O mnie

Mam różne zainteresowania, aktualne i potencjalne, sprzeczne z moją wagą - ot co! Dlatego zamierzam walczyć. :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 18178
Komentarzy: 366
Założony: 20 marca 2010
Ostatni wpis: 6 września 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
nicky13

kobieta, 35 lat, Warszawa

168 cm, 70.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 października 2013 , Komentarze (4)



Dziś rano z niepokojem wskoczyłam na wagę i...
-1,6kg w 4 tygodnie, -400g na tydzień.

No nie powiem, do skuteczniej motywacji potrzebowałabym więcej. Próbowałam mierzenia centymetrem, ale w tym przypadku mam wyniki tylko ok. 10-dniowe i są bez zmian. Szczęśliwie mam jeszcze tyle samozaparcia, że nie rzucę tego w diabły. Planuję nawet trochę podkręcić ćwiczenia, jeśli się uda. Tak, wiem, nie utyłam w miesiąc, nie schudnę w miesiąc, zwykle na tydzień chudnę właśnie ok. 0,5kg... Ale przy tak małym wyniku chyba łatwiej byłoby mi się nim cieszyć co tydzień, niż co miesiąc... Miesiąc brzmi jednak jak kupa czasu i chciałoby się widzieć Efekty przez duże "E"...



No nic, tymczasem dziś nastąpi kuszenie drugie. Ślub znajomych. Na weselu na pewno wypiję drinka czy dwa, jak będzie tort - na pewno się nim poczęstuję. W sumie zawsze zachowuję umiar przy piciu, nie powinno więc być dużego problemu, bardziej boję się kolacji... Generalnie na imprezie będę od 14:00 do oporu, zjem coś przed wyjściem, ale przydałoby się zjeść przynajmniej jeden normalny posiłek... Nie wiem, czy będzie zapewniony poczęstunek, jeśli nie: pozostaną okoliczne lokale i fastfoody... Heh, po tych 1,6kg to naprawdę się odechciewa ograniczać, ale niech będzie: trzymajcie kciuki!

29 października 2013 , Komentarze (9)

Pojutrze się ważę! Tak, wiem, zaczynam mieć obsesję na tym punkcie, ale po prostu... Potrzebuję sukcesu! Potrzebuję! Koniec, kropka (a nawet wykrzyknik)!

Obydwa minione dni w okolicach 1250kcal.

Przedwczoraj, po tym "motywującym do walki" spacerze do sklepu, wieczorem były przysiady, brzuszki i hantle. Co ważniejsze: nastąpił przełom! Wykonałam te ćwiczenia przy współlokatorce. Może nie był to workout na środku pokoju, nie wypluwałam z siebie flaków i nie ciekłam potem, ale robiłam swoje do momentu, aż paliły mnie mięśnie.
Także wymówkom mówimy dość i choćby nie wiem co, zawsze mogę dać sobie trochę w kość!

Wczoraj Last Chance Workout po raz kolejny, wciąż nie idealnie, ale idzie mi coraz lepiej. Ćwiczenia wychodzą mi bardziej stabilnie, mam mniejszą zadyszkę, niedługo będę mogła coś do nich dołożyć, a za kilka tygodni może i zmienić zestaw na coś cięższego...
Halleluyah!

Trzymajcie kciuki, w następnym wpisie będzie długo wyczekiwane ważenie!


27 października 2013 , Komentarze (7)

Poszłam kupić sobie stanik sportowy, bo gdy pot się ze mnie leję, lubię ćwiczyć bez koszulki, ale zapacanie codziennych staników nie jest zbyt cudownym rozwiązaniem. Poza tym, umówmy się - większość staników nie jest idealna do ćwiczeń, coś się obsuwa, coś wysuwa, nic przyjemnego.

Piękna pogoda, słonko świeci, ponad 20 stopni na termometrach - żyć nie umierać! Półgodzinny szybki marsz do upatrzonego sklepu, włażę, zaczynam przeglądać ciuchy. Wybieram to, tamto, siamto, dalej nie wiedząc, gdzie są staniki. W końcu dostaję informację: na górze; więc żeby już nie latać z rzeczami po piętrach, siup - do przymierzalni. Jak się okazało, to nie był mój dzień na zakupy... Czułam się we wszystkim źle, w ogóle czułam się źle... Ostatnio jak patrzę w lustro, widzę pewne zmiany i jestem zadowolona z postępów, ale tamto lustro mnie pokonało... Odechciało mi się, ale nic! Idziemy po stanik do ćwiczeń, będziemy ćwiczyć, będzie lepiej!

