Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Cenię szczerość, kocham zwierzęta, hoduję rośliny owadożerne. Słucham rocka, jeżdżę na woodstock, uczę się starogreki i jestem pozytywnie zakręcona:) Razem ćwiczy się raźniej a trzymanie diety idzie łatwiej:) Grunt to wsparcie:) Popiszemy?

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 25380
Komentarzy: 73
Założony: 23 września 2010
Ostatni wpis: 13 sierpnia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
sivuha

kobieta, 39 lat, Krosno Odrzańskie

160 cm, 61.40 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: jeśli uda mi się schudnąć- utrzymać wagę! nie ulegać pokusom!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 sierpnia 2014 , Skomentuj

... jeśli do mojej grupy nikt się nie zapisze- wykupię dietę z Vitalii. Zrobiłam nowy darmowy pomiar. To już nadwaga. Czuję się jakby mi ktoś założył kostium sumo, z którego nie mogę się wydostać. 

W ubiegłym roku byłam miesiąc na diecie z Vitalii. Bardzo mi się podobało:) Tyle, że nic z tego nie wyszło, z powodu wiecznego zmęczenia i braku czasu- pracowałam w niemczech i codziennie dojeżdżałam  204 km w 1 stronę. Teraz ma już czas:)

2 sierpnia 2014 , Skomentuj

Zapraszam wszystkich do nowej grupy "360 dni zdrowia". Początek już jutro 3 sierpień.

http://diety.onet.pl/index.php/mid/89/fid/1034/die...

opracowałam plan, bardzo nie wymagający, zawierające niezbędne minimum, dzięki któremu możemy kształtować zdrowe nawyki i troszkę zdrowiej żyć. Główne założenia

- zacząć ćwiczyć, zaczynamy od 15 minut dziennie (dowolnych ćwiczeń)- czyli leniuchy będą mogły powoli się przemóc:)

- pijemy minimum 3 szkl wody dziennie

- mniej słodzimy napoje, później już nie słodzimy...

zamieniamy nie zdrowe pszenne, białe pieczywko na pieczywko chrupkie żytnie.

- Prócz tego- sami ustalacie, co jecie (w granicach rozsądku oczywiście :P!!!)

Zapraszam:) 

4 września 2012 , Skomentuj

Wciąż nie mogę się zebrać, żeby włożyć baterie do wagi... boję się, że niestety- chociaż czuję się lżej- to waga znów wskaże nie mniej niż 60kg... a kiedy się to stanie- ja wybuchnę płaczem, zacznę robić brzuszki i pozostanę przy jedzeniu jednego posiłku dziennie (czyli obiadu, którego nie da się ominąć, bo obiad od zawsze u mnie je się razem. Moje problemy z odżywianiem zaczęły się od "no jedz, bo taka chudziutka jesteś"- słyszanego już od bardzo wczesnego dzieciństwa. Od zawsze też miałam zaburzone pojęcie tego, jak wygląda prawidłowa porcja obiadowa oraz co to znaczy "najeść się", ponieważ u mnie w domu obiadowa porcja zajmowała cały wielki talerz, gdzie 3/4 zajmowały ziemniaki, a jeśli chodzi o najadanie się- to rodzice wpoili mi do głowy swoim postępowaniem, że najedzony człowiek to człowiek, który po jedzeniu nie może się ruszać, brzuch boli, bo jest pełen i jedyne co można zrobić to się położyć, bo i tak nie miałoby się siły już ruszać. W swoim dorosłym życiu oczywiście wszystkie te bzdury zweryfikowałam, ale niestety przyzwyczajeń zwalczyć nie mogę. To bardzo trudne. Wiecie co jest najgorsze-takie uczucie oszukania- kiedy jesteś mały- wierzysz rodzicom we wszystko co robią czy mówią. Wiesz, że jeśli mama coś robi- tak właśnie ma być. W końcu dochodzisz do wniosku, że żyjesz w cudownej rodzinie. Kiedy jednak dorastasz- brutalnie zderzasz się z rzeczywistością i dochodzisz do innych wniosków- mianowicie takich, że wszystko co przez lata kładziono ci do głowy to wielka bujda na biegunach-i to odnośnie wszystkiego- żywienia, postrzegania rzeczywistości, wyznawanych wartości, rzeczy i faktów dotyczących najbliższej rodziny. Więc jaki może być finalny wniosek- nie słuchaj niczyich rad, bo to twoje życie, twoje błędy i tylko z tego możesz wyciągnąć wnioski. Nie licz na nikogo- bo kiedy w najgorszym twoim dniu będziesz potrzebować wsparcia- najbliższa osoba jeszcze cię dobije. Nie zwierzaj się najbliższym z tego co czujesz- jeśli jesteś bardzo wrażliwą osobą- zostaniesz wyśmiana. Oni nigdy cię nie zrozumieją, bo myślą tylko i wyłącznie "materialnie"... ważne jest dla nic tylko to, by to co robisz przynosiło kasę. I nic więcej. Tak więc kochane,pamiętajcie- liczcie tylko na siebie. Same jesteście swoimi najlepszymi przyjaciółkami. No, chyba, że macie tak wrażliwych przyjaciół, jak wy. Osoby, które codziennie "gonią za pieniądzem"- nie są dobrymi przyjaciółmi. Coś o tym wiem.

