Pamiętnik odchudzania użytkownika:
malgorzatalub48

kobieta, 63 lat, Rybnik

160 cm, 84.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 grudnia 2011 , Komentarze (13)
Dziś na wadze: 92,60 kg, a więc spadek od zeszłego tygodnia 0,90 kg. Nie jest źle....
6-go grudnia minie 3 miesiące od czasu pojęcia diety i pomyślałam, że dobrze byłoby podsumować jakoś ten okres, więc mała tabelka:

14.09.2011 02.12.2012 Ubytek
WAGA 106,8 kg
92,6 kg
14,2 kg
Piersi 120 cm
114 cm
6 cm
Talia 108 cm
90 cm
18 cm
Brzuch 130 cm
117 cm
13 cm
Biodra 130 cm
116 cm
14 cm
Udo 76 cm
66 cm
10 cm
Łydka 45 cm
43 cm
2 cm

Bardzo bym chciała żeby już był wynik wagowy 20 kg, ale na to muszę jeszcze zapracować. Gdyby nie Wy i Vitalia pewnie już dawno bym się na tej diecie wyłożyła i za to Wam dziękuję!
A teraz małe porównanie wizualne:


Może nie widać jakich spektakularnych efektów, ale już sama różnica obwodu bioder i talii jest przeze mnie odczuwana. Jak na złość zachciało mi się robić dziś zdjęcie, kiedy "siwki" mi wyłażą spod farby na włosach i pewnie dziś będę malować odrosty, no i zero makijażu, a wtedy wyglądam blado jak diabli, ale wiecie jak to jest - poprostu dziś złapałam wenę i już... A może siebie jeszcze bardziej zmotywuję do dietkowania...Nie to żebym nie była, ale tego psychicznego, dobrego nastawienia nigdy za wiele.
Dzisiejsze menu:
śniadanko - 2 placuszki Dukana + twarożek z papryką czerwoną, szczypiorkiem i ząbkiem czosnku;
obiad: sałatka: pekinka, papryka czerwona, ogórek zielony, pierś z indora i to wszystko z sosem musztardowym i ziołami.
Teraz pewnie wszamię kawałek zakalcowatego sernika z czerwoną herbatą... Wczoraj piekłam ten sernik i wybitnie mi opadł. Powinnam zauważyć przy wlewaniu do formy, że ciasto jest za rzadkie, ale wszystko robiłam jakoś szybko i chyba rutyna mnie zgubiła. Poza tym robiłam z 50 dkg, a przeważnie robię z 25 dkg i wtedy widocznie trzymam się proporcji. Zresztą to zależy od wielu rzeczy, czasem nawet od jakości jajek. Zamiast mąki kukurydzianej dałam ziemniaczaną
...może dlatego. Eeee tam, zjem i tak tego "zakalca".
No to "trzymcie" się chudzinki! I proszę o komentarze......Nie muszą być pozytywne, przyłożyć też mi możecie, byle z umiarem...
Teraz zabieram się za wasze wpisy.
Hej!

25 listopada 2011 , Komentarze (4)
Dziś dzień jak codzień. Siostrzyczka zadzwoniła, że znów idą na pogrzeb dzisiaj, tym razem zmarł brat Taty. Chorował długo na raka, ale zmarł na zawał. Jedno z drugim związane oczywiście, bo organizm był już wycieńczony napewno. To bardzo bliska rodzina, więc mimo, że odległość spora, ale wybrałabym się na ten pogrzeb, ale okazało się, że wczoraj zmarł, a dziś już go chowają, więc nic z tego. W takich chwilach myślę, że my jesteśmy następni w kolejce...., tzn. z następnego pokolenia. Ja też już minęłam półmetek życia i nie wiadomo ile człowiekowi jeszcze pisane....
Z jedzonkiem dziś niezbyt, bo wszystko mi się w lodówce kończy i czekają mnie zakupy, a na dworze dziś tak nieprzyjemnie, zimno i wiatr przenikliwy, dlatego tak zwlekam od rana, ale chyba teraz jeszcze wyskoczę, bo wieczorem będę miała problem z kolacją.

