Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nieznajoma52

kobieta, 67 lat, Cieszyńskie

158 cm, 86.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Zmieścić się w letnie ubrania z 2011

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 lipca 2020 , Komentarze (6)

Ten dzień, dla większości z nas, był dniem miłego relaksu. Marek miał gorzej, bo prowadził samochód. Po późnym śniadaniu, ruszyliśmy na wycieczkę Doliną Duoro. Drogą N22, która ma 125 kilometrów. Niektóre odcinki były bardzo strome i wąskie. Wtedy jechaliśmy powoli. Zatrzymaliśmy się raz w punkcie widokowym i tam zrobiłam zdjęcie zakoli rzeki Duoro,

oraz malowniczego mostu podobnego do dawnych akweduktów.

Następny, tym razem dłuższy przystanek, był w miejscowości Pinhao. Wybraliśmy to miejsce, bo wokół miasteczka mają swoje siedziby słynni producenci wina porto. Dotarliśmy dość późno i byliśmy już głodni. Znaleźliśmy taką restaurację.

Zamówiliśmy tym razem bardzo różne potrawy: Marek, konkretne mięsne danie,

Iwona, rybę.

A ja, tak rzuciłam się na ośmiornicę, że dużą część zjadłam zanim cyknęłam zdjęcie.

Tym razem, do obiadu było tylko jedno wino, bo w planie mieliśmy jeszcze degustację porto.

W pobliżu restauracji, jako element ozdobny, stała prasa do wyciskania winogron.

Obok restauracji, dojrzałam dziwne budowle. Może to bunkry? 

Idziemy do góry. Moją uwagę przykuł widok tarasowych upraw, przez rozbite okno.

Dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. To tutaj, u producenta wina Foz, mieliśmy zaplanowaną degustację.

Przed wejściem do wnętrza, zdążyłam jeszcze zrobić zdjęcie miasteczka.

Degustacja była naprawdę zacna. Pokosztowaliśmy sześciu różnych win.

Puste kieliszki przed nami świadczą o tym, że nam smakowało. Najmniej przypadły mi do gustu najsłodsze. Marek nie mógł brać udziału w degustacji.

Przed wyjściem, zakupiliśmy porto na prezenty. 

Jeszcze jeden rzut oka na miasteczko.

Pojechaliśmy do Lamego. Miasto szczyci się tym, że w 1143 roku, po raz pierwszy zebrały się tu Kortezy (taki ichni parlament), które uznały Alfonsa I Zdobywcę za pierwszego króla Portugalii.

Właściwie, przyjechaliśmy do Lamego by zobaczyć kościół Nossa Senhora dos Remedios (Sanktuarium Matki Bożej Uzdrowicielki), z 1761 roku.

A jeszcze dokładniej, imponujące schody do kościoła prowadzące.

Stopni jest aż 686. Rozdzielone są 9 podestami. 

Oczywiście podziwiałam piękne azulejos.

Ewa zatrzymała się przy innym.

Wokół schodów jest wiele kamiennych ozdób.

Spodobała mi się ta kamienna, uśmiechnięta postać. Ciekawe, że układ palców lewej dłoni przypomina znaną wschodnią mudrę przywracającą równowagę.

Spod kościoła, rozpościera się wspaniały widok na okoliczne wzgórza i miasteczko.

Niestety zrobiło się późno i na zwiedzanie miasteczka nie starczyło nam już czasu.

W drodze do samochodu, mijaliśmy to wspaniałe drzewo. Ma się rozumieć, że musiałam mu zrobić zdjęcie.

Do Porto wróciliśmy późno. W sam raz na kolację. 

Jutro lecimy do domu.

13 lipca 2020 , Komentarze (4)

Po śniadaniu, ruszyliśmy na zwiedzanie Porto. Blisko naszego domu, zobaczyliśmy XIX-wieczny kościół Igreja da Lapa. 

Od 1995 r., w kościele zainstalowano nowoczesne, monumentalne organy. Wiele osób przychodzi tu na wspaniałe koncerty.

Obok kościoła znajduje się, najstarszy w całej Portugalii, cmentarz - z zabytkowymi kaplicami nagrobnymi. Miejsce pochówku znanych artystów, architektów i bogatych notabli.

Spacer doprowadził nas do ratusza, powstałego w pierwszej połowie XX wieku. Z daleka widać 70-metrową wieżę zegarową. 

Ratusz wieńczy Aleję Aliantów (Avenida dos Aliados), najbardziej reprezentacyjną ulicę miasta. To tutaj, od stulecia, bije serce Porto. Odbywają się tu wszystkie ważne imprezy, między innymi świętowanie nadejścia Nowego Roku. 

(Zdjęcie znalezione w internecie).

File:Santo Ildefonso-Conjunto Praça da Liberdade e Av. dos Aliados ...

Pomnik króla Piotra IV. Król, w prawej ręce trzyma egzemplarz liberalnej konstytucji z 1826 roku. W obronie tej konstytucji, przez 6 lat, toczyły się w Portugalii zacięte walki.

Fontanna Młodości (jej forma dość krotochwilnie się kojarzy;)).

Mijamy ładny hotel. Ku mojemu zaskoczeniu, mimo wspaniałego położenia, nie jest zbyt drogi.

Dotarliśmy do słynnego dworca św. Benedykta. Odwiedziny dworca są obowiązkowym punktem zwiedzania miasta. A to ze względu na imponujące azulejos (autorstwa Jorge Colaco), które powstały na początku XX wieku. Są ogromne (ponad 500 m2). 

Obrazują sceny historyczne: 

Górne azulejos przedstawia bitwę o niepodległość Portugalii, pod Valdevez, w 1140 roku. Dolne, ilustruje przekaz o złożeniu pokłonu królowi Kastylii, Alfonsowi VII, przez wasala króla portugalskiego - Egasa Moniza (i jego dzieci). Moniz był zakładnikiem rozejmu, pomiędzy dwoma Alfonsami (królami Portugalii i Kastylii).

Tu z kolei, górne azulejos ukazuje wjazd króla Jana I Dobrego i jego żony Filipy Lancaster, do Porto, w 1387 roku. A dolne - scenę podboju Ceuty (miasta w Afryce), przez Henryka Żeglarza, w 1415 r. .

Azulejos przedstawiają także scenki z życia codziennego, wiejskie święta i dawne środki transportu.

Nie wszystkie azulejos są w wymowie radosne, ale nam humory dopisują.

Z dworca, ruszamy w kierunku katedry.

Wspinamy się po schodach coraz wyżej.

Pod katedrą stoi pomnik Vimara Peresa, który w IX w. podbił część ziem zachodniego wybrzeża i został pierwszym hrabią portugalskim (bo taki właśnie tytuł sobie nadał).

Katedra Se, góruje nad Ribeirą. Dzielnica kojarzy mi się z lizbońską dzielnicą Alfama.

Wchodzimy do wnętrza katedry. Nad portalem dodano (w XIII w.) gotycki witraż w kształcie rozety. Teraz zamiast witrażu są zwykłe szyby.

Spod ołtarza, zrobiłam zdjęcie nawy głównej z gotycką rozetą w głębi

A to ołtarz główny - jeden z najważniejszych w Porto przykładów sztuki baroku. Zachwyciły mnie te złocone figury świętych: Benedykta, Bernarda, Bazylego i Jana Nepomucena. Kolumny oplecione są ornamentami roślinnymi.

W tym ołtarzu bocznym znajduje się figura patronki miasta Porto - Matki Bożej z Vadom. Jest też częścią  herbu miasta.

A tutaj przepiękne zabytkowe organy.

Zatrzymałam się przy bogato zdobionej kamiennej kropielnicy.

Te dwa kolorowe anioły to chyba kandelabry. Rozbawiły mnie.

A zachwycił mnie ten drewniany sufit. Nawet komnata, zdobiona azulejos, ustępuje mu urodą.

