde. To wszystko nie tylko ze względy na niecałe 6 kg. Samo ruszanie sie, regularne, miłe poczucie że coś mogę ze sobą zrobić (słowo, to wcale nie było takie oczywiste, w końcu już próbowałam schudnąć), bardzo mnie podnosi. Jestem ciekawa co dalej ze mną i z moim życiem, bo stałam sie tez spokojniejsza i pewniejsza siebie, a będzie lepiej, tak to teraz widzę.

serdecznie, wszystkim, za wsparcie i towarzyszenie, to miłe grono vitaliowe, które przyjmuje, ze poza byciem kimś tam jesteśmy tu i teraz kobietami które potrzebują schudnąć. Potrzebują, choć moze czasem nie chcą, moze czasem chcą, moze czasem chcą zbyt moze szybko i nierealnie (wczoraj czytałam coś o pani, która zamierza ćwiczyć 4 godziny dziennie jedząc tylko suszone jabłka), moze czasem ciągle zrzucają na później, niektóre mają do schudniecia niewiele, inne dużo, jak ja, ale wspieramy sie i to jest piękne, bo ja chudnę mało dostrzegalnie dla otoczenia, ale odczuwalnie dla mnie samej.

2 stycznia 2015 , Komentarze (6)

Nowy Rok, więc taki odruch i okazja, żeby dać sobie nową szansę. 

Widzę, jak wiele ciągle przekładałam na później - niedługo zacznę coś tam, niedługo skończę z czymś tam, niedługo schudnę. A tu plan Vitalii (zapisałam sie bez wielkiego przekonania) wskazuje, ze mogę schudnąć, i to stabilnie, choć wymaga to czasu. Ale chudnę. Dziś założyłam spódnicę jasną, w której nie mieściłam sie od paru miesięcy(i tak jest wersją już po utyciu, bo mam węższych moc, no i żakietów do nich). Miło sie chodzi w czymś, co niedawno nie było do wciśnięcia nie mówiąc o zapinaniu. Odłożyłam jasnoszarą spódnicę, która ma teraz 4 cm za dużo w pasie, owszem, luz przyjemny, ale i złudzenie, że mogę ulec podjadaniu. No więc nie mogę. Przewieszam ją na koniec szafy. Jak już kompletnie schudnę, będę zwężać hurtem - takie nieśmiałe marzenie. 

Sylwester wyszedł tuczący, znajomi poprzynosili zestawy potraw ogłaszając z radością, że dziś dzień wyjątkowy i trzeba sie objeść. Nc. Ale jeden z sukcesów mojej diety całościowej, że z irytacją ale i spokojem uznałam, że to chwilowe, a przecież wracam do diety razem z paniami o bacznym spojrzeniu z video, panem DJ, który mi wkłada nowe cwiczenia, dietetyczką blond, której dania serwuję rodzinie, bo uznałam ze są dobre dla wszystkich, no i jutro lub dziś zamierzam iść na basen. Wczoraj byłam na 45 min spacerze z psem. Przyzwyczaiłam sie do różnorodności moich koktaili. 

Widzę mocno (tak, wiem ze o tym pisałam, ale jeszcze wiele razy bede, bo musze sobie to uświadomic) - jadłam 'zamiast', jako kleik na nierozwiązane problemy, zaklejający strach przed postawieniem spraw jakoś, przed zajęciem sie sobą, przed tworzeniem samej siebie.

Jedna z myśli z tego sadu - tak myślę sobie z Gratiss, ja tez pracuje głownie w domu, 3-5 x miesiąc idę na spotkania.  Większość czasu w domu, wszyscy przyzwyczajeni, że mama dyspozycyjna choć czasem twierdzi, ze ma coś zrobić. Praktycznie wychodze z domu ok. 1 na tydzień, czasem 2x w tyg a potem nie. Trzeba by sobie wynależć, jak Gratiss, coś regularnego na zewnątrz, jak pływanie regularne i jakas nauka dobrze by mi zrobiły tez na zasadzie wyjscia i innego spojrzenia na siebie. To musze przemyśleć, bo ugrzęzłam w obowiązkach, przyzwyczajeniach rodzinnych i oczekiwaniach rodzinnych.

