Pamiętnik odchudzania użytkownika:
deemcha

kobieta, 37 lat, Coco Island

164 cm, 106.70 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Ćwiczyć codziennie, no i schudnąć raz na zawsze!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 sierpnia 2015 , Komentarze (4)

Od wczoraj czuje niepokój, coś się stanie... kurcze tylko co? nawet wieczorem miałam taką ochotę zapalić papierosa... i bym się złamała i poszla po papierosy, gdy nie to że jedyny otwarty sklep to była zabka 20 minut drogi od domu, który zamykać mieli za 15 minut no i się nie złamałam..poszłam grzecznie spać. 

teraz wracam do swojej listy rzeczy do zrobienia i myślę, jak to ogarnąć? może powinnam w kalendarzu wpisywać co mam codziennie robic? bo lista rzeczy się tylko wydłuża...a czasu co raz mniej. 

16 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

Ćwiczyłam, po 2mc przerwie! 15 minut nike training i mnie zabiło... spocona jak szczur. Ale pełna energii! Codziennie rano będę zaczynać dzień od ćwiczeń! 

Motto na dziś: 

"It's okay I got lost on the way, But I'm a supergirl And supergirls don't cry"

Edit:

wystarczyłoby mi jak bym każdego ranka po przebudzeniu wyglądała tak, czyli paznokcie umalowane, mięśnie zrobione, włosy jako takie ogarnięte :) 

16 sierpnia 2015 , Skomentuj

To co się dzieje, to jakieś szaleństwo. Przecieram oczy ze zdumienia i nie wierzę. Jak może się wszystko wywrócić do góry nogami w ciągu tygodnia? i jednego miesiąca? 

Znów czuje, że czeka mnie poszukiwanie współlokatorki, bo ta wpadła tak po uszy, że jeszcze tydzień i gotowa się przeprowadzić do swojego księcia z bajki. Czy tak wygląda właśnie miłość? miłość prawdziwa? że jak się pojawi to jak piorun trzepnie i o po sprawie.. przepadłaś? Osobiście miałam tak raz, ale miałam lat 15naście... i nie sądziłam, że to może tak być, że to ta właściwa.. Potem to gdzieś wychodziło z czasem.. Ale nie w ciągu tygodnia... Wy może bardziej doświadczone mi powiecie jak to jest naprawdę :D 

A ja, ja póki co korzystam -> muszę być zawsze ogarnięta bo dom otwarty, nie wiadomo kiedy będą goście :) a więc nie ma łażenia w byle czym i byle jak.. pełne ogarnięcie :) 

Mój doktorat leży.. w ogóle nie potrafię się za to zabrać.. ogarniam siebie, siedzę i myślę, co jak i gdzie... że fajnie być zakochanym i że też bym tak chciała trafić na takiego księciunia i chodzić z głową w chmurach :D 

Ale trzeba wracać na ziemię... i wziąć listę rzeczy do zrobienia i pokolei robić! 

Postanowiłam, że zacznę ćwiczyć.. w domu do września a od września wrócę do jakiegoś klubu fitness, chcoiaz nie wiem który wybrać bo z jednego zrobiło się trzy i każdy ma swoje plusy i minusy. Tak więc dziś odpalam aplikację nike i zaczynam! 

14 sierpnia 2015 , Komentarze (10)

A gdyby mi tak ktoś powiedział 2 mc temu, ze taka będę teraz to bym go wyśmiała. Że będę się cieszyć, że mnie koleżanka wystawiła do wiatru z mieszkaniem, że wejde w ciuchy z zeszłego lata, że spotkam kogoś kto bardzo szybko stanie się moją przyjaciółką... wyśmiałabym! pękałabym ze śmiechu! tonąc w morzu łez :D 

a teraz? jestem szczęśliwa, że wracam do domu gdzie czeka na mnie świetna dziewczyna, z która znamy się 1,5 miesiąca.. z którą mogę porozmawiać o wszystkim. Która swoim ogarnięciem mnie motywuje do zmian. Która miała w życiu jeszcze trudniej niz ja.. a jednak się podniosła. Jest silną i ambitna dziewczynką w rozmiarze 34.  Chodzi w sukienkach i spódnicach. Umalowana, ogarnięta.. i własnie się zakochuje w facecie niczym grey, cross. I nie chodzi o upodobania seksualne, a całą resztę. aż miło się na nia patrzy. 