Weszłam na piętro i spojrzałam na krużganki. Ściana naprzeciwko, również zdobiona jest azulejos.

Podeszłam i obejrzałam je dokładniej.

Ten fragment przypomina mit o porwaniu kobiet przez fauny.

A tutaj, uskrzydlona bogini, bóg, i zaprzęg konny nad nimi. Może to sam Helios i jego małżonka?

Oto piękny krużganek, powstały w XIV wieku. 

Na ścianach krużganku widnieją sceny nawiązujące do biblijnej Pieśni nad Pieśniami. Widać króla Salomona i królową Saby.

Podeszłam do starej fontanny, ozdobionej kariatydami i królewskim herbem. 

Urokliwy (choć mocno zaniedbany) jest ten zakątek - ze źródełkiem i figurą patronki miasta .

Z katedralnego tarasu spojrzałam w dół. Oprócz dachów Ribeiry zobaczyłam rzekę Duero i dzielnicę Nova de Gaia, po drugiej stronie rzeki.

Krętymi uliczkami schodziliśmy w dół, na nabrzeże rzeki Duero.

Między balkonami tej uliczki powiewają kolorowe ozdoby. Nie tylko zresztą tu.

Mijamy mocno zaniedbany dom. Ale po donicach z zielonymi roślinami widać, że kwitnie tam życie.

Nastała pora sjesty i zjedliśmy małe co nieco, w towarzystwie dobrego wina.

Porto: Restauracje - polecane, najlepsze, lokalne, tanie, owoce ...

Wędrowaliśmy dalej.

Ale, żeby zobaczyć słynne Drzewo Jessego (artystyczne wyobrażenie drzewa genealogicznego, Chrystusa), w kościele św. Franciszka, poszłam już sama.

Weszłam do kościoła i okazało się że aby obejrzeć słynną rzeźbę, muszę wykupić bilet.

Zobaczyć zobaczyłam, ale zdjęć nie wolno było robić. Dlatego zamieszczam zdjęcie z przewodnika.

Zauważyłam fajną grupkę kobiet, dziarsko wędrujących gdzieś razem przed siebie.

Dzięki silnym powiewom wiatru, uchwyciłam w obiektywie ptaki, które powoli fruwały nad nami. Wyglądały jak dwa Batmany ;)

Turyści czekali na swoją kolejkę. Rejsy po rzece Duero są bardzo popularne.

Zaokrętowaliśmy się. Usiadłam na ławeczce i płynę sobie.

A moi towarzysze razem ze mną.

Przed nami, słynny dwupoziomowy most Ponte de Dom Luis I. Most został zaprojektowany przez Teofila Seyriga, ucznia Gustava Eiffela.

Następny most to Ponte do Infante. Jest najmłodszy z sześciu mostów. Został tak nazwany na cześć Henryka Żeglarza, który urodził się w Porto.

Przepływamy pod mostami: Ponte Maria Pia (pierwszy most kolejowy łączący brzegi Duero -  wypełniał swoją rolę znacznie dłużej niż przewidywał architekt ) i Ponte de São João (wybudowany, aby przejął funkcję starego mostu).

Dopływamy do mostu Ponte do Freixo. Jest mostem drogowym, będącym częścią autostrady i obwodnicy Porto. W tym miejscu wszystkie statki zawracają.

Popłynęliśmy w drugą stronę. Zaczęłam zwracać większą uwagę na widoki rozciągające się po obu stronach. Kamieniczki Ribeiry prezentują się bardzo malowniczo.

No i ostatni, z obiecanych w reklamie rejsu, mostów - Ponte da Arrabidia. Mostem biegnie sześciopasmowa autostrada, część trasy międzynarodowej.

Podpłynęliśmy jeszcze kawałek, żeby zobaczyć przesmyk którym Duero wpada do Oceanu Atlantyckiego.

 A to kościół Iglesia de Massarelos, widziany od strony rzeki. Został wybudowany w XVII wieku, przez Bractwo Morskie (Bractwo Almas Corpo Santo de Massarelos). 

Bardzo ładnie skomponowało mi się to zdjęcie.

Katedra Se i dawny Pałac Biskupi (ten duży, biały budynek).

Klasztor Serra do Pilar (a raczej dawny klasztor) jest okrągły i ma militarne znaczenie. Co zostało docenione podczas obrony przed wojskami Napoleona. Armia brytyjska stąd właśnie odbiła miasto Porto z rąk Francuzów.

 

Po przejażdżce statkiem, poszliśmy uliczkami miasta Porto, na degustację wina Porto.

Smaczne było :)

A jutro przed nami, całodniowa wyprawa w dolinę rzeki Duero.

12 lipca 2020 , Komentarze (6)

Podjechaliśmy na półwysep w Peniche. Warto było. Choćby dla niezwykłych formacji skalnych. 

Ta skała przypomina mi orła.

Zrobiłam sobie selfa. 

Dojechaliśmy do pięknej rybackiej wioski Nazare i poszliśmy na spacer plażą.

Dotarliśmy pod 300-metrową skałę, na której mieści się Sitio (dzielnica Nazare). Wygląda groźnie, jak taras nad przepaścią.

Do Sitio można się dostać z plaży, kolejką (Elevador da Nazare). To jedna z najważniejszych kolejek linowo-terenowych w Portugalii. Wagon porusza się po szynach. Napędzany jest elektrycznie a dodatkowo, przesuwającą się stalową liną. 

Trasę tej kolejki widać w głębi. Na pierwszym planie, kolorowe łodzie rybackie.

Podczas spaceru, natrafiliśmy na stragan z suszonymi rybami. Zwróciła moją uwagę podsuszona ośmiornica.

Skróciliśmy pobyt w Nazare, bo zaczęłam marudzić, że chcę do Tomaru. Akurat był Dzień Dziecka i reszta ekipy żartowała, że zrobią mi prezent i pojedziemy tam wcześniej. Podczas poprzedniej wycieczki objazdowej po Portugalii, brakowało mi bardzo odwiedzin w Tomarze.

Tajemniczym Zakonem Templariuszy, fascynowałam się już od dzieciństwa, kiedy przeczytałam powieść Zbigniewa Nienackiego "Pan Samochodzik i Templariusze". Zakon rozkwitał od czasu założenia, w początkach XII wieku. Wtedy jego celem była obrona pielgrzymów, zdążających do grobu Chrystusa. Templariusze dobrze administrowali nadanymi dobrami i bogacili się. Bogactwo wywoływało zawiść. Klęskę zakonowi zgotował, dwieście lat później, król Francji - Filip IV Piękny (zadłużony u Templariuszy). Król wszedł w niecne porozumienie z papieżem Klemensem V. Sfingowano proces i torturami wymuszano fałszywe zeznania. Wielkiego Mistrza Zakonu Jacquesa de Molaya, spalono na stosie w 1314 roku. Według legendy, tuż przed śmiercią, Wielki Mistrz rzucił klątwę: na króla, na papieża i na ministra policji. Żaden z trójki nie przeżył nawet roku. Dokładnie opisał tę historię Maruce Druon, w swym powieściowym cyklu - "Królowie Przeklęci".

Ówczesny władca Portugalii, Dionizy I, nie pozwolił oddać portugalskich zakonników, sądom biskupim. Czym prędzej utworzył Zakon Rycerzy Chrystusa, w którym dał schronienie wielu templariuszom. I to nie tylko portugalskim. 

 W samym miasteczku, zobaczyliśmy główny plac - Praca da Republica, z gotyckim XV-wiecznym kościołem Sao Jao Baptista i jego malowniczą, ośmiokątną wieżę.

Przystanęliśmy przed bardzo dobrze utrzymanym, manuelińskim portalem.

We wnętrzu kościoła zwróciły moją uwagę: 

- ta piękna, kamienna ambona

- i bogato zdobiony ołtarz główny. Kojarzy mi się ze schodami do nieba.