A to dla mojej kochanej, dziś smutnej, najmłodszej Siostrzyczki i dla wszystkich, którzy mają dziś doła:
"Czasem do szczęścia trzeba niewiele,
Wystarczy słowo, uśmiech słoneczny
Lub dobre serce, kogoś bliskiego,
Troska, tęsknota, odzew serdeczny.

Tylko dwa słowa wystarczą miłe,
Płynące z serca, oddane szczerze,
By poczuć błogość skrzydeł anioła
I ciepło, które znaczy tak wiele.

Dobrze mieć takie czułe oparcie,
Gdy szczęście świtem na Ciebie czeka.
Małe DZIEŃ DOBRY, kawałek wiersza,
może osłodzić życie człowieka."

Jesteś śliczna i masz serduszko jak słońce, które nieraz nas ogrzewa i dodaje otuchy. Jesteś dla nas baaaardzo ważna i...KOCHAMY CIĘ! BARDZO! Wiesz o tym przecież!


No i nie potrafię wstawić tutaj animowanego serduszka...Może ktoś mi pomoże?...


23 listopada 2011 , Komentarze (2)
Od wczoraj mam jakąś chandrę i nijak się pozbyć jej nie potrafię. Może to ta pogoda tak nastraja, a może poprostu tym razem jakiś psychiczny dołek mi się trafił....
Patrzyłam dziś na statystyki moich pomiarów i wychodzi, że już trzeci czy czwarty raz jest równy kilogram mniej po każdym tygodniu. Ktoś może pomyśleć, że sobie tu kombinuję i tak odpisuję dla świętego spokoju, ale NAPRAWDĘ tak jakoś równo spada mi ta waga. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Niewiele mam nowości w jadłospisie i może dlatego nie ma jakichś specjalnych wahań.
Dziś myślałam, że już powinnam przejść na same proteinki, ale ucieszyłam się jak zobaczyłam w kalendarzu, że dopiero od jutra. Dlatego jeszcze dziś zjem sobie bigos z wkładką z udka kurczaka, a na kolację też jakieś gotowane warzywka.
Nie wiem czy już Wam pisałam, że zamierzam po 20 kg spadku przejść eksperymentalnie na III fazę Dukana żeby trochę urozmaicić jedzenie, bo na dłuższą metę to jednak brakuje owoców i warzyw. Wybrałam jeszcze najdłuższy z możliwych sposób, czyli 5/5 - 5 dni protein, a po nich 5 dni P+W czyli proteiny z warzywami, chociaż właściwie to i tak w te dni P+W często jem np. śniadanie złożone z samych niemal protein, bo placuszki dukana z twarożkiem (tylko z niewielkim  dodatkiem szczypiorku, albo odrobiny rzodkiewki, czy papryki). Czasem tylko w dni "warzywne" można wtedy przekąsić kawałek papryki, albo zjeść kanapkę - liść pekinki z plastrem chudej szynki, albo jajkiem na twardo, albo papryką czerwoną. Taki zawijas nazywam kanapką właśnie.
Wczoraj kupiłam kapustę włoską i zamierzałam robić gołąbki, ale po pierwsze nie miałam mięsa żeby zrobić farsz, a poza tym...nic mi się kompletnie nie chciało....
Powód tego mojego nastroju nie za bardzo nadaje się do opisywania tutaj, więc...nie napiszę...Zresztą może ten nastrój jakoś sam minie i wróci do normy. Narazie łzy lecą same..czasem z byle powodu i nie widzę na nie żadnego lekarstwa...A wydawałoby się, że do słabych nie należę.
Najgorszy taki okres miałam po śmierci Mamy i zwolnieniu z pracy. W odstępie 2 tygodni...To było za dużo jak na ówczesny stan mojej psychiki. Do tego jeszcze doszły kłopoty małżeńskie i...rozsypałam się dokładnie. Pomogły dopiero leki i...czas, bo trwało to niesamowicie długo...kilka lat. Niektórzy w rodzinie podejrzewali mnie już chyba nawet o jakąś chorobę psychiczną, bo na samo wspomnienie Mamy niezmiennie ryczałam aż do bólu w skroniach ..., ale na szczęście wytłumaczyłam jakoś sobie, że robię sama sobie krzywdę, cierpiąc tak okropnie po stracie Mamy, a Jej nie dając spokojnie zasnąć snem wiecznym...I pomogło. Pomyślałam wtedy, że przecież tak na zawsze Ona nie odeszła, bo jest w nas, we mnie, w moich siostrach, w naszych wspomnieniach o Niej i dopóki będziemy miały Ją w sercu to tak naprawdę będzie z nami zawsze...Tak pięknie śpiewała...takim ciepłym sopranem...wygrywała nawet konkursy (wtedy na czasie: konkursy piosenki radzieckiej), zawsze myśląca o innych często zapominała nawet o własnych potrzebach...poprostu...piękna duchem...Jestem pewna, że w tym innym, lepszym może istnieniu znajdzie spokój i jest Jej dobrze...Czuję, że jest ze mną często, nie tylko w snach..., że opiekuje się nami jeśli tylko może...
No i jak tu nie ryczeć...Eeee tam! Naprawdę nastrój mam listopadowy jak byk!
Trzymajcie się serdeńka! Jutro mi przejdzie napewno.