Teraz ucze sie, ze robie obiad coraz czesciej jeden, taki jak ja mam jeść, inni mogą zjesc więcej albo dostają coś dodatkowego, czego ja nie biore. Ucze sie, ze mam tez prawo do czasu na gimnastykę z panem DJ. Mam już rowerek w łazience i ucze sie jezdzić sensownie. Zamierzam chodzić na basen, bo to mnie potrzebne, a nie dlatego, ze dzieci chcą albo nie chcą. I Gratiss ma rację, zacznę czegoś sie uczyć. Koniecznie. NIedaleko, bo jeśli wybiorę coś daleko, to szybko sie okaże że jest coś ważniejszego.

Widzę też, ze jeśli nie ulegać smutkom, jeśli doceniać dobre strony życia, to mniej sie je. Zajadam sie na zasadzie stwarzania fikcyjnej chwilowej przyjemnosci. Trzeba stworzyć inne.  W sumie, dlaczego uczciwsze ma byc podjadanie niż gimnastyka, joga, spacery? Podjadająca  słodycze zabiegana matka czuje, że przecież wykonuje swoje obowiązki, a podjada tak przy okazji. Jeśli zamiast podjadania pójdzie na spacer 15 minut, ma poczucie ze zrobiła sobie wolne, czyz nie?  Jeśli 30 min ćwiczeń, to luksus, jeśli zjeść dwa - trzy pączki czy ich ekwiwalent - zabiegana matka musiała sie wzmocnić. 

No więc zaczynam sie wzmacniać spacerem, ćwiczeniami, uczę sie mówić, że jest mi duszno i musze iść na spacer, że muszę sie przejść. Ciekawe doświadczenie. 

Mam niejasne wrażenie, ze najdziwniejsze dla mnie samej. 

Wszystkim dobrego roku. Nawet jeśli to umowne podziały, każdy powód dobry, by poprawić sobie życie.

31 grudnia 2014 , Komentarze (6)

Dziś koniec roku, w domu rozgardiasz bo mały remoncik sie kończy, przerwany na święta, i małe przestawiania mebli, dzieci mają swoje koncepcje, potrzeby i pomysły,  wieczorem znajomi i mała impreza. Moze to wszytsko dobre, bo jak to mówi Zielonooka, po gradobiciu trzeba pozamiatać. Swoją drogą mam znajomą, która po każdej wizycie pewnej ciotki przemeblowuje cokolwiek, ale koniecznie;-)

Mam już ulubiony porządek poranka, który sam sie ułożył. Budzę sie średnio przytomna i biorę eutyrox. Potem mam nic nie jeść pół godziny, więc leżę i przysypiam, ewentualnie słuchając czegoś, by nie myśleć;-). Potem wstaję i ważę się. Waga pokazuje 0,2 kg mniej. Tak myślę, ze dla kogoś postronnego to śmiech, ale duchy vitalijkowe na pewno rozumieją, ze jak codziennie prawie spada 0,2 to duza pociecha, prawda? Z rozpiski prognozy, którą mi w ramach serwisu Vitalii zrobiono, wynika, ze wprawdzie z nieustannymi potknięciami, ale jednak idę zgodnie z planem, właściwie mieszczę sie w granicach, choć wypadałoby troche poprawić sie, bo funkcjonuję trochę jak uczennica, która przechodzi z klasy do klasy z niejakim trudem. Cieszy i to - nie jestem pewna, czy wierzyłam, ze będę tak regularnie chudła. Widzę też, że muszę sie pilnować z ubraniami. Uroczo chodzić w ostatnich ubraniach, i czuć, jak są luźne, ale łatwo mi sie wtedy je więcej i odpuszcza sobie. Schowałam więc dyżurne wygodne spódnice - czy ż nie narzekałam, że chodzę w kółko w tym samym, w czym sie mieszczę, mając 10 innych spódnic i żakietów? Wyjęłam więc te ciut mniejsze - brązową, w której nie chodziłam już ponad rok! i ledwie sie mieszczę, czyli czuję, że wypadałoby do niej choć pół kg schudnąć. To moze by była pokusa, by zostać w tamtych i poczuć sie luźniej, ale zbyt dobrze znam siebie i wiem, ze wtedy przy lada okazji zjem, podjem, a potem jak łatwo sie tyje 2- 3 kg... Mam cichą nadzieję, ze jak już schudnę poniżej 65 (czyli jeszcze -3) to będę czuła sie stabilniej i bezpieczniej