Ruszyliśmy pod górę, do Zamku Templariuszy. Został wzniesiony w 1162 roku, przez Wielkiego Mistrza. Skorzystano wtedy z pozostałości rzymskich fortyfikacji, na trudno dostępnym wzgórzu. Czyż nie robią wrażenie te warowne mury obronne?

Wspinaliśmy się w upale po kamiennych schodach.

Weszliśmy do klasztoru pod manuelińskim portalem, na którym widnieją inicjały jednego z najwybitniejszych portugalskich architektów, Joao de Castilho. Brał on czynny udział w tworzeniu kamiennych arcydzieł w Tomarze.

Weszliśmy na teren Klasztoru Zakonu Chrystusa (Convento de Cristo). Ze względu na swoją architektoniczną niezwykłość, klasztor został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 

Krużganek Cmentarny (nazwa pochodzi od odbywających się tam ceremonii pogrzebowych), został zbudowany jeszcze w XV wieku, za panowania Wielkiego Mistrza Zakonu, Henryka Żeglarza. Przebudowano go na początku XVII stulecia, za panowania Filipa Habsurga.

Ewa z Iwoną przysiadły w cieniu, na pogawędkę, przed wejściem do wnętrz klasztornych.

Ruszyliśmy do środka. Wędrowaliśmy takim wspaniałym korytarzem.

Spojrzałam na rozświetlony Krużganek Kruków.

Wyglądając przez jedno z okien zauważyłam, że nie wszystko zostało odrestaurowane. W ruinach wyrosło takie wspaniałe drzewo.

W trakcie spaceru, dotarliśmy do Krużganków Pralniczych (wzniesiono je wokół dwóch olbrzymich zbiorników wodnych - dzisiaj obsadzonych kwiatami). Z krużganków jest niezły widok na wieżę przy Rotundzie (Charola)

Czekamy na  swoją kolej, żeby wejść do Rotundy.

Wchodząc, uniosłam głowę i zobaczyłam to wspaniałe sklepienie.

Sercem klasztoru jest XII-wieczna Charola. Jej centralny plan, wzorowany był na jerozolimskiej Rotundzie Grobu Pańskiego. Złocone rzeźby, freski i malowidła, najlepiej świadczą o dawnym bogactwie zakonu.

Półmrok rozjaśniało światło, wpadające przez to pięknie zdobione okno.

Poszliśmy dalej. Ten portal też zwrócił moją uwagę.

A tu było tak magicznie, że od razu wyobraziłam sobie mnichów, którzy przysiadali na tych ławach, by prowadzić swoje tajemne dysputy.

Kolejny krużganek ze wspaniałym, gotyckim sklepieniem i świetlistą perspektywą.

Wypatrzyłam takie manuelińskie okno, o którym przewodniki milczą. Musiałam dobrze pokombinować, żeby zrobić to zdjęcie (okno było w trudno dostępnym miejscu).

Ale najbardziej obfotografowanym elementem całego kompleksu jest to manuelińskie okno, na zewnętrznej ścianie  kościoła. Jest dziełem kolejnego słynnego architekta, pracującego w Tomarze - Diogo de Arrudy. Dzieło pochodzi  z lat 1510-1513 i składa się z kamiennych ornamentów, w stylu późnogotyckim.

Okno, wraz z ornamentami, przypomina drzewo, na którym opiera się Krzyż Templariuszy. A pod krzyżem widnieje królewski herb Portugalii.

Diogo de Arruda, na dole okna umieścił swoją brodatą podobiznę. Trudno ją wypatrzeć.

Idąc dalej korytarzem, zwieńczonym intrygującym, drewnianym sklepieniem, mijaliśmy wejścia do dawnych cel zakonnych.

A tu zobaczyliśmy tzw. Wielki Krużganek, z XVI wieku. Odzwierciedla on zamiłowanie króla portugalskiego Jana III, do renesansowej architektury włoskiej. W klatce naprzeciwko, ukryte są spiralne schody.

Oto te schody. Są strome i w nie najlepszym stanie.

Ten fragment ruin klasztoru, dzięki grze światła i cieni, zwrócił moją uwagę.

Zeszliśmy do niżej położonych części klasztoru.

W tej sali jadali kiedyś zakonnicy.

Weszliśmy do dawnej kuchni. Nie pozostawiono w niej żadnego wyposażenia.

Przez to okrągłe okno, podejrzałam widok sąsiedniej sali.

Jakie było przeznaczenia tego pomieszczenia, łatwo można się domyślić ;).

Kolejnym krużgankiem zmierzamy ku wyjściu.

Zagoniłam towarzystwo do zdjęcia grupowego:D

Dziarskim krokiem opuściliśmy Convento de Cristo i udaliśmy się do Fatimy.

 Na miejsce dotarliśmy wieczorową porą. 

Na pierwszym planie widać prostą Kaplicę Objawień (znajduje się podobno dokładnie w miejscu fatimskich objawień), a w głębi Bazylikę Matki Bożej Różańcowej. Bazylikę budowano w latach 1928-1953, w stylu neobarokowym, według projektu holenderskiego architekta, Gerarda Van Kriekena. Widoczna z daleka wieża Bazyliki, wznosi się na wysokość 65 metrów. Zwieńczona jest koroną z brązu (o wadze siedmiu ton) oraz krzyżem.

Za pancerną szybą, wystawiona jest figura Matki Bożej Fatimskiej. W jej koronie umieszczona została kula, wystrzelona do papieża Jana Pawła II, w 1981 roku.

Według przekazów kościoła katolickiego, rodzeństwo Jacinty i Francisca Marto, wraz Lucją Santos, doznało tu, w 1917 roku, objawień maryjnych. Podczas objawień, Maryja namawiała dzieci do codziennego odmawiania różańca, jako zadośćuczynienia za grzechy i w intencji nawrócenia grzeszników. Do dziś katolicy odmawiają różaniec - a szczególnie w październiku (który ogłoszono miesiącem Różańca Świętego). W stulecie objawień, papież Franciszek I, ogłosił rodzeństwo Marto, świętymi kościoła katolickiego. Są najmłodszymi świętymi (nie będącymi męczennikami). Ich groby znajdują się w bazylice.

Po krótkiej wizycie we wnętrzu bazyliki, ruszyliśmy do Porto.

11 lipca 2020 , Komentarze (6)

Ten dzień nad oceanem, miał być dniem pełnego relaksu. Ci którzy mnie znają wiedzą, że nie przepadam za plażowaniem i pływaniem. Namówiłam towarzystwo żeby, po późnym śniadaniu, wyskoczyć wspólnie do ślicznego, niewielkiego miasteczka Obidos. Blisko było, więc dali się namówić.

Miasteczko położone jest na wzgórzu i otoczone XIV-wiecznymi murami.

Weszliśmy. Od bramy, miejscowi zaczęli nas namawiać na spróbowanie ginji. Ginja, to likier wiśniowy, udekorowany wisienką, podawany w małych filiżankach z czekolady. Czasem wisienka zawiera więcej alkoholu niż sam likier.  Daliśmy się namówić. Oczywiście trzeba było zapłacić.

Likier od razu z zakąską - czekoladą (zdjęcie znalezione w internecie).

Drinking Ginja de Óbidos in Portugal | Will Fly for Food

W wesołych nastrojach ruszyliśmy na zwiedzanie Obidos.

Spacerując po starych uliczkach, co chwilę zatrzymywaliśmy się przy co ładniejszych sklepikach z upominkami.

W tym miejscu, przykuły moją uwagę: nie tylko piękny, zabytkowy portal ale i kwietne ozdoby sklepiku.

Iwonka przystanęła przy knajpce, ale po naradzie ustaliliśmy, że nie jesteśmy jeszcze głodni, więc nie zasiedliśmy do tych stolików.

Weszliśmy do sklepu, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak księgarnia.

Drugi rzut oka ujawnił, że mieli tu propozycje nie tylko dla ducha, ale też i dla ciała.

Poszliśmy dalej. Wypatrzyłam zabawny łącznik dwóch domów.

