Pamiętam jak zawsze cieszył mnie nadchodzący weekend. Teraz weekend to czas, kiedy robię mniej niż zawsze. Próżne 2 dni. Nigdy nie mogę się zabrać do nauki ani ćwiczeń.
Wstałam jak zawsze trochę później niż w tygodniu, zjadłam śniadanie i przyjechał brat z dziećmi. Kochane skarby, ale jest przy nich okropnie dużo zajęć. Brat naprawiał samochód, więc musiałam sama sobie z nimi radzić. Jak jedno chce pić to drugie chce jeść, jak jedno chce oglądać bajkę to drugie chce iść na sanki. Bycie w dwóch miejscach na raz to przy nich za mało. Gdy w końcu położyłam Anię spać, a Pawła wysłałam do garażu do taty myślałam, że się trochę pouczę. Co prawda uczyłam się jakąś godzinkę, ale niestety później zasnęłam i obudziły mnie krzyki wyspanej Ani. Po 18 dzieci rozszalały się na całego. Nie było mowy o chwili spokoju.
Ćwiczenia mi dziś marnie szły
zrobiłam 1 serię ćwiczeń A6W i tylko 110 przysiadów. Jakaś masakra. Pewnie i tego bym nie zrobiła, ale przypomniałam sobie, że jutro mam się mierzyć.