Dwa fasony - a niech będą, nie są złe! Wzięłam do przymierzalni wszystkie 5 rozmiarów: górę mam drobną, więc nie chciałam potem latać i zmniejszać, ale zabrałam też duże, co by od nich zacząć i się nie dołować, że nie wchodzę w ciuchy. Także zaczęłam od największego i... Opinał mnie pod biustem w taki obrzydliwy sposób, że nie wiem. Nie dość, że wyglądało to strasznie, to jeszcze ściskało tak mocno, że aż mnie z lekka podduszało... Załamałam się, ale resztkami sił mentalnych zabrałam się za przymierzanie drugiego fasonu... Odetchnęłam z ulgą, bo choć latał mi w nim biust (czyli odpadł), to jednak przynajmniej nie podduszał mnie, tylko leżał na ciele, jak to sobie wyobrażałam - i to aż do rozmiaru M. Mimo to, nie dał rady poprawić mi już nastroju.,,

Wyszłam stamtąd zdołowana, myśląc tylko o tym, żeby wrócić jak najszybciej do domu... albo coś zjeść!
Ta myśl całkiem mną zawładnęła, urodziła się już w przymierzalni. Przez mózg zaczęły przelatywać mi te wszystkie wrapy, hamburgery i inne smakowitości w pobliżu, ale uparłam się, że nie zjem nic niezdrowego. Bijąc się z myślami, poszłam do Subwaya - no way, nie będę płacić 12zł za niewielką kanapkę! Wróciłam się do punktu z owocowymi sokami i koktajlami, świeżo wyciskanymi... 12-14zł? No chyba żartuuujecie... Znalazłam coś z lodem za siedem, marakuja - mmmm - ale jak zapytałam, okazało się, że to lód z syropem... Żadnego syropu za siódemkę! Zabierzcie mnie do mojego grejpfruta w szafce! Czułam się zła, zdołowana i zagubiona... Miałam ochotę tam siąść i ryczeć, aż mnie ktoś stamtąd teleportuje do akademika... W końcu poszłam do marketu, kupiłam kefir waniliowy, wypiłam, uspokoiłam się trochę, wróciłam jeszcze po rambutan z ananasem na potem i lód (tak miałam ochotę na loda!) frugo, który jak się okazało, ma tylko 88kcal...
Razem 350kcal w odpowiedzi na atak PacMana i jakoś poszło... Wróciłam już autobusem, bo nie miałam siły na nic, trust me.

MAM DOŚĆ!
Mam dość tak strasznie wielu rzeczy w moim życiu osobistym, zawodowym, we mnie samej! PO PROSTU DOŚĆ!!!

Nie przestanę walczyć, chcę to wszystko zmienić, ale... Nie da się zmienić wszystkiego na raz! Za to poprawianie jednej rzeczy i obserwowanie, jak to inne dalej są tragiczne, wcale nie jest łatwe! WCALE! Patrząc na te wszystkie buble, odechciewa się walczyć o cokolwiek... I jak tu być silnym? No jak...?


26 października 2013 , Komentarze (8)


Wczoraj i dziś ok. 1200kcal
, czyli jest dobrze! Nawet zaczynam łapać się na tym, że przygotowując zdrowe posiłki używam zbyt niewielu kalorii. Szczególnie jak wstanę później: nagle okazuje się, że planuję zjeść 900-1000 kcal, a przecież nie chodzi tu o spowalnianie metabolizmu, nigdy! Ma śmigać!

Wczoraj znowu godzina Last Chance Workout Jilian, szło mi znacznie lepiej, przerw mniej, krótsze, niedługo będę trzepać pro-pompki, zobaczycie!

Dzisiaj 3h spaceru w miarę intensywnym tempem, 15 przebiegniętych pięter po schodach (skip A, jak nic!), jak będzie okazja, będą hantle i brzuszki przed snem.


Coraz bliżej ważenia, coraz bliżej domu, nie mogę odpuścić!

Jeśli waga nie pokaże zmiany, to chyba zrobię tak:


24 października 2013 , Komentarze (8)

Wczoraj: 1100kcal, trening Jilian Last Chance Workout (godzina!!!): cały, z drobnymi przerwami (na początku szedł mi świetnie, robiłam tempo ponad normę, ale te trudniejsze ćwiczenia wychodziły mi ciut gorzej - nic tam, niedługo dojdę do perfekcji!); plus jakieś 50 brzuszków, 10 nóg do góry = generalnie sportowo na duży plus.

Dziś wszystko mnie trochę bolało i choć miałam chęć zmierzyć się z jakimś treningiem (a nóż się rozruszam i dam radę?), to na dworze padało, a w pokoju towarzyszyła mi współlokatorka. Chcąc nie chcąc, oprócz popołudniowego pościgu za autobusem (jakieś 200m sprintem) i pewnej ilości schodów, treningu nie było. Jeszcze zrobię brzuszki kładąc się spać. Wygląda na to, że moja drabinka aktywności nie będzie taka równiutka, jak poniżej.. Ale chyba nawet nie powinna być. :P




Dziś ciało wypoczęło, jutro dostanie wycisk.
Ok. 1200kcal, także wszystko w normie.