27 sierpnia 2012 , Komentarze (2)

W końcu znalazłam dość siły, żeby przestać się obżerać. Staram się nie pić kawy i nie jeść białego chleba- zauważyłam, że to sprawia, że moja waga stoi w miejscu. To największe "zamulacze" dla mnie. 

 Dodatkowo siły dodaje mi fakt, że jakoś dziwnym trafem od jakiegoś czasu i tak nie mogę jeść "niezbyt zdrowych rzeczy", które mnie kuszą, a których absolutnie nie powinnam jeść. Kończy się to bólem brzucha i wizytą w toalecie. Np.: dziś po południu pomyślałam sobie- a jedna zupka w proszku dla smaku mi nie zaszkodzi. No i wizytę w wc już zaliczyłam ;( stoperan też pomógł. Podobnie kończy się spożywanie innych rzeczy, których sama sobie zabroniłam, np.: zbyt dużej ilości ketchupu, rzeczy smażonych, cebuli ( od niej najgorzej cierpię, a tak ją lubię...), soku z herbapolu z wodą (ewentualnie kropelka do gorącej herbaty ale to bardzo, bardzo rzadko. Także nie mogę pić mleka z kartonika i kakao- chyba, że jest to kakao zrobione na gorąco z gorzkiego kakao a nie z takiego słodkiego dla dzieci. (Kakao gorące zawsze dosładzam miodem, ale piję je raz na 2 miesiące) Źle na mnie działają też lody- chociaż też zjadłam, bo akurat goście byli...- i wiecie- kolorowe popołudnie w wc :(  Nie mogę też przełknąć niczego po godzinie 21, bo na pewno wyląduję w wc. 

 A dodatkowo nie jem żadnych słodyczy- cukierków, czekolad itd. A ciasta tylko 1 mały kawałeczek jak upiekę rodzinie, albo jak ktoś przywiezie (to zjem z grzeczności)

I takie jest moje jedzenie. Chleb znów zamieniłam na coś typu wasa, czasem się skuszę na świeżą bułeczkę w weekend, żeby nie było jak ostatnio- wtedy jadłam tylko wasa, i zwyczajnie zaczęłam tęsknić za smakiem chleba. Tak więc tym razem zachowam jakąkolwiek równowagę, żeby jedzenie przestało mnie zamulać, ale żeby się też nie zagłodzić i zachować różnorodność. Tak więc oczywiście owoców i warzyw jest spora ilość. Teraz najczęściej są to: gruszki, brzoskwinie oraz ogórki, pomidory, fasolka, buraki, marchew, pietruszka- czyli dobrodziejstwa przydomowego ogródka:) (oczywiście fasola wzdyma, więc jem ją rzadko. (wzdyma też papryka, o czym też staram się pamiętać:)