A te balkonowe ozdoby wręcz skradły moje serce.

W tym sklepiku można było kupić azulejos, na przykład z numerem własnego domu.

W Obidos, nie tylko numery domów są z azulejos, ale także tabliczki z nazwami ulic. Ta jest z ulicy Saudade (słowo to oznacza: smutek i tęsknotę za dawną świetnością Portugalii). Saudade stało się podstawowym środkiem wyrazu muzyki fado.

Tą ulicą, pełną sklepików (Rua Direita), doszliśmy na główny plac miasteczka.

Praca de Santa Maria. Najpierw sfotografowałam manueliński pręgierz.

Po drugiej stronie placu stoi kościół Santa Maria, z renesansowym portalem. Właśnie w nim odbył się niegdyś ślub, przyszłego króla Alfonsa V, z jego kuzynką Izabelą. Koloryt tamtych czasów - pan młody miał 10, a panna młoda - 8 lat.

Weszliśmy do kościoła. W jego ołtarzu głównym, znajduje się XVII-wieczny obraz "Mistyczne zaślubiny św. Katarzyny". Dzieło Jozefy de Óbidos. Była to portugalsko-hiszpańska malarka, jedna z nielicznych znanych malarek epoki baroku. Wbrew niechybnemu skojarzeniu nazwiska z nazwą miasta, nie spędziła całego życia w Obidos.

Ten ołtarz, w bocznej nawie, zachwycił mnie niezmiernie.

Wnętrze świątyni jest jasne, zwieńczone malowanym, drewnianym stropem.

Kościół jest bogato zdobiony XVII-wiecznymi azulejos.

Jestem miłośniczką pięknych portali i staram się je uwieczniać na swoich fotografiach. Oto dwa z moich tamtejszych odkryć.

Spacerowaliśmy dalej. Raz w dół, raz w górę.

Tutaj zbliżamy się do XIV-wiecznych murów.

Uważam, że to zdjęcie udało mi się szczególnie.

Oczywiście, w moich relacjach nie może zabraknąć kota. Skubany odmówił pozowania i odwrócił głowę. 

Tą uliczką podchodzimy pod wejście do zamku.

W dawnym kościele Igreja de Sao Tiago, urządzono księgarnię, w której można przysiąść i czytać książki.

Zaraz obok byłego kościoła, znajduje się wejście na teren zamku.

Spodobała mi się różnorodność murów. Tu wyglądają trochę jak mama, tata i dziecko ;)

Zamek był w tym miejscu już za czasów Maurów. Został przebudowany, na polecenie Alfonsa I, zaraz po zdobyciu zamku, w 1148 roku. Obecnie mieści się w nim elegancki hotel. 

W tym momencie skompletowałam wszystkie Siedem Cudów Portugalii. Zalicza się do nich:

  • Zamek w Guimarães (Castelo de Guimarães)
  • Zamek w Óbidos (Castelo de Óbidos)
  • Klasztor Alcobaça (Mosteiro de Santa Maria de Alcobaça)
  • Klasztor w Batalha (Mosteiro de Santa Maria da Vitória)
  • Klasztor Hieronimitów w Lizbonie (Mosteiro dos Jerónimos)
  • Pałac Narodowy Pena (Palácio Nacional da Pena)
  • Wieża Belem w Lizbonie (Torre de Belem). (Trzy z tych miejsc widziałam podczas poprzedniej wycieczki, w 2018 roku).

Krążymy wzdłuż zamkowych blanków, z których rozpościera się malowniczy widok.

Iwona zrobiła trudne podejście na mury. Dumna zdobywczyni pozdrawia nas skinieniem dłoni.

No i jeszcze wspólna fotka.

Wracając na parking, mijaliśmy pomnik koronczarki. Podobno koronki z Obidos są tak wspaniałe, że mogłyby konkurować z naszymi, z Koniakowa :D

Po powrocie  do Peniche, udaliśmy się nad ocean. Z dużą przyjemnością spacerowałam po plaży, gdy pozostali pływali w oceanie.

Jutro, czekają na nas następne piękne miejsca :)

10 lipca 2020 , Komentarze (6)

Ten dzień, zaczął się od pakowania i śniadania. Ruszyliśmy na lotnisko. Ale nie, nie był to jeszcze powrót do domu. W tamtejszej wypożyczalni mieliśmy zarezerwowany samochód na dalszą część pobytu w Portugalii. Wybraliśmy zwykły samochód pięcioosobowy, nie żaden van. Nie chcieliśmy przepłacać. Z trudem upchaliśmy się w piątkę, i do tego z bagażami. Pojechaliśmy do niedalekiej Sintry, położonej wysoko w górach Serra de Sintra. Nie wiem czy nazwa miejscowości wywodzi się od gór, czy odwrotnie. Dla portugalskiej arystokracji Sintra była miejscem ucieczki przed letnimi upałami. Pełno tu pałaców i ekstrawaganckich rezydencji. No i słynne ruiny Castelo dos Mouros, od których zaczęliśmy zwiedzanie.

 Szliśmy w zieleni wśród efektownych skał. 

Ruiny murów, w wielu miejscach zarosły roślinnością, która wzięła w swe władanie sporą część dawnej świetności zamku.

Zwiedzanie zaczęliśmy od maleńkiego muzeum, do którego wchodzi się przez taki piękny portal.

Weszliśmy na mury obronne.

Ruiny murów obronnych, mauretańskiej twierdzy z VIII wieku, pną się w górę po zboczach pasma Serra de Sintra.

Weszliśmy na basztę. Wspinanie opłaciło się, bo mieliśmy stamtąd wspaniałe widoki na całą okolicę.

 Wśród zieleni wypatrzyłam pałac Quinta da Regaleira i otaczające pałac ogrody. 

Na tym ujęciu widać nawet ocean.

Zrobiłam zbliżenie, na leżący w centrum Sintry pałac (Palacio Nacional de Sintra). Te rzucające się w oczy dwa olbrzymie, białe stożki to kominy kuchni pałacowych.

Od kolejnej strony zobaczyłam Palaco de Pena. Stoi na najwyższym szczycie wzgórz Serra de Sintra.

Wędrowaliśmy i cieszyliśmy się, że to maj a nie sierpień. Bo i tak było upalnie, mimo chłodzącego wiatru od oceanu .

W oddali rozpościerała się panorama regionu.

Opuściliśmy mauretańską twierdzę.

Pojechaliśmy w kierunku Pałacu Pena. 

Aby zilustrować nasze zwiedzanie, pokazuję już tutaj makietę całego zespołu pałacowego.

Podeszliśmy do wejścia. Pałac został on wzniesiony w połowie XIX w., dla męża królowej Marii II. Wcześniej, przed trzęsieniem ziemi w 1755 r., był w tym miejscu klasztor Hieronimitów.

Widać, że pałac został zbudowany na potężnych fundamentach i resztkach murów klasztornych.

Weszliśmy przez taką bramę. Arabskie wpływy widać bardzo wyraźnie.

W pałacu zastosowano ekstrawaganckie kolory, widać tu iście eklektyczne pomieszanie stylów i zdobień. Nasza grupa nie była jedyną, która chciała zwiedzić to miejsce, zaliczane do Siedmiu Cudów Portugalii.

Szliśmy dalej. Najpierw takimi krużgankami.

A potem już schodami. Marek nas prowadził.

U wejścia na schody, straszy straszny maszkaron.

Krużganki, ozdobione kolorowymi azulejos, są pozostałością pierwotnych zabudowań klasztornych.

Ta piękna rzeźbiona muszla wsparta na pancerzach żółwi, być może pełniła rolę fontanny. A może wanny?;)

Zaczęliśmy zwiedzać wnętrza.

Weszliśmy do bogato urządzonej sali jadalnej. Aż bym chciała zasiąść przy tym stole.

Ale zamiast biesiadować, poszliśmy dalej - do królewskiej sypialni, z olbrzymim czerwonym łożem.