A ja? przepłakuje wszystko i idę dalej. Płaczę z resztą z nią, często.. ze smutku i ze śmiechu. Nie wracam do przeszłości dwa razy. Idę dalej. I wchodzę w ciuchy z zeszłego lata i dwóch lat, dziwne.. w czerwcu odłożone na kupkę "za małe"/"jak głupek". A po wejściu dziś na wagę w pracy widzę -3.300kg! moje serce szaleje.. i motywacja wzrasta! bez robienia niczego w sumie.. tarczyca się nawet unormowała. Odczuwam potrzebę powrotu na siłownię, fitness. 

Co się ze mną dzieje w ogóle.. co 7 lat zmienia się podobno charakter człowieka.. i to jest ten mój rok. Wracam do tej starej siebie. Starej wersji, wiecznie z głową w chmurach, flirtującej z facetami, z pazurem. Zadbanej, mającej ambicje i nadzieje. Marzącej o wielkim świecie... sukcesie.. widzącej siebie jako zadbana, piekną kobietę jeżdzącej dobrym samochodem, z dwójką dzieci. Kobietę sukcesu. Ze świetnym facetem u boku. Taaak. Tak siebie widziałam w wieku 21 lat za 5 lat i tak widzę się teraz. I z każdym dniem mam więcej motywacji do tego! 

Znów kupiłam szminkę... baaa nawet dwie! i mój fuksjowy lakier do paznokci! i chodzę w rozpuszczonych włosach. I używam balsamu do ciała codziennie, a czasem dwa razy dziennie a nie raz na tydzien :D Dziś widziałam jak ta moja wystroiła się na randkę i padłam... WOW! nie dziwie się, że "grey" za nią szaleje! i dobrze! 

A sama też chce takiego greya i chociaż miałam przecież już.. to może czasem niektóre rzeczy trafią się dwa razy? :D Wiele pracy przede mna... ale mam też wiele motywacji! :) 

Ps. W końcu sukces nie spada z nieba, tylko trzeba na niego solidnie zapracować. Biorę się za to.. za siebie  i pracę zawodową! bo inaczej utknę w życiu za 1800zł brutto.. z brakiem szacunku ze strony społeczeństwa. 

12 sierpnia 2015 , Komentarze (9)

10 dni później, a tak wiele się we mnie zmieniło. Zmiana nadchodzi wielkimi krokami. Analizuje siebie. Analizuje swoje życie, błędy, wydarzenia. Mówię o nich, nie chowam głowy w piasek. Ale, im dłużej to trwa tym więcej się zmienia. 

I już na czole mam chyba napisane: "brak wiary w siebie, niska samoocena!". Dziś o 8 po pracy doszłam do takiego wniosku. Ok. 10 usłyszałam to od mojej współlokatorki, a o 13 od promotorki. Tak. Zgadzam się.  Ale oczyszczam się. Nie ukrywam. Mówię głośno o tym co boli. Często płaczę.  Takie katharsis. Dziś się tak rozwaliłam, że same łzy mi leciały. Dlaczego? nie wiem.

Wiem, że to moja wina. Wszystko to moja wina. Odkopałam stare zdjęcie z początku studiów -> byłam na Vitalii już. Uważałam, że jestem meeega gruba i brzydka. A zaczynałam z wagą 90kg. Teraz mam 109 -> prawie +20kg. I co dziś powiedzieć? Podobno jestem teraz pewniejsza siebie, bardziej ciepła. Ale tam, widze to światełko w oczach... to charakterystyczne światełko w chwili zaakochania. Uciekałam przed miłością, bałam się... wstydziłam. Siebie, swojego otoczenia, wszystkiego. A teraz? dalej się boję. Jakie to dziwne, że są dookoła mnie osoby, które mówią mi o tak po prostu: "załóż sukienkę... czemu nie chodzisz w sukienkach, jesteś taka ładna" - na co ja "pffff żartujesz! żadnej sukienki!"  "Pani zasługuje na to,żeby dostać tu posadę" itd. Wiem, gdzie jest problem. Wiem, że to ciągle komentarze mamy pod moim adresem, to wieczne odchudzanie mnie, to wieczne a czemu nie 5? Uwierzyłam, że jestem gorsza. 