17 listopada 2011 , Komentarze (8)
"malgorzataa" ma fajne przepisy w swoim pamiętniku. W jednym z ostatnich podała przepis na kluseczki Dukana. Podam Wam mój sposób na te kluski, bo można je jeść nie tylko na tej diecie, ale tez np. podawać starszym osobom i nawet małym dzieciom, a szczególnie wszyscy odchudzający się śmialutko mogą je jeść, bo są pyszne i nadają się jako dodatek do każdej niemal potrawy.
Podam przepis na jedną porcję, a jak ktoś chce może sobie podwoić albo potroić i zrobić kluseczek więcej, do 2/3 dni można je przechować w lodówce i odgrzewać np. w zupie.
Nastawić wodę, osolić do smaku, albo jarzynką, jeśli kluski są do drugiego dania.

20 dkg twarogu chudego lub półtłustego (ja zawsze robię z półtłustego, ma 4% tłuszczu, ale część przecież się wygotuje w wodzie. Bardzo dobry jest też taki "sernikowy" z kubełka),
1 jajko,
3 łyżki otrąb owsianych (może tez 2 owsianych, jedna pszennych),
odrobina soli do smaku (można dodać inne przyprawy jak kto lubi i zależy z czym kluseczki będzie jadł).
Ciasto musi być w miarę gęste, na tyle żeby biorąc je łyżką łatwo się formowało w ładna kluseczkę. Ja używam małej łyżeczki do kładzenia na wodę i wychodzą równe i zgrabne.
I co ważne: po rozrobieniu ciasta, zostawić je na 3-4 min. żeby otręby zmiękły. Nie za długo.
Łyżeczkę moczyć we wrzątku i nabierać taką gorąca łyżeczką kluski mniej więcej właśnie wielkości łyżeczki. Za każdym razem łyżeczkę moczyć we wrzątku. W tym czasie woda nie powinna mocno wrzeć, tylko na tyle żeby było widać, że wyraźnie się gotuje i  bąbelkuje, bo kluski po włożeniu do wody muszą się natychmiast ścinać. Po włożeniu wszystkich klusek woda powinna "mrugać", a nie gotować się mocno. trzeba stać przy garnku i obserwować kiedy kluski wypłyną na powierzchnię i nie dopuszczać żeby woda mocno się gotowała. Po 2-3 min. kluski można przelać na durszlak i przelać letnią wodą.
Robiłam te kluseczki wielokrotnie. Kilka razy wyszły mi takie ciapowate i rozpadały się jak nie w garnku to na talerzu. W przepisie na YT ilość twarogu to 25 dkg, ale przy 20-tu kluseczki są akurat na gęstość. Jeśli ciasto wydaje się rzadkie to lepiej dosypać pół łyżki otrąb, czasem jak sie użyje większego jajka tak może być. MĄKI ZIEMNIACZNEJ, czy KUKURYDZIANEJ do tego przepisu NIE UŻYWAM wogóle! 
Dlatego opisuję tak drobiazgowo, bo właśnie "diabeł tkwi w szczegółach",,,
Dzieciom można polać masełkiem, albo czymś posypać i potrawa zdrowa i gotowa.
Są dietetyczne i lekkostrawne.
Jak je zrobię to wkleję tu zdjęcia.
Dziś śniadanko z wczorajszych pozostałości: dwa placuszki Dukana z twarożkiem z papryką czerwoną i czosnkiem.
Na obiad chyba zrobię pierś gotowaną i rosół z kluseczkami dukanowski, (przepis pochodzi ze strony: www.skutecznie.tv (często z niej korzystam, bo znajduję tam mnóstwo dietetycznych, fajnych posiłków), a video można zobaczyć na YT:
http://www.youtube.com/watch?v=qwbNTzdxJZ0:

