Pamiętnik odchudzania użytkownika:
deemcha

kobieta, 37 lat, Coco Island

164 cm, 106.70 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Ćwiczyć codziennie, no i schudnąć raz na zawsze!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 lutego 2015 , Komentarze (13)

no i świat goni do przodu, dzień za dniem mija. Czasem to się zastanawiam czemu tak szybko? No nic jest jak jest. Niby jestem na diecie, niby mam karnet na silownie. Niby.. wszystko na niby! bo z dietą okłamuje, a na siłownie nie chodzę. Wstyd. I czasem napadają mnie takie myśli, typu: "co ty z sobą robisz?" 

Tak, co ja z sobą robię? sama nie wiem. Błądziłam. Szukałam czegoś nie wiedząc zupełnie czego. Chciałam coś, nie wiedziałam co. Robiłam wszystko po coś, tylko po co? Żeby robić. Dawałam z siebie milion %. Bez efektów. Łapiąc sto srok za ogon. No dobrze, były efekty. Ale ja płaciłam za to sobą. Swoim bałaganem w życiu. Zmieniłam podejście. Zmieniam, każdego dnia. I dziś, mam wrażenie że jednak życie ma scenariusz na mnie. Mam wreszcie cel. Mam pomysł jak połączyć te wszystkie puzzle w jedną układankę. Tylko co mnie dobija, co mnie burzy i rujnuje to ja. 

Ja sama. Ja nieogarnięta. Ja zaniedbana. Ja! Wstyd mi, serio bardzo bardzo mi wstyd. Doszłam do etapu w życiu, w którym noszenie piżamy do obiadu weszło mi w nawyk. W którym, na wieść o przypadkowych gościach wpadam w popłoch i łapie wszystko jak leci, wrzucam do szafy ( i z niej nie wyciągam przez miesiąc). Mam tysiące nie potrzebnych rzeczy -> bo kiedyś się przecież przydadzą. Wstając rano myśle "tyle mam do zrobienia", jest południe ja dalej w piżamie, jest 14 "no może trzeba się ubrać i wziąć za prace". A o 16 myśle.. "o już dzień zleciał, pooglądam tv, sprawdzę co na fb". I jest 22. Dzień zleciał. I kolejnego dnia jest to samo, z wyjątkami dni kiedy muszę iść do pracy lub na uczelnię. Zrobię coś priorytetowego i dalej odpoczywam. Ale ja wielce zarobiona przecież jestem. Brak słów. 

We wtorek, po powrocie z nocy (oczywiście jak się już wyspałam czyli po 14) wytoczyłam wojnę. Wojnę sobie. Spojrzałam w lustro i powiedziałam STOP. Zaczęłam się sobie przyglądać. Znalazłam niedoskonałości. Zaczęłam szukać inspiracji w necie, jak się zmienić. I dumałam, "oo jak to ja kiedyś potrafiłam paznokcie malować codziennie", "a piątek/sobota to był dzień maseczek", "a kiedy ja włosy farbowałam???" "moje stopy...jak one paskudnie się zapuściły". I tak zeszło mi do wieczora. Wieczorem moja młodsza kuzynka wrzuciła fotkę na fb -> jej new desing. I padłam, zawału serca mało nie dostałam. Jak ona wygląda. No bosko. No dorosła. No pięknie. Postanowiłam - koniec! Biorę się za siebie! W środę poszłam na zakupy, napadałam na drogerię.. wykupiłam wszystko; maseczki, balsamy, kremy, olejki, cała torba zakupów. I myślę od czego zacząć. Kupiłam Elle, szukałam inspiracji. Aż usnęłam. Dziś wstaje pora iść na siłownię. Godzina 9 jeszcze zamknięte. Godzina 10 - no przecież jako pierwszy klient nie bede szła. Godzina 11. zajęłam się czymś innym (mega ważnym, czytałam WH na necie - nawet nie wiedziałam, że taka opcja jest na oficjalnej stronie). Godzina 11.40 "ooo już 12 prawie, chyba nie idę, coś źle się czuję". Ale 11.5o powiedziałam dość i poszłam. Wróciłam po 13. obiad, film i leżę pod kocem, oczywiście fb an bieżąco (a miałam pisać mgr). Godzina 16 koleżanka podsyła mi fotkę naszej nauczycielki z podstawówki od WF. Ot minęło prawie 20 lat (no dobra  - 16) kiedy pierwszy raz miałam z nią zajęcia, a ta babka wcale nie wygląda na tyle lat ile ma. Jak by czas się zatrzymał w miejscu. Matka 3 dzieci. A wygląda jak celebrytka z TV. Chwile wcześniej zainspirowała mnie aktorka, Elodie Fortan.  Takich inspiracji na pęczki. Nawet jakiś artykuł przypadkiem wpadł mi pod oko o tym, że powinno sie dbać o siebie na codzień a nie od wielkiego święta, wyjścia robić wielki huragan w życiu i w końcu nigdzie nie iść bo rewolucja za duża. 