Z perspektywy czasu uważam, że miałam szczęście, a może i nieszczęście,  że w wieku 15 lat pojawił się T i mnie ogarnął.... emocjonalnie. Pozbierał do kupki, do dziś słyszę w głowie: "Od dziś już nikt nigdy cie nie skrzywdzi" , czy "Dziękuje, że jesteś". Wtedy uciekałam przed nim, bo uważałam, że nie jestem warta jego. Że on zasługuje na więcej. Że ja to nie ten poziom, on za wysoki. i że w wieku 15 lat to nie na zawsze. A że ciągnęło się do 21 lat... cóż.. dla mnie zawsze był za wysoko, wstydziłam się. A on coś jednak we mnie widział, skoro tak długo utrzymywał kontakt.. był mimo, że nie byliśmy już "razem". Jeden telefon, sms, wiadomość na gg -> był. To był taki mój facet idealny. Taki Cross z Wyznania Crossa. 

Każą mi się zakochać, w byle kim. Nie pomagają tłumaczenia, że byle kto nie może być. Bo pierwszy był za idealny. Musiałam pokazać, więc kilka dni temu odkopalam go na fb... i zamarłam. To był moment wielkich zmian. Moich, wewnętrznych. Codziennie coś nowego. Kilka dni temu, śniło mi się, że jestem w ciąży -> wg sennika  "Ciąża we śnie symbolizuje nowe plany i nadzieje, które dojrzewają w nas i zostaną w końcu urzeczywistnione.  Kobieta śniąca, że jest ciężarna: oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia." 

Dziś w nocy, że na ulicy spotkał mnie jakiś obcy mężczyzna i zaprosił na randkę i na niej byłam! W ogóle sny z czapki, ale to oznacza wg sennika: "Sen, w którym wybierasz się na randkę zapowiada szybkie rozwiązanie wszystkich problemów"; "Być na randce: ktoś oczekuje Twojej uwagi."
 

Optymistycznie więc :) Ps. Czuje, że schudłam przez te 10 dni :D 

1 sierpnia 2015 , Komentarze (4)

Czasem coś się zawali, a coś się zbuduje. Po każdej burzy podobno wychodzi słońce. A wszystko co nas otacza jest po coś. Tak sobie tłumaczę, ostatnio coraz częściej.  Będzie sentymentalne. Przynajmniej tak mi się wydaje...

Zdałam sobie sprawę, że marnuje życie. Przecież nikt mnie nie ogarnie jak ja sama tego nie zrobię. Nie chodzi tu o dietę, wagę.. chodzi o wszystko. Ciągle uważam, że nic nie jestem warta. Na nic nie zasługuję. Nie mogę liczyć na nikogo. Miłość jest nie dla mnie. Mówią mi, żebym się stuknęła w głowę i zmądrzała. Ale ja uważam, że już chyba wszystko przegrałam... jeśli chodzi o miłość. I że te plany z wieku 18 lat to już dawno poszły w zapomnienie. Nic nie będzie. A człowiek jednak zmienia się podobno co 7 lat... i w tym roku podobno ta zmiana. Jestem stara już - 28 lat. Gdzie ten mąż? Gdzie dzieci? Gdzie zapierający dech w piersiach mój wygląd? Gdzie to wszystko.. w marzeniach! 

Ciągle gdzieś uciekam... boje się. Chowam. Udaje, że to mnie nie dotyczy. A lata płyną. Zostałam sama. I chyba odżywam, powolutku. Jednak, zawsze czułam się gorsza od siostry.. udawałam że jest między nami ok. A nie było. To ona była ta lepsza, fajniejsza. A ja schodziłam w cień.... 