Kluseczki jajeczne do zupy

czas przygotowania: do 20 minut

  • 2 całe jajka
  • 1 żółtko
  • ok. 120 ml mleka
  • sól do smaku ?solidna szczypta, ja daję 1/4 łyżeczki, ale ilość według własnych upodobań
  • solidna szczypta gałki muszkatołowej ?ja daję 1/4 łyżeczki

Zagotowuję wodę w garnku o szerokiej średnicy lub w głębokiej patelni ?ma się tam zmieścić miska z masą jajeczną

Jajka i żółtko wbijam do miski. Dodaję mleko, sól oraz gałkę muszkatołową i dokładnie mieszam, aż uzyskam spieniony i jednolity płyn. Całość przelewam do miseczki żaroodpornej lub innego naczynia, które wytrzymuje wysoką temperaturę.

Wstawiam do gotującej się wody i gotuję na małym ogniu przez jakieś 10 minut, aż masa jajeczna się zetnie. Ja część czasu gotuję pod przykryciem tj. przykrywam garnek/patelnię pokrywką. Kiedy jajka już się zetną, wyjmuję miseczkę z wody i delikatnie wyjmuję stężałą masę jajeczną na talerz. Zostawiam do wystygnięcia, po czym kroję na jakieś mniejsze, zgrabne kawałeczki, wykładam na talerz i zalewam zupą.

Ja wstawiam naczynie z rozmąconymi jajkami na podstawę do gotowania na parze, ale leję tyle wody, żeby naczynie było zanurzone do wys. masy jajecznej.
Ufff, ale dziś sporo tego gotowania...
A chciałam Wam jeszcze opowiedzieć o papużkach..., ale to może wieczorem..., albo zostawię to na jutro...
Pozdrawiam Was cieplutko!

15 listopada 2011 , Komentarze (4)
Może akurat macie jakieś namiary na dobry krem. Wiem, że to bardzo indywidualna rzecz. Zawsze używałam o tek porze roku jakiegoś półtłustego, ostatnio "Pani Walewska" i to kilka pojemników. Jakoś dobrze się wchłania i skóra po nim jest rewelacyjna, ale na rynku jest tyle dobrych kremów, że warto może w końcu zmienić na coś innego, a najlepszy wywiad to opinia znajomych. Mam cerę mieszaną - środek tłusty, reszta sucha (teraz nawet bardzo, bo po 50-ce trzeba już się ratować innymi specyfikami.  Podobno najlepsza jest oliwa z oliwek, ale myślę, że jednak może na noc, bo jak tu na dzień się wymazać tak tłusto i "świecić' w ciągu dnia . Będę b. wdzięczna za rady.

