Nowy cel w życiu
Kobyłka u płota, stało się.
Wzięliśmy sobie nowy garb na plecy ;) , który na razie niemożliwie mnie cieszy i do którego dojrzewaliśmy przez ostatnie co najmniej 8 lat. Choć i obaw pełno: czy i jak sobie poradzimy? czy nie będzie to dla nas źródło ciągłych utrapień i zwątpień, nieporozumień rodzinnych i finansowych frustracji? Kto to teraz może wiedzieć?
Mianowicie wczoraj staliśmy się obszarnikami ziemskimi posiadłości wielkości (hehe) 0,1ha. Czyli zwykłej działki pod budowę domku. Niewątpliwie teraz będzie to dla mnie na najbliższe parę lat główny temat rozważań 'co, gdzie i jak'.
Vitalia pewnie odejdzie zupełnie w kąt. Chociaż zainspirowała mnie do spisywania poczynań. Jeszcze to rozważam, ale... Jesteśmy na początku drogi, to dobry moment na rozpoczęcie dziennika w tym temacie. Czy starczy sił? Oby. Trzymajcie kciuki.
Sukces, wg mnie wielki, a Vitalia: 'Niestety...'
Nie wiem, czy się już przyznawałam, ale jeśli nie, to właściwie należałoby wyjaśnić, że co prawda mam wykupioną dietę, ale czasu na bieganie po sklepach, przygotowanie posiłków wg przepisów, zaglądania tu co chwilę - niestety - już nie mam. Całe moje działania odchudzające bazują na tym, czego się nauczyłam przez kilka tygodni, gdy z Vitalią właściwie zaczynałam i kończyłam dzień. Jak myślę wystarczyło to, na pojęcie pewnych zasad. Trochę go było za mało, żeby pewne mechanizmy weszły w krew. Z chęcią zjadałabym codziennie rano śniadanie i staram się to robić, ale nie wyrobiłam sobie jeszcze nawyku, żeby codziennie wstawać kilka minut wcześniej i je szykować. Spokojnie rezygnuję z niektórych potraw czy składników (różne tłuste rzeczy, cukier), ale co jakiś czas stare przyzwyczajenia się odzywają. Wtedy pozwalam sobie, na łamanie zasad pilnując, żeby zrobić to możliwie w niewielkim stopniu. W porównaniu do 'kiedyś' musi być jednak zdecydowanie lepiej. Dlaczego?
Mamy w tej chwili najtrudniejszy (jeśli chodzi o utrzymanie wagi) okres w roku. Przemęczenie, brak słońca, ruchu, kiepski nastrój, no i @ się zbliża. Przez ostatnie kilka lat byłam już dobre 2-3 kg do przodu w porównaniu do np. października. Tym razem jednak jest inaczej. Dzisiaj waga znowu mnie zaskoczyła pokazując 64,4 kg. Więc waga ciągle idzie w dół, mimo:
- niesprzyjającej pory roku;
- zbliżającej się @;
- mojej tendencji do zbierania zapasów na zimę;
- nieodchudzaniu się - może to nadużycie z mojej strony, skoro ciągle jestem z Vitalią i że twierdzę, że się NIE odchudzam; niemniej tak siebie i swoje działania odbieram.
I tylko Vitalia dzisiaj dała mi pstryczka w nos pisząc 'Niestety, nie udało Ci się osiągnąć zaplanowanego celu.' Może dobrze mi tak? ;)
Wielka radość w domu Gucia...