Teraz już jestem sama. Znalazlam ostatnio dwie listy co zrobić przed 30.. i mimochodem je staram się wypełnić.  I tak o to zamieszkałam z obcą dziewczyną (miesiąc mieszkamy.. ale jesteśmy jak by identyczne.. z tym, że ona jest bardzo ogarnięta.. ma kilkunastu, w dodatku zarąbistych kręcących się koło niej facetów  a ja nie mam nic. Nawet 50-letni sąsiad ją wyrywa.) Ale dziewczę zawsze zadbane. Nie ma ZE BOLI... musi być zadbana. Dlatego i ja się staram... ogarnę się. Really... wrócę tu. 

24 maja 2015 , Komentarze (7)

"Do tego, że po tylu latach mylisz imiona moich przyjaciół, że za każdym razem uparcie pytasz, czy słodzę herbatę. Do Twojego włączonego zawsze telewizora (wolałabym przecież, żebyś czytała książki), przez który prosisz: Poopowiadaj, co u ciebie

Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Zawsze dzwonisz nie w porę. Albo właśnie wychodzę, albo właśnie gdzieś przyszłam, dojechałam, sorry, muszę kończyć, oddzwonię . A najczęściej wtedy, kiedy zupełnie nie chce mi się gadać (z Tobą, bo kiedy chwilę później zadzwoni przyjaciółka, możemy rozmawiać przez długie kwadranse). Na jej "co słychać?" umiem znaleźć odpowiedź. Mówię, co u mnie, nad czym pracuję, z kim się spotykam, jakie mam plany na dziś, na weekend i na życie. Na Twoje "co słychać" (bez znaku zapytania, nie nauczyłaś się go wstawiać w esemesa - i to też mnie drażni) najczęściej odpowiadam: Nic . I jeszcze się złoszczę, że to Ci nie wystarcza.

Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Do tego, że po tylu latach mylisz imiona moich przyjaciół, że za każdym razem uparcie pytasz, czy słodzę herbatę. Do Twojego włączonego zawsze telewizora (wolałabym przecież, żebyś czytała książki), przez który prosisz: Poopowiadaj, co u ciebie (do tego, że kiedy w końcu zaczynam, niechętnie, coś Ci opowiadać, zaraz mi przerywasz i mówisz: Poczekaj, ściszę ).

Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Do Twoich pytań, czy ta korespondencja, która do mnie przyszła, bo przecież ciągle jestem tam, u Ciebie , zameldowana, to coś pilnego, bo jeśli tak, to pójdziesz zaraz na pocztę i mi prześlesz. A jeśli nie, to odłożysz na stałe miejsce (w kredensie, na kryształowej salaterce). Że martwisz się, że jakiś urząd czegoś ode mnie chce, proponujesz, że pójdziesz, dopytasz, załatwisz.

Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo, więc próbuję ją w sobie wytrenować. Trochę mi więc wstyd, ale w telefonie ustawiam sobie przypomnienie, żeby raz na kilka dni (nie wychodzi - zmieniłam na raz na dwa tygodnie) zadzwonić (rzadziej) albo chociaż wysłać esemesa. Przecież tyle się dzieje, dobrego i złego, przecież mam o czym opowiadać i tylko Tobie jakoś nie umiem.

I jestem na to zła. Zła córka, jesteś złą córką , powtarzam sobie tuż za obwodnicą, na 45. kilometrze drogi, która na co dzień bardziej nas dzieli, niż łączy. Zawsze mniej więcej tam, bo wtedy trzeba zwolnić. Bo przecież znów przyjechałam z mocnym postanowieniem: tym razem będzie inaczej. Będę cierpliwa, będę milsza. Nie będę się irytować Twoją (swoją?) nieporadnością w relacji ze mną (z Tobą?), przepracowanej przecież na terapii, zrozumianej, rozpracowanej co do najbardziej błahego dziecinnego wspomnienia (jak scena, którą Ci zrobiłam, bo dostałam nie taką lalkę, jaką sobie wymarzyłam, i choć przecież nie mogłam wiedzieć, że i na tę tańszą nas nie stać, to i tak do dziś mi za to wstyd).