15 listopada 2011 , Komentarze (4)
Tak się czuję. Jakbym miała najlepszych Przyjaciół tu na Vitalii. Podpowiadacie mi nieraz co zrobić żeby to moje odchudzanie miało sens i podtrzymujecie na duchu. DZIĘKUJĘ!
W realu już tak jest, że jak zacznę rozmawiać z kimś nt. diety to widać, że ktoś owszem to podziwia, ale podchodzi z dystansem i niedowierzaniem, a w duchu pewnie się cicho śmieje i ma nadzieję, że wkrótce wrócę do dawnej wagi i będzie okazja do pogadania o tym. Mam nadzieję, że nie dam im tej satysfakcji (Adrian napisałby z tą jego pewnością 100% - "Nie dam im tej satysfakcji"). Większość przeciwników Dukana boi, że nastąpią na takiej diecie jakieś zmiany chorobowe jeśli nie od razu to po jakimś czasie i dlatego chociaż wiedzą i widzą efekty u innych to nie chcą ryzykować. Myślę, że jeśli ktoś na tej diecie stosuje się do wszystkich jej zasad to może spać spokojnie.
Dużo piję, ale nie tylko wody. Teraz po raz kolejny odkryłam dobre skutki picia czerwonej herbaty, a więc rano garniec (nie ta stara miaratylko taki wielki 1/2 litrowy kubek), a zaraz potem następne dwa czerwonej. W międzyczasie łyżeczkę babki płesznik i można się spodziewać, że metabolizm będzie lepszy napewno.
Jeśli są jakieś sposoby żeby wspomóc organizm w tym gubieniu kilogramów to czemu z tego nie korzystać.
Pisałam Wam, że kilka razy wypiłam rano na czczo łyżeczkę oliwy z oliwek z lecytyną. Też działa wspomagająco na trawienie. Ja zrobiłam z niewielką ilością tej oliwy śledzie (chociaż jeszcze lepszy do tego jest olej lniany, bo on dopiero usprawnia pracę wątroby) i jem je bez wyrzutów sumienia. Skoro np. makrela jest tak nasączona oliwą i ją można jeść to czemu nie śledzie zrobione w ten sposób. Nie ma co przesadzać.
Kiedy na początku restrykcyjnie podchodziłam do tej diety miałam zawroty głowy i zaparcia. Teraz te objawy zniknęły. Troszkę słodkiego wprowadziłam do diety (raz dziennie bardzo niewielkie porcje np. jogurtu słodkiego mieszam z naturalnym i otrębami i mam fajną przekąskę) i odrobinę oliwy i waga i tak idzie w dół. Dziś było ważenie i znów 1 kg mniej! Oby tak dalej. Nigdy nie wybiegałam jakoś teoretycznie do przodu z planami odnośnie spadku wagi, ale teraz z uwagi na to, że niedługo Boże Narodzenie to już policzyłam mniej więcej, że w najgorszym razie na święta mogłabym mieć ok. 5 kg mniej, więc minę kolejna graniczna dziesiątkę i może powędruję poniżej 80 kg....Bardzo bym się cieszyła, ale nawet jeśli będzie trochę mniejszy spadek to i tak jest powód do radości. Myślę, że jak uda mi się schudnąć 20 kg to przejdę na III fazę Dukana. W moim wieku nie ma co przesadzać, a przecież na III fazie też ludzie chudną jeśli nie przesadzają z ilością żarełka i umiejętnie komponują potrawy. No i już jest wtedy inny wybór. Można 2 kromki dziennie ciemnego pieczywka, porcję kaszy albo ryżu brązowego, raz dziennie owoc, dwa razy w tygodniu tzw. uczta. Doczekam się chyba....Już niedługo.
Mam taką fajną kurtkę skórzaną, którą dostałam od siostry, która leży już chyba z 6/7 lat, bo brakuje jakieś 10 cm w biodrach żebym w niej swobodnie się zapięła (zapiąć się zapnę, ale wyglądam jak wypchana parówa!). Jak fajnie byłoby, gdybym te 10 cm jakoś zgubiła i zmieściła się w niej! Eeeeech!
"Kto marzy, ten żyje wiele razy", podobno....Może to błąd, że myśli się o tym z taką niepewnością i niedowierzaniem, ale skoro podchodziło się w życiu wiele razy do tego samego problemu z miernym skutkiem to też nie ma co się dziwić. Poza tym podniecać się i zakładać jakieś wyniki, a potem znów się zawieść to już lepszy chyba ten umiarkowany optymizm z nadzieją na lepsze.
Z moich statystyk pomiarów wynika, że jednak chudnę nie tylko wagowo. Zmniejszył się obwód brzucha i talii, czyli tam gdzie najwięcej nazbierałam zapasów tłuszczu. Dobrze od czasu do czasu jednak się pomierzyć, bo najbardziej to cieszy.
Ok. Teraz pędzę zrobić obiadek, a potem trochę Was poczytam, bo widziałam już nowe wpisy.
Hej!