Tu zresztą sprawdza sie dalej wizja nie mówienia, nie zapowiadania, że sie odchudzam, nie ogłaszania, ze jestem na diecie, zresztą wiekszość dań z diety vitaliowej nadaje sie do podania rodzinie, nieswiadomej, ze jest na diecie. Najwyżej jedzą wiecej, albo jeszcze coś im podaję, a sama jem tylko tę część, która jest z mojej diety. Wizja nie mowienia sie sprawdza, bo kiedys już, gdy byłam przerażona, ze ważę 66 (dziś - taki kolejny cel) i chciałam wrócić do wagi 56, ledwie sie udało zejsc z dwu kg, co nieopatrznie ogłosiłam, już życzliwe krewne wrzucały - no widzisz, nie przesadzaj, bo wpadniesz w anemię. Notabene, lekarze potwierdzili mi w szpitalu na początku roku, ze anemię mozna miec z nadwagą, tak jak ja. Miałam wielką anemię ważąć 75 kg, nie miałam kiedyś  jej ważąc 54 ani teraz. Oczywiscie, wiem, ze mozna miec anemię odchudząc sie, ale ilość wykazów mej dietetyczki blond pokazuje, ze raczej na diecie vitalii anemii miec nie bede. 

Wiecie co? Wam moge powiedzieć. NIe warto miec nadwagi. NIe mówię o nadwadze paru kg, mowie o dużej nadwadze, która obciąża umysł, serce, krążenie, dołuje humor, nie pozwala na lekkie i bezstresowe pomysły przyjemnosci typu rower, typu basen czy wycieczka i długi spacer. Mam poczucie że straciłam dużo czasu i nie chcę tracić go więcej. Byłam świadkiem rozmowy w metrze - dwie panie ciut starsze ode mnie (?) elegancko i z poczuciem wyższości wyśmiewały swą koleżankę, która chce być piękna, pewnie marzy by być modelką, i chodzi do dietetyczki, nie da sie z nią iść już na ciasteczka, bo liczy kalorie, i chce schudnąc, a to zarozumiała, próżna, a my przecież jesteśmy babciami, ona tez za chwilę będzie, a tu co, druga młodość?  szuka nowego męża? niech sie zachwyci wnusią, moja słodka wnusia, taka śliczna, pyza cukierek, a twoja?, ach  tak ta moja wnuczunia... Moze jestem nienormalna, wnuczek nie mam i nie zapowiadają sie narazie, najstarsza myśli o dostaniu sie na studia, dalej - problemy gimnazjalne, podstawowe etc. Moze za 3 lata najstarsza dojdzie do wniosku ze mam byc babcią, ale narazie, moze jestem nienormalna, ale chciałabym móc zachwycać sie ogrodem, znowu zacząć pływać, nauczyć sie porządnie pływać kraulem, na wiosnę chodzić na rower i cieszyć sie po tych wszystkich przejściach normalniejszym życiem, a nie upajać wnusiami cukiereczkami...ani szukaniem nowego męża, bo marzenia o męskich ideałach to już epoka miniona, na szczeście. 

sorry, jeśli uraziłam kogoś - ale zamierzam przemyśleć zaraz przy sprzątaniu plany na nowy rok, i chciałabym zając sie Florentyną... bo ostatnie lata zajmowałam sie głównie zupełnie odmiennymi tematami..