I dalej, do sali balowej. Na takiej kanapie można było przysiąść w oczekiwaniu na zaproszenie do tańca. 

Postać Turka trzyma w ręce lampę, jak buławę.

Ten słoń zapewne wielu osobom przynosi szczęście.

Biurko mnie zachwyciło. Chciałabym przy takim spisywać swoje notatki.

Kolejny niezwykły mebel. Zastanawiam się co to jest. Kredens?

Dotarliśmy do zakrystii. Wystawiane są tu, srebrne i złote naczynia mszalne.

Pod koniec wędrówki, zaczarowała mnie ta przepiękna kuchnia.

Miedziane garnki, patelnie, olbrzymi moździerz oraz gąsiory na wino i ozdobne gliniane misy, sprawiają wrażenie jakby właśnie posprzątano po przygotowaniu uczty.

Wychodzimy na zewnątrz. Zafascynowało mnie to połączenie niebieskiej wieży i żółtej ściany obronnego muru .

Zerknęłam w dół i zaciekawiłam się. Kamienne węże, oplatające całkiem zwykłe drzwi. Strzegą wejścia do tajemnej komnaty?

Weszliśmy na kolorowy dziedziniec. Niższe partie mają kolor żółty lub niebieski, a najwyższe są ceglaste.

Wyszliśmy takim oto przepięknie zdobionym przejściem. 

Ozdoby okna i rozety w iście manuelińskim stylu.

Mityczny potwór morski - Adamstor, broni przejścia z drugiej strony.

Czyż nie jest przerażający? Strach się bać ;)

Tą piękną, zwieńczoną blankowanymi wieżyczkami bramą, wyszliśmy z Pałacu Pena. Uwagę zwracają ozdoby w kształcie kamiennych ćwieków.

Pełni wrażeń jechaliśmy na przylądek Cabo da Roca. Ale zgłodnieliśmy i zatrzymaliśmy się w tej knajpce. Wyglądała niewinnie, ale ceny miała grzeszne.

Przyznaję, że nigdy wcześniej nie jadłam tak pysznych sardynek.

Ewa skusiła się na ośmiorniczki i też była nimi zachwycona.

A to wino było tak wyśmienite, że później próbowaliśmy znaleźć je i kupić, w którymś ze sklepików. Niestety, nie udało się.

We wspaniałych humorach, ruszyliśmy na spacer wzdłuż wybrzeża. Oto klify Cabo da Roca w pełnej krasie.

Ten obelisk, zaznacza najbardziej na zachód wysunięty kraniec Europy kontynentalnej. Inskrypcja na boku pomnika, jest cytatem ze słynnego portugalskiego poety, Luisa Camoesa (1524–1580), który opisał tę okolicę jako "miejsce, w którym kończy się ląd i zaczyna ocean".

Potem już jechaliśmy prosto do Peniche. W niewielkim miasteczku rybackim, spędziliśmy kolejne dwie noce i dzień. Następna relacja, stamtąd.

9 lipca 2020 , Komentarze (9)

Po lekkim śniadaniu (ciastko i kawa) pojechaliśmy tramwajem do dzielnicy Belem. Jakiś czas temu byłam już w Lizbonie i dużo zwiedziłam. Ale okazało się, że nawet te same miejsca można zobaczyć w nowy sposób. Po wyjściu z tramwaju, ruszyliśmy na spacer wybrzeżem i dotarliśmy pod Pomnik Odkryć Geograficznych. Wzniesiono go za czasów dyktatury Antonio Salazara, w 1960 r., w 500-ną rocznicę śmierci Henryka Żeglarza. Był on synem króla Jana I Dobrego, a co ważniejsze - Wielkim Mistrzem Zakonu Rycerzy Chrystusowych. Zakon ten powstał z zakonu Templariuszy i przejął cały ich olbrzymi majątek. Było za co fundować wyprawy odkrywcze ;)

Ten 52-metrowej wysokości monument, upamiętnia żeglarzy i ich mecenasów - a więc tych, którzy mieli udział w portugalskich odkryciach geograficznych.

Na dziobie statku stoi sam Henryk Żeglarz - najważniejszy mecenas podróży i odkryć.

Mieliśmy czas na to, żeby wjechać windą, umieszczoną wewnątrz konstrukcji pomnika. Po pokonaniu ostatniego odcinka schodami, mogliśmy już podziwiać roztaczające się wokół widoki.

Tu widać marinę. A w oddali - Most 25 Kwietnia (nazwa upamiętnia datę bezkrwawej rewolucji przeciwko portugalskiej dyktaturze). To jeden z najdłuższych dwupoziomowych mostów w Europie i na świecie.

Spodobał mi się widok Mosteiro dos Jeronimos (Klasztoru Hironimitów) - w całej okazałości, z długim zachodnim skrzydłem, w którym mieści się Narodowe Muzeum Archeologiczne. Tego muzeum nie zwiedziliśmy.

Potem podeszliśmy do Torra de Belem (Wieża Belem). Nie poprzestaliśmy na obejrzeniu jej z zewnątrz. Odczekaliśmy w kolejce na drewnianym pomoście i weszliśmy do środka .

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od lochów. Do końca XIX w., lochy służyły jako więzienie. W 1833 r. był w nim nawet osadzony generał Józef Bem, który tworzył Legiony Polskie w Portugalii.

Ewę z mężem, uwieczniłam przy działku. Działko wygląda niegroźnie. Kiedyś służyło do obrony, a teraz jest już eksponatem muzealnym.

Stoję u podnóża Wieży Belem - najwspanialszej budowli militarnej w Portugalii. I tu ciekawostka. Wieża wybudowana została (na polecenie króla Manuela I), na  środku rzeki Tag. Po osuszeniu bagnistego brzegu rzeki, wieża znalazła się tuż przy nabrzeżu.

Zwróciła moją uwagę ta piękna renesansowa loggia i królewski herb Manuela I.

Dotarliśmy na szczyt i znowu mogłam podziwiać widoki. 

Z jednej strony zobaczyłam Pomnik Odkryć Geograficznych.

Z drugiej, ładne, nowoczesne już wybrzeże rzeki Tag.

A z trzeciej, rozległą aleję wysadzoną fioletowymi jakarandami, takimi jak te podziwiane już wcześniej.

Opuściliśmy Wieżę Belem.

Skierowaliśmy się do Klasztoru Hieronimitów.

Wejście do klasztoru zdobi przepiękny manueliński portal.

Obfotografowałam portal dokumentnie, a wybrałam do pokazania ten fragment.

Spacerowałam po kościele i co chwilę przystawałam w zachwycie.To ujęcie szczególnie lubię. Jest w nim coś mistycznego.

Przeszłam w kierunku nawy głównej.

Wspaniałe sklepienie kościoła, wspiera się na ośmiobocznych, smukłych filarach, które wznoszą się do sklepienia, jak drzewa palmowe.

Zachwyciła mnie przebogata ornamentyka.

A oto ołtarz główny.

Podczas wędrówki po kościele, ciągle się zatrzymywałam, żeby robić zdjęcia.

Rzeźba Matki Bożej.

W bocznej nawie, bogato zdobione figury Świętej Rodziny. Z tej perspektywy wyglądają, jakby unosiły się w powietrzu.

Zakrystia, z cyklem obrazów.

I taki, bogato inkrustowany, piękny mebel. Jak myślicie co to jest?

We wnęce, wspaniały obraz: "Boże Narodzenie".

 W kolejnej nawie bocznej, kolejna rzeźba Matki Bożej.

Na XIX-wiecznym nagrobku Vasco da Gamy, pełno jest rzeźbionych elementów, symbolizujących morskie podróże.

Kiedy byłam w klasztorze Hieronimitów rok temu, nie odnalazłam wejścia do krużganków. 

Krużganki zdecydowanie warte są obejrzenia.

Zaprojektowane zostały przez Jao de Castilbo.