...Gucio gumę ma do żucia. ;) Właściwie powinnam powtórzyć ostatni wpis. Kilka tygodni marazmu, praktycznie zero ruchu, zero odchudzania się. Z tego powodu nie wchodziłam na wagę bojąc się tego, co tam zobaczę. Dzisiaj się odważyłam. I... tadam... utrzymana waga 64,8. Trudno mi uwierzyć, ale jednak! Chciałoby się powiedzieć: 'Viva Vitalia' ;)
Nie jest źle
Dzisiejsze poranne ważenie pokazało 64,8 kg. Przez ostatnie ze trzy czy cztery tygodnie nie chciałam wchodzić na wagę, bo jadłam bez opamiętania. No, może przesadzam, bo jednak pewnych zmian w żywieniu udało mi się przestrzegać. Mianowicie, nie objadam się do przesytu. Czasem zjem więcej, niż uważam, że powinnam, ale nie jest to takie jedzenie 'po same uszy' jak kiedyś. W tym tygodniu z ruchem - ani dobrze ani źle - byłam na jednym fitnessie i z dzieckiem na basenie. Niestety, ostatnio w weekendy nie udaje mi się wygospodarować czasu na ćwiczenia, co kiedyś było regułą. Czas do niej wrócić, jak jednak? - skoro wszystkie weekendy listopada mam już zaplanowane? Nie ma jednak co marudzić. Waga może nie spada, ale jednak też nie rośnie mimo pory roku sprzyjającej odkładaniu zapasów. Jeśli uda mi się tak przetrwać do stycznia, to później już z górki. A po drodze święta... ;)
Jesień idzie... nie ma na to rady...
Taki cytat z Waligórskiego jako tytuł sobie przyjęłam. I jesień widać u mnie na pasku wagi. 2 kg w górę. Co roku to samo - gdy przychodzi jesień robię się niemożliwie głodna. Nie jestem w stanie sobie odmówić różnych posiłków. Pocieszam się, że jestem przed @, więc za tydzień te dwa kilogramy spadną, ale nie ma się co łudzić - jesień przyszła a ja reaguję na nią chomikując zapasy. Taki typ.
W dzisiejszej 'wybiórczej' był artykuł o jej pracownikach uczestniczących w akcji 'odważ się'. Efekty dość mizerne. Jak myślę z tego samego powodu co u mnie. Chyba czas się przeprosić z dietką i znowu przejść na ścisłe trzymanie się tejże. Spróbuję od jutra. Choć powtarzam to sobie po raz kolejny w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Wrrr...
Kiepsko też wychodzi mi chodzenie na ćwiczenia. Dobrze, że choć Bąbel mnie mobilizuje i chodzimy na basen raz w tygodniu. Takie tam - taplanie. Dobre chociaż i to. Chciałabym nauczyć go pływać. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało.
Dzięki Mirka
Zmobilizowana przez Mirkę 'daję głos'. ;)
Ciągle tu jestem. Przedłużyłam nawet abonament o kolejne trzy miesiące. Choć czuję się nieco oszukana przez Vitalię, bo niedługo po tym, gdy kupiłam pierwszy, to podnieśli ilość punktów vita-aktywności za kupno i przedłużenie diety, a niedługo po wykupieniu przeze mnie kontynuacji - znowu podnieśli ilość punktów do zdobycia. No nic. Nie dla punktów tu jestem. ;)
Z proponowanych przepisów korzystam sporadycznie. I na Vitaliusza też uważam, że nie mam czasu. Wolę go przeznaczyć na coś innego. Np. zaczęłam z moim Bąblem chodzić na basen.
Problemy zdrowotne jakoś zbladły. Ciągle wcinam Nolicin. Lekarz uświadomił mnie, że to nie antybiotyk, więc moje obawy były trochę na wyrost. Poza tym grunt, że działa. Muszę tylko wieczorem pilnować, żeby nie pić i nie jeść nic mlecznego. No i alkoholu nie piłam już ze dwa miesiące.
Waga zeszła do blisko 64 kg. Jak na razie nie udało mi się zejść poniżej. Ale oznacza to, że za mną już 15 kg. Trudno mi samej w to uwierzyć. Wszystkie spodnie, które nosiłam ściągam przez tyłek bez rozpinania. "Wadą" schudnięcia jest to, że nie mam co na siebie włożyć. ;) Obym miała tylko takie zmartwienia. Ogólnie - pozytywnie.
:)
Znowu szybciutko 'między wódką a zakąską', bo czasu nie wystarcza na podrapanie się nawet. Wróciliśmy z wakacji. Cisza, spokój, Bieszczady... :D Ślicznie po prostu i wszyscy żałujemy, że tak krótko. Niemniej czas wrócić był do domu i do codziennej rzeczywistości. Jutro ostatni dzień mojego urlopu. Moje chłopaki już w 'robocie' czyli jeden w pracy a drugi w 'zerówce'. A ja mam tyle do zrobienia w domu, tylko ręką i nogą nie chce mi się machnąć. ;) Ech, przyzwyczaja się człowiek do 'nicnierobienia'.