Mierzyłam dziś potencjalne kiecki na przyszłotygodniowy ślub znajomych i taaak się cieszę, że zabrałam się za odchudzanie! Tułowiem weszłam na styk, a miesiąc temu pewnie nie obyłoby się bez gorsecika pod spód, a to nic przyjemnego. Będzie dobrze, będzie kieca!

23 października 2013 , Komentarze (7)

Dziś wstałam o 11:00, przez co ostatecznie skończyło się na 3 posiłkach. Miał być jeszcze czwarty w postaci jakiegoś koktajlu na jogurcie albo kawy smakowej w lokalu ze znajomymi, ale stanęło na pysznej owocowej herbacie (pieczone jabłko z migdałem ). Tym sposobem zupełnie niechcący zjadłam tylko ok. 1000kcal: ale że dzień był wyjątkowo krótki, mam nadzieję, że metabolizm od tego nie zwariuje. ;)

Za to wkurzyłam się czekając na wyjście współlokatorki... Stwierdziłam, że jak coś mam robić to na poważnie, a nie tam czekać na to, tamto, blablabla...
Skutkiem czego z okazji ładnej pogody poszłam biegać!

Wyprawa na wzór 3. tygodnia 6-tygodniowego planu, który dorwałam na stronie pumy: 6 x (2min. biegu + 3 min. chodu). Było bardzo pozytywnie, słońce pięknie przygrzewało, ja się uroczo spociłam, ale nie zajechałam się i miałam tylko więcej energii po powrocie. Podnosiłam też dziś trochę hantle i robiłam serię brzuszków, także ruchowo zdecydowanie na plus. Jak pogoda się utrzyma, to pojutrze też idę biegać! W gruncie rzeczy, nawet ładną mamy okolicę. :)

22 października 2013 , Komentarze (6)

Wczoraj byłam na spotkaniu ze znajomymi (patrz: poprzedni wpis). Nie było źle, nie miałam ambicji na wynik idealny. ;) Obyło się bez gazowanych napojów, piłam tylko ten płyn, który przyniosłam (woda Żywiec smakowa) i troszkę aloesowego. Z grzeszków: 3 pryncypałki (ok. 200kcal), trochę chipsów (jak porównuję z tabelami, będzie jakieś 100kcal). Do tego niewielka porcja chińszczyzny domowej roboty, no i mojego ananasa z rambutanem. Także przez cały dzień wyszło coś pod 1500kcal, w tym sporo po południu (sic!), ale właściwie ostatnie kalorie wypadły koło 21:00, czyli ze 4 godziny przed snem.

Dziś znów wypiłam kubek wrzątku z cytryną, na śniadanie Maminy baton muesli, a jak tylko koleżanka wybędzie z pokoju, robię sobie porządny trening, o!

21 października 2013 , Komentarze (2)

Krótko, bo spieszę się na spotkanie.

Wczoraj dobrze, niewiele ponad 1200kcal, zgodnie z wcześniejszym założeniem nie ćwiczyłam - i słusznie, bo nawet przy chodzeniu odczuwałam dyskomfort, co mi się generalnie nie zdarza. O mało nie otarłam się też o powrót zapalenia gardła (już ciężko mi było przełykać!), więc tym bardziej odpuściłam.

Dziś z gardłem lepiej. Na razie ok. 800 kcal, 400 zostawione na wieczór i tu zaczyna się zabawa... Idę na spotkanie ze znajomymi, będziemy siedzieć dobre 5 godzin przy coli, ciastkach i innych pysznościach... Ostatnio ten sam test oblałam: na początku trzymałam się dzielnie, dosłownie poczęstowałam się jakimś ciasteczkiem, poszłam sobie zrobić herbatę, zamiast pić napoje... Jednak potem poszły w ruch i kaloryczne płyny, i mrożona pizza z ketchupem. Nie zatrzymałam się też na jednym kawałku pizzy, bo taaak mi smakowała... Pamiętam, że w końcu żołądek zaczął się buntować i dawać znać, że się objadł, bo już nie był przyzwyczajony do takich ilości.

No nic, dziś idę lepiej przygotowana! W strategicznym momencie, gdy zgłodnieję, wyciągnę przekąskę dla wszystkich: pokrojonego ananasa i bohatera jednego z pierwszych wpisów: rambutan nadziewany ananasem! Zamierzam podjeść tego troszkę, co by mi się odechciało słodkiego. Na razie wypiłam też sok z tej rambutanowej puszki i prawdę mówiąc już bardziej mam ochotę na gorzką herbatę niż czekoladę...