Nie będzie mnie drażniło to wszystko, co tak naprawdę nie ma przecież żadnego znaczenia: że ciągle pytasz o to samo (nie wiem - zapominasz czy nie słuchasz odpowiedzi), że już wieczorem dnia poprzedniego chcesz wiedzieć, jaką zupę ci jutro ugotować , że pytasz, o której wrócę, i dzwonisz, jeśli jeszcze mnie nie ma, że dajesz mi pieniądze, żebyś coś sobie kupiła, a sobie nigdy nic, a w ogóle to wcale o siebie nie dbasz (a ja w końcu odpuściłam troszczenie się o Ciebie, pewnie zbyt łatwo). Tym, że jesteś nie taka, jaka chciałabym, żebyś była, chociaż czy ja, mamo, wiem, jaka w ogóle jesteś? Jakoś nigdy nie było (nie znalazłam) czasu, żeby Cię o to zapytać.

I gdzieś na 60., może 70. kilometrze już płaczę, bo przecież znów mi nie wyszło, znów coś Ci odburknęłam, zamiast porozmawiać, i cały plan wziął w łeb. A przecież ta idiotyczna, melodramatyczna myśl przeraża najbardziej: to mogło być nasze ostatnie spotkanie - bo nigdy nie wiadomo, czy za tym zakrętem jakiś wyprzedzający na trzeciego nie zepchnie mnie do rowu albo czy Ty jutro nie upadniesz, bo często się przewracasz (mam to po Tobie), albo nie dostaniesz udaru.

Nie wiem, skąd mi się wziął ten paniczny lęk o to, że go dostaniesz; nie raka, choć to byłoby bardziej prawdopodobne przy tylu wypalanych paczkach; może dlatego, że udar jest nagły, gwałtowny, przychodzi bez zapowiedzi. Straszę więc siebie tym ostatecznym memento, że muszę zdążyć być dla Ciebie bardziej cierpliwa, miła, uważna, przecież to umiem, przecież na co dzień taka jestem, tym razem, obiecuję sobie, tym razem już na pewno będzie inaczej, następna wizyta potoczy się lepiej, zabiorę Cię może na obiad i po raz setny, ale bez złości, odpowiem, że nie, nie słodzę. 

Ale kiedy już dojeżdżam na miejsce i już dawno wyjęłam z torby dopakowane przez Ciebie, zawinięte w trzy foliowe woreczki (Twoje: Żeby się nie rozpaćkały, połóż torbę na płasko ) trzy pomidory (moje: U mnie też są sklepy, wiesz?), widzę na ekranie telefonu dwa nieodebrane od Ciebie połączenia, bo znów zapomniałam wysłać esemesa, o którego prosiłaś (Dojechalas ) i odpowiadam tylko: W domu, dobranoc .

Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo, ale Ty ją ciągle masz do mnie. Do mojego wpadania zawsze tylko na chwilę, w pośpiechu i zniecierpliwieniu. I dlatego "mój pokój" jest ciągle "moim pokojem", do którego wchodzisz, kiedy mnie nie ma, tylko tuż przed moją wizytą, żeby posprzątać, odkurzyć, wstawić do wazonu świeże kwiaty (w zimie - położyć na biurku ptasie mleczko). Do moich wyborów, których nie rozumiesz, a których ja przecież nigdy nie próbuję Ci nawet wytłumaczyć, bo je tylko, od czasu do czasu, oznajmiam. Do mojego: zaraz , to moja sprawa , u mnie nic nowego . Następnym razem, mamo, obiecuję, postaram się bardziej."

Znalezione na fb, przypadkiem. Przeczytane - przypadkiem. Popłakałam się.. właściwie rycze jak bóbr, bo jak bym czytała o sobie. Ktoś za mnie uporządkował moje "myśli", moje "wnioski".  Teraz przed dniem matki. Przepraszam, mamo! Wiem, powinnam to zrobić na żywo, ale jeszcze nie jestem gotowa....

Wklejam tu, żeby nie zgubić i czytać regularnie, żeby starać się bardziej. Będę - obiecuje. 

znalezione: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,66725,17950917,Nie_mam_do_Ciebie_cierpliwosci__mamo.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_wysokieobcasy

8 maja 2015 , Komentarze (10)

Tak, jestem żałosna. Zdałam sobie z tego sprawę. Dojrzałam. Dostrzegłam to. Szukam, ale nie wiem czego. Błądzę, ale nie wiem po co. Tylko wymówki - to mi przychodzi z łatwością. 