14 listopada 2011 , Komentarze (4)
Nie mam dziś czasu nawet na wpis w pamiętniku. Cały czas, od rana przy komputerze. Już mi oczy z orbit wyłażą . Czasem tak bywa, że nie mogę znaleźć ładunku (na giełdzie transportowej) i wtedy mój dzień pracy wydłuża się z 8 godz. do nawet 12-stu. Nie dość, że dziś tak było to jeszcze żadnego efektu z tego nie ma i jutro od rana ta sama polka...
Papużki się wiercą w klatce. Dzień krótszy, ciemno robi się już koło 16-tej i muszą mieć oświetlenie, bo inaczej musiałyby iść spać, a pewnie wtedy budziłyby mnie raniutko.

Od dziś dni P, czy warzywka dopiero za 5 dni. Rano 2 placuszki Dukana z sałatką: serek wiejski+tuńczyk w sosie wł.+czerwona cebulka+2 łychy jogurtu+przyprawy.
Obiad: gotowane mięso z udźca indyka (malutka porcja) z kapustą kiszoną (własnej roboty) doprawioną olejem parafinowym i szczyptą fruktozy (jakoś nie mam oporów żeby jej używać, bo szczypta na dzień to naprawdę prawie nic, a jest o wiele zdrowsza, zresztą używam jej czasem raz na tydzień) i suszoną pietruszką+przyprawy. Muszę w końcu kupić ten słodzik w proszku, bo teraz jak chcę coś osłodzić to muszę rozgnieść tabletkę. Do wypieków mam słodzik w płynie, ale on nie nadaje się do słodzenia potraw bez podgrzewania.
Niedawno zjadłam (podwieczorek) kawałek sernika z jogurtem i domieszką jogurtu pitnego (kilka łyżek) z suszoną śliwką i łyżką otrąb owsianych. Pyyyychaaa! Nigdy nie tęskniłam za czymś słodkim, a na tej diecie bardzo chętnie sięgam po takie rzeczy...Dziwne...
Na kolację pewnie będzie powtórka ze śniadania, bo połowa mi została. Chyba, że zostawię na jutro rano, a dziś zjem coś innego. Musze jutro zrobić jakieś zapasy, bo lodówka robi się pustawa. Mam w zamrażarce jeszcze jakieś piersi z kurczaka i oczywiście jogurty, ale na tych dniach Protal trzeba jadłospis jakoś urozmaicać, bo inaczej nabiał i mięso nudzi się szybko.
Miałam dziś plany zrobić sobie badania, ale oczywiście nic z tego nie wyszło z braku czasu. Jutro też nie wiem czy coś zdołam wygospodarować. Miałam iść do okulisty i też d--a...blada Doba musiałaby być z gumy, szczególnie poranne godziny. Eeeeee tam! Pewnie każda z was to ćwiczy, więc wiecie jak to wygląda w praktyce. Ciągła gonitwa.
Jutro ważenie. Trochę się boję czy waga będzie grzeczna i pokaże jakiś spadek, ale trudno...jak nie pokaże to chociaż niech nie pokazuje, że mi coś przybyło. Zobaczymy. Nie ma co uprzedzać faktów.
Jeśli chodzi o ćwiczenia to elementarne 20 min marszu zalecanego przez Dukana dziś zaliczone + 30 min. sprzątania w domu, więc chyba aż tak bardzo źle nie jest. Ruch był. Oj...chyba się trochę oszukuję...Przydałoby się tak chociaż ze 20 brzuszków...No cóż..leń ze mnie co niemiara. Przyznaje się bez bicia...
Kochaniutkie Vitalijki! Miłego, zaczarowanego wieczoru Wam życzę! I nie sięgajcie po żadne zakazane smakołyki, bo...rano będzie kac "konsumpcyjny"...jak nic! Hej!