Ukończono je w 1544 roku. Są przykładem najczystszego stylu manuelińskiego.  

Nie mogłam odmówić sobie zdjęcia, w tak pięknych okolicznościach przyrody .

Arkady i balustrady mają bogatą dekorację.

Ten maswerk (dekoracyjny, odkuty w kamieniu wzór, używany do wypełniania światła gotyckiego okna), robi wspaniałe wrażenie.

Czyż Iwona z Maćkiem nie wyglądają romantycznie?

Z górnego poziomu krużganków też roztaczał się ładny widok, choć nieco mroczny.

A to cudne okno z drzewkiem, zwyczajnie mnie zachwyciło.

Pospacerowaliśmy jeszcze po Belem i postanowiliśmy, że na dziś dosyć zwiedzania. 

Jutro jedziemy dalej.

8 lipca 2020 , Komentarze (4)

Przyszedł czas na odpoczynek, przy obiedzie. Można się chyba domyślić, że obiad smakował ;)

Wino do obiadu też było pyszne i pasowało do naszych sałatek.

Po odpoczynku, ruszyliśmy spacerem na plac Rossio. Tak naprawdę, nazywa się Praca de Don Pedro IV i od sześciu wieków jest centralnym punktem Lizbony. Jego nazwa wywodzi się od dominującego nad placem pomnika króla Piotra IV. Na szczycie kolumny stoi posąg z brązu, autorstwa rzeźbiarza Eliasa Roberta. Cokół pomnika został wyrzeźbiony przez Germano José de Salles'a. Podstawę, ozdabiają cztery rzeźby, będące alegoriami czterech cnót: Sprawiedliwości, Mądrości, Siły i Umiaru. Całość robi duże wrażenie.

Po dwóch stronach monumentu (od strony północnej i południowej) znajdują się, sprowadzone z Francji, fontanny, wykonane z brązu.

Zauroczył mnie ten neoklasycystyczny hotel - Hotel Internacional Design.  

Obejrzałam się i popatrzyłam jeszcze raz na ruiny Igreja do Carmo.

Dotarliśmy na kolejny plac - Praca da Figueira (Plac Drzewa Figowego), który istnieje od połowy XX wieku. Przed trzęsieniem ziemi (z 1755 roku), w tym miejscu znajdował się Królewski Szpital Wszystkich Świętych. Potem, w myśl nowej koncepcji urbanistycznej, powstał tu wielki targ. W 1885 r., wybudowano wielką krytą halę targową, którą usunięto dopiero w latach 50-tych XX wieku. Funkcje handlowe zostały zastąpione przez turystyczne. Gdyby nie przystanki autobusów i tramwajów,  pewnie mało kto by tu zaglądał, bo nie jest to aż tak interesujące miejsce.

Obecnie, można popatrzeć jedynie na posąg króla Jana I, wykonany w brązie, przez Leopolda de Almeida. Pomnik został odsłonięty w 1971 r.

Spodobały mi się te oddalone mury zamku Castelo de Sao Jorge. Dachy kamienic wieńczą one, jak korona.

Dotarliśmy spacerem pod ten mały, biały kościółek (Capela de Nossa Senhora da Saude).

A chwilę potem, weszliśmy na plac Praca Martim Moniz. Plac nazwano na cześć portugalskiego rycerza, Martima Moniza, który w 1147 r. brał udział w odbijaniu zamku z rąk Maurów. Według legendy, zablokował swoją osobą wrota na dziedziniec zamku, uniemożliwiając ich zamknięcie. Dzięki temu, oddziały portugalskie wdarły się do wnętrza zamku. 

Na placu znajdują się liczne fontanny, drzewa oraz... 

...początkowy przystanek tramwaju numer 28. Aby przejechać się słynnym tramwajem, trzeba odczekać swoje, w  kolejce.

W końcu się udało. Rozsiedliśmy się wygodnie. Jak widać po naszych bananach, jesteśmy bardzo zadowoleni.

Koniec widokowej przejażdżki. Oto piękna ulica Rua Augusta. Pełna życia - łączy place Rossio i Comercio. Wyłączona jest z ruchu kołowego. Mnóstwo tu kawiarenek na wolnym powietrzu i butików. Gdyby nie fakt, że byliśmy najedzeni po obiedzie, pewnie przysiedlibyśmy przy którymś ze stolików.

Zbliżamy się do Bazyliki Estrela. Została zbudowana na polecenie królowej Marii I. W podzięce za narodziny syna, Józefa. Budowa trwała 11 lat (1779-1790). Ale mały Józef, nie doczekał jej ukończenia - bo dwa lata wcześniej, zmarł na ospę. Kościół wybudowano w stylu późnego baroku. Jego front zdobią dwie dzwonnice z rzeźbami świętych. Podziwialiśmy je z daleka.

Do wyposażenia wnętrza kościoła użyto ogromnych ilości szarego, różowego i żółtego marmuru.

Przystanęłam przy tym pięknym, ozdobnym źródełku, którego woda obecnie, dla oszczędności, racjonowana jest przy użyciu kranów.

Jednak główną atrakcją dla zwiedzających, jest szopka bożonarodzeniowa. Składa się m.in. z kilkuset figurek, wykonanych z terakoty i dębu korkowego, przez rzeźbiarza Joaquima Machado de Castro. Wybrałam tylko jedno zdjęcie z wielu, które natrzaskałam.

Przyszedł czas na kolację. Chyba bardzo zgłodniałam, bo tak się rzuciłam na jedzenie, że o zrobieniu zdjęcia przypomniałam sobie dopiero przy winku. I ono i jedzenie były wyśmienite.

Po obżarstwie, konieczny był spacer. Ruszyliśmy na wędrówkę "Lisbon by night" . Zaczęliśmy od Praca do Municipio. Na pierwszym planie, budynek ratusza - siedziby gminy Lizbona. Ratusz wybudowano w 1880 r., w stylu neoklasycystycznym, według projektu architekta Dominguesa Parente da Silva. Nad balkonem, znajduje się duży fronton, z rzeźbami autorstwa francuskiego rzeźbiarza, Célestina Anatole Calmelsa. Robią wrażenie.

Nieopodal ratusza stoi nowoczesna rzeźba. Rozbawiły mnie te postacie. Na tym zdjęciu wyglądają jak manifestanci ;)

A tutaj - na szerokiej, kamiennej platformie, o pięciu stopniach - pośrodku Praca do Município, stoi XVIII-wieczny pomnik. Monument nazywany jest Pręgierzem, czyli po portugalsku „Pelourinho”. 

Składa się z trzech skręconych kolumn, zwieńczonych symbolem kuli ziemskiej. Wbrew nazwie, ma raczej pozytywną wymowę.

Następnie, dotarliśmy na Praca do Comercio (Plac Handlowy). W centralnym punkcie placu, stoi pomnik. Jest to, czternasto-metrowej wysokości figura, przedstawiająca króla Józefa I (Dom José I), w pelerynie i okazałym hełmie. Siedzi on na koniu, depczącym węża. Wzrok króla, skierowany jest w stronę rzeki - a dokładniej w stronę miejsca, gdzie Tag łączy się z oceanem.

Oglądaliśmy z bliska lizboński Łuk Triumfalny. Wybudowany został w 1875 r., na podstawie projektu francuskiego rzeźbiarza, Antoniego Calmelsa. Łuk Triumfalny wieńczą figury – alegorie trzech cnót: Chwały, Pomysłowości i Odwagi. Największą z nich jest Chwała. Postać ma ponad 7 metrów wysokości. W wyciągniętych rękach, trzyma dwie korony - nad głowami Pomysłowości i Odwagi. Sześć pozostałych rzeźb, rozmieszczonych w rogach lizbońskiego Łuku Triumfalnego, przedstawia następujące postaci: Variato – narodowego, portugalskiego bohatera, Vasco da Gamę – słynnego żeglarza, Nuno Alvaresa Pereirę – portugalskiego dowódcę, który walczył o niepodległość Portugalii, Markiza Pombala – budowniczego Lizbony, który zaprojektował odbudowę miasta (zniszczonego po trzęsieniu ziemi, z 1755 roku). Wpół leżące dwie postacie to alegorie Douro i Tagu – głównych rzek Portugalii. Łączna wysokość monumentu Arco da Rua Augusta, to ponad 30 metrów. Wykonany jest on z wapienia.

