jest źle..
..przytyłam, źle się ze sobą czuję. Ze spodni wyłażą mi boczki, dorobiłam się okrągłej oponki. Źle, źle, źle! Wczoraj po raz dziesiąty obiecałam sobie dietę.
Brakuje mi motywacji, żeby wziąć się za siebie. Straszę sama siebie latem, zbyt ciasnymi ubraniami.. Straszę i się boję, ale nie daję rady się ogarnąć. Humor mi siada jak widzę na sobie ten tłuszcz.. Unikam luster, zasłaniam się, garbię, masakra. Niedługo przywdzieję wór zgrzebny i tak to się skończy. A było tak pięknie...
Nawet nie staję na wagę, tylko się zdołuję i rzucę na czekoladę - bo grubemu to już nic nie zaszkodzi.
Mój chłopak zmienił pracę :) na bardziej ambitną i lepiej płatną. Jestem z niego dumna :) Zasługuje na dziewczynę szczuplejszą od siebie samego :( może to da mi kopa w rozrośnięty zad? ....
Buziaki :*
spowiedź
Ładnie było i się spieprzyło ;)
Z 84 do 68.
Z 68 do 72.
Z 72 do 66.
Z 66 do 74....
Nie potrafię utrzymać stałej wagi. Za bardzo lubię chyba jedzenie..
Oprzytomniałam, kiedy waga pokazała 72kg, postanowiłam coś z tym zrobić, po czym dotyłam sobie do 74..
I nie potrafię schudnąć... Może to przez tabletki antykoncepcyjne? Jem mniej, a waga ledwo się rusza. To mega demotywujące. Trzy dni na diecie, czuję się lżej i głodno, wchodzę na wagę, a tam.. pół kilo więcej ^^ No to na złość sobie zapycham się czym popadnie i... znowu pół kilo więcej. No i tak się powiększam w tempie ekspresowym.
Na "ruch" niestety nie mam czasu. Nie ma mnie w domu po 12 godzin (praca + dojazd :/ ), a kiedy mam wolne, biorę się za zaległe sprawy i padam na twarz wczesnym wieczorem.
Zachciało mi się też podyplomówki, która zżera 5 dni wolnych w miesiącu + kupę kasy.
Jeszcze trochę i się zezłoszczę ;>
Przejdę chyba na jakąś gównianą monodietę, o! I jeśli też nie pomoże, to widocznie dane mi żyć w rozmiarze małego słoniątka ;)
:)
Był taki moment, że waga pokazała 67,2kg! Ten moment trwał dwie doby, a potem czar prysnął ;) Nie szkodzi... Jeszcze kiedyś pokażę wadze na co mnie stać ;)
Zastanawiam się czy jest sens dalej się odchudzać... Nie zależy mi ciele modelki... i tak nie ma mnie kto podziwiać ;) Nie muszę być szczypiorko-patyczakiem. Nigdy nim nie byłam, nawet jeśli kiedyś będę, to na krótko. Kilogramy zawsze do mnie wracają...
Ogarnę się, zrobię jakieś sensowne fotki i wrzucę się na pożarcie rekinom ;P
:)
Motywacja spada, kurka flaczka, miało być tak pięknie, a jest jak zawsze... Ogarnąć się muszę!
I śniadanie: muesli z mlekiem
II śniadanie: dwie Wasy z serem żółtym i pasztetem
obiad: gulasz z kaszą
podwieczorek: kawałek ciasta :P bo dzień bez słodkiego, to dzień stracony ;)
II podwieczorek: sałata, pomidor, trochę fety i sos jakiś pewnie na majonezie, bo zbyt dobry, żeby był na jogurcie (jedzenie sklepowe)
kolacja: trzy ogórki kiszone, jeden wafel ryżowy o smaku papryki, plaster szynki
Od tego może się nie zgrubnie, ale schudnąć ciężko :P
próbuję schudnąć 7 kg ;)
Ah, wakacje... Fajnie, że są, ale niefajnie, że zawsze po wakacjach mam zwyżki wagowe ;) których to właśnie próbuję się pozbyć.
Po sobotnim obżarstwie żelkowym stanęłam na wadze, która pokazała 71,8kg - AAAAAAA!!!
Od niedzieli dieta MŻ. Dziś już 11 dzień, waga pokazała 69,7kg. Najpierw myślałam, żeby pozbyć się tych dwóch kilogramów i tyle, ale teraz korci mnie dociągnąć do 65kg. Pięć tygodni męki powinny wystarczyć, co? Powoli i z głową :)
Teraz z innej beczki: dostałam się na studia podyplomowe!! :) Jupi!! Konkurencja nie była duża, bo dwie osoby na jedno miejsce, ale i tak jestem z siebie mega dumna. Tym bardziej, że chcą mnie i w Poznaniu i we Wrocławiu - mam luksus wyboru :D Myślałam o tych studiach już po licencjacie... I tak chodziły mi po głowie 3 lata, aż w końcu zdecydowałam się spróbować :) No i proszę, znowu mam status studentki, cudoooownie ;)
Pierwszy zjazd 27 października, powinnam ważyć 66 kg, ciekawe czy się uda :)
Będę miała chwilę, to wrzucę trochę zdjęć z Tatr :)
Pozdrawiam Was wszystkie, wiem, że nie widać mnie u Was w pamiętnikach, ale to nie znaczy, że tam czasem nie zaglądam :*
znowu żale
Przypomina mi się o tym miejscu zawsze wtedy, kiedy z jakiegoś powodu mi źle...