Zaczęłam też ćwiczyć z ciężarkami (takie zapinane na nogi i ręce:) rodem z biedronki. Fajne są:) ... i oczywiście stosuję kremy Perfecta extra slim "wyszczuplanie" i redukcja cellulitu". Kiedyś mi bardzo pomogły, więc liczę, że i tym razem tak będzie. Jeśli będę trzymać dietę i ćwiczyć- kremy na pewno też ciut pomogą. Poza tym- poprzednim razem wygląd skóry bardzo się poprawił- była gładka i sprężysta. Cellulit zniknął (szok!) Szkoda, że później "zapracowałam" na swoje sadło i się strasznie zapuściłam. Z 55 przytyłam do 62 w 3 czy 4 miesiące... nigdy więcej czegoś takiego!!! czuję się jakbym chodziła w napompowanym kombinezonie... albo w takim gumowym stroju sumo :P :) ale po mojej diecie już widać, że tłuszcz znika. Teraz będzie trzeba się pomęczyć, żeby coś zrobić z tą okropną skórą!!!!
trzymajcie kciuki!

16 sierpnia 2012 , Skomentuj

No i znów tu wróciłam. :) Silniejsza o swoje doświadczenia z kilku poprzednich miesięcy, kiedy to doszłam do wagi 66kg!!!!!!! na szczęście wszystko wróciło do normy... no, prawie..:) 
Żeby się nie rozpisywać (bo muszę właśnie wyjść)- mam do wyboru 2 opcje:
1- jeść co chcę, delektować się smakami, łączyć smaki, zajadać wszystko co kocham w ilościach, które kocham.... i tyć a co za tym idzie- nigdy więcej nie włożyć bikini, nigdy nie zrobić drugiego tatuażu, nadal łykać kilka paracetamolów na tydzień, nadal mieć wiek biologiczny ciała na poziomie 29 lat a nie tylu ile mam czyli 27, pozwolić, by stan mojego zdrowia- tzn: mojego kręgosłupa i stawów się pogarszał, codziennie doznawać bólu z tego powodu i użalać się nad sobą, bo nie wybrałam tej drugiej drogi... (i wiele innych złych zdrowotnych rzeczy...)

albo
2- zacząć jeszcze bardziej ograniczać cukry, przestać jeść pieczywo zwykłe i wrócić do jedzenia tylko chrupkiego (21kcal kromka), zacząć ćwiczyć abs i a6w (pamiętam jak przez te 2 tyg kiedy ćwiczyłam poprawiła mi się kondycja, miałam silę na wszystko i nic mnie nie bolało..a wszystko przez to, że zaczęłam ćwiczyć i przez to wzmocniłam swój organizm. Teraz wszystko mnie boli, bo nie mam prawie mięśni. Nawet nie umiem spiąć mięśni brzucha! jedyne co mam to małą masę kości i dużą masę tłuszczu :(  ). Ponadto- opuszczać ostatni posilek jeśli miałby on być o 19, przestać bounsować z moimi laskami :P albo chociaż znaleźć sobie mniej kaloryczny alkohol :P (no co--- jak nie dam rady-wybiorę chociaż mniejsze zło :P :), zacząć pracować na swój wygląd systematycznie i codziennie, żeby w końcu porzucić to uczucie, że to nie jest moje ciało, tylko jakiś nadmuchany balon. Że ta pomarszczona dupa, to nie moja dupa ale zniekształcenie w lustrze, i że to nie mojej skory jest za dużo tylko to taki kostium, który można zrzucić.... Mojemu wyglądowi mówię stop. 