Mimo wyjazdu, urlopu od Vitalii i odchudzania również - w Bieszczadach stołowaliśmy się u gospodyni i nawet gdybym chciała, to nie miałabym jak sobie sama gotować - to efekt nie jest zły. Po moim dołku i wzroście wagi wczoraj pierwszy raz po powrocie do domu odważyłam się wejść na wagę i... tadam... zobaczyłam 66,8 kg a po powrocie z fitnessu nawet 66,5 kg. Od razu cieplej mi się zrobiło na serduchu, tym bardziej, że efekty ćwiczeń i odchudzania nawet sama zauważam. I nie martwię się, że nie osiągam zakładanego przez Vitalię tempa. Przez perturbacje zdrowotno-wagowe Vitalia o kolejne cztery tygodnie wydłużyła mi okres stabilizacji wagi co odsuwa o co najmniej miesiąc osiągnięcie zakładanego celu, ale... Jak myślę, dzięki takiemu wydłużeniu czasu organizm ma więcej czasu na aklimatyzację, skóra na 'ściągnięcie' się co - szczególnie na brzuchu - dało pozytywne efekty.
Zdrowie. Tak jak pisałam we wcześniejszym poście: kuracja antybiotykowa i to bardzo długa. 10 dni antybiotyk dwa razy dziennie, teraz jestem na etapie dziesięciodniowej przerwy, przez kolejne 40 dni - jedna dawka na dobę. Czyli w sumie 2 miesiące. Brr... Grunt, że czuję ewidentną poprawę, więc kuracja powinna być skuteczna.
I jeszcze jeden sukcesik - wczoraj po godzinnym fitnesie przebiegłam jeszcze na bieżni prawie 2,5 km (z prędkością 10,1 km/h). Całkiem na luzie bo nie lubię się przemęczać ;) Więc kondycja też w górę a nie w dół.
Po dłuższej przerwie...
...to znowu ja. Znowu chwilowo, bo za trzy dni wyjeżdżamy na wakacje.
Samopoczucie mam lepsze, ale problemy zdrowotne jeszcze nierozwiązane. Porobiłam różne badania i dzisiaj idę do lekarza. Spodziewam się dłuższej kuracji antybiotykowej. Niestety. Fuj.
Ćwiczenia leżą i kwiczą - czyli czasu brak. Ale dzisiaj powinno mi się udać jakąś godzinkę zaliczyć.
Dzięki Dziewczyny
Vitalia jednak 'daje radę'. A takie wirtualne poklepanie po plecach dodaje otuchy. Dziękuję Wam dziewczyny bardzo. Dam sobie wieczór spokoju, żeby się wyspać, odpocząć. Jutro powinno być lepiej.
Pewnie jak każdy przechodzę dołki i górki w samopoczuciu. Dzisiaj mnie dopadła babska przypadłość, więc kiepskie samopoczucie pewnie też z tym związane. Do tego doszły moje problemy z pęcherzem, które ciągną się już kolejny tydzień: antybiotyk pomógł trochę, kuracja odgrzybiająca wcale, badania zrobione i brak czasu na kolejną wizytę u lekarza, bo:
- i tu powinnam wpisać litanię do świętego Łukasza różnych powodów, głównie zdrowotnych wszystkich w koło. Jakoś tak się niestety kiepsko złożyło, ale nie będę pisać szczegółów, bo to nie forum medyczne ;)
Papatki.
Fatalne samopoczucie
Dietowy marazm. Przynajmniej coś wpiszę, żeby o Vitalii nie zapomnieć ;) . Jakieś dziwne osłabienie i nawał pracy tak mnie osłabiły, że nie mam siły myśleć o tym co jem, jak jem. Na zajęcie się sobą. Na pójście na ćwiczenia. Na tych nie byłam przez tydzień. Może dzisiaj się uda.
Na wagę nawet nie wchodzę, choć pewnie nie wygląda to za dobrze. Być może to osłabienie ma związek z dziwnym spadkiem wagi z poprzedniego tygodnia? Wtedy leciało w dół na łeb na szyję, a w tym tygodniu nie mam siły na nic. No nic, trzeba się pozbierać do kupy. Jutro ważenie, więc trzeba będzie zrobić bilans zysków i strat z tego tygodnia.