30 grudnia 2014 , Komentarze (10)

Wieloryb przeżył święta w średniej frustracji. Stado rodzinne, obowiązek jedzenia, ale i w pewnych momentach, szczerze, zjadałam coś, co można było nie, ano tak. Przygotowałam wigilię na 13 osób, i wyszło całkiem miło. Może część za dużo zjadałam w stresie, bo niektóre członkinie starsze chciały koniecznie wykazać, co robię źle, jak można lepiej, i dlaczego etc. Skąd zamiłowanie do przytyków, nie wiem. Skąd taki nacisk otoczenia, by ktoś nie schudł?  Dlaczego tak trudno ludziom obok przyjąć, że ktoś chce schudnąć w końcu nie z 55 na 50, tylko z ewidentnej nadwagi, sorry, jeśli 159 waży 75 kg to chyba przecież pomijając estetykę fatalnie dla całosci...

Pamiętam z jesiennego spotkania rodzinnego to dokladanie mi słodyczy, jedzenia, kromeczki, ciasteczka, kremiku, etc., te głupawe zdania - popatrz na ludzi na ulicy, wszyscy mają nadwagę, to normalne - mowiła osoba szczuplejsza ode mnie i spokrewniona, która notabene teraz je mało, bo jak mowi, bierze sterydy i boi sie przytyc.  

No wiec ta sama osoba spokrewniona rzuciła zdanie - o chyba schudłaś, co machnęłam ręką, rzuciłam ze to złudzenie, wrażenie, bo jestem zmęczona i poszłam do kuchni. NIech.. Ale sorry, naprawde, nie jestem szaloną nastolatką, która chce schudnąć będąc szczupła, jestem ciągle w obiektywnej nadwadze, nie chcę słuchać, ze za bardzo schudłam, ani słuchać porad, ze nie zaszkodzi, a coś tam w moim wieku... w sumie sie trzymałam, ale jednak nie byłam w stanie w wigilię ani pierwszy dzień swiat wcisnac gimnastyki, coś tam zjadłam, co nie musiałam, pocieszała mnie słusznie dietetyczka, ze nie jest to katastrofa, ze ten kg zleci szybko - to prawda.

No więc pojechali wszyscy, napięcia różne - nie związane z wagą - byly, a teraz słodki powrót do rzeczywistosci, Ubawiła mnie moja wlasna reakcja - no, pojechali, teraz moge zaczac jesc normalnie. Bo  z tego wynika, ze w mojej głowie 'normalnie' oznacza powrót do tego, co vitalia nazywa dietą, czyli jedzenia 5 x dziennie po 3 godziny, jedzenia 4 kromek na śniadanie, rozwazania, czy jem koktail na słodko czy na słono, etc. 

Ale, taki real, czuje sie z tym lepiej. Nie lubię byc głodna, jeszcze sie nie nauczyłam, choć przyznać moge - mam ciągle przyzwyczajenie do dojadania, w sensie, zjem porcję przepisaną przez vitalię, po czym nieraz czuję, ze głodna wcale, wcale nie jestem, ale coś bym jeszcze zjadła, rozpychając żołądek. Tymczasem, gdy nie zjem czegos extra, po paru minutach przestaje mi sie chciec jeść.

Pira, jestes słodkiem wsparciem, ja zas probuje dobić do Twej wagi i proporcji, ale nie jestem systematyczna, choc szczerze powiedziawszy  sama czuję ze systematycznosc bardzo pomaga, bardzo wspiera, lepiej sie czuje po tych moich codziennych cwiczeniach, porządkuje mi to emocje, wiec dzis z przyjemnoscią myślę, ze wieczorem ładna pani na video popatrzy mi w oczy i kategorycznie miłym tonem powie, co mam robić. Będę. I zaraz pójdę biegać z psem. I pan DJ dziś tez rządzi. Naprawde było miło wpełznąc rano na wagę i zobaczyć, ze jest ciut lepiej.Dzis mieszcze sie w moją spódnicę sprzed ponad roku. Jutro będzie krok lepiej. Dobrego dnia wszystkim, miłego dnia!