25 marca 2012 , Skomentuj

Tak jak w tytule..jem sobie:
chleb tostowy graham z ramą i białym serkiem zmieszanym z pomidorem, cebulą i łżyką śmietany i do tego sałatkę, bo nie chciałam, żeby się produkty zmarnowały:
1/3puszki ananasa (bo puszka stała w lodowce od wczoraj)
1/3puszki kukurydzy (bo też stala od wczoraj)
2 plasterki sera żółtego, pokrojonego w drobną kosteczkę
6 małych pomidorków koktajlowych (bo zaczynały robic się miękkie
troszkę szczypiorku
przyprawa do ziemniaków (bo lubię jej smak)
troszkę oliwy z oliwek

i popijam wodą... 

nie dość, że to dużo kalorii to za późno jest na takie posiłki... ale po dzisiejszym dniu na prawdę mam wszystkiego dość :( po obiedzie przyjechali goście- i co- oczywiście sztuczna jak zwykle musialam ze wszystkimi siedzieć, i udawać, że wszystko ok a życie to cud-miód... masakra..nie nawidzę być tak sztuczną... robię to tylko, bo nie chcę żeby się mnie rodzice czepiali... po tym jak goście pojechali zaczęła mnie boleć lewa strona glowy- mam zwyrodnienie kręgosłupa szyjnego i to jeden z objawów... bolało strasznie, więc się położyłam na 2 godzinki na lewej stronie... budzę się- głowa nie boli czyli ok... ale nie mogę otworzyć oczu!!!!!!!!!! idę do lazienki- powieka spuchnięta jak od placzu, wyglądała jak balon!! nadal jest spuchnięta, oko się prawie nie otwiera...boli jak jasna cholera! drugie też spuchnięte, ale tylko troszkę, prawie nie widać. Głowa nadal boli, ale już mniej... a oko boli strasznie... nie mam paracetamolu- poszłam do mamy, żeby mi dala tabletkę, obojętnie jaką, bo myślalam, że zwariuję... a ona do mnie ze swoimi mądrościami, że to moja wina, że tak wyglądam, bo siedzę cały czas w pokoju z moim manem a nie z nimi... a może to uczulenie na moje kwiaty, to na pewno ich wina.. najchętniej ona wyrzuciłaby je przez okno, bo ich nie lubi... fakt- są to rośliny owadożerne, które w czasie rośliny wydzielają specjalny płyn trawiący, ale one dla człowieka są zupełnie nie szkodliwe! no, chyba, że zdarzy się osoba, która jest na wszystko uczulona, bo takie osoby bywają- ale ja nie jestem na nic uczulona i nigdy nie byłam... ech... oczywiście się byśmy pokłóciły, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Jaki cel ma kłótnia z nią skoro wg niej i tak jestem jakąś wariatką, która nie panuje nad tym co robi (to dziwne, bo jakoś w poznaniu żyło mi się super- mialam gdzie mieszkać, miałam pracę, znajomych, mogłam sobie wychodzić, obić to, co chcę i kiedy chcę... wariat niepanujący nad swoimi czynami raczej by tak fajnego życia wtedy nie miał... raczej skończyłby w psychiatryku, albo pod mostem...) 

przepraszam, za nieużywanie polskich znaków... mam problem z klawiszem ALT:(

25 marca 2012 , Komentarze (2)