Tak więc PODEJMUJE TO WYZWANIE! DZIŚ! 

Edit: Już miałam kliknąć zapisz, ale słucham muzyki na YT, denerwują mnie te reklamy. Chciałam jedna właśnie przełączyć, jednak zdecydowałam się obejrzeć. I dodaje ją tu. Super pasuje! 

8 stycznia 2015 , Komentarze (4)

No to jestem, chora! Niestety, maraton pracowy i niewyspanie pomogły mojej chorobie i katar z nosa leci normalnie jak strumien wody... :( dieta poszła w kąt. Prawie wcale nie jem - bo nie mam apetytu. W ogóle pobyłam dwa dni na diecie i pierwszego dnia zjadłam tylko OBIAD, a drugiego dnia tylko śniadanie bo ja nie jestem wcale głodna po tym ich jedzeniu. Serio. Porcje są mega wielkie. A robię dokładnie tyle ile każą, waże na wadze wszystko - łącznie z wodą do gotowania :D Cała dieta ma ok. 1500 kcal. a ja jem ok 300 bo więcej w siebie nie wcisnę.. bo zjem o 8 to potem głodna robie się o 16.... Ale już dziś mi ciut lepiej (zdrowotnie i katarowo) więc wrócam dzis i będę w siebie to wciskać... obiecuje! A na siłowni nie byłam bo jak, jak ja ledwo oddycham. Kondycji nie ma to bym padła z niedotlenienia :D 

z pozytywów, to chyba wreszcie odpoczęłam. określiłam dokąd chce zmierzać. Jak tego dokonac. Mega sporo pracy przede mną w tym roku. No nic. Dam radę. Muszę jakoś dać! :) 

Pierwszy cel -> pokonać chorobę! dobrze, że w pracy już luźniej w grafiku :)

2 stycznia 2015 , Komentarze (7)

Witajcie w 2015 roku, Nowym Roku, który daje mi nowy dziennik, który mogę zapisać swoim życiem. Mam czyste kartki... a to co w nim zapisze zależy ode mnie. W 2014 działo się, czasem dużo za dużo, czasem było tragicznie, czasem komicznie, czasem pozytywnie a czasem negatywnie, ale ogólnie było na plus. Plus dla mnie. Jak będzie teraz? Mam nadzieje, że lepiej. 

Wreszcie chyba wiem dokąd zmierzam, dokąd chce dojść. Mam plan A i plan B. Za 6 miesięcy zobaczymy co się wydarzy, co pokaże życie. Gdzie dalej zostanę. Co dalej zmienię. Póki co, trzeba dać z siebie wszystko by wyjść z tej walki zwycięsko. A zwycięsko będzie, gdy będę mogła stanąć przed lustrem i spojrzeć na siebie i powiedzieć: "jesteś super! Gratuluje!" lub "no nic, dałaś z siebie wszystko, zrobiłaś co mogłaś. Taki widocznie los, nic nie stało". Nie ważne, która opcja będzie... Ważne jest to, że ja nie chce mieć sobie nic do zarzucenia. Bo to nie ma sensu. Dziś to wiem, że przeszłość nie może rzutować na mojej teraźniejszości i przyszłości. Nie może i nie ma takiego prawa. Postanowiłam wiele zmienić. Nowy Rok, nowe postanowienia, nowe horoskopy. W tym roku podeszłam do tego dosyć zabawnie, z przymrożeniem oka w noc Sylwestrową w pracy z koleżankami. Czytałam z uśmiechem, chyba z 6 ich przeczytałam i o dziwo w każdym pisało prawie to samo. Więc może to się sprawdzi? Liczę na to! 