11 listopada 2011 , Komentarze (2)
NIECH TO SZLAG!!!!
Napisałam chyba ze 2 x A4! I psinco! Wcięło i nie mam nic.
Normalnie teraz już zawsze najpierw będę pisac w notatniku, albo Wordzie, a potem tu wkleję. Szkoda czasu i fatygi. I co? Nie odzyskam przecież tego wpisu.
Napiszę nowy może wieczorem. Teraz już nie mam weny. Lecę kręcić jakiś obiadek.
Buziole dla wszystkich! Hej!

9 listopada 2011 , Komentarze (5)
Nie umiałam jakoś się zebrać do tego wpisu. Rano zważyłam swoją "cielesność" i wyszło, że 95,5 kg, czy waga znów ruszyła z miejsca i z tego się cieszę. Byle nie zastój i byle nie więcej kg na liczniku.
Biegałam dziś po targowisku za zimowymi butami i na szczęście udało mi się kupić i to ze skóry (na targu większość to oczywiście totalne podróby, z wyglądu fajne, ale w praktyce nadają się tylko na śmietnik). Letnie i jesienne kupuję 37 rozmiar, ale zimowe 38, bo noga w takim zamkniętym bucie lubi przy dłuższym chodzeniu nabrzmieć, a w ciasnym obuwiu stopy marzną jak diabli. Kozaczki są cienmnobrązowe na niewielkim stabilnym obcasie, takie 2/4 długości (na odcinku od stopy do kolana...) i chyba sprawię sobie do nich jakieś rybaczki, bo wtedy noga wygląda jeszcze bardziej efektownie. Z rozpędu pojechałam (z tymi kozakami hihihi i zakupami...) do siostry w innej dzielnicy, bo jakoś też nie potrafię się do niej wybrać, a że na targu kupiłam okazyjnie dla siostrzenic rajstopki to była okazja. Dzięki temu spędziłam kilka godzin na pogaduchach i wróciłam dopiero niedawno w domowe pielesze. Siostrzyczka tez by chciała się poodchudzać, ale narzeka, że tyle czyta złego o Dukanie, że ma za dużo wątpliwości żeby się z tym zmierzyć. Zresztą tłumaczy, że je tak mało np. chleba, że wykluczenie go z jadłospisu i tak nic nie da. Widziałam dziś, że bardzo mało je. Zaliczyłyśmy tylko w ciągu paru godzin butlę wody i po kawie i herbacie. Tylko czy takie niejedzenie coś da? Niewiem sama. Głodówki też chyba jakoś oczyszczają organizm.
Żeby nie to, że jednak widzę po sobie, że chudnę to nie wiem czy już bym tej diety nie zamieniła na jakąś inną, bo niby się dobrze czuję, ale czasem szczypie coś przy oddawaniu moczu i boje się czy to co wypisują o tych złogach w nerkach i zakwaszeniu organizmu nie da mi sie potem we znaki. Kupiłam nasienie babki płesznika która można pić jako środek wspomagający przemianę materii (pęcznieje w jelitach i pomaga wyprowadzić z organizmu szkodliwe substancje). Myślę o zmianie cyklu jedzenia protein i P+W na 3/3, a potem 1/1, bo jednak częściej mogłabym jeść warzywa. Muszę to jeszcze przemyśleć.
Takie dni jak dzisiejszy, kiedy posiłki są przypadkowe i nieregularne nie sprzyjają napewno chudnięciu. Rano przed wyjściem z domu wypiłam tylko kilka łyków zielonej herbaty, a potem jadłam dopiero po 13-tej u siostry twarożek wiejski z tuńczykiem i cebulką (połowę porcji, bo resztę wsunęłam po 2 godzinach). W międzyczasie zjadłam mały jogurcik jagodowy z domieszką kilku łyżek jogurtu naturalnego, bo był jak dla mnie za słodki. A po przyjeździe do domu zrobiłam placki dukanowskie i sałatkę: makrela, jajko na twardo, szczypior i do tego rzodkiewka, ale byłam już głodna i chyba najadłam się w trakcie robienia, bo teraz stoi niezjedzona i chyba zostawię ja na rano razem z tymi plackami, a ja zjem parę łyżek jogurtu z dwoma łyżkami otrąb i...spać. Nie będę się nażerać na noc.
Powinnam zrobić te badania lekarskie, bo jeśli mam zakwaszony organizm to chyba jakoś wylezie w wynikach.
Aaaa, zapomniałabym: na tym targu stały takie babeczki co to mierzą ilość tłuszczu w organizmie takim specjalnym przyrządem i mnie wyszło, że mam 46,5 procent tłuszczu i grozi mi wiele chorób. Jedna z nich miała tylko wątpliwości, bo powiedziała, że być może to jakiś zły pomiar. Zostawiłam im nr komórki i ma zadzwonić do mnie, żeby się umówić na bardziej szczegółowe badanie na jakiejś wadze, która wskaże dokładnie jak ze mną jest...Chyba na to pójdę, ale coś czuję, że to chodzi znów o jakąś nową dietę, bo jedna z nich mówiła, że praktycznie to nawet nie dieta tylko one sprzedają potem "jedzenie", czyli jakieś preparaty, które oczyszczają i odżywiają organizm.... Już całkiem głupia jestem, co jest co i po co. A jeśli chodzi o dietę Dukana to gadały, że jest niebezpieczna bo dopiero po latach mogą wyjść jakieś mankamenty organizmu (....chyba nadużywam tego rzeczownika). Czy rzeczywiście robię sobie taką krzywdę?a jeśli tak? Może Wy mi coś doradzicie dziewczyny?

