Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Gdy czytam swoje wpisy, to podsumowałbym się jednym słowem... maruda.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 34496
Komentarzy: 65
Założony: 5 marca 2009
Ostatni wpis: 15 sierpnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Jaonaa

kobieta, 48 lat, Wrocław

170 cm, 81.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 lipca 2009 , Skomentuj

Nie mam czasu... nie mam siły... dieta poszła na kołek. Jak się pozbieram, to wrócę. Dobranoc.

24 lipca 2009 , Skomentuj

Sukces - wczoraj wieczorem, po ćwiczeniach, na wadze było 67.1 kg. Coś za szybko spadają te kilogramy. ;) Być może ma to związek ze stresem, który sobie ostatnio funduję w pracy. Trochę się nie wyrabiam, co mnie strasznie dołuje. Dodatkowo wczoraj nie było prądu z powodu burzy. Resztki obiadu zjedzone na zimno (fuj) i po ciemku dopiero po powrocie po pracy i ćwiczeniach do domu. Dzisiaj bez śniadania do pracy, w pracy tylko jakieś nieszczęsne musli, które się na szczęście ostało. No i po prostu musiało do tego dojść - po powrocie do domu z pracy (ok. 18) atak frontalny na lodówkę. Obiad i kolacja jedno po drugim (czyli niestety nie obiadokolacja). Kalorycznie, jak podliczyłam w vitaliuszu niby nie tak źle. Ledwie 999 kcal dzisiaj. Zdecydowanie mniej niż powinno być (ok. 1400 kcal), ale prawie wszystko 'za jednym przysiadem'. Brzuch mam ciężki po raz pierwszy od rozpoczęcia diety. Fuj, co za niemiłe uczucie.

23 lipca 2009 , Komentarze (2)

Dzisiaj rano waga pokazała... 67.9 kg. Jeszcze nie mogę w to uwierzyć, bo wczoraj wieczorem było o 0.8 kg więcej. Konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy takie wahnięcia w ciągu kilku godzin. Jeść nic nie jadłam w tym czasie, to fakt, no, ale z wyjątkiem jakiegoś 'siku' też nie wydalałam. Wyparowało, czy co?
Ale wracając do tematu, to 68 kg było dla mnie kolejnym krokiem milowym. Tyle ważyłam pod koniec liceum. Czy to nie piękne? Fakt, że na studiach zeszłam z wagą poniżej 60 kg i taki cel jeszcze daleko przede mną, ale przecież ciągle do przodu...
Miłego dnia wszystkim życzę.

18 lipca 2009 , Komentarze (1)

Mimo wczorajszego obżarstwa (ponad 1800 kcal) dzisiaj waga mnie ponownie zaskoczyła pokazując 68.6 kg. Po śniadaniu - na ćwiczenia. Godzina ABT i na bieżni i... tadam... jednym ciągiem przebiegnięte 1700 m. Obiecywałam sobie 1500. Więc sukces z małym plusem. ;) Prawie bym zrezygnowała, gdyby na bieżni obok ktoś nie zaczął również biec. Prawdę mówiąc zdecydowanie lepiej się wtedy biegnie niż samemu. Kurcze, bieganie jako sport uprawiany samodzielnie bardzo mi się podoba. Nie ma dużych wymagań - dobre buty, ale buty zawsze kupuję dobre, również do chodzenia - i można wyjść gdziekolwiek i po prostu - biec. Dojrzewam już chyba trzeci rok, żeby zacząć. Teraz staram się właśnie na bieżni zwiększać dystans, choć osiągnięte 1700 m u regularnych biegaczy wywoła pewnie uśmiech na twarzy. Może ktoś mi podpowie, co zrobić, żeby w trakcie biegu się tak nie nudzić? Bo chyba to jest dla mnie największym demobilizatorem. Ostatnio liczę sobie kroki i przez to mniej się niecierpliwię, że tak biegnę i biegnę a metrów nie przybywa.

17 lipca 2009 , Komentarze (2)