to jest tak: musimy tu mieszkać i płacić:( i wiem, że muszę to wytrzymać i siedzieć cicho..dlatego czuje się bezradna... nie możemy się wyprowadzić:( mieszkamy w domu rodziców w moim starym pokoju (jak mieszkałam w poznaniu na stancji to w międzyczasie ten pokój już został przemianowany na ich sypialnię, czyli to ich pokój- tak mama mówi... dom był w zlej kondycji, trzeba było podjąć decyzję- albo robimy sam dach, albo budujemy poddasze użytkowe dla nas- i podjęliśmy decyzję, żeby nie marnować miejsca i zrobić to poddasza. Mama wzięła kredyt, ojciec mały kredyt, ja już mam swój z poznania, poza tym jestem bez pracy więc odpadam a mój narzeczony (narzeczony! nie  mąż!, to ważne) sprzedał ziemię, którą kiedyś kupiła mu babcia i z tego było 42 tysiące... i powstało piętro... ale wszystko było tak drogie, robocizna pochłonęła ponad połowę kasy- i trza było wziąć jeszcze jeden kredyt... i ten kredyt ostatni właśnie sprawił, że rodzice mają kasę na rachunki (do których się dokładamy oczywiście) no i na jedzenie- i na nic więcej... jest ciężko. I skoro tak jest to czy nie wypadało by kupować tańsze produkty a z niektórych zrezygnować? ciąć wszystkie wydatki? ale ONA tego nie robi i czasem nawet kupuje rzeczy zupełnie nie potrzebne np: dekoracje świąteczne. One oczywiście są super ale w naszej sytuacji o takich rzeczach się nie myśli. Jakiś czas temu kupiła sobie ciuchy za 250zł.... JA NA BUTY NIE MAM! CAŁĄ ZIMĘ PRZECHODZIŁAM W LETNICH PÓŁBUTACH! a ona sobie bluzeczkę za 100zł... kupuje zabawki dla wnuka, syna mojego brata(co jest oczywiście normalne... o ile te zabawki są na jego wiek i nie są drogie! w końcu liczy się gest... dziecko ma 2 lata a ona kupuje zabawki dla 7, 8-latka... np: wielki pistolet, a raczej karabin na wodę... za 50zł... ile za to można by kupić jedzenia dla nas? my nawet na paliwo nie mamy, żeby mój miś mógł jeździć do pracy.. Pożyczam od rodziców- zawsze dają... ale potem chcą zwrotu pieniędzy... Co do domu: kredyty musiała wziąć jeszcze mama mojego misia i babka (którą stać) też dała z 4tys... tyle osób się zaangażowało, a oni wciąż traktują go jak "obcego" a nie jak członka rodziny. Jesteśmy blisko podjęcia decyzji, o szybkim ślubie cywilnym..i mam w dupie, że wszystkie ciotki, kuzyni i wujkowie pewnie tego nie zrozumieją i się obrażą na śmierć....wtedy do nic dotrze, że mój miś to też rodzina.  Módlcie się, żeby starczyło mi siły psychicznej do przeprowadzki... i żeby udało się skończyć tą górę, bo póki co-stan surowy zamknięty, ocieplony połowicznie... podłogę będą dopiero wylewać i rury podłączać... już chcę tam mieszkać- mimo, że nad rodzicami- to jednak mieszkanie będzie nasze- tylko ja, mój miś, nasz pies, nasze potrzeby, nasze sprawy i nasze życie... bez ciągłego mówienia jaka ja jestem, co powinnam a czego nie. Już się nie mogę doczekać szpachlowania ścian i malowania... już to kiedyś robiliśmy z misiem, więc nim nam nie powie, że wprowadzamy się "na gotowe". Tak to wszystko wygląda.

25 marca 2012 , Komentarze (2)