Spacer pod tymi pięknymi arkadami uwieńczył nasz urokliwy wieczór.

Jutro, Belem.

7 lipca 2020 , Komentarze (10)

Ósma rano. 

Chociaż trudno w to uwierzyć (bo skowronkiem nie jestem, oj nie), ale to ja obudziłam się pierwsza. Poczekałam godzinę, zgłodniałam, i sama poszłam do pobliskiej kawiarni. Posiliłam się budyniowym ciachem i pyszną kawą. Takie śniadanko mi pasowało. Tanie, bez wysiłku - i do obiadu starczało :D. W końcu dotarła reszta towarzystwa. Gdy już wszyscy zjedli małe co nieco, udaliśmy się w pobliże portu. A tam zadziwiał swym widokiem, ten wielki wycieczkowiec.

Poszliśmy dalej, do stacji metra. I podjechaliśmy do centrum. Wysiedliśmy na Baixa-Chiado. 

Chiado znalazło się, w obrębie murów miejskich, w XIV wieku, dzięki królowi Ferdynandowi I, który polecił powiększyć miasto. Dzielnica Chiado, uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi, w 1755 r. Odbudowana została w eleganckim stylu. Rejon ten stał się oazą pisarzy i intelektualistów. Pełno tu księgarń, teatrów, kawiarni i eleganckich sklepów. 

Oto słynna kawiarnia Brasileira, powstała jeszcze w latach 20-tych XX w. (zdjęcie znalezione w internecie).

Podeszliśmy na plac Largo do Chiado, gdzie stoi pomnik XVI-wiecznego poety, Antonio Ribeiro. Znany był jako Chiado, ponieważ mieszkał w dzielnicy Chiado, a nawet przy ulicy Chiado. Kumulacja ;). Pisał głównie satyry i humoreski.

Po dwóch stronach placu Largo do Chiado, stoją barokowe kościoły: Igreja do Loreto i Igreja Nossa Senhora da Encarnacao. 

Kościół Loreto, zwany też Kościołem Włochów, zbudowany został dla weneckich i genueńskich kupców, osiadłych w Lizbonie. Akurat obchodził 500-lecie. 

W środku kościoła zobaczyliśmy taką oto pastelową nawę główną.

Naprzeciwko, mieści się kościół Nossa Senhora da Encarnacao (Kościół Matki Boskiej Wcielonej). Aby go  wybudować, trzeba było wyburzyć fragment murów miejskich, z XIV w. (zdjęcie kościoła, znalezione w internecie).

Início - Paróquia da Encarnação

Podeszliśmy na plac Luis de Camoes, na granicy Chiado (jedno ze znaczeń tego słowa to skrzypieć - może chodzi o skrzypienie wozów) i Bairro Allto (Górnej Dzielnicy). W centralnym punkcie placu, zobaczyliśmy pomnik portugalskiego wieszcza, Luisa de Camoes. Pomnik został postawiony w 1867 r. 

Postać wieszcza, wykonana z mosiądzu, ma 6 metrów wysokości. Poeta, w  jednej ręce trzyma opuszczony miecz a drugą przyciska do piersi swoje dzieło - epos narodowy "Os Lusiadas". Tytuł eposu odnosi się do antycznego plemienia Luzytan, którego nazwa była synonimem ówczesnych Portugalczyków. Poemat opowiada o zwycięskiej wyprawie Vasco da Gamy do Indii. Dzieło zostało przetłumaczone i wydane w Polsce. Chętnie przeczytam. (Zdjęcie znalezione w internecie).

Posąg ustawiony jest na 7,5-metrowym, marmurowym cokole. Wokół cokołu znajdują się 2,5-metrowej wysokości, wykonane z wapienia, postacie znanych portugalskich poetów, pisarzy i naukowców.

Poszliśmy dalej, w kierunku następnego placu - Largo do Carmo, który najpiękniejszy jest wczesnym latem, gdy fioletowo kwitną, piękne jakarandy mimozolistne (drzewa pochodzące z Ameryki Południowej). Jakaranda, w języku guariańskim, znaczy: "pachnąca". Zrobiliśmy sobie zdjęcia, przy działającym do dziś źródełku, obudowanym fontanną (Chafariz do Carmo), pochodzącą z 1771 roku.

Bezpośrednio z placu, weszliśmy do Muzeum Archeologicznego, które mieści się w Igreja Carmo (Kościoła Karmelitów). Części kościoła nie odbudowano, na pamiątkę trzęsienia ziemi z 1775 r.

Zwiedzając muzeum, co i rusz natykaliśmy się na ciekawe eksponaty. Oto najbardziej znane sarkofagi:

Grobowiec króla Ferdynanda I, wykonany w stylu gotyckim.

Barokowy grobowiec królowej Marii Anny, z rodu Habsburgów.

Nie znalazłam informacji o pozostałych grobowcach:

Zachowane fragmenty wnętrza dawnego kościoła, wywierają wielkie wrażenie.

Oto XVIII-wieczne azulejos, inspirowane Pasją Jezusa Chrystusa.

Krążąc po zniszczonych nawach, co chwilę natykałam się na kamienne cudeńka, wyeksponowane pod gołym niebem.

Do tej radosnej kamiennej twarzy, uśmiechnęłam się i ja.

Oto piękne okno, w stylu manuelińskim.

A tu sarkofag, wykonany też w manuelińskim stylu.

I na koniec, figura św. Jana Nepomucena.

Przyszedł czas, aby zapoznać się z bliska, ze słynną windą. Udaliśmy się w jej stronę.

Tak, w pełnej krasie, prezentuje się Elevador de Santa Justa (Winda Świętej Jadwigi). Budowlę zaprojektował uczeń Gustawa Eiffla, portugalski inżynier - Raul Mensier de Ponsard. Prace nad nią trwały, od 1900 do 1902 roku. Konstrukcja ma 45 metrów wysokości. Zapewnia regularne połączenie pomiędzy dzielnicami Bairro Alto i położoną 32 metry poniżej, Baixą.

Wąskie przejście, wzdłuż murów kościoła Karmelitów, wiedzie do górnego poziomu.

Takim pięknym ażurowym korytarzem, dotarliśmy do windy (zdjęcie znalezione w internecie).

Wpierw wjeżdżaliśmy elegancką windą. Wewnątrz konstrukcji Elevador de Santa Justa, poruszają się dwie identyczne, wypasione windy, z mosiężnymi okuciami i wyłożone drewnem.

Ostatni odcinek na taras widokowy, pokonywaliśmy cudnymi ażurowymi schodami.

Widok jaki się z góry rozpościerał, wart był pobieranych słonych opłat. A my w dodatku, mieliśmy tę przyjemność w pakiecie Karty Lizbońskiej.

Plac Rossio, z budynkiem Teatru Narodowego Marii II.

Z tej strony, na pierwszym planie, Kościół Karmelitów, który wcześniej zwiedzaliśmy.

A tu kolejny widok - na klasztor Augustianów i kościół Igreja da Graca. Kompleks powstał w XIII wieku, za sprawą pustelników św. Augustyna. Kościół jest udostępniony do zwiedzania. Natomiast budynek klasztorny, służy obecnie do celów wojskowych.

Po dłuższym delektowaniu się widokami, zjechaliśmy w końcu windą (chyba nawet tą samą), do dzielnicy Baixa. 

Vitalia zaczyna się buntować i na tym zakończę ten wpis. CDN :)

6 lipca 2020 , Komentarze (11)

W rzeczywistości z koronawirusem trzeba się jakoś pocieszać. Wymyśliłam sobie że wrócę do opisywania minionych wycieczek.