W tym tygodniu jakoś zupełnie nie miałam czasu skupiać się na proponowanych zestawach. Nawet wymieniać na coś, co byłabym w stanie (miała czas) zrobić. :( Staram się trzymać założeń diety. Do stałego repertuaru weszły naturalny jogurt, kefir i maślanka, ograniczenie gdzie się tylko da tłuszczu. Z wyjątkiem mleka, ale za to samo mleko nieco ograniczyłam. Najważniejsze, że coraz łatwiej jest mi powiedzieć sobie 'nie'. Również zaczynam zauważać sytuacje, gdy chęć wszamania czegokolwiek wynika raczej z sytuacji - zdenerwowania, pośpiechu - niż faktycznego głodu. I tu mam nawet jakieś drobne sukcesy. Od paru tygodni nie zjadłam czekolady. Nie udało mi się nie zjeść domowego ciasta. Ale zdecydowanie mniej kawałków niż kiedyś (tzn. np. jeden, a nie cztery).
Trochę jakaś taka uboga ta moja dieta, choć w sumie nie wiem, czemu tak myślę. Wypadły wszystkie 'polskie' obiadki (mączne), ziemniaki, różne kotlety, zapiekanki. Ograniczyłam mocno makarony. Zostało białe mięso (ile razy w tygodniu można jeść kurczaka lub indyka?), warzywa (ze względu na brak czasu na szykowanie zużywam dużo mrożonek), wspomniane wcześniej naturalne jogurty i kefiry. Kanapki nieduże, ale z owocami i nabiałem.
To co mi się podoba to to, że od dawna wieczorem nie miałam wrażenia, że żołądek mi pęka. Choć dzisiaj 'zaszalałam' na ponad 1800 kcal. Jutro to pewnie na ważeniu wyjdzie. Ale wcale mnie to nie martwi, bo co w tym tygodniu mi nie zejdzie, to w którymś z kolejnych spadnie. W końcu nigdzie się nie spieszę. To do jutra. Pa.

11 lipca 2009 , Komentarze (2)

...jak jeden dzień ;)
No, przesadziłam trochę. Prawie miesiąc. W tym czasie waga zjechała z 72 kg do 69!!! Suuuuper. Dzisiejszy sukces jest taki, że wcisnęłam się w spodnie, które kupiłam dwa (DWA) lata temu, bo mi się podobały, a kosztowały grosze. Prawdę mówiąc był już czas, że myślałam, że nigdy ich na siebie nie założę. A tu proszę... nigdy nie mów nigdy ;) Mała rzecz a cieszy. Jeszcze tylko nauczę się cieszyć z takich rzeczy, zamiast z jedzenia i jestem w domciu. Jak tu emotką oddać wielki uśmiech, który mi się sam pcha na pysio? :D

4 lipca 2009 , Komentarze (1)

...na wadze zobaczyłam 69.8 kg. :D Czyli 'szóstka' z przodu. Kolejny krok milowy dla mnie, jaki sobie wyznaczam, to 68 kg. Tyle ważyłam, gdy mieliśmy 'przegląd uczniów' na koniec liceum. Nie znaczy to, że nie ważyłam mniej ;) Na studiach schudłam blisko 10 kg. Ech... stare czasy ;)

2 lipca 2009 , Skomentuj

No i jak to jest? - nie bardzo mam czas jeść i się trzymać diety. Ponieważ staram się jednak trzymać jej założeń, nie jeść niczego, czego nie przeliczę, to efekt jest taki, że jem mniej niż zakłada dieta. A waga skoczyła blisko kilogram w górę.Zobaczymy co wyjdzie w sobotę.

1 lipca 2009 , Komentarze (1)

Dzisiaj to już chyba osiągnęłam szczyt irytacji. W 'robocie', więc nie będę się rozpisywać. Zależność jest niewątpliwie taka, że im bardziej jestem 'rozdżaźniona' tym trudniej panować nad dietą. Gdybym miała wyrobione prawidłowe odruchy dietetyczne pewnie nie byłoby to problemem. W tej chwili, żeby nie zajadać nerwów i nie zmagać się z zawiłościami diety jakoś tak wychodzi, że mniej jem. Może tyle dobrego? Byle do wiosny ;)

30 czerwca 2009 , Skomentuj

Blisko 2,5 tygodnia diety za mną. Dzisiaj robiłam zakupy z listą w ręku. Oczywiście w markecie połowy oczywistych rzeczy (np. por, brukselka) nie można dostać. Kupiłam mrożonki, ale to oznaczało, że nie wstąpię nigdzie indziej. Po powrocie do domu zabrakło jeszcze kilku innych rzeczy, pierwszej, już jutro na śniadanie. Nie dla mnie dieta. Wrrr... Ciągle się pilnować, na okrągło tu zaglądać: czy ma być pomidor czy pół? A posolić mogę czy w tym posiłku nie przewidzieli. Z solą to przesadziłam, bo solić nie lubię i praktycznie nie patrzę czy coś się soli czy nie, tylko zazwyczaj nie solę. W każdym razie z jutrzejszego planu diety: na śniadanie nie mam kus-kus, na lunch nie bardzo mam jak upiec pieczoną kanapkę z gruszką a na dorsza, mimo że tego akurat mam w lodówce, żeby zjeść w pracy nie bardzo mogę sobie pozwolić. Ze względu na zapaszek oczywiście. Jedyne na co mogłam wymienić - czytaj: miałam w lodówce - to fasolka szparagowa z masełkiem, do której 'przypięto' zupę rybną. Tę akurat sobie daruję. W każdym razie trzymam się diety aż miło popatrzeć. ;)
Taki Premenstrual Monster ze mnie wychodzi.