A zmiany, zaczęłam już w okresie Świąt... i w nich trwam. Zaczęłam od głowy, od myślenia. Myślę pozytywnie (już jakiś 2 miesiąc), od pół miesiąca przestałam się wszystkim stresować, wyluzowałam. Nie muszę być perfekcjonistką. 

Dziś zeszłam z maratonu pracowego (3 dyżury w 3 dni to dużo), na cale 36h i znów maratonik. I dziś padło, że dziewczyny sie zaczynają odchudzać. I ja postanowiłam wrócić do tego, bo aż wstyd (serio, mega obciach to juz jest) bo karnet na fitness mam i prywatną dietę od dietetyka też a od miesiąca jej nie stosuje. Co tydzień dostaje nową wersję i co z tego? Nie byłam na siłce od miesiąca. Dieta nie stosowana. Obciach. Przypomniały mi o niej. Zjechały, że nie nosze pojemniczków ze sobą. I powiedziałam sobie, pora wrócić. Lodówka praktycznie pusta (3 serki wiejskie) więc kiedy zacząć jak nie teraz? Tak więc od dziś zaczynam! Dieta jest super.. byłam na niej ok  2 tygodni i schudłam 4 kg, wszak wszystko wróciło ale... damy radę! A najbardziej podoba mi się, to że jest to smaczne jedzenie, porcje takie że przejeść się nie dało. Nie żadne tam 1 jajko przez 4 dni, czy szpinak. Normalne posiłki, normalne obiady... i najfajniejsze że to naprawdę jest dobre! Smaczne! Apetycznie wyglądające! Czemu więc zrezygnowałam? nie miałam czasu gotować, w grudniu miałam taki moment, że będąc na urlopie potrafiłam w ciągu 72h spać łącznie 4h. Wszystko się waliło. Ciągle coś robiłam, ratowałam, gasiłam "pożary" itd. Byłam zmęczona, wkurzona i wycieńczona. Wiele rzeczy osobistych zawalałam chociaż inne za które były odpowiedzialne inne osoby ratowałam. I to był moment przełomowy, powiedziałam stanowcze dość. 

Teraz odpoczęłam psychicznie, głównie psychicznie. Patrze na wiele rzeczy z dystansu, z boku, zupełnie inaczej. Dostrzegam wiele. Widzę jak ten rok zmienił wiele w moim życiu. W moich znajomościach. Moim najbliższym otoczeniu. Moich relacjach z ludźmi. W moim obyciu. W moim życiu. I jest ok. Mam nadzieję, że jak wrócę na uczelnię, do tego kołowrotka życia to będzie też ok :) 

A teraz lecę spać, potem obiad, zakupy, siłownia :)

22 grudnia 2014 , Komentarze (2)

Dziewczynki moje drogie! 

Z okazji Świąt życzę Wam wszystkiego co najlepsze! najwspanialsze! najcudowniejsze i w ogóle naj naj naj! i wytrwałości Wam życzę! i motywacji Wam życzę! i oczywiście zdrowia Wam życzę! i wszystkiego tego, o czym skrycie i jawnie marzycie! Najlepszego :*

A tak serio, to obiecuje, że wrócę tu. Po świętach. Jak już zacznę porządkować świat, który się zaczął walić kilka tygodni temu. Ale nic, damy radę! Nowy Rok, nowe plany, nowe marzenia, nowe postanowienia! Czas zacząć nowy etap! :) 

Wesołych Świąt Kochane!