"już mnie dosyć nerwów kosztowałaś", "to MÓJ dom i MOJA kuchnia", "nikt cię tu siłą nie trzyma"... i ciągłe ja, ja, ja, ja... a raczej ona, ona, ona....już mam dosyć mojej matki. ona ma mnie za wariatkę, albo próbuje ze mnie wariatkę zrobić... nie dość, że ciągle ma coś przeciw mojemu narzeczonemu, cały czas ma do niego wyrzuty o wszystko, już najbardziej o kasę... ale nawet o to, że np: pobrudził ręcznik, że nie zjadł obiadu i jak jest chory to do lekarza ma iść, i ma jeść śniadanie i wszystkie posiłki, i ma inna kurtkę ubierać, i ma to i ma tamto i stramto... ona miesza mi w głowie i to jest najgorsze... mówi takie różne rzeczy w taki sposób, że nie robię wszystkiego po swojemu tylko tak, jak ona chce... na kurs grafika- to oni mnie wysłali... teraz kurs księgowości, chociaż wiedzą, że jestem noga z matmy i nie znoszę matematyki... robią ze mnie na silę kogoś kim nie chce być... od dawna nie mam pracy... ostatni tydzień spędziłam na roznoszeniu cv byłam w KAŻDYM miejscu, gdzie tylko mogę potrzebować pracownika... i tylko w 2 przypadkach mi powiedzieli, że "może"...a tak nigdzie nie potrzebują nawet w biedronce... każdy patrzył na mnie jak na kosmitę jak pytałam o tę pracę a ja czułam się upokorzona ich wzrokiem... w jedna babka chciała mnie na pół etatu do budki z kebabem i może bym mogła sobie dorobić na budce z lodami jeszcze... tyle, ze to 7zł za godzinę brutto... powiedziałam to ojcu a on już wymyśla coś swojego, żebym się grafiką zajęła... tak, tylko mi kasa potrzebna jest już!!!! zanim powstaną długi, a nie wiem ile miesięcy jeszcze pociągnę... poza tym... ja jestem odtwórcza i to także rodziców wina... kiedy byłam mała i próbowałam coś twórczo robić (bo lubiałam) to mówiono, że ja jestem wariatką a to jest głupie i NIE POTRZEBNE, bo powinno się robić tylko rzeczy potrzebne... i moja kreatywność zniknęła... 
Ja od początku chciałam szukać pracy w Zielonej Górze... i szło mi nawet dobrze, już bylam zmotywowana, szczęśliwa, że piszę i rozsyłam te cv... już nawet nawiązalam korespondencje mailową... i co? z własnej głupoty wszystko przepadlo..miałam dobry humor i postanowiłam opowiedzieć o tym rodzicom... I SIĘ ZACZĘŁO... kwękanie, stękanie, że prawie 250zł na dojazdy mi zejdzie, że się NIE BĘDZIE OPŁACAĆ i takie tam... i że MAM szukać pracy na miejscu.. MAM!!!!! MAM??????? też to widzicie? czy jednak niestety udało się mojej matce zrobić ze mnie psychiczną- mnie w tej rodzinie nie bierze się pod uwagę w niczym, moje zdanie jest nie ważne, bo wszyscy z założenia wiedzą, że się mylę i zrobię źle... i co najważniejsze- ich zdaniem robienie czegokolwiek po mojemu jest głupie, na pewno złe i błędne, więc najlepiej tak mnie przekabacić, żebym robiła wszystko to co matka chce w taki sposób w jaki mi każą... dziewczyny, pomocy... ja już nie mogę.... najbardziej jednak cierpię nie ja sama, ale mój związek... mój miś czuje się w tym domu nie tylko obco, ale jak ktoś niepożądany. Płacimy co miesiąc, mieliśmy się dokładać do rachunków- i płacimy 600zł... prawie drugie tyle idzie do banku... nam zostaje 100zł... nie możemy przyjmować w domu gości, bo ONA sobie tego nie życzy. Nie możemy nigdzie wychodzić, bo ona powiedziała, że "póki żyje- na to nie pozwolę" (w mniemaniu, że jak ona nie ma na to czasu to my też nie mamy nigdzie wychodzić i z nikim się przyjaźnić) Tak więc- płacimy tyle, mimo, że mamy tylko około 1100zł to oni chcą cały czas więcej... i nie obchodzi ich, że nie mamy, że ja nie mam pracy... (ostatnio tak jestem traktowana, że wiem, że według niej jestem wariatką i darmozjadem...ona rozwala mi życie...) ona powoli mi zaczyna wyliczać ile jej już zalegam..przecież to paranoja!!! kontynuując wątek mojego misia, to biedak czasem albo nie je nic, albo je tylko chleb z margaryną... nie mamy za co kupić sobie takiego jedzenia jakie nam pasuje, a ona zamiast oszczędzać to kupuje drogie rzeczy, bo do takich jest przyzwyczajona... ona by np: mortadeli do ust nie wzięła a my ją uwielbiamy...tak samo tanie produkty... to dobre jedzenie... ale nie... jak kiełbasa- to za18zł za kilo, a kiełbasę za 8zł kupuje dla psa.... my sami zjedlibyśmy tę tanią kiełbasę i bylibyśmy szczęśliwi a pies dostałby po prostu swoje chrupki, skoro ma je kupione. Jak się umawialiśmy na płacenie im to było zaznaczona kwota jaka idzie na żarcie a jaka na opłaty... w życiu nie jemy produktów za te 400zł jakie idzie (podobno) na jedzenie za nas... wyliczyłam koszt oświetlenia moich kwiatów... to coś ok 20zł miesięcznie... ostatnio te koszty jeszcze spadły, bo igrając z życiem tych biednych roślin- próbuję