Cóż, zobaczymy. Idę do boju! TRZYMAJCIE KCIUKI!

19 października 2013 , Komentarze (4)

Zleciało mi to 7 dni jak z bicza strzelił, ciekawa jestem, czy coś z tego wyjdzie... Rosną we mnie obawy, że przyjadę do domu, zważę się, nie zobaczę żadnej zmiany i to rzucę. Na szczęście na razie to uczucie mnie motywuje do pilniejszej pracy nad sobą przez najbliższe dwa tygodnie.

Dziś ok. 1200kcal, zdrowo. Z ruchu: Mel B na nogi + trochę ramion (coś mi strzeliło w jednym i odpuściłam). Generalnie czuję, że ciało jeszcze nie jest przyzwyczajone do wysiłku dzień po dniu: rozbolało mnie ramię; mięśnie nóg szybko zaczęły dawać o sobie znać i przestały wykonywać ćwiczenia poprawnie; mięśnie krzyża mnie pobolewają i chyba dziś dam sobie spokój z brzuszkami, bo łatwo nabawiam się kontuzji odcinka krzyżowego... Dam sobie dzień na wstrzymanie i wrócę do ćwiczeń pojutrze, nie ma co szarżować na starcie - tylko zrobię sobie krzywdę albo się zniechęcę...
Ale to nie koniec, mówię Wam, nie koniec! Między innymi dlatego:



P.S. Aaa, zrobiłam jeszcze krótki trening interwałowy: 20s sprintu w miejscu (najszybciej, jak umiem) + 10s chodu i tak 8 razy. Tym razem z przerwą w połowie, bo byłam pół sprawna po wczoraj, a do tego zdążyłam wcześniej zrobić zestaw ćwiczeń na nogi. Wbrew pozorom umie zmęczyć i myślę, że powtarzany regularnie da efekty. Will see.

18 października 2013 , Komentarze (7)

Dzięki za odzew, Dziewczyny! Naprawdę łatwiej walczyć ze sobą, gdy wiadomo, że nawet komuś nieznajomemu chciało się nas motywować. Może rzeczywiście na dniach spróbuję z tym bieganiem... Zobaczymy, zobaczymy.

Wczoraj odbyło się bez ćwiczeń w końcu, jakoś tak nie było ku temu ni okazji, ni sił. Kalorii jakieś 1200. Pochwalę się jednak, że nie daję się już skusić tej mendzie windzie i włażę dzielnie po schodach!

Dziś wieczorkiem wzięłam się też za siebie: zrobiłam MelB na nogi i na ramiona, plus 60 powtórzeń na brzuch. Najmniej czuję ramiona, może potem jeszcze powymachuję hantlami. Zjadłam dziś ponownie ok. 1200kcal.


Do tego zrobiłam ciekawe zakupy (uwielbiam próbować nowych rzeczy!). Po pierwsze, znalazłam: mieszankę kiełków fasoli Mung, ciecierzycy i dwóch rodzajów soczewicy, z przeznaczeniem do smażenia na patelni na niewielkiej ilości oliwy z przyprawami - już się nie mogę doczekać! :)
( O, takie coś: )-------------------------------------->






Po drugie, odkryłam istnienie takiego owocu jak RAMBUTAN. Ktoś już o nim słyszał? Zastanawiam się, czy koleżanka nie wspominała mi o nim po powrocie z Indii, tak czy inaczej - prawie na pewno w życiu go nie próbowałam. Z tego co teraz czytam (bo kupiłam w ciemno), owoce rambutanu są pełne witamin, głównie z grupy B. Bardzo przypominają wyglądem litchi, podobno też smakiem, więc mniej więcej wiem, czego się spodziewać. Mój zakup co prawda to nie czysty rambutan, tylko "rambutan nadziewany ananasem w lekkim syropie" (w sumie ten ananas tylko upewnia mnie w przekonaniu, że przekąska zdecydowanie będzie mi smakować ). Uwielbiam podjeść sobie troszkę małokalorycznych owoców z puszki do serka wiejskiego, sałaty czy szpinaku, a akurat paczka szpinaku na mnie czeka w lodówce... Kolejna rzecz, której pojawienia się na talerzu nie mogę się już doczekać!


Niestety, będę musiała przetrzymać jutro przynajmniej dwa posiłki przed tymi wynalazkami, bo najpierw mam zaplanowany twarożek z cebulką na chlebie słonecznikowym, a potem: skończyć wczorajszą soczewicę z pomidorami na pół-ostro. Cóż zrobić, poświęcę się, soczewica też pyszna.