Ps. Pierwszy raz po Wigilii będę się mogła ruszać i nie będę mieć wyrzutów sumienia, że za dużo zjadłam, dlaczego? Bo pierwszy raz do rodzinnego domu dotrę już po Wigilii :( 

11 listopada 2014 , Komentarze (6)

Witajcie po przerwie... czas jednak płynie i nie patrzy na nic. Za szybko. Zleciało. Wróciłam do swojej  dawnej pracy. Przetrwałam tam. Tą zsyłkę. Może i dobrze się stało. Zawsze wszystko jednak wychodzi na dobre.. chociaż nie raz wygląda źle. Jest beznadziejnie. 

Długi weekend w pracy. Prawie cały. W tym miesiącu dla relaxu przeczytałam książkę, podeszłam do niej sceptycznie. Tak o, by odstresować się, zrelaksować. Wszak to książka dla kobiet. Literatura o której było głośno jakiś czas temu. Mówili mi, lepsza niż 50 twarzy greya. No i przeczytałam ją.. w tydzień :D 3 części w tydzień. Jakieś 1200 stron. Szybciutko zleciało. Czytałam wszędzie, w łóżku przed snem, w autobusie, na przystanku, na wykładzie. Zrobiło się to "nałogiem". Może dlatego, że troszkę ta książka była "urealnieniem" moich marzeń sprzed kilku lat. Czytałam o wielkim mieście, o Astonie Martinie DB9 (haha to było moje życzenie dostać od któregoś faceta, no to mi takiego kupił - plastikowego), o innych rzeczach. To była odskocznia. Odskocznia, która dała mi do myślenia. 

Postanowiłam o siebie zawalczyć. Spełniać się. Znaleźć czas. dla siebie. na siebie. mieć faceta. super faceta. bawić się. nie krępować. nie zamykać w czterech ścianach. nie tracić czasu. żyć. po prostu. 

Wkurzam się sama na siebie, od wielu miesięcy, że jestem na bakier ze wszystkim. Że wole wstać 10 minut później, niż się uczesać (Nie chodzę potargana, ale.. w kucyku). Czy zająć się czymś innym niż sobą - balsam? paznokcie? depilacja nóg? zawsze czeka, to nie priorytet. A kiedyś tak nie było. Wiem,, że to może wynika z tego, że nie muszę być zawsze gotowa na to... że trzeba będzie ściągnąć spodnie i będzie obciach :P Same rozumiecie.. brak faceta. Doskwiera to czasem, ale właściwie to nie robię nic by go znaleźć. Nie wychodzę. Zapomniałam jak to jest iść do klubu. Zapomniałam jak to jest iść na imprezę. Zapomniałam jak to jest flirtować. Zapomniałam.. aż dziwne, że tak może się wszystko zmienić. Praca, dom, szkoła, praca, dom, szkoła. Czasem nie ma mnie po 36h w domu. Ciągle gdzieś biegnę. Ciągle coś. A jak się wali... zostaje sama. Mam  być twarda. Silna. I efekt jest taki.. jem byle co, byle jak, śpię mało. Zaczynam jechać na energetykach (czyt. napoje energetyczne). Dokąd zajadę? pewnie nie daleko. 

Mówię temu dość. Wróciłam do domu, powiedziałam siostrze co myślę, że pora na zmiany. Idziemy na dietę.  Z prawdziwego zdarzenia. Rozpisany cały tydzień. wielka radość. Wyszło jak zawsze. Ona szuka. JA się wściekam, że głupoty. A ona w szał. No właśnie, nie rozumie tego nikt. Nie znoszę diet właśnie dlatego, że wstyd mi na nich być. Nie cierpię. Wiecie jak to jest jak schudnąć chce osoba ważaca 60kg. A jak 100kg.  Na tą pierwszą patrzą i mówią, po co sie odchudzasz.. a na 100 - i tak nie da rady. A ja jestem słaba. I to bardzo. Jedna porażka i leżę. I nie wyobrażam sobie, abym w pracy wyciągnęła kanapki z kurczakiem na śniadanie, czy szaszłyki na obiad. No proszę Was, już to widzę.. tę tonę komentarzy w moim kierunku. Wstydzę się. Wstydzę się, że tak wyglądam, wstydzę się, że się odchudzam. Wstydzę się siebie.... 