Tym razem chodzi o facetów :P Albo o jednego faceta? Tego, którego w moim życiu (jeszcze?) nie ma, a być powinien, bo samej źle.
Bo na chwilowe, różnie kończące się spotkania to mam towarzystwo (chociaż i ono się przerzedza - nawet ci wolni strzelce się zakochują i wiążą z dziewczynami na dłużej). Chodzi o tego kogoś jedynego, wyjątkowego i ble ble ble...
Mam ostatnio takie myśli, że stara już jestem, wypadałoby myśleć o założeniu rodziny, choćby tej dwuosobowej. Byłam przekonana, że S. będzie NIM. Tymczasem prawie 4 letni związek zaprowadził mnie donikąd. A nawet gorzej - do miejsca, z którego "uciekłam" 6 lat temu. Dwa lata wspólnego mieszkania nic nie zmieniły, rok mieszkania osobno też nie. Niereformowalny typ i tyle.
Dół chwyta tym bardziej, że chłopak, którego rzuciłam dla S. jest już zaręczony, po studiach, niedługo zostanie lekarzem... I dobrze, niech mu się wiedzie, niech będzie szczęśliwy. Ale jego szczęście przypomina mi tylko o moim położeniu.
I ani w prawo, ani w lewo... Do dupy. Gdybym nie szła spać, poszłabym się upić...
Fotki - świeżynki
...żale
Odpuściłam "zdrowe odżywianie" na kilka dni i od razu dwa kilo więcej. Masakra... Już do końca życia chyba muszę się pilnować i ograniczać. To jakaś kara boska, ale za co?
Na siłownię nadal chodzę, fakt, że nieregularnie, ale inaczej się nie da przy moim trybie pracy. Czasem raz w tygodniu, czasem trzy. Spalam zawsze ponad 500kcal. Staram się bywać w górach, jeździć na rolkach, jak najmniej siedzieć na tyłku w domu. I co mogę jeszcze robić? Przecież nie będę do końca życia na diecie :(
Wkurzają mnie też moje dziury na dupie, za przeproszeniem, chodzi oczywiście o cellulit!!! Ćwiczę w końcu: bieżnia, rowerek, orbiter coś tam jeszcze. Wklepuję mazidła przebrzydłe - tańsze, droższe, i dupa zbita! - znaczy się - dziurawa. Jak była, tak jest.
Na co mogę się jeszcze pożalić? A... pogoda! Urlop za tydzień, długo oczekiwane Zakopane i Tatry! Sprawdzam długoterminową prognozę, a tu DESZCZ, DESZCZ, DESZCZ! I po co były te wszystkie treningi kondycyjne, skoro nigdzie nie wejdę, bo w deszczu zdobywać szczyty to średnia przyjemność...
No. I tyle :)
Fotki z Równicy i Orłowej :)
i cudowna muskulatura mojej łydki :/ ...i mamusia :)
kolejny dzień z cyklu...
...15h poza domem i niewiele snu. Tym razem to nie praca, a obrona mgr mojej przyjaciółki... Coś tam marudziła, że to najgorszy dzień w jej życiu, więc jakże mogło mnie przy niej nie być? ;) Mgr oczywiście jest, obrona na pięć - moja krew :P
Po obronie sushi, a po sushi RooooLKI!!! A po rolkach... McDonalds, hehe. Żeby równowaga kaloryczna w przyrodzie została zachowana ;)
Tak więc odwiedziłam Bytom i Katowice. Nadal czuję się tam jak u siebie. Ale u siebie też mi dobrze ;)
A Monalisie dziękuję, że o mnie pamięta, bardzo mi miło :) A nawet byłam jakiś czas temu przejazdem w Karpaczu i myślałam o Tobie ;)
:)
O czym tu pisać? ;)
Z jednej strony wszystko po staremu, z drugiej strony mnóstwo zmian..
Bez zmian waga.... jeśli spojrzeć z większej perspektywy. Średnio 69kg. Jeśli perspektywę zawęzić, to cały czas się waha ta głupia waga między 67 a 69...
Na siłownię chodzę od połowy marca :)
Spotykam się z takim jednym... ;) starszym i z daleka.
To taki telegraficzny skrót. Jak tylko w pracy dadzą odetchnąć i będę mogła wybrać moje nadgodzinki, to wyspowiadam się ze wszystkiego ;)