Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (44)
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 21043 |
Komentarzy: | 241 |
Założony: | 17 listopada 2011 |
Ostatni wpis: | 6 maja 2014 |
kobieta, 34 lat, Wrocław
162 cm, 78.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Uszczęśliwić siebie. Choć raz.
Z tarczą albo na tarczy. Walczymy!
Witam wszystkich po raz kolejny "z podkulonym ogonem"!
Wiele, wieeeele zmian w moim życiu, aż sama się dziwię, że tak wygląda moja obecna sytuacja.
Przede wszystkim nie jestem już w związku. Ja i pan K. rozstaliśmy się. W między czasie obroniłam się i jestem licencjonowany ratownikiem medycznym bez pracy :P, bo o nią niezmiernie ciężko i trzeba nieźle się natrudzić, żeby dostać się do pogotowia. Póki co jednak zamierzam zająć się jakimś magisterium, ale nadal po głowie chodzi mi myśl, by poprawić maturkę i spróbować sił w medycynie. Tyle tylko, że jestem 4 lata po liceum, i czy realnym jest przystąpienie do egzaminu dobrze przygotowaną po takim długim czasie? Nie wiem, zobaczymy.
I do rzeczy: jak wyglądam? Chciałabym skrupulatnie opisać swoją sylwetkę, ale jest w tak opłakanym stanie, że aż nie znajduję słów. Eh, ja i moje 78 kg chyba nie prędko się rozstaniemy, co nie oznacza, że nie spróbujemy! Od kilku dniu staram się trzymać dietę bogatą w warzywa i owoce, bez zbędnych tłuszczów i węglowodanów (brak białego pieczywa - wyłącznie chrupkie bądź wafle ryżowe, brak czerwonego mięsa - wyłącznie drób, brak maseł i olejów - od czasu do czasu korzystam z oliwy w bardzo małych ilościach: max 1 łyżeczkę do obiadu, nie jadam również sera żółtego, kasz, ryżu, makaronów, zrezygnowałam z soli i cukru na rzecz aromatycznych i zdrowych przypraw, no i oczywiście napoje gazowane i soki z kartonu poszły w niepamięć, bo zastąpiła je woda i zielona herbata). Biegam prawie każdego dnia (około 20 - 25 minut), skaczę na skakance (10 min bo póki co nie jestem w stanie więcej), zaczęłam na powrót pływać, no i na koniec postanowiłam wyrzeźbić brzuch i uda (znalazłam gdzieś w niezgłębionym internecie takie ciekawe zestawienie, które dorzuciłam do tej notki). Wszystko to wygląda całkiem nieźle, ale obawiam się, że nie wytrwam. Przecież tyle razy się poddałam. Mam motywację, ale co z tego? Nie potrafię poręczyć za swoją silną wolę :( Sprzyja temu np. fakt, że pracuję w gastronomii, żeby się utrzymać. Nie mogę zrezygnować z pracy, gdyż nie posiadam żadnego stypendium, zapomogi studenckiej czy pomocy finansowej od mamy (sama wiąże koniec z końcem), tym bardziej, że całkiem nieźle (jak na jadłodajnię ) mi płacą. A tam tyle pokus... :(
Chciałabym zapisać się na boks damski, ale się wstydzę swojej wagi, a przecież uwielbiam ten sport... Muszę pracować nad swoim ciałem, bo mój umysł i nastawienie do świata przy obecnej wadze, obecnym wyglądzie, nie chce współpracować ani ze mną ani z otoczeniem. Nie znoszę tego stanu.
Koniec smętów, zabieram się do pracy.
P.S. Lubię się tu wyżalać i wypisywać o wszystkim, co spędza mi sen z oczu, mimo tego, iż zdaję sobie sprawę, że niewiele z Was to czyta. Taki paradoksik :) Pozdrawiam i żywię nadzieję, że i Wam się uda.
Leyla
WSPOMNIANY ZESTAW ĆWICZEŃ:
MOTYWACJA:
Moja otyłość i mój perfekcjonizm.
Sama wśród ludzi. Mały tłusty punkt na mapie
świata.
Klapa. Totalnie. Jestem 9 kg cięższa niż na pasku. Ciężko mi z tym (i to dosłownie). Rano uczelnia, wieczorami i w weekendy praca. I tak błędne koło Macieja trwa już z pięć miesięcy. Efekty: katastrofalne. Żal mi mojego wysiłku, żal mi mojego czasu, który poświęciłam w zrzucenie tych zasranych kilogramów. Żal mi swojego ciała. Jedyną sprawą, która nie podlega mojej żałości jestem ja sama. Dlaczego? Bo to moja wina! Znowu się zapuściłam. Przestałam walczyć. Najgorszym jest jednak to, że chyba przestałam wierzyć, że mogę spróbować raz jeszcze. Potrzebuję pomocy. Tylko skąd? Moi najbliżsi są masę kilometrów z dala ode mnie, mój facet - nie potrafi pomóc, nie rozumie, znajomi - już ich nie ma, jeden incydent, który niedawno miał miejsce, uświadomił mi, że ludzie za którymi jeszcze kiedyś rzuciłabym się w otchłań piekieł, są nic niewarci. To przykre, ale może lepiej, że tak się stało. Uświadamiam sobie właśnie, że zostałam sama. Cały ten tłum, który mnie otacza, ma gdzieś co się ze mną dzieje. Tylko nieliczni czasem mnie zauważają. "Czasem", oznacza te sytuacje, gdy czegoś ode mnie chcą - a ja nie odmawiam. Taka jestem asertywna! A dlaczego tak się dzieje? Bo mam nadzieję, że ktoś w końcu zapyta mnie o pomoc, a ja odpowiem bez żadnego zażenowania: tak, jestem gruba i chcę schudnąć, chcę zmienić swoje życie, pomóż mi w tym! Naiwność to niestety cecha, która sztandarowo mnie opisuje. Nikt za mnie tego nie zrobi, to jasne, ale cóż z tego, jeśli w głębi serca nieustannie liczę na dar od losu. Do tego dochodzą jeszcze te wszystkie kłopoty dnia codziennego. Zwłaszcza problemy z kasą. Dobija mnie ten kryzys kompletnie. Nie jestem w stanie sama tego wszystkiego ogarnąć, ale duma mi nie pozwala na prośbę o pomoc. I gdzie tu myśleć o diecie, o ćwiczeniach, o ukochanym bieganiu czy pływaniu??? Co jest ze mną nie tak? Jak sobie radzić w tak trudnych okresach? Kurcze moje zasoby energetyczne wyczerpały się. Oczekuję lepszych dni.
Z pozdrowieniami,
depresja? dołek? a może zwykły brak chęci? co mi
jest? potrzebny mi psycholog?