Ale postaram się dać radę. Usiąde i ułoże jadłospis. Normalny. Bez głupot. Zgodny z zasadami. Żebym nie musiała wyciągać na 2 śniadanie: 5 winogron - przecież to zaraz tona komentarzy...  a ja jestem słaba. 

28 września 2014 , Komentarze (5)

nowy rok akademicki. nowa praca. Nowy rozdzial zycia. 

Juz jutro ide na zajecia. Poskladalam plan, na nowo. Ciezko go zlozyc do kupy. Juz jestem w plecy z paroma zajeciami, ale coz zobaczymy jak bedzie. 

Humor lepszy. Postanowilam sie nie poddawac. Walczyc. Od dzis jestem na jedzeniu z parowaru. Czy silownie bede zaliczac zalezy od czasu i funduszy. Na pewno teraz zaczne od diety. Co bedzie los pokaze. 

Dalej uwazam, ze nic nie dzieje sie bez przyczyny i wszystko jest po cos. W sobote gdy humor mialam po % dopadlam tesco magazyn... i tam horoskop. I wprawilo mnie to w jeszcze lepszy motywacyjny nastroj, otoz horospok z tesco magazynu idealnie pasowal do mojej sytuacj, napisali tam ze aktualnie humor pozostawia wiele do zyczenia, w czesci praca :ze to normalne ze boje sie  zmian, ale sa one nie uniknione. Nie warto tkwic w miejscu bez perspektyw. Zdrowie: ze podjadam ostatnio za duzo, a klopoty nie trwaja wiecznie. Milosc: ze milosc mozna spotkac w najbardziej nie oczekiwanym momencie i msm nie przestawac dbac o siebie. Jakze sie usmiamz tego, ale rano na trzezwiej zaczelam ciut w to wierzyc.

Koniec uzalania. Pora dzialania  ;)

Buziak ;* i wielkie dzieki za wsparcie, jestescie kochane!!!

26 września 2014 , Komentarze (6)

Jestem. Choc jestem w tym momencie wrakiem. Od wczoraj jest masakra. Stoje wsrod wzburzonych fal i nie wiem jak stac. Pora zaczac pisac nowy rozdzial zycia. 

Mam nauczke. Wielka. Zycie zaczyna mnie wychowywac. Coraz bolesniej. Coraz dosadniej. Coraz intensywnej. Nikt nie mowil ze bedzie latwo, ale az tak ciezko? 

Jestem wsciekla. Na siebie. Tylko. Moja wina. Zostalam, trwalam, dzielnie na pokladzie. Zostalam wypchnieta za burte. Ze swistkiem do podpisania i mydleniem oczu. To koniec. Trzeba uciekac i nie czekac. Mislam szanse na zmiane pracy, normalna place, rozwoj. Zostalam... z lenistwa by dokonczyc w spokoju studia. 4 dni przed rokiem akademickim swiat zawodowy sie zawalil. Mowia wrocisz, to tylko miesiac. Z miesiaca robi sie dwa,  potem trzy... masakra. Myslalam, ze juz wyplakalam lzy. Ale nie, jednak jeszcze. Mam ochote sie uczciwie nawalic %.

Tlumacze to sobie, ze nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. A jak Bog zamyyka drzwi to otwiera okno. Pora skoczyc. Zeby cos zmienic w zyciu trzeba sie zdecydowac i dokonac wyboru i podjac decyzje, a nie tylko gadac. 

14 września 2014 , Komentarze (5)

Witajcie :)

Te dni mi teraz tak szybko uciekają, że sama nie wiem kiedy a już tydzień mija. Trochę leniuchuję.. a potem się wściekam sama na siebie, że leniuchuję! No ale zaraz październik, trzeba wrócić na uczelnię i wakacje się skończą. 