Nie schudnę, bo... nie mam kasy na FITNESS - mam karnet! a z zajęć, najchętniej bym się wypisała i uciekła jak tylko się da (bo praca, bo zakupy, bo zajęcia, bo wyjazd do domu)

Nie schudnę, bo... nie mam odpowiedniej DIETY - mam ułożoną przez dietetyka! na rok! i co?  no jest... i nic w związku z tym

Nie schudnę, bo potrzebuje KOPA - szybkiego spalacza, miałam przeciez 3dChilli - wytrzymałam 1.5 tygodnia i schudlam 1,5kg. Ale trzeba bylo się nażreć McDonaldem - obciach!

Itd. zawsze coś! Wymówka! 

Jestem żałosna, wsciekam się na wszystko. Na siostrę zwłaszcza. Bo jest taka idealna. Młodsza, ma narzeczonego, biega zajecia fitnesowe codziennie, wyglada coraz lepiej, wchodzi w każdą swoją sukienkę i kazdy ciuch i wyglada swietnie. A ja? żałośnie. 

Jestem uzależniona od cukru... czasem jak się wsciekam to wystarczy, że zjem coś słodkiego lub wypiję jakis napój inny niż woda - gazowany lub nie ale słodozony i mi przechodzi od razu, niczym alkoholik. 

eh, !@#$%^%$#^ !!!

Zrobie to, po raz milionowy -> żeby tak chociaż zobaczyć 99 kg w czerwcu! 95 w lipcu, 90 w sierpniu, 85 we wrześniu... i takim o to sposobem będzie -20 z nowym początkiem roku akademickiego i nowym życiem. 

2 marca 2015 , Komentarze (3)

Witajcie! 

Mój niedobór czasu wolnego znów daje się we znaki. Znów zwątpiłam we własną dietę. Poddałam się. Ale poczyniłam postępy wróciłam na zajęcia. Waga bez zmiany od 3mc! nie wiem o co chodzi. Porcje z diety są za duże. A w sumie patrząc na ich kaloryczność są mega małe. Może to mój błąd? może się głodziłam? A zapychałam węglowodanami? Nie wiem. Wiem, że potrzebuje jakiegoś powera. Kopa. Oczyszczenia. Już wziełam się za siebie i chodzę regularnie na siłownię, powoli wracam na zajęcia fitnesowe (teraz kilka dni przerwy bo mam okropną infekcję oddechową, nos zapchany na maxa i praktycznie oddycham tylko ustami).  Nawet właścicielka klubu stwierdziła, że jest pod wrażeniem mojej regularności bo mnie tak zobaczyć ostatnio to była rzadkość. W związku z czym postanowiłam oczyścić się w tym tygodniu. Tak na szybko zrzucić 2 kg, by do główki dotarło, że kg jednak polecą w dół :D Wkręcić się w to na nowo. Potrzebuje jakiejś prostej diety. Może jutro będę piła tylko wode z cytryną? no nie wiem juz sama. Nie chce chudnąć na diecie 20 kg w tydzien. Ale takie 2-3 dni szybkiego tempa by mi się przydały :) tym bardziej, że kupiłam 2 pary spodni do pracy w rozmiarze 46 i się zapięłam!!, ale wystaje wał brzucha (a ostatnio to nawet 50 nosiłam ->nie wiem czy oni coś nie majstrują ze zmianą numeracji.. bo to aż dziwne). I tak głupio wygląda i portki leżą. eh! a 48 nie ma w tej rozmiarówce ;/ 

Potrzebuje pomocy!