zmniejszyć koszty... ale ona i tak się czepia- "po co się światło świeci jak świeci słonce i jest dzień?" i przychodzi do naszego pokoju i je gasi a przecież tłumaczyłam i prosiłam, żeby do mojego paludarium się nie zbliżać, bo to rośliny egzotyczne o specyficznych potrzebach i nie lubią ostrej zmiany temperatury i co gorsza wilgotności!... ale cóż... akurat to miała w dupie. Jak parę lat temu wyjeżdżałam do poznania- zostawiłam jej moje piękne rosiczki "tak, będę dbać o nie, nic im nie będzie"- mówiła... zostawiłam instrukcję jak o nie dbać- wystarczyło dolać wody na wysokość 2cm do podstawka, jak tej wody będzie już mało w podstawce, ponieważ woda musi być tam zawsze! rosiczki to rośliny które uwielbiają dużo światła i mnóstwo wody, dlatego muszą cały czas w niej stać. Jak przyjechałam, lecę szczęśliwa do mojej hodowli rosiczek, zadowolona, że już pewnie kwiaty będą i nowe nasiona i będzie można siać i hodowla się powiększy... dobiegam do okna i szok- podstawka pusta, torf wyschnięty na pieprz odstaje od ścianek doniczki... a rośliny zmieniły się w suche badyle... masowa eksterminacja po prostu... w szoku pytam "co się stało?",  ona na to się zająknęła i mówi: " ach, przecież ja do pracy chodzę i nie mam na to czasu... nie wiem co się im stało- ja podlewałam."... dopiero jakiś czas później i to nie od niej dowiedziałam się jak to ona dbała o tę hodowlę- doniczka stoi na południowym parapecie- ok, tak miało być, ale jeśli wiadomo, że od południa słońce grzeje cały czas to nie trudno sobie skojarzyć, że skoro ten torf ma być mokry, to w podstawce musi cały czas być minimum 2cm wody... a ona podlewała... tak... jak podstawka wyschła!!!! i potem jeszcze mówiła, że tak to by było za dużo wilgoci i grzyb na ścianach będzie. akurat... wszystko, byle by zlikwidować to, co jej nie pasi... i ma w dupie, że to jest ważne dla kogoś innego.... 
Wiecie kiedy ostatnio przeczytałam książkę?- rok temu, jak leżałam w szpitalu. Od tego czasu nie miałam ani chwili... bo albo obowiązki narzucone przez nią, albo moje obowiązki, które sama sobie narzucam (np: choćby próba doprowadzenia naszego pokoju do ładu, ale wiem że to niemożliwe, ponieważ nasze wszystkie rzeczy musimy trzymać razem z nami i tak na prawdę nasz pokój to jakiś składzik, albo rupieciarnia...nawet nie mamy kosza na brudną bieliznę, a mama sobie nie życzy, żeby np: bielizna mojego misia była w łazience i była prana w pralce!!!! paranoja!!!) kiedy mam wolny czas, a jest go mało, bo nawet jak go mam, to zaraz ktoś ode mnie coś chce- mam gdzieś iść, coś zrobić i to już, teraz... a to, ze jestem zajęta to nic nie znaczy, bo to, co ja robię nie jest ważne- to jest głupie i niepotrzebne...tak więc w tym maleńkim czasie wolnym robię może ciut przyjemniejsze rzeczy, ale nadal nie takie, które nie przynoszą korzyści (czyli jak np: czytanie książki, np: Kossakowskiej) obecnie na przykład: kleję terrarium dla gekona, bo biedactwu jest za zimno i to nie są warunki dla niego... tak więc muszę mu zrobić to terrarium, żeby normalnie mógł żyć. Prócz tego dbam o swoją hodowlę roślin owadożernych. Ostatnio mało mam na to czasu i już widzę, że odbija się to na roślinach... One nie są trudne w hodowli, jeśli wkłada się w nią serce. Te kwiaty to chyba cały mój majątek :( czasem nawet udaje się jakiegoś sprzedać... albo zamienić się na nowy gatunek... i najważniejsze... wciąż próbuje uczyć się greki antycznej... ale to trudne... muszę się ukrywać jak jakaś nastolatka pijąca piwo w krzakach... jeśli uczę się tak, że ktoś to widzi- zaraz słyszę, że po co to robię- przecież to strata czasu, bo na tym nie zarobię i już lepiej bym się nauczyła jakiegoś normalnego języka...i oczywiście wychodzę na wariatkę, albo jakąś niezrównoważoną bo uczę się greki, bo mam taką pasję, że chcę poznać początki naszej kultury,nasze dziedzictwo... pisma Platona (oj dosłownie kocham ucztę i alegorie jaskini... ), Plutarch, Euklides, Anaksagoras z Klazomenai...ach... to mój klimat i nikt mi tego nie odbierze. I nauczę się w końcu tego języka, potem koine i będę mogła czytać Pismo w oryginale, a nie to zniekształcone, w które każą nam wierzyć, że np: akurat z "tego" przekładu korzystajcie, bo tamten inny jest zły. One wszystkie są złe! Tłumaczono je na potrzeby epoki, zgodnie z wyznawanymi przekonaniami i zarządzeniami papieży a nie dosłownie- tak jak powinny być tłumaczone! dlatego sama będę czytać oryginał i sama sobie przetłumaczę.... to nie wszystko, co chciałam napisać, ale ten wpis jest już za długi. i tak pewnie nikt go nie przeczyta, ale chociaż się "wygadałam"