Z plusów, zaczynam porządkować powoli swoje życie, ogarniać swój plan na siebie. Choć tak naprawdę, to nie wiem co zrobię ze sobą za rok. Właściwie, to w sumie właśnie na to wpadłam. I może faktycznie w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak więc już, wiem, z dylematu co wybrać, po prostu zrobię sobie plan A i plan B :) Po co mam przez rok rwać włosy z głowy? Ciagle myśleć co wybrać, a co będzie lepsze? Nie ma sensu :) 

Sprawa druga - nie biorę już wszystkiego na siebie. Przestaje trzymać sto srok za ogon. Mówię, że nie dam rady. Uczę się asertywności. Teraz np. koleżanka chce mnie wyciągnąć na kurs, sama chciałam na niego iść przez ostatnie pół roku. Tzn. najpierw z potrzeby,która niestety przestała być potrzebą, bo było wyjście B. A ostatnio, znów z potrzeby - ale ta też przestała być potrzebą. Sam kurs jest ciężki, kończy się egzaminem. I koleżanka przez całe to pół roku twierdziła, że jej to nie potrzebne. Że nie. A teraz chce mnie sama na to wyciągnąć. Ale - mnie to już w tym momencie nie potrzebne. Jasne fajnie by było to mieć. Trwa pół roku, kosztuje ok. jedną moją pensję i aktualnie mi nie potrzebne, więc po co? Odmówiłam więc. I tak mam sporo rzeczy na głowie.  

Kolejna rzecz - moje odchudzanie. Ostatnio miałam mała spine z mamą. Zaczęło się od głupoty, skończyło na burzy z piorunami. W każdym razie, ona jak zawsze uważa, że mój największy problem na świecie to ta waga. Że jak schudnę to po prostu już wszystko będzie cudowne. Normalnie różowe okulary i do przodu wtedy. I tak było od zawsze. Tym razem nie było inaczej, chcąc mi dowalić stwierdziła, że jestem na tyle beznadziejna, że nawet schudnąć nie potrafię i po co w ogóle to zaczynam jak żre wszystko, chodzę na siłownie a efektów nie ma. I  tak było zawsze. Zawsze wolałam odchudzać się po tajności jak nie wie... bo nie komentuje. Zawsze komentowała, wydzielała porcje, patrzyła na talerz, dyskutowała i zawsze w pewnym momencie był taki sam efekt. Jej "mądrość życiowa" w moim kierunku. Mój płacz gdzieś w kącie. Jej duma wypisana na twarzy "zwyciężyłam tą bitwę". Moja załamka. I koniec. Po części chyba jej na złość. Tym razem nie było inaczej. Też był płacz. Ale poniekąd ma rację. Tak, sama nie daje z siebie wszystkiego. Podjadam. Nie chodzę regularnie na zajęcia. I nikt mi juz w talerz nie zagląda od prawie 3 miesięcy. A efektów nie ma. 

Tak więc, zmieniam podejście. Odkryłam już, że same ćwiczenia to za mało. Wprowadzam odpowiednią dietę. Postaram się rozpisywać jedzenie na kilka dni do przodu. Przygotuje sobie 5 pojemników na każdy posiłek dzień wcześniej. I znajdę czas na siłownie każdego dnia.  

Obawiam się tylko, że jak zareaguję, gdy ona znów mi dowali, tak że się odechce, analogicznie jak zawsze, gdy odkrywa że coś ze sobą robię. Chwali. Wyjść z podziwu nie może. I zaczyna komentować, "ten talerz za duży", "ile już zjadłaś", "po co tyle włożyłaś?", "pół ziemniaka wystarczy", "ty rosołu nie jesz, prawda?", "nie, ten jogurt jest zły", "po co cukier i mleko do kawy", itp. Odechciewa się. Uwierzcie. 

