Czytam to forum i czytam… i tak sobie przypominam, że też kiedyś byłam uzależniona od cukru. Potrafiłam zejść w środku nocy do automatu w akademiku po batona albo udać się do żabki po czekoladę.
Potrafiłam na raz pochłonąć tabliczkę czekolady (a gdybym miała to i dwie), paczkę ptasiego mleczka, pół słoika nutelii.
Nie było to, bynajmniej, odświętne. Nie. Zajadałam się tak codziennie.
Do dziś nie wiem jak to możliwe, że nigdy nie miałam nadwagi.
Kiedyś jednak powiedziałam DOŚĆ. Zostałam wegetarianką, zaczęłam patrzeć na to co jem. W zasadzie z dnia na dzień odstawiłam słodycze i większość chemii.
Pierwszy tydzień był ciężki. Zapychałam się orzechami żeby jakoś oszukać mózg i zwykłe uzależnienie behawioralne (ręka, buzia, żucie, ręka, buzia, żucie).
Po trzech tygodniach pomyślałam a zjedz sobie kawałek czekolady, zasłużyłaś!
Zjadłam.
I mnie zemdliło.
Dziś z rzeczy słodkich jem:
- owoce,
- gorzką czekoladę (90% kakao).
- czasem słodki kawałek domowego ciasta (no ale jak babcia upiecze specjalnie to i mimo cukru jest dobre).
Jeżeli mam ochotę na gorącą czekoladę biorę kakao dobrej jakości, kilka suszonych daktyli i mleko ;) Pyszne, lekko słodkie i zdrowe.
Naprawdę nie rozumiem dlaczego jadłam tyle tego świństwa. Słodycze są zwyczajnie zamulające.
Czasem chciałabym cofnąć się w czasie i zapytać młodszej siebie: Dziewczyno wyjaśnij mi co daje Ci jedzenie słodyczy?
Jestem szczerze ciekawa jaką odpowiedź bym uzyskała.