Pierwsza wycieczka do Portugalii, z 2018 r., wywarła na mnie tak duże wrażenie, że z entuzjazmem opowiadałam o niej rodzinie i przyjaciołom (zresztą opisałam ją dokładnie też i w Pamiętniku). Moja siostra cioteczna, Iwona, opowiedziała dalej. Poskutkowało to tym, że razem z mężem i zaprzyjaźnioną parą, postanowili samodzielnie zorganizować wyprawę do Portugalii. Właściwie wszystko, od początku do końca, zorganizował Marek - mąż przyjaciółki Iwony. Ma on zresztą w organizowaniu wypraw, duże doświadczenie. Iwona spytała mnie, czy chcę dołączyć do nich. Chciałam. Druga siostra cioteczna, Krysia, zgodziła się zaopiekować moimi zwierzakami. Tak więc, 26 maja wyruszyłam do rodzinki. Na miejscu, przy kolacji, mieliśmy wieczór zapoznawczy.

Do Lizbony wylatywaliśmy z Modlina. Pojechaliśmy tam jednym samochodem, który pozostawiliśmy na parkingu, nieopodal lotniska.

Dla oszczędności, opłaciliśmy tylko jeden bagaż główny, do którego wszyscy spakowaliśmy kosmetyczki. Ich zawartość jest niedozwolona w bagażu podręcznym. Na pokład, zabraliśmy tylko walizeczki z ciuchami. Lot przebiegł bezproblemowo. 

Siedziałam koło okna i mogłam robić zdjęcia. 

Przy starcie...

i przy lądowaniu:

Jeszcze na lotnisku, kupiliśmy Kartę Lizbońską. Na trzy doby. Jak ktoś lubi zwiedzać, gorąco ją polecam. Wszystkie przejazdy po Lizbonie są później bezpłatne. Ponadto, wiele atrakcji turystycznych (w Lizbonie, Sintrze i Cascais), jest za darmo lub ze zniżką. W informatorze, dodawanym do Karty, widnieje tych atrakcji bez liku. 

Marek miał już opracowaną trasę z lotniska do miejsca, w którym wynajęliśmy apartament, w dzielnicy Alfama. Pojechaliśmy więc (z przesiadkami) dwoma liniami metra, a później autobusem, który zawiózł nas prawie pod dom w którym mieliśmy mieszkać.

Apartament składał się z dwóch sypialni, salonu z aneksem kuchennym, łazienki i patio. Ja spałam w salonie. Po opłaceniu pobytu, u właścicielki, i rozpakowaniu się, poszliśmy na kolację do pobliskiej knajpki (a zarazem winiarni).

Jedzenie było bardzo smaczne. Wina także.

Po kolacji, poszliśmy na nocny spacer po Alfamie. Ruszyliśmy w dół, w kierunku rzeki Tag.

W czasach Maurów, miasto sprowadzało się do Alfamy. 

Włóczyliśmy się stromymi uliczkami, gdzie przytulone do siebie domy, nierzadko ozdobione były kolorowymi płytkami ceramicznymi.

Zerkałam na boki. Tutaj wypatrzyłam bardzo ładny portal...

a tutaj bankomat - ale nie był mi potrzebny :D

Dotarliśmy pod Muzeum Militarne. Powstało ono, na miejscu XVI-wiecznego arsenału i odlewni dział.

Krążyliśmy uliczkami. Raz pod górę...

raz w dół...

to znów, z górki na pazurki, po stromych schodach.

Spodobała mi się ta knajpka - "Portugalska Kuchnia" - z oryginalną dekoracją (rower niekoniecznie kojarzy mi się z jedzeniem);).

W głębi uliczki widać kopułę kościoła św. Engracii, który pełni rolę Panteonu Narodowego. Znajdują się tam symboliczne i rzeczywiste grobowce, zasłużonych dla Portugalii.

A tu natrafiliśmy na współczesne azuleios:

Ten, zabawnie zaokrąglony dom, spodobał mi się bardzo.

Wspinaliśmy się, po kolejnych stromych schodach.

Po dłuższej włóczędze (i stracie sporej ilości kalorii ;)), wróciliśmy do naszego apartamentu, odpocząć i wyspać się przed następnym dniem.

W kolejnych wpisach, zwiedzanie Lizbony.

5 lipca 2020 , Komentarze (16)

W ostatnich miesiącach, tak jak wszyscy, dużo czasu spędzałam w domu. I pocieszałam się jedzeniem. Mało chodziłam, więc konsekwencje przyszły do mnie. W poprzednią sobotę spojrzałam na swoje nogi i zobaczyłam, że mam bardzo opuchnięte łydki i kostki. Włączyła mi się obawa o własne zdrowie, która jest najlepszą motywacją do zmian. Podjęłam decyzję o podjęciu postnej diety WO. Bo sprawdziło mi się już nie raz - na WO fajnie się czuję i fajnie tracę na wadze. W poprzednią niedzielę zważyłam się i pomierzyłam. Gdy zobaczyłam wyniki to aż płakać mi się zachciało. Ważyłam 92,8 kilo, co przy moim nikczemnym wzroście, daje BMI 37,25. Drugi stopień otyłości. A więc wojna. 

Bo i z pomiarami nie było lepiej. Pomiary proponowane przez Vitalię, uzupełniłam o drugi pomiar (drugie ramię, drugie udo i druga łydka). Pomiar piersi też pomnożyłam przez dwa: pod- i na piersiach. Dodałam też dwa pomiary w kostkach. 

Tak więc, zaczęłam WO. Przez cały tydzień piłam i jadłam grzecznie tylko to co dozwolone. Ilość jedzenia ograniczyłam. Wody i soków piłam co najmniej 3 litry dziennie. Dodałam jeszcze jedną rzecz. Lubię poznawać nowe patenty i dlatego skorzystałam z ciekawych promocji u moich kosmetyczek. Wykupiłam całą serię masaży endermologicznych. Trochę to kosztowało. A dodatkowo musiałam kupić u nich kombinezon. Ubrana w kombinezon, poddałam się masażowi. Wrażenia bezcenne - czułam się jakby jeździł po mnie odkurzacz :D. Trochę bolały wewnętrzne strony ud i brzuch. Piersi nie były masowane. A cały zabieg trwał 50 minut. 

Przed pierwszym masażem, kosmetyczka przeprowadziła ze mną dokładny wywiad zdrowotny (bo jest kilka przeciwwskazań). Szczególnym entuzjazmem zapałała, gdy powiedziałam jej, że właśnie zaczęłam 6-tygodniowy WO. Też wiedziała, że na tym dobrze się chudnie :D.  Zapytała mnie, czy może mi zrobić anonimowe zdjęcia przed i po serii masaży. Zgodziłam się. 

No i trzeci element batalii - zaczęłam więcej chodzić. Nie jakieś wielkie trasy, ale lepiej coś niż nic. A skoro mowa o chodzeniu, to przechodzę do rezultatów, po tygodniu WO. Tadam !!!

Dziś rano ważyłam o 4,5 kilo mniej - 88,3 kilogramy. 

A w pomiarach (tych moich, poszerzonych), to już w ogóle rewelacja - 38,5 cm mniej. Jeśli by liczyć tylko zgodnie z pomiarami Vitalijkowymi, to 27 cm mniej. Sprawdziłam, jak to wyglądało przy poprzednim WO. Wtedy, po tygodniu, było 9 cm mniej w obwodach. Różnica bardzo duża, co nie?

Przypuszczam, że część tego efektu jest zasługą masaży.

Następny wpis o rezultatach WO, za tydzień. Chociaż, chyba aż tak spektakularnego spadku nie będzie. Wiadomo, że w pierwszym tygodniu leci się najwięcej.

Aha, dla zainteresowanych.

Od jutra, codziennie, zamierzam publikować jeden wpis o ubiegłorocznej wycieczce do Portugalii.