7 lutego 2015 , Komentarze (5)

Naszło mnie na wpis, wpis o życiu. Moim życiu. Wczoraj zderzyłam się ze ścianą, po raz kolejny ścianą okazało się lustro, teraz lustro wspomnień. A mianowicie rozmawiałam z koleżanką, jesteśmy z jednego osiedla, jedna podstawówka, jedno gimnazjum. Nie lubiły się. Wpadłyśmy na siebie na studiach. Zmuszone uczestniczyć w jednym projekcie i tak się zaczęło. Od tego momentu to moja dobra koleżanka. W każdym razie, wczesniej znałyśmy się, ale żadna o  tej drugiej nie wiedziała prawie nic. W LO kontakt żaden, tyle co pozdrowienie na osiedlu. I wczoraj ona zaczęła z przejęciem przeżywać, że jej koleżanka z klasy to teraz matka polka, a w LO miała tylu chłopaków, że głowa mała. Pytam ilu? na co uzyskuje odpowiedzieć z 6! na co ja po chwili namysłu, że w sumie to mnie nie wzrusza bo też z tylu miałam albo i więcej, więc nie mi oceniać jej matkość polkość.  Dziewczyne z wrażenia wmurowało i mnie też. Wiecie, zdałam sobie sprawe, że właściwie nie wiem co sie stało. Nie wiem dlaczego ja już tyle czasu jestem sama. Nie wiem co ci faceci we mnie widzieli. Zawsze byłam "tą grubszą". Fakt w LO ważyłam 72-80 kg, to ok. 30 mniej niż teraz, ale oni byli. Chociaż byłam w babskiej klasie. Nie byłam tą "dupy dającą" (cytując koleżankę). Byłam normalna. Normalna ale zadbana. Tak doszłam do takiego wniosku, że jak oni o mnie rywalizowali to i ja się starałam. Nie chodziłam wcale na żadne fitnessy. Nie byłam na żadnych dietach. Po prostu o siebie dbałam. Nie było sytuacji, że nie chce mi się nóg ogolić bo i tak nikt nie zobaczy pod spodniami (spódnic nienawidziłam, miałam jedną na studniówce), czy umalować paznokci. Zresztą teraz jak wpadnę na kolegów z "osiedla" (tak, byłam tą niegrzeczną blokową dziewczyną, niczym J.Lo. Dziewczyną zakochaną w wielkim mieście. Słuchającą "czarnej muzy", stylizującą się na Ciare z "Takin' Back My Love" - Enrique Iglesiasa czy Rihannę z Take A Bow. ) to zawsze jest wielka radość z ich strony, wspominają stare czasy i nie ważne gdzie aktualnie jesteśmy, na osiedlu, w sklepie, autobusie, to mi jest nie raz wstyd. Udaje, że nie widzę. Bo się wstydzę. Siebie. Tego co ze sobą zrobiłam. I odkryłam ten cały mechanizm wczoraj. Zderzyłam się z tym lustrem i zrozumiałam jego przesłanie. 

Zastanawiam się dalej, co zrobić by wrócić do tego starego. Wiem, dorosłam. Wiem, zmądrzałam. Wiem. Ale teraz wstydzę się rozmawiać z facetami. Tak, wstydzę się. Uciekam przed nimi. Niby chciałabym znów czuć te motyle. Ale się wstydzę. Mam ścianę, w postaci siebie. Oszukiwałam się, ale to nie ma sensu. Taka jest prawda. Problem leży we mnie. Nie chce mieć faceta z litości. Nie chce mieć faceta, który będzie się mnie wstydził (lub ja jego). Nie chce mieć "byle kogo, byle mieć". Nie zrozumcie mnie źle, ja po prostu miałam za "dobrych" facetów, mądrych, przystojnych, których po prostu odpuściłam, bo wtedy wstydziłam się swojego życia rodzinnego, nie byłam gotowa się otworzyć.  A teraz, kiedy miałam takich fajnych (aktualni piloci linii lotniczych, wojskowi, wykładowcy na uczelni, właściciele firm, menagerowie itd.)  nie chce mieć byle kogo. Wole być sama. Ale z drugiej strony bycie samą, z praktycznie zerowym wychodzeniem na randki od dawna to też źle: +20 kg w ciągu 4 lat i zapuszczona ja totalnie. Eh. Potrzebuje faceta. Potrzebuje randek. Potrzebuje flirtu. Potrzebuje tego wszystkiego związanego z miłością.....Ale wystarczy look w lustro i wiem, że nie zasługuje. Eh.