Doszłam też do wniosku po ostatniej aferze, że w sumie może i ją rozumiem. Każdy chce mieć dzieci idealne. A mi do ideału daleko. Niestety, na miss świata nie wyglądam. Męża nie mam, baaa nawet chłopaka. Dzieci też nie. Dobrze też nie zarabiam. Samochodu też nie mam. Zawód do chwalenia zamieniłam na zawód "no cóż...i pozostawmy to bez komentarza". Nie ma czym się chwalić. Tak wiec jestem empatyczna i  ją rozumiem. 

8 września 2014 , Komentarze (4)

I znów doszłam do etapu - nie chce mi się na siłownię, boje się siłowni, że będę się pocić i wyglądać jak nieudolne prosię tam. Ale muszę przełamać się i tam pójść. Potem już jakoś będzie... jak zawsze, wejdzie w nałóg i będzie brakowac. Tylko się zmusić. Jutro pójde :) 

Przespałam dziś cały dzień, tzn. odsypiałam noc w pracy. Tak ciężkiej nocy nie miałam jeszcze w swojej karierze zawodowej w tym miejscu. A to dopiero początek podobno, bo sezon się zbliża. No ciekawe jak ja będę po takim całonocnym "tańcowaniu" szła na zajęcia i wytrzymywała do wieczora, a potem znów do pracy. Już sobie życzę powodzenia. 

Dietowo? slabo. 

Śniadanie: herbatniki petit beaure :D 3 michałki białe i bułka z serkiem i pomidorem. 

Obiad: makaron z sosem 4 sery z brokułami. 

I tyle, bo resztę dnia przespałam :P Na kolacje może jabłko? 

6 września 2014 , Komentarze (7)

A ja puchnę i puchnę... zaraz pęknę! tak, chyba dopadło mnie jojo... Waga 106,5 wg pracowej ;( załamka!! Widzę, że puchnę.. po ciuchach.. pracowych zwłaszcza. Zapięłam się, tak dla porównania.. i o ile pod koniec lipca to było luźne, o tyle wczoraj w nocy normalnie "pękało". Powiedziałam dość! 

Od poniedziałku WRACAM na zajęcia z podwójną intensywnością.. do tego odpowiednie odżywianie. No niestety, przekonałam się, że już coraz starsza się robię i mi samej nie wystarczy jak do tej pory zwiększony wysiłek fizyczny, muszę wprowadzić zmiany w diecie. Dlatego - będę rozpisywać co jem i ile jem. Koniecznie muszę kupić wagę kuchenną. Podchodzę do tego najzupełniej poważnie, gdyż podobał mi się ten mój nowy look, ale teraz znów mi cycki napęczniały (dobra jestem w trakcie okresu,ale mimo to wylewają się z niektórych staników;/) Spodnie zrobiły się w pasie za ciasne (no dobra, są po praniu..ale mimo to!) i buzia się bułeczkowata robi... tak więc koniec! 

Wracam też do kalendarza, bo bez niego ani rusz... Znów będę mieć zaplanowany każdy dzień (przyznam szczerze, że w tym roku oszczędziłam przy zakupie kalendarza, wybrałam tańszy model który już od początku mi nie do końca odpowiadał swoim wnętrzem i efekt jest taki, że przez pół roku go praktycznie nie używałam.. przez co zrobił się wielki galimatias. Jak w poprzednim roku miałam kalendarz "idealny" to chodził ze mną w torebce wszędzie.. i zawsze wiedziałam co mam zrobić i do kiedy i jak i gdzie. Teraz wiele rzeczy gubię gdzieś w czasie, zapominam, odkładam). 

Moje mole domowe się tępią - nie wiem jak im idzie..bo z dnia na dzień ich coraz więcej łapie się w molołapkę.. 

Lece Was poczytać.. :) 

Ps. Właśnie odkryłam.. może zastosuję skoro w tym miesiącu większość swoich dni pracujących mam właśnie zmiany noce i będę jednak jadła wieczorem i w nocy... 

http://vitalia.pl/index.php/mid/3/fid/2/diety/dieta/article_id/6975