4 listopada 2011 , Komentarze (4)
MOJA WINA! Pozwoliłam sobie na Danio codziennie i efekt jest. No i jeszcze ten bigos u teściowej, bo nie było właściwie na stole nic innego do zjedzenia dla mnie, ale nie powinnam tak go pożerać, a zjadłam z dokładką. Poprostu zgubiłam gdzieś czujność i tak fajnie mi się chudło, że poczułam się zbyt pewnie. Tak że Danio teraz PA PA! i wszystkie inne kaloryczne, bo skończę z taka wagą jak zaczęłam! A tego bym naprawdę nie chciała. Zła jestem na siebie jak diabli! Żeby tak dać się podejść tym moim zachciankom! Ech!
Na domiar złego przeczytałam, że pomidor nigdy nie powinien być jedzony z serem białym, a ja ostatnio zrobiłam sobie taka przekąskę i co śmieszne to taka potrawa jest też w tej książeczce, w której mam przepisy dukanowskie. Ktoś widać też nie był w tym względzie oświecony...
ale warto wiedzieć. Daję ten link: http://www.doz.pl/newsy/a217-Dlaczego_lepiej_nie_laczyc_pomidora_z_ogorkiem
może ktoś sobie też poczyta jak z tym jest.
Poza tym wszystko w normie. Pola wróciła do gromadki. Pamiętacie? Miała tzw. "kwarantannę"  po tym wysiadywaniu jajek, bo była tak agresywna w stosunku do pozostałych papużek, że na tydzień przenieśliśmy ja do klatki obok. No i uspokoiła się i chyba znacznie odżywiła, bo podtykałam jej tam co mogłam. Może potrzebowała takiego odosobnienia i uspokojenia, fakt faktem, że jak już wróciła do swoich to jest jak aniołek. Nikogo nie zaczepia i  z wszystkimi żyje w zgodzie. Minął jej ten stres spowodowany utrata macierzyństwa. Podejrzewam, że była wykończona fizycznie i psychicznie po tych "jajkach". Czasem jak wyparzyła z tego domku lęgowego to tylko na parę sekund i biegiem wracała, a wyglądała jak przecineczek. Teraz jest odżywiona i spokojna. W klatce panuje fajna atmosfera. Papużki bawią się i gonią i wygląda, że wszystko wróciło do normy. A my już w rozpaczy chcieliśmy jeszcze jedną klatkę kupować...
A może ta waga tak czasem stoi w miejscu...co? Jak myślicie? Chyba szukam dla siebie usprawiedliwienia, albo pocieszenia...

Pozdrawiam Was Chudziaczki!
Miłego, udanego weekendu Wam życzę! /bez bigosu i Danio, hihihi/