(nie mam siły edytować tego tekstu, więc przepraszam, za nieczytelny układ tekstu. Jeśli ktoś przez to przebrnie to dzięki:)

23 marca 2012 , Komentarze (2)

Zapraszam Was do mojej nowej grupy. mam nadzieję, że zbierze się w niej kilka osób i razem będziemy dążyć do celu, wspierając się:)


20 marca 2012 , Skomentuj

Zrobiłam sobie nowe tło rodem z mojej hodowli... znudziło mi się to stare... Musze wziąć się za siebie, ale tak całkiem od nowa, bo już zupełnie nie mogę na siebie patrzeć... Fizycznie i psychicznie jestem w dołku... w sumie to dziś nie mam nic nowego do napisania, (póki co), a nie chcę się powtarzać- to co było nie tak- nadal jest nie tak... poza tym wciąż nie mam pracy i jestem na skraju załamania związanego z małymi dochodami a zbyt wielkimi wydatkami... wiecie kiedy ostatni raz sobie coś kupiłam? W lipcu 2011.. np: ciuchy są cały czas dobre... buty też... ale np: o kosmetykach marzyć nie mogę... oczy maluję starym tuszem, konturówka ma ponad 2 lata i już ledwo maluje... a makijaż zmywam kremem nivea połączonym z mydłem w płynie, bo nie stać mnie nawet na płyn do demakijażu za 10zł rodem z biedronki... wszystko przez to, co co miesiąc płacić trzeba... a reszty kasy starcza tylko na zatankowanie auta... i tyle. Latam po mieście, jest nadzieja, że przyjmą mnie do jednego z marketów (bo co innego można robić na zadupiu?) ale ile razy wczoraj usłyszałam "nie" w odpowiedzi na moje pytanie o pracę.... m-a-s-a-k-r-a!!! Żyję w ciągłym stresie, cały czas z rodzicami w roli sprzątaczki-gosposi i służącej... (i muszę to robić, bo jak odmówię, to będę za plecami słyszała przez długi czas ironiczne teksty, których nie umiem znieść....) mam nadzieję, że uda mi się przeprowadzić na piętro do końca roku... modlę się o to, bo dłużej takiej sytuacji nie wytrzymam :( mało jem... ale i tak nie chudnę... nawet ćwiczenia nie pomagają... przytyłam kilka kilo, waga unormowała się na 61kg i stoi... chyba nie mam co marzyć o schudnięciu do 52... :( co można z tym zrobić? zupełnie nie mam pojęcia.