20 grudnia 2014 , Skomentuj

Dziś rano było znów ciut niżej, i jestem 69, co od 22 listopada oznaczaze schudłam 5,5 kg, w czasie krótszym niż miesiąc  i to mi się podoba.

 Oj ciężkie te weekendy, może nie dla wszystkich, ale dla mnie, na pewno: wszyscy są w domu, oczekują jedzenia, zabierają laptopa, wpadają co chwilę albo czegoś co chwilę chcą, miło, ale z programem jedzenia co taki czas, by nie być głodnym, z ćwiczeniem w spokoju nie ma to nic wspólnego. No i czekoladki na stół, i goście z jedzeniem przynoszonym w ramach podziękowań za coś tam, wielkie ciasta, zwały czekoladek z delegacji, itd., itp. Do tego założyłam ostatnią spódnicę, a tak już za szeroka mocno, trzeba schować, założyć spódnice z poprzedniej wersji talii, by nie było luźno tylko obcisła, w ramach przypominajki i poczucia winy;-) a rozsądnie  w weekendzie zaplanowałam ze nie ma zadnych ćwiczeń. Jeśli nie mogę, nie mam poczucia winy. Jeśli zdarzy się ze mogę - nadrabiam;-)

uuu. No nic, powiedziałam sobie, Wielorybko, cicho i bez histerii, to tylko chwilowa wpadka. I tak nawet jeśli waga jutro Cię nie ucieszy, to diete masz, ćwiczenia masz, Będzie dobrze, już wiem, ze mogę schudnąć, nawet po wpadkach.

Mam cichą nadzieję, ze zanim zobaczę rano wagę, wieczorem jak dzieci wywalę spać, może się uda cichcem tajnie z p. DJ coś pomachać, potruchtać.

19 grudnia 2014 , Komentarze (4)

Dzis ważenie tygodniowe - swoją drogą rozsądna rzecz, takie stawianie kamieni milowych, bo łatwo można wpaść w histerię nad wagą, jeśli różnie się zachowuje. A tak, można stwierdzić jak moja dietetyczka blond - w tym tygodniu schudłaś, nawet jeśli by było wahnięcie, to w  kontekście tygodnia podsumowując schudłam;-) No więc w tym tygodniu znowu schudłam ponad 1 kg, wygląda to ładnie, nawet jeśli nie idzie mi tak szybko jak w pierwszym tygodniu. Czuję się wg opisu Zielonookiej, czyli z zadowoleniem i rozbawieniem patrze na mój lokalny świat - który nie zna najważniejszego newsu mego życia;-). Naprawde to schudnięcie, codzienny ruch wg video dwóch ślicznych pań i gimnastyka wymyślona przez pana DJ wprawia mnie w luz totalny. Patrzę i widzę- zrobiłam już 11 trening z czterdziestu kilku, jak je skończę, to zaczne następnę serie treningów. Dostanę następny jadłospis. Mam lepszą kondycję. Życie może być jeszcze fajne;-).

Uczę się nowych nawyków. Dobrze mi z tym. W ramach dobrej energii zaczęłam robić porządki przedświąteczne i przy okazji wywaliłam dres, który stał się za luźny  i w ogóle nie wyglądał specjalnie. Zrobiłam z niego ścierkę. Włożyłam spodnie  z poprzedniej epoki, te pośrednie między wagą przedvitaliową a kolejnymi etapami, ze świadomością, ze jeszcze 10 dni temu się w nie totalnie nie mieściłam. Ale ja je tez wyrzucę. Kupię sobie nowe za 10 kg. To będzie jakoś w marcu czy na początku kwietnia. Tylko muszę grzecznie trzymać się diety, ruchu i tych wszystkich atrakcji. Wymyślam sposoby, jak nie polec w